Cassidy Carla - Obietnica szejka.pdf

(855 KB) Pobierz
13320303 UNPDF
OBIETNICA SZEJKA
PDF processed with CutePDF evaluation edition www.CutePDF.com
czytelniczka
13320303.001.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Czy Wasza Wysokość zawitał do Teksasu w in­
teresach czy może tylko turystycznie, zwiedzić nasz
stan i odpocząć?
Szejk Omar Al Abdar posłał dość chłodny uśmiech
w stronę dziennikarki, której głos przebił się przez
gwar wzniecany przez pozostałych przedstawicieli lo­
kalnych mediów. Kilka minut temu wysiadł z prywat­
nego odrzutowca, którym przyleciał z Gaspar, swej
niewielkiej ojczyzny na Bliskim Wschodzie, i wylą­
dował na prywatnym pasie startowym tuż za granicami
miasta Mission Creek w stanie Teksas.
- W każdym razie nie miałem pojęcia, że moja obe­
cność tutaj postawi na nogi całą prasę - odparł.
- No cóż, skoro przybywa do nas jedna z najlep­
szych partii na świecie, cały Teksas siedzi jak na szpil­
kach i pilnie się przygląda - odrzekła dziennikarka
z olśniewającym uśmiechem.
Ale dla Omara przestała już niemal istnieć. Zmar­
szczył czoło, skupiony na swojej misji.
A jeśli ona mu odmówi? To pytanie powracało do
niego jak bumerang, a on wciąż odsuwał je od siebie.
Nie chciał w ogóle brać podobnej możliwości pod
uwagę.
czytelniczka
Rashad Aziz uniósł rękę, żeby powstrzymać dalsze
ataki nachalnych reporterów.
- Proszę państwa, bardzo proszę. Jego Wysokość
ma za sobą długą, męczącą podróż i chciałby jak naj­
szybciej znaleźć się u jej celu. Nie będzie w tej chwili
odpowiadać na więcej pytań.
Jednocześnie wysunęło się na swoje pozycje kilku
ochroniarzy, tworząc mur, który oddzielił szejka od
grupki dziennikarzy i pozwolił mu bezpiecznie dotrzeć
do czekającego na niego samochodu.
- Dziękuję, Rashad. - Omar uśmiechnął się do
swego sekretarza. Usadowili się w limuzynie i ruszyli,
zostawiając za sobą wścibską prasę. - Odnoszę wra­
żenie, że to właściciel tego lądowiska powiadomił ich
o naszej wizycie.
Rashad skrzywił się znacząco. Był mężczyzną po
pięćdziesiątce, o skórze koloru skorupy kokosa i cy­
nicznym poczuciu humoru, który często bawił szejka.
- I na dodatek na pewno został hojnie wynagro­
dzony za to, że przekazał informacje tym hienom. -
Wyjął niewielki notes z kieszeni na piersi. - Zare­
zerwowaliśmy apartament Ashbury w Brighton Hotel
w Mission Creek. Będzie do dyspozycji tak długo, jak
Wasza Wysokość sobie zażyczy. Właściciel hotelu za­
pewnił mnie, że cały personel jest na usługi Waszej
Wysokości.
- Jestem pewien, że wszystko będzie pierwszorzęd­
nie - odrzekł Omar nieobecnym głosem. - Poproś kie­
rowcę, żeby najpierw zajechał na ranczo Carsonow,
dobrze?
czytelniczka
Rashad nawet nie mrugnął, chociaż wstępny plan
przewidywał, że wprost z samolotu skierują się do ho­
telowego apartamentu. Przesunął się za siedzenie kie­
rowcy i czym prędzej przekazał mu nowe polecenia
związane ze zmianą planów. Pozostał już na tym miej­
scu do końca podróży - czuł instynktownie, że szejk
pragnie spędzić kilka chwil wyłącznie z własnymi my­
ślami.
Tymczasem Omar wyglądał przez okno na mijany
krajobraz. Zdenerwowało go, że prasa wie o jego
przyjeździe. Planował, że przyleci do Mission Creek,
załatwi, co ma do załatwienia, i wróci do Gaspar bez
wiedzy mediów.
Nie życzył sobie, by wściubiano nos w jego życie
prywatne, a podróż do Teksasu miała właśnie taki cha­
rakter. Gdy uda mu się osiągnąć zamierzony cel, to
co innego, wówczas z wielką radością podzieli się tym
z całym światem.
A jeżeli jednak ona mu odmówi? Sięgnął do kie­
szeni na piersi i wyjął z niej fotografię.
Zdjęcie przedstawiało młodą kobietę w błyszczącej,
srebrnej balowej sukni. Ciemnobrązowe falujące włosy
otaczały jej twarz w kształcie serca, podkreślając brzo-
skwiniowo-kremową karnację. Zachował dotąd w pa­
mięci jej szmaragdowe oczy, zalotne i pełne życia,
ocienione przez długie, gęste rzęsy. Pieprzyk w kąciku
jej warg przyciągał wzrok i zapraszał do pocałunku.
Nazywała się Elizabeth Fiona Carson. Kiedy robio­
no jej to zdjęcie, miała dwadzieścia jeden lat. Omar
uczestniczył wówczas w tamtym balu. Od tamtej pory
czytelniczka
minęło już sześć lat, a on przyjechał teraz, by poprosić
ją o rękę.
Ale co zrobi, jeżeli ona go nie przyjmie?
Wsadził fotografię na powrót do kieszeni i wypro­
stował się. Co za bzdury, na pewno go nie odrzuci.
Jak by nie było jest szejkiem, władcą Gaspar, nazywa
się Omar Al Abdar. Każdą kobietę, którą wybrałby za
żonę, rozpierałaby słuszna duma.
Kierowca skręcił właśnie ku posiadłości Carsonów.
Omar ponownie wyjrzał przez okno. To ranczo było
znane w całym stanie, przede wszystkim z wysokiej
jakości hodowanego tam bydła. Jego jednak intereso­
wało zwłaszcza jako dom Elizabeth, miejsce, gdzie
przyszła na świat i gdzie dorastała.
W ciągu minionych lat korespondowali ze sobą. Eli­
zabeth zawsze pisała o swoim domu rodzinnym i ro­
dzicach z wielką serdecznością.
Główny budynek mieszkalny rzeczywiście robił
wrażenie, choć daleko mu było do rozmiarów pałacu
szejka. Wzdłuż całego frontu tej masywnej budowli
biegł ganek, na ścianie frontowej mieścił się tuzin spo­
rej wielkości okien. Grunt wokół domu był porządnie
utrzymany, zadbany wręcz do perfekcji, z miłym dla
oka ogrodem kwiatowym i bogactwem drzewostanu.
Limuzyna wjechała tymczasem na podjazd
w kształcie półksiężyca. Omar natychmiast pochylił się
do przodu.
- Nie tu - rzucił. - Nie do głównego budynku. Tu
gdzieś jest nieduży dom dozorcy. - Wskazał na boczną
drogę, prowadzącą między innymi do garażu.
czytelniczka
Zgłoś jeśli naruszono regulamin