Anna Kłodzińska - Dzieci milionerów.pdf

(579 KB) Pobierz
ANNA KŁODZIŃSKA
Dzieci milionerów
PROLOG
Za zakrętem droga rozwidlała się, były to już dwie drogi, jakby
uciekające od siebie w dwie przeciwne strony - na północ i na południe,
ta z prawej nieco szersza, obsadzona po bokach młodymi drzewami.
Ryszard zwolnił i zawahał się. Właściwie było mu wszystko jedno,
dokąd pojedzie. Wziął delegację „w teren”, pasjonował go temat,
obojętnie, gdzie by się znajdował, a tematem byli przede wszystkim
ludzie. Wciąż nowi, nieznani, pociągający tą nowością i odrobiną
tajemniczości, która zresztą najczęściej znikała po bliższym poznaniu,
czasem po pierwszej rozmowie. Zastanawiał się nieraz, jak łatwo ludzie
wywnętrzają się przed obcym. Kiedyś bał się tego „włażenia z kaloszami
do duszy”, jak to nazywał, bał się, że nie będą chcieli rozmawiać, że w
ogóle nie otworzą mu drzwi. Potem przekonał się, że dość łatwo
otwierali siebie.
Może więc szukali zrozumienia u człowieka, który się nimi
interesował i słuchał uważnie, co mu opowiadają? Nie zawsze ma się
takich słuchaczy na co dzień. Często chcieli przy jego pomocy załatwić
własne sprawy, kłopoty, nawet dramaty osobiste. Być może chcieli też,
aby o nich napisał w swojej gazecie.
Ludzie byli wszędzie, obojętne, którą drogą pojedzie. Skręci) w
prawo, bo coś w końcu trzeba było wybrać. Po kilkunastu kilometrach
zaczął się las, zielony już o tej porze roku, mokry po niedawnych
deszczach, pachnący świeżą trawą. Nic chciał zaglądać do mapy,
wydawało mu się, że gdzieś niedaleko powinno być jezioro, może
zresztą wcale go tu nie było mniejsza o to. Poczuł głód. Spojrzał na
zegarek. Sześć po dwunastej, południe pora na zjedzenie czegoś tam, co
miał w samochodzie.
Zatrzymał się i boku drogi, wysiadł i rozprostował kości Cieszyła
go wiosna, nadchodzące ciepło i perspektywa letniego urlopu. Zima
zawsze zostawiała po sobie jakiś osad znużenia nie tylko fizycznego
Rozpakował paczkę z kanapkami, kawa w termosie była gorąca Usiadł
na wysuszonym w słońcu i odartym z kory pniaku, jadł, rozglądał się po
lesie i rozkoszował ciszą.
Jechał później wolno, paląc papierosa, zaintrygowany tą drogą
która mogła go zaprowadzić do bardzo dobrego „tematu”, czuł przez
skórę, że potrafi o każdym spotkanym człowieku napisać ciekawy
reportaż. Właściwie o każdym można by napisać książkę.
Nagle droga i las urwały się. Przed Ryszardem, nieco w dole,
leżało ogromne jezioro, z boku ciągnęła się wioska. Najprościej było do
niej dojechać na przełaj, przez błotniste ugory, kiedyś chyba pastwisko,
teraz poprzerzynane głębokimi koleinami ze śladami gumowych opon.
Zdecydował, że jeśli jeździły tędy chłopskie wozy lub ciągniki, to i on
się przedostanie swoim fiatem 125p. Wiatr trochę osuszył ziemię, da się
przejechać bez obawy ugrzęźnięcia.
Wieś była duża i jakby nietypowa. Obok skromnych, starych
chałup wyrosły piętrowe domy, stylizowane ni to na góralskie, ni to na
całkiem egzotyczne w tym miejscu - jakieś pomieszanie stylów
wydumane ozdoby, zwisające wielkie okapy. Byłoby to zabawne, gdyby
nie było tak brzydkie. Zdziwiony, przyglądał się tym okazom
architektury i próbował zrozumieć, skąd się wzięły i po co. Przy
niektórych dostrzegł wyraźną krzątaninę gospodarzy: zamiatali
zeszłoroczne śmiecie w ogródkach, malowali ściany, ktoś wyniósł przed
dom materace i trzepał z dużą energią.
Po chwili zorientował się, że jego samochód obserwowany jest z
zainteresowaniem przez mieszkańców wioski. Przystawali, osłaniając
oczy pod słońce, wydawało się nawet, że czekają, aż się zatrzyma. I
nagle Ryszard zrozumiał: to była wieś, czekająca ha turystów. To dla
nich pobudowano te okropne pseudowille, dla nich szykowano noclegi.
Był koniec kwietnia, jeszcze dwa, trzy tygodnie i zjawią się „letnicy”.
Oczywiście, atrakcja jest z pewnością jezioro i las.
- Przykro mi, ale ja nic nie wynajmę - mruknął. Dodał gazu, minął
ostatnią chałupę i jechał wzdłuż jeziora. Brzeg miało obrośnięty
szuwarami, po drugiej stronie dostrzegł jakby przystań, drewniane
pomosty i paliki, przy jednym kołysała się łódka.
Poprzez szum silnika usłyszał głośne stukanie młota i czyjeś
nawoływanie, ale nie tam, na przystani. To było gdzieś blisko, na skraju
lasu. Jezioro tworzyło ostry zakręt, kiedy go minął, ujrzał rozległy plac
budowy, na którym krzątało się kilku robotników. Zaciekawiony, komu
to stawiają dom daleko od ludzi, przystani i sklepów, podjechał,
zatrzymał wóz i wysiadł. Reporterskim okiem obejrzał płac, znał się
trochę na architekturze, w każdym razie na tyle, żeby ocenić, iż
postawiono tutaj piękną, dwukondygnacjową willę Właściwie budowa
była już zakończona, robotnicy pracowali przy otwartym basenie obok
domu. Dwaj układali chodnik z płyt stropowych, jeden właśnie odszedł
na bok i przetrząsał kieszenie: pewnie szukając papierosa.
Ryszard pomyślał, że to okazja do nawiązania rozmowy. Zbliżył
się, podsunął paczkę marlboro, trzasnął zapalniczką. Robotnik był
miody, twarz miał ciemną, opaloną i zawadiacki kosmyk czarnych
włosów, wystający spod czapki, zachlapanej farbą i cementem.
- Dziękuję - powiedział, przyglądając się dziennikarzowi. - Pan
pewnie krewny gospodarza? Na kontrolę?
- Skądże! Tak tylko... Przejeżdżałem, zobaczyłem budowę. To
będzie dom wczasowy?
Robotnik uśmiechnął się szeroko.
- Pan z daleka?
- Z Warszawy.
- Aha. - Pomilczał chwilę, zaciągnął się dymem, wyjął z ust
papierosa i obejrzał. - Jeszcze takich nie paliłem.
- Smakują panu?
- Niezłe. Ale ja wolę sporty. Przynajmniej czuję, że palę.
- Mieszka pan w tej wiosce? - Ryszard pokazał na dalekie domy.
Robotnik potrząsnął głową.
- Nie, ja z Koszowca. To takie miasteczko, szesnaście kilometrów
stąd.
- I dojeżdża pan tak daleko? - zdziwił się dziennikarz.
- Mam motor. Zresztą, już kończymy.
- Czyj to dom?
- Pana Suwalskiego.
Ryszard zastanawiał się chwilę, jak dalej poprowadzić dialog, aby
nie spłoszyć rozmówcy. Chciał się czegoś więcej dowiedzieć o
człowieku, nazwanym „panem Suwalskim”. W końcu spytał ostrożnie:
- To jakiś dyrektor?
- Był. Teraz na emeryturze.
- Musiał sporo odłożyć - zażartował. - Taka willa... - popatrzył,
obliczył w myśli - kosztowała chyba ze trzy, cztery miliony?
- Sześć - sprostował robotnik. - On to ma z emerytury.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin