Ivy Alexandra Strażnicy Wieczności (tom: 1) Kiedy nadciąga ciemność Są potężni i wieczni, i spragnieni smaku krwi. Lecz przeznaczeniem każdego z nich jest strzec niezwykłej śmiertelniczki. W jej obronie Strażnik Wieczności nie zawaha się przed niczym. I nie ulęknie się niczego - poza miłością... Ten dzień zaczął się dla Abby źle, a skończył - zupełnie niezwykle. Była świadkiem morderstwa, cudem uniknęła śmierci, doświadczyła zdumiewającej wizji, a teraz znalazła się na łasce i niełasce fascynującego Dantego - który równocześnie pociąga ją i przeraża. Wkrótce Abby odkryje, że zostali związani mrocznym przeznaczeniem. Że Dante, kilkusetletni wampir, chroni ją przed niebezpieczeństwem nadciągającym z samej otchłani piekieł. Lecz czy ten nieziemski obrońca zdoła ocalić ją przed nim samym? Prolog Anglia, rok 1665 Krzyk rozdarł noc. Pulsował nieludzkim bólem, wypełnił wielką komnatę i przetoczył się pod sklepieniem korytarzy. Służący skuleni na dolnym piętrze zamku zasłonili uszy rękoma, żeby nie słyszeć przeszywającego dźwięku. Nawet zaprawieni w bojach żołnierze w barakach czynili znak księżyca, chroniący w nocnej porze. W południowej wieży książę Granville krążył nerwowo po bibliotece. Na jego twarzy malował się nie- smak. W odróżnieniu od służby nie żegnał się, żeby odpędzić złe spojrzenia. Po co miałby to robić? Zło już zaatakowało. Wdarło się do domu i ośmieliło się skazić jego samego. Jedyne, co mu zostało, to bezlitośnie się go pozbyć. Włożył kaptur peleryny, żeby mieć pewność, że nikt nie zobaczy jego wykrzywionej twarzy, i skrzyżował ramiona z ponurą miną. Cierpliwości, powtarzał sobie. Wkrótce księżyc znajdzie się we właściwym miejscu, a wtedy rytuał się dopełni. Dziecko, które złożył w ofierze wiedźmom, stanie się bezcennym Kielichem i jego cierpienie dobiegnie końca. 5 Odwrócił się gwałtownie i podszedł do wąskiego okienka, z którego rozciągał się doskonały widok na okoliczne urodzajne ziemie. W oddali widział słaby blask ogni. Wzdrygnął się. Londyn. Odrażające, peł- ne wieśniaków miasto, które zostało ukarane za swoje grzechy. Kara wydobyła się z rozpadających się burdeli i dotarła do jego sanktuarium. Zacisnął pięści. To nie do zniesienia. Przecież jest dobrym człowiekiem. Pobożnym. Takim, który zawsze był hojnie nagradzany za uczciwość. To, że ta... odrażająca choroba wdarła się do jego ciała, było zaprzeczeniem wszystkiego, co mu się należało. I tylko dlatego wpuścił pogan na swoje ziemie. I pozwolił, by przynieśli ze sobą to ohydne stworzenie, które teraz czekało przykute łańcuchami w jego lochu. Obiecali go uleczyć. Położyć kres chorobie, która pustoszyła jego ciało. A ceną za to miała być jego córka. Rozdział 1 Chicago, rok 2006 O Boże, Abby, nie wpadaj w panikę... po prostu... nie wpadaj... w panikę. Abby Barlow odetchnęła głęboko i przycisnęła obie ręce do brzucha. Patrzyła na rozsypane po całej podłodze porcelanowe skorupy. Okej, stłukła wazę. Dobrze, może nie stłukła, tylko rozbiła na drobne kawałki, unicestwiła - przyznała niechętnie. I co z tego? To przecież nie koniec świata. To tylko zwykła waza. Prawda? Skrzywiła się. Nie, to akurat nie była zwykła waza, tylko bardzo rzadka. Bezcenna. Taka, która ponad wszelką wątpliwość powinna stać w muzeum. Taka, o jakiej mógłby marzyć każdy kolekcjoner i... Niech to szlag! Panika znowu zaczęła podnosić swój ohydny łeb. Zniszczyła bezcenną wazę z epoki Ming. A jeśli straci pracę? Jasne, właściwie to nie jest normalna praca. Do diabła, czuła się, jakby wkraczała w strefę mroku za każdym razem, kiedy wchodziła do tego eleganckiego domu na przedmieściu Chicago, gdzie zatrudniono ją jako osobę do towarzystwa Sele- 7 ny LaSalle. Przynajmniej praca nie była zbyt uciążliwa. No i płacili zdecydowanie lepiej niż w kuchni jakiejś obskurnej speluny. Ostatnie, czego jej trzeba, to powrót do niekończących się kolejek w urzędzie pracy. Albo co gorsza... Dobry Boże! A jeśli będzie musiała zapłacić za rozbitą wazę? Nawet jeśli cudem udałoby się jej znaleźć coś podobnego na jakiejś wyprzedaży, to i tak musiałaby dzie- sięć razy przepracować całe życie, żeby uzbierać potrzebną sumę. Oczywiście zakładając, że waza nie była jedyna w swoim rodzaju. Panika już nie unosiła ohydnego łba. Teraz szalała w najlepsze w głowie Abby. No cóż, można było zrobić tylko jedno. Zachować się odpowiedzialnie i dojrzale. Czyli ukryć dowody. Abby rozejrzała się z niepokojem po ogromnym holu. Dopiero gdy się upewniła, że jest zupełnie sama, uklękła i pozbierała skorupy, którymi usiany był gładki marmur podłogi. Z pewnością nikt nie zauważy braku wazy, pocieszała się w myślach. Selena zawsze była odludkiem, ale w ciągu ostatnich dwóch tygodni Abby prawie wcale jej nie widywała. Gdyby nie zjawiała się od czasu do czasu, żądając, żeby przygotować jej ten obrzydliwy ziołowy napar, który popijała z wyraźną przyjemnością, można by pomyśleć, że jej pracodawczyni gdzieś się wyprowadziła. Ale przecież Selena nie przechadza się po domu, in-wentaryzując swoje niezliczone bibeloty. Wystarczy, że Abby zatrze wszelkie ślady zbrodni i wszystko będzie dobrze. Nikt się nigdy nie dowie. 8 Nikt. - Ho, ho! Nie sądziłem, że zobaczę cię na kolanach, kochanie. Cóż za intrygująca pozycja, przywołuje na myśl najróżniejsze urocze możliwości. - Od drzwi salonu dobiegł ją kpiący głos. Abby zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Jest przeklęta. To nie może być nic innego. Czym innym można wytłumaczyć jej niekończącego się pecha? Przez chwilę trwała w bezruchu, mając nadzieję, że gość Seleny - cholernie, niewyobrażalnie irytujący Dante - po prostu zniknie. W końcu to możliwe. Takie rzeczy się zdarzają - samozapłon, czarne dziury albo trzęsienia ziemi. Niestety, ziemia nie rozstąpiła się, by go pochłonąć. Nie włączyły się nawet detektory dymu. Co gorsza, Abby mogłaby przysiąc, że czuje rozbawione spojrzenie ciemnych oczu przesuwające się leniwie po jej nieruchomej postaci. Schowała urażoną dumę do kieszeni i zmusiła się, by się powoli odwrócić. Ukryła za sobą szczątki rozbitej wazy, a potem spojrzała na najnowszą zmorę swojego życia. Chociaż ten mężczyzna wcale nie wyglądał na zmorę. Prawdę mówiąc, najbardziej przypominał przystojnego, niebezpiecznie urokliwego pirata. Wciąż klęcząc na podłodze, Abby powiodła wzrokiem po czarnych motocyklowych butach i długich, muskularnych nogach opiętych spłowiałymi dżinsami. Wyżej dostrzegła czarną jedwabną koszulę okrywającą tors przybysza. Była luźna, ale nie wisiała na nim, uznała Abby, czując dreszczyk poczucia winy. Ku własnemu zakłopotaniu zdała sobie sprawę, że przez ostatnie trzy miesiące zerkała ukradkiem na grę mięśni pod ubraniem Dantego. 9 Dobrze, może i nie ograniczała się tylko do zerkania. Może czasami patrzyła. Wpatrywała się. Gapiła. A także pożerała go wzrokiem. Która kobieta by się temu oparła? Zaciskając zęby, zmusiła się, żeby spojrzeć na alabastrową twarz o idealnych rysach. Szerokie czoło, wąski, arystokratyczny nos, ostro zarysowane kości policzkowe i pełne usta. Wszystko razem sprawiało, że wyglądał pięknie i okrutnie zarazem. To była twarz szlachetnego wojownika. Wodza. Ale gdy się spojrzało w jego jasne, srebrzyste oczy... Nie było w nich nic szlachetnego. Wydawały się przenikliwe, szelmowskie. Iskrzyło się w nich kpiące rozbawienie całym światem. To spojrzenie pozwalało rozpoznać łajdaka i idealnie pasowało do długich, kruczoczarnych włosów niedbale opadających poniżej ramion i złotych kolczyków. Był chodzącym seksem. Drapieżnikiem. Jednym z tych, którzy przeżuwają kobiety takie jak ona i wy- pluwają je od niechcenia. W każdym razie wtedy, gdy w ogóle zauważą kobietę taką jak ona. Co nie zdarzało się często. - Musisz się tak skradać? - spytała ostro, nieprzyjemnie świadoma leżących tuż za nią bezcennych sko- rup. Udał, że przez chwilę zastanawia się nad jej pytaniem, po czym lekko wzruszył ramionami. - Nie, nie sądzę żebym musiał się skradać - mruknął lekko ochrypłym głosem. - Po prostu sprawia mi to przyjemność. - Cóż, to bardzo niegrzeczny zwyczaj. Jego usta wygięły się z rozbawieniem, gdy powoli przysunął się jeszcze bliżej. 10 - Och, mam o wiele bardziej niegrzeczne zwyczaje, moja słodka Abby. Nie wątpię, że kilka z nich przypadłoby ci do gustu, gdybyś tylko pozwoliła mi je zademonstrować. Boże, założyłaby się, że byłby gotów to zrobić. Te szczupłe, diabelskie dłonie, niewątpliwie mogłyby do- prowadzić każdą kobietę do tego, by krzyczała z rozkoszy. A te wargi... Stłumiła nieprzyzwoite fantazje i starała się rozbudzić w sobie irytację. Przecież powinna być na niego zła. - Fuj. Jesteś odrażający. - Ordynarny i odrażający? - uśmiechnął się szerzej, odsłaniając olśniewająco białe zęby. - Moja droga, stawiasz się w bardzo niebezpiecznej sytuacji, używając takich obelg. Niebezpiecznej? Zwalczyła nagłą chęć spojrzenia w dół, by się przekonać, czy nie widać żadnych śladów jej zbrodni. - Nie wiem, co masz na myśli. Z gracją Dante opadł na kolana obok niej. Uniósł rękę, żeby musnąć lekko jej policzek. Dotyk był chłod- ny, niemal zimny, a jednak zalała ją zdumiewająca fala gorąca. - Och, myślę, że wiesz. Chyba przypominam sobie dość cenną wazę z epoki Ming, która zwykle stała na tym stoliku. Powiedz, kochanie, zastawiłaś ją czy stłukłaś? Niech to szlag! Wiedział. Rozpaczliwie próbowała wymyślić jakieś w miarę wiarygodne kłamstwo, żeby wyjaśnić brak wazy. Albo w ogóle jakiekolwiek kłamstwo, nieważne, wiarygodne czy nie. Niestety, nigdy nie miała szczególnego talentu do zmyślania. Nie ułatwiało jej też zadania to, że jego leniwy dotyk niemal odbier...
Arekszefunio