Dean Devlin- Dzień niepodległości 01 - Dzień niepodległości.pdf

(652 KB) Pobierz
Dean Devlin
Dean Devlin
Roland Emmerlich
Stephen Molstad
Dzień Niepodległości
MORZE SPOKOJU było niesamowicie martwym pustkowiem. Wyglądało niczym milczący
grób o kształcie krateru,
pełen kamieni i pyłu. Na pokrywającym powierzchnię szarym pyle widniały jedynie dwie
pary odcisków stóp. Siady
były tak wyraziste jak w dniu, w którym powstały. Rozchodziły się na odległość piętnastu
kroków we wszystkich
kierunkach, tworząc wzór jakby kwiatu, w środku którego stała platforma ładownika
księżycowego – dziwna,
błyszcząca konstrukcja, wsparta na czterech łapach, stanowiąca plątaninę rur i złotej folii.
Przypominała drabinki dla
olbrzymów z nieziemskiego ogródka jordanowskiego.
Wschodząca nad horyzont Ziemia stanowiła swym błękitem ostry kontrast z bezbarwną,
monotonną okolicą, w
którą wbito sejsmometr zdolny wykryć w odległości osiemdziesięciu kilometrów upadek
meteorytu wielkości
ziarnka grochu. Obok tego urządzenia tkwił chromowany maszt z amerykańską flagą. Okolica
była usłana
najrozmaitszymi śmieciami: nie wykorzystanymi workami na próbki, pojemnikami po
aparaturze naukowej i samą
aparaturą, pamiątkowymi drobiazgami i wszystkim, co astro-nauci z Apollo 11 uznali za
zbędne w powrocie do
domu. Obszar wielkości pola baseballowego przypominał miejsce gwałtownie przerwanego
pikniku, zakończonego
paniczną ucieczką uczestników, którym zabrakło czasu, by się spakować. Przez te wszystkie
lata, jakie minęły od
odlotu, nie poruszyło się tu nic – nawet ziarenko piasku. Armstrong i Aidrin uczynili bardzo
wiele dla ludzkości i
zostawili tonę śmieci dla przyszłych mieszkańców Księżyca.
Stan panującego na lądowisku bezruchu zaczął się powolutku zmie-|riać. Nastąpiło
leciusieńkie drżenie, które przez
wiele godzin przybierało Ba sile, ale było tak słabe, że niewyczuwalne nawet dla tego
niezwykle żutego
sejsmometru. Stale jednak rosło, toteż w końcu urządzenie ożyło zaczęło wysyłać ostrzeżenie.
Ale było niczym
strażnik-niemowa, gdyż uże różnice temperatur występujące na Księżycu w dągu tygodnia
iszczyły nadajnik
radiowy.
Wstrząsy gruntu stały się tak silne, że ze skraju jednego z odcisków osunęło się ziarenko
piasku, a potem
następne i następne. Teren wyraźni zadrżał, powodując zachwianie się masztu z flagą, która
załopotała na ni
istniejącym wietrze, a odciski stóp kolejno zaczęły znikać.
A potem niebo przesłonił poruszający się den. Na pewien cza pogrążył cały krater w mroku,
gdyż zasłonił
Słońce. Im bliżej się zna jdował, tym bardziej drżała powierzchnia. A czymkolwiek by był,
jeg ogrom wyraźnie
dowodził, że nie wysłano go z Ziemi.
SKALISTA RÓWNINA PUSTYNI w Nowym Meksyku jest ta samo bezludna i sprawia
równie niesamowite wrażenie
jak powierzchni Księżyca. Tysiące kilometrów czerwonej pustki i twardych wzgórz z w)
palonej gliny, zamieszkane
wyłącznie przez gryzonie, jaszczurki oraz kilk tysięcy gatunków owadów. Tylko te
stworzenia zaadaptowały się d
tutejszego środowiska.
O pierwszej w nocy 2 lipca było to chyba najcichsze miejsce na cał< planecie. Jedyne ślady
cywilizacji na tym
pustkowiu stanowiły denk nitka asfaltu, od której odbiegała gruntowa droga wijąca się wśró
wzgórz, i częśdowo
ukryta w krzakach drewniana tablica z napisem: NATIONAL AERONAUTICS AND SPACE
ADMINISTRATION, SET Ci, którzy legalnie czy bez przepustki pojechaliby dalej aż na
szcz} najbliższego wzgórza, ujrzeliby dekawy obrazek: długą dolinę, gdzi ustawiono dwa
tuziny anten satelitarnych, o średnicy ponad pięćdziesięd metrów każda.
Wykonano je z precyzyjnie połączonych stalowych el< mentów, pomalowanych na biało. W
nocy były oświetlone
czerwonyn lampkami ostrzegawczymi, umieszczonymi nad ogniskową talerza. Świa ła te
zainstalowano ku
przestrodze nieostrożnych pilotów, dla któryc dolina pełna stalowych konstrukcji mogłaby
stać się śmiertelną
pułapką
Zespół gigantycznych radioteleskopów postawiono z dala od zgiełk i zanieczyszczeń
typowych dla
dwudziestowiecznego świata. Wielomili( nowe dotacje ze strony amerykańskiego rządu
pozwoliły zrealizować t
przedsięwzięde. Astronomowie zdołali bowiem przekonać polityków, i należy zająć się
rozwiązaniem zagadki
niemal równie starej jak ludzkośl Chodziło o znalezienie odpowiedzi na pytanie: „Czy
jesteśmy sami v
wszechświede?”
Potężne czasze zbierają, a towarzysząca im elektronika wzmacni dźwięki emitowane przez
niezliczone gwiazdy,
kwazary i inne dała niebif skie. Dźwięki te nie dość że są słabe, to jeszcze niewyobrażalnie
stan ponieważ fale
radiowe płyną z prędkośdą światła, a to znaczy, iż o Słońca do Ziemi doderają po ledwie
ośmiu minutach, za to od
najbliższa nam gwiazdy dopiero po czterech latach. Większość kosmicznego hałas ów
zbieranego przez dwanaście anten miała miliony lat i posiadała moc nie liczoną w dziesiątych
częściach wata.
Mimo to owe elektroniczne uszy nie były na tyle czułe, iż potrafiły zrekonstruować obrazy
dał zbyt odległych,
, by dało się je dostrzec przez teleskopy optyczne.
Zaś, Pod powoli obracającymi się antenami zbudowano z prefabrykatów na- dom
wyposażony w trzy sypialnie.
Pełnił on funkcję stanowiska na-;go słuchowego, w którym analizowano dane wyłapywane
przez anteny. Poza
sypialniami budynek był wypełniony elektronicznymi cudami, a wśród nich królował potężny
komputer
przetwarzający dane. Proces ten odbywał się automatycznie, co i tak nie zmieniało faktu, że
tak przez cały czas
dyżur pełnił jeden z astronomów. Tak na wszelki nią wypadek.
vy- Obecnym dyżurnym był Richard Yamuro, który zyskał sławę dzięki Ika pracy nad
fenomenem „Czerwonej
zmiany”, związanym z kwazarami. Do Dwa lata potem dostał propozycję przejścia z
Uniwersytetu Bolońskiego
do stacji badawczej realizującej program SETI. Z oferty skorzystał czym iłęj prędzej, mimo
niedogodności
związanych z życiem w Nowym Meksyku. Łka SETI (Search for Extra Terrestial
Intelligence), czyli Poszukiwanie
•ód Pozaziemskiej Inteligencji, jako program naukowy zaistniało w latach sześćdziesiątych
dwudziestego wieku.
Przyczyniła się do tego grupa, jak ich określano, „narwańców”. Fakt, że zespół inicjatorów
stanowili najle-TI psi
uczeni globu, jedynie rzecz przyspieszył. Ich pomysł był stosunkowo prosty, ponieważ
opierał się na wykorzystaniu radia. Przy jego pomocy żyt można łatwo nadawać i odbierać
wiadomości nawet na dużych dystan-Izie sach. Fale radiowe przenikają przez chmury
gazowe, a nawet planety, du toteż mogą pokonywać praktycznie nieskończone przestrzenie
de- wszechświata. A więc najlepszym sposobem nawiązania międzygwiezdnej mi łączności
jest wysłanie sygnału radiowego – jeśli ktoś, gdzieś wśród at- gwiazd chciał się z kimś
skomunikować, to na pewno tak zrobił. W efek-fch cię, po latach przepychanek w kongresie,
SETI otrzymało fundusze na ;ą. Dziesięcioletnie badania nieba nad pomocną półkulą. Pod
nadzorem ku NASA wybudowano instalację w Nowym Meksyku i dwie inne w Aredbo io- w
Puerto Rico i w Lanai na Hawajach.
To Yamuro, jak każdy na dyżurze, umierał z nudów, a miał jeszcze dwie że godziny do
czwartej rano, kiedy to mógł
użyć czaszy do własnych badań. ść. Właśnie z tego powodu nocne dyżury cieszyły się
największą popularno-we śdą.
Tym razem Yamuro spędzał czas na wyimaginowanej grze w golfa (waz z komentarzem
sprawozdawcy sportowego). Papierowy kubek, lia widinowany między elektronikę,
zastępował osiemnasty dołek na polu ie- jPebbłe Beach. Zgodnie z wymyślonym
scenariuszem, zawodnik był od go o siedem metrów i miał ostatni, decydujący strzał.
Naukowiec »amiętał się przy tym tak, że zamiast elektronicznych filtrów oraz ego sprzętu
widział rodzinę w napięciu czekającą na wynik. Na ioment utkwił wzrok w zdjęciu Cada
Sagana (z autografem), co miało
mu pomóc w koncentracji, po czym zdecydowanym uderzeniem kijs posłał piłeczkę ponad
wykładziną.
Piłeczka odbiła się od brzegu kubka i poleciała w bok, a Yamuro pad na podłogę, prawie
słysząc jęk zawodu
kibiców. W rzeczywistości do jeg( uszu docierał dźwięk brzęczyka czerwonego telefonu.
Głupoty natych miast
wywietrzały mu z głowy. Czym prędzej wstał, podniósł słuchawka i uważnie wysłuchał
syntezowanej wiadomości.
Czerwony telefon nie by bowiem podłączony do zewnętrznej linii, lecz do komputera i
odzywał sil niezwykle rzadko
- jedynie wówczas, gdy komputer trafił na sygna mający jakiś logiczny, zamierzony wzór.
Podawał wtedy jego
koordynata i na wszelki wypadek uruchamiał alarm, rozświetlając całą konsolet sterowniczą
pulsującymi
czerwonymi lampkami.
Klnąc pod nosem z wrażenia, Yamuro zapisał dane i nałożywsz; słuchawki, siadł przy
konsolecie. Nic.
Zgodnie z regulaminem powinien zaalarmować pozostałych nauko wców. Biorąc jednak pod
uwagę porę,
postanowił zaczekać z wstąpienien do „Klubu fałszywego alarmu” i sprawdzić, co też
wywołało reakcji komputera.
Zwykle dźwięki pochodziły z nowego satelity szpiegowskieg< albo były wołaniem o pomoc
któregoś z pilotów.
Wprowadził kod umożliwiający ręczne sterowanie czaszą numer jeden wystukał zapisane
namiary... i
podskoczył: ze zwykłych trzasków i zgrzy tów wyłonił seńę wyraźnych dźwięków
brzmiących prawie jak instrumen
muzyczny. Najbardziej przypominało to odgłos gry na organach kośdel nych proszących się o
strojenie.
Jeden rzut oka na czytnik częstotliwości utwierdził go w przekonaniu że jest to sygnał – tony
oscylowały w
przedziale znanym jako pasm< wodoru. Nadal w stanie lekkiego szoku, ale już bez wahania
sięgnął pi zwykły
telefon i wcisnął pierwszy numer autowybierania.
To, co DZIAŁO SIĘ w pokoju dziesięć minut później, przypomi nało high-tech pijama party.
- Wokół głównego
pulpitu tłoczyli się mnif lub bardziej zaspani astronomowie, w mniej lub bardziej
niekompletnyd strojach. Zaspani
byli raczej mniej niż bardziej, za to stroje były bardzif niż mniej kompletne. Słuchawki
wędrowały z głowy na
głowę, co nikom nie przeszkadzało w koncentracji. Nic więc dziwnego, że nim szefów
projektu Beulah Shore,
zajmująca jeden z wolno stojących domków dotarła na miejsce, wśród jej podwładnych
panowało już przekonani o
nawiązaniu autentycznego kontaktu z obcą cywilizacją.
Beulah usiadła pod plakatem z napisem: WIERZĘ W MAŁE ZIELO NE LUDZIKI (który
własnoręcznie
przykleiła kiedyś do śdany), pode jrzliwie przyjrzała się Yamuro i wzięła od niego słuchawki
z komen tarzem:
- Lepiej, żeby to znowu nie był jakiś ruski satelita! 10
Przez dobrą chwilę słuchała z kamienną twarzą. Już pierwsze takty )owtarzającej się
sekwencji przekonały
szefową, że tym razem faktycznie de było to nic ziemskiego. Uzasadnić tego nie potrafiła, ale
też nie miała lenia
wątpliwości. Jednak jako naukowiec zmusiła się do sceptycyzmu -olejny fałszywy alarm nie
wyszedłby na dobre
ani SETI, ani jej współ-iracownikom.
- Interesujące – przyznała, z miną pokerzysty zdejmując słuchawki -le bez przesadnego
optymizmu, proszę.
Najpierw sprawdzimy trajektorię rodła. Daug, zadzwoń na Aredbo i podaj im koordynaty!
Arecibo było odludną nabrzeżną doliną we wschodniej części Puerto Uco, gdzie jak mawiali
złośliwi, ptaki zawracają. Tam właśnie usytuowało największy na świecie radioteleskop
liczący tysiąc metrów średnicy. ‘zy Usługujący go naukowcy po telefonie z Nowego
Meksyku czym prędzej trzerwali własne badania i przestawili potężną czaszę na podane
paramet-o- y. Wydruk z komputera pojawił się w Nowym Meksyku w rekordowym sm zasie,
ponieważ oba ośrodki pozostawały ze sobą w ciągłej łączności g? Rięki szybkościowym
modemom przesyłającym przez kontynent strumie-de danych w obie strony.
- To musi być błąd! - wykrztusił zaskoczony i nieco przestraszony )oug, spoglądając na
.wychodzącą z
drukarki kartkę.
- Zgodnie z wyliczeniami, od źródła sygnału dzieli nas trzysta (siemdziesiąt pięć tysięcy
kilometrów -
przeczytał Yamuro i dodał coś, czego wszyscy obecni zdawali sobie sprawę: - To znaczy, że
nadają Księżyca.
Beulah Shore podeszła do jedynego w pomieszczeniu okna i patrząc na rebrzysty sierp,
powiedziała dcho:
- Wygląda na to, że możemy mieć gości... Milej by było, gdyby ląjpierw zadzwonili! i-
NAPRZECIWKO BIAŁEGO DOMU, po drugiej strome Potomacu, sj najduje się potężna,
piędoboczna budowla znana jako Pentagon. Mimo ż na dwie godziny przed świtem przebywa
tam ledwie pięć tysięcy iracowników, nie oznacza to, że kompleks jest nieczynny, albo że nic
się v nim nie dzieje. Największe biuro świata, będące siedzibą bizantyjskiej a węcz
biurokracji sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych Ameryki Północ-r, ej, jest w praktyce
niewielkim miasteczkiem z garażami, restauracjami e szpitalem (nie wspominając o
fryzjerze).
Dwie godziny przed świtem na części parkingów wrzało jak co dzień, ^)- iy wywożono góry
śmieci, a dostarczano
sterty zapasów, od papieru le- iczynając, na podpaskach kończąc. Nic więc dziwnego, że nikt
nie n- wródł uwagi na
demnego forda na cywilnych numerach, który zgrabnie a z nadmierną prędkośdą podjechał na
najbliższe wolne
miejsce przy ównym wejśdu.- Gdyby ktoś obserwował ów samochód, zdziwiłby się 11
nieco widząc, że wysiada z niego pięciogwiazdkowy generał. Pota wojskowy omal nie
wyważył drzwi wejściowych,
tak mu się spieszyło.
Generał William M. Grey był głównodowodzącym sił kosmicznyc i reprezentantem Space
Command w
połączonym komitecie szefó sztabów. Zaledwie trzy kwadranse wcześniej jeszcze spał sobie
spokojni we własnym
łóżku. Jednak mimo sześćdziesiątki na karku zjawił si w biurze nienagannie ubrany, ogolony i
przytomny jak na
oficei przystało.
Po drodze dołączył do niego oficer dyżurny USS Space Comman( pułkownik Ray CastiUo, i
bez słowa
poprowadził do otwieranej kari magnetyczną windy.
- Kto jeszcze wie? - spytał zwięźle Grey, ledwie zamknęły się za nin drzwi.
- SETI w Nowym Meksyku, bo oni to wykryli. Około drugi odebrali sygnał radiowy, który
próbujemy
zinterpretować, sir. Jak dotą bez rezultatów, mimo iż powtarza się cyklicznie.
- Zawiadomili prasę?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin