Antologia - Wielka księga extremalnego S-F t1 (PERN).doc

(1452 KB) Pobierz

Wielka Księga

Ekstremalnego S-F

The Mammoth book of Extreme Science Fiction

Opracował:

Mike Ashley

Tłumaczył:

Marcin Mortka


Ekstremalne science fiction

Jeśli science fiction jest literaturą przedstawiającą pomysły, ekstremalne science fiction przedstawia pomysły ekstremalne. W tej antologii natkniecie się na cudowne wizje, które mogą być same w sobie bardzo proste bądź niezmiernie złożone, ale pewne jest, że ich autor sięgnął jakiegoś ekstremum. Być może opisał ekstremalne okoliczności, być może umieścił opowieść w ekstremalnym miejscu, sięgnął po ekstremalną naukę lub oparł całość na ekstremalnym pomyśle.

Istnieją granice! Zamieszczone tu opowiadania mogą je przekraczać, rzucać wyzwanie wierzeniom i teoriom, ale nie za wszelką cenę. Każdy z utworów jest porządną, poukładaną historią - nie ma tu nic eksperymentalnego czy też awangardowego - nie trzeba również dyplomu ukończenia wydziału nauk ścisłych czy IQ powyżej 200, by je zrozumieć. Nie o to w tym wszystkim chodzi. Chodzi tu o zabawę pomysłem, wizją. Science fiction to najlepsza zabawa, a najlepsza science fiction to taka, która przekracza granice.

Pozwólcie, że uchylę rąbka tajemnicy i zdradzę, co zawiera ta antologia:

- Ziemię z Pacyfikiem, którego nigdy nie przekroczono, bo planeta nie łączy się w całość,

- przestępstwa popełniane w rzeczywistości wirtualnej,

- sprzęty użytku domowego, które stają się inteligentne i przejmują władzę,

- świat z wody,

- kogoś zagubionego w czasie, próbującego wrócić do miejsca, skąd wyruszył,

- konsekwencje zaprzestania jedzenia.

To tylko kilka pomysłów zawartych w dziewiętnastu opowiadaniach tworzących ten zbiór. Nie wszystkie są ekstremalne same w sobie, ekstremalne jest to, co czyni z pomysłem autor.

W większości to dzieła stosunkowo świeże, napisane w ciągu ostatnich dziesięciu, dwunastu lat (trzy z nich właśnie w tej antologii ujrzały światło dzienne). Wybierałem takie, które prezentowały nowe wizje nauki i społeczeństwa. Przez ostatnie dwadzieścia lat byliśmy świadkami kolosalnych zmian w technologii, a tempo rozwoju jest doprawdy oszałamiające. Wybierałem więc opowiadania, które uwzględniały tempo przemian i przedstawiały jak najwięcej współczesnej techniki i nowoczesnego myślenia.

Nie chciałem jednak zatrzasnąć drzwi przed starszymi opowiadaniami. Ba, można przecież założyć, że science fiction w latach swego niemowlęctwa była najbardziej ekstremalna. Proszę sobie wyobrazić, jak bardzo rewolucyjnym utworem okazał się w 1818 roku „Frankenstein” Mary Shelley lub w 1859 roku „Wehikuł czasu” H.G. Wellsa. Książka ta zabrała nas w przyszłość najpierw o 800 tysięcy lat, a potem o kolejne miliony. Do tej samej kategorii zaliczyć można powieść „Flatland” Edwina Abbota z 1884 roku, w której znajduje się opis świata składającego się z jedynie dwóch wymiarów. Zaskakujący filozof Olaf Stapledon w 1937 roku opublikował powieść pod tytułem „Star Maker”, która jest bodaj najbardziej ekstremalną pozycją science fiction w historii gatunku. Opisuje człowieka przyglądającego się historii Wszechświata, w której rola odegrana przez ludzkość ogranicza się zaledwie do pierwszych kilku stron. Jak na czasy, w których zostały napisane, wszystkie te powieści zasługują na miano ekstremalnych.

Niektóre z opowiadań nieco już się postarzały, ale i tak miło je przeczytać. Wiele z nich mogłoby się zmieścić w tej antologii, więc musiałem być bardzo krytyczny przy wyborze pozycji z ostatnich trzydziestu lat. Sądzę jednak, że będziecie zadowoleni z lektury.

Przez lata na rynku pojawiło się wiele czasopism i antologii, które usiłowały przełamać bariery i zwalczyć tabu. Dominującą pozycję wśród nich odgrywa „Dangerous Visions” Harlana Ellisona, a w niniejszym zbiorze znajdzie się wiele podobnego rodzaju opowiadań. Zadaniem tej antologii nie jest jednak walka z tabu. Została ona stworzona, by pokazać, czego może dokonać science fiction, gdy uwolni się drzemiący w niej potencjał. Oznacza to, że zaraz wsiądziecie do kolejki górskiej, by wyruszyć w trasę pełną dziwów i cudów.

Ułożyłem ten zbiór tak, by rozpoczął się od pozycji najłagodniejszych i stopniowo gromadził napięcie aż do najbardziej ekstremalnych, choć ostatnie opowiadanie pozwoli nam odetchnąć intelektualnie. A więc trzymajcie się. Hamulce właśnie zostały zwolnione.

Mike Ashley, grudzień 2005


Gregory Benford

Mógłbym wypełnić tę antologię wyłącznie opowiadaniami Grega Benforda, który przez ostatnie lata napisał wiele ekstremalnie fantastycznych opowiadań. Wystarczy zerknąć do jego zbiorku „Worlds Vast and Various” (2000). Benford (ur. 1946) jest profesorem fizyki na Uniwersytecie Kalifornijskim, doradcą NASA i członkiem marsjańskiego programu badawczego. Jego powieści „The Martian Race” (1999) oraz „The Sunborn” (2005) są uważane za najbardziej autentyczne rozważania o eksploracji Marsa. W 1995 roku otrzymał nagrodę Lord Foundation za osiągnięcia naukowe.

Za science fiction otrzymał również wiele nagród - jak Nebula za „Timescape” (1980). Jego najsłynniejszym cyklem jest „Saga Centrum Galaktyki”, opisująca konflikt między organicznymi formami życia a sztuczną inteligencją. Najbardziej ekstremalną pozycją wśród ostatnich dzieł jest „Cosm” (1998) o sztucznym mikrowszechświecie.

Tę antologię Benford otwiera opowiadaniem napisanym z lekkim przymrużeniem oka.


Gregory
Benford

Anomalie


Uwadze Królewskiego Astronoma bynajmniej nie umknęło, że największego odkrycia naukowego wszech czasów dokonał stolarz oraz astronom amator z sąsiedniego miasta katedralnego o nazwie Ely. Stolarz, a nie profesjonalista z Cambridge.

Geoffreya Carlisle’a cechowała zwykła, naturalna bezpośredniość, którą wypracował zapewne, wykonując swój zawód - a zajmował się robieniem szafek. Dzięki niej udało mu się minąć doświadczonego w zbywaniu petentów recepcjonistę Instytutu Astronomii, a potem Asystenta Dyrektora, który miał jeszcze większe doświadczenie w tej materii, i wreszcie dostać się do biura Królewskiego Astronoma.

Pokonanie tych przeszkód trwało jednak dość długo i Geoffrey dotarł do celu dopiero wczesnym popołudniem, gdy promienie słońca przebiły się przez siąpiące deszczem chmury. Nie marnował już czasu. Położył na biurku Królewskiego Astronoma mapę nieba z ręcznie naniesionymi poprawkami i oznajmił:

- Księżyc przesunął się na orbicie o ponad jeden stopień.

- Dokładnie pan wymierzył, jak sądzę?

Królewski Astronom już dawno odkrył, że czasami przypadkowym dziwakom udawało się przedostać przez system zabezpieczeń Instytutu, a w takich sytuacjach najlepszą metodą postępowania jest natychmiastowe przejście do ich odkryć. Gdy potraktować ich jak kolegów po fachu, natychmiast miękli i spuszczali z tonu. W rzeczy samej astronomia była jedyną nauką, która nadal czerpała korzyści z dokonań amatorów. Odkrywali komety i zbłąkane asteroidy, dostrzegali nieznane supernowe i całkowicie dominowali na polu zwanym przez profesjonalistów lokalną astronomią, czyli sztuką oglądania nieba za pomocą teleskopów mniejszych od domu.

Ów Geoffrey swą dokładnością przewyższał innych sobie podobnych, co oznaczało, że jego odkrycie mogło być autentyczne.

- Dobrze, przyjrzyjmy się więc temu wspólnie - rzekł Królewski Astronom. Spożywał właśnie na biurku drugie śniadanie, stąd też nie mógł się wymówić pilnym spotkaniem na uniwersytecie. Postanowił więc, że przerobi tę dziwaczną wizytę w zabawną dykteryjkę.

Jakąś godzinę później porzucił zamysł układania jakichkolwiek anegdot. Po naradzie z bibliotekarzem, który znał niebo jak własną kieszeń, okazało się, że Geoffrey nie pomylił się w podstawowych wyliczeniach. Dysponował fotografiami oraz dokładnymi obliczeniami, precyzyjnymi niczym praca ciesielska, które co do jednego wykazywały, że zeszłej nocy około dwudziestej trzeciej księżyc znalazł się poza swoją pozycją orbitalną.

- Może doszło do błędu systematycznego? - bibliotekarz zapytał cierpliwie stojącego przed nim wysokiego, muskularnego stolarza.

- Sam pan sprawdź. Miałem nadzieję, że wam uda się wykombinować jakieś wyjaśnienie.

Księżyca nie było jeszcze na niebie, więc Królewski Astronom wysłał e-maila na Hawaje. Tamtejsi badacze uznali to za żart, lecz mimo to poszli się przyjrzeć. Wrócili podekscytowani. Ich zespół potwierdził odkrycie Geoffreya, a w ich ślady poszły zaalarmowane ośrodki badawcze w Japonii i Australii.

- Przesunął się o odległość równą kilku własnym średnicom - rozmyślał Królewski Astronom. - Wyprzedził swoją pozycję na orbicie.

- Pływy również się zmieniły - skomentował z namysłem bibliotekarz. - Dokładnie tak, jak wymagałaby tego nowa pozycja księżyca. Wedle raportów ich zmiana była niespodziewana.

- Nie mam pojęcia, dlaczego się to wszystko dzieje - rzekł cicho Geoffrey.

- Ja też nie - odparł Królewski Astronom. Znany był z niedomówień, które mogły uchodzić za skromność, ale w tej sytuacji w istocie nie był w stanie wymyślić niczego, co by mogło wywołać taki rezultat.

- Ktoś inny pewno też to zauważył - dodał Geoffrey, mnąc czapkę w dłoniach.

- W rzeczy samej - przyznał ostrożnie Królewski Astronom w obawie, że nie dosłyszał ukrytej złośliwości.

- Sęk w tym, że chciałem się tylko upewnić, psze pana, czy moje odkrycie zostanie docenione.

- Och, ależ oczywiście, że zostanie!

Komety czy asteroidy były w podzięce za wysiłki nazywane imionami odkrywców amatorów, ale teraz sytuacja przedstawiała się inaczej.

- Trzeba będzie skontaktować się z mza, Międzynarodowym Związkiem Astronomicznym. - Królewski Astronom miał w głowie istny mętlik. - Wedle procedur należy powiadomić wszystkich zainteresowanych obserwatorów. No i ustalić, w jaki sposób wynagrodzimy odkrycie.

Geoffrey zbył jego słowa machnięciem dłoni.

- Ja jestem tylko prostym człowieczkiem, nic ponad to. Gdzieś mam korzyści, starczy mi, że zostanę uznany odkrywcą. Tak naprawdę to interesuje mnie tylko jedno - o co w tym chodzi?

Wkrótce, gdy tylko poniosły się wieści, a księżyc wypłynął ponad europejskie horyzonty, wszędzie rozbrzmiało to samo płaczliwe pytanie. Nie trzeba było specjalisty, by wiedzieć, że działo się coś ważnego.

- Wszystko się zgadza - rzekł Królewski Astronom przed lasem kamer i mikrofonów. - Specjaliści od oceanografii na całym świecie również potwierdzili zmiany pływów. W jakiś sposób wczorajszej nocy około jedenastej czasu Greenwich nasz księżyc przyspieszył na orbicie. W chwili obecnej jednakże przemieszcza się ze zwykłą prędkością.

- Czy grozi nam jakieś niebezpieczeństwo? - zapytał któryś z przenikliwych, dociekliwych dziennikarzy.

- Nie wydaje mi się - wykręcił się łagodnie Królewski Astronom. - Nie potrzeba nam żadnych nagłówków nawołujących do paniki.

- A co jest tego przyczyną? - ponad gwar wzbił się kobiecy głos.

- W pobliżu księżyca nie widać żadnego innego obiektu - przyznał Królewski Astronom.

- A z czego korzystacie?

- Skanujemy cały obszar na wszystkich falach, od radiowych aż po promienie gamma.

Najprawdopodobniej była to nadmierna rozrzutność, ale Królewski Astronom znał cenę, którą zapłaciłby za nieokazywanie należytej troski. Załamywanie rąk było konieczne na każdym etapie przedstawienia.

- Czy takie rzeczy miały miejsce w przeszłości? - zapytał ostro ktoś inny. - Może po prostu nam nie mówiono?

- Nie mamy dokumentów poświadczających, że podobne zdarzenie miało już miejsce - rzekł Królewski Astronom. - Cóż, mogło dojść do takich sytuacji tysiące lat temu, ale któż by wówczas to zauważył? Supernowa, po której pozostała Mgławica Kraba, nie została dostrzeżona w Europie, choć była doskonale widoczna. Zauważono ją natomiast w Chinach.

- A co pan sądzi, panie Carlisle? - zapytał jakiś reporter. - Jako amator?

Geoffrey trzymał się z daleka od konferencji prasowej, którą tłumy wymusiły na Instytucie. Miała ona miejsce na zielonym, bujnym trawniku przed starym budynkiem Obserwatorium.

- Mnie się tam tylko udało, że byłem pierwszy - stwierdził. - Tak się księżyc zapędził, że trudno było nie zauważyć.

Starym wyjadaczom z mediów bardzo się to spodobało i przycisnęli Geoffreya mocniej.

- No, ja niewiele wiem o jakiejś tam sile, której by potrzeba, żeby wszystko to wyjaśnić. No a skoro się nie wie wszystkiego, to równie dobrze można sobie pomyśleć, że to nadprzyrodzone jakieś.

Tłum z miejsca pokochał tę wypowiedź. „Nadprzeciętny amator i nadprzyrodzony księżyc” oraz „To jasne jak słońce, mówi Geoffrey” - wołały nagłówki w tabloidach, dzięki czemu Carlisle błyskawicznie stał się sławny. „London Times” zamieścił na całą stronę przedruk jego kalendarza, z którego wraz z Królewskim Astronomem wyliczyli przyspieszenie, jakie musiało nastąpić około dziesiątej i trwać przez krótką chwilę, skoro nikt na wschodzie nie zarejestrował niczego dziwnego.

Tej nocy nad większością Europy zalegały chmury, więc Geoffrey był jednym z pierwszych, którzy mogli się przyjrzeć temu, co gazety ochrzciły Anomalią i odmieniły na wszelkie sposoby w nagłówkach, jak choćby: „Odkrywca Anomalii wprawia astronomów w osłupienie”.

Z kilkunastu tysięcy profesjonalnych astronomów na świecie niewielu zawracało sobie głowę lokalnymi wydarzeniami, a już zwłaszcza nie tymi, które można było wypatrzyć gołym okiem. Teraz jednak setki specjalistów rzuciły się do obserwacji Anomalii i dzięki koordynatom z Cambridge, przekazanym przez Królewskiego Astronoma, szybko nakreśliły ramy zjawiska. Doszło też wówczas do drugiego odkrycia.

W promieniu około dwóch stopni od miejsca, gdzie księżyc przyspieszył, coś się stało z gwiazdami. Ich pozycje uległy losowym zmianom, jak gdyby światło załamywało się w ogromnej niewidocznej soczewce.

Nowoczesna astronomia polega na ostrym współzawodnictwie - albo dokonuje się odkryć szybko, albo ginie, a w rezultacie jakiś czas później traci posadę.

Pięciu spośród tych, którzy zaliczali się do niezwykle szybkich, odkryło Drugą Anomalię. Wystarczyło, by przeszukali wyniki bieżących obserwacji i odnaleźli te, które obejmowały część nieba, gdzie ubiegłej nocy wystąpiła Pierwsza Anomalia. Media, które rozkręciły się na dobre, zamieściły fotografie porównujące stan obecny i poprzedni na pierwszych stronach gazet. Niewyraźne plamki światła naraz stały się słynne, gdy okazało się, że przez jakąś godzinę po dziesiątej wieczór - w Momencie Anomalii - przeskoczyły o szerokość palca na nocnym niebie.

- Czy to się zgadza z waszymi obserwacjami? - zapytał komentator o mocno zarysowanej szczęce na konferencji pospiesznie zorganizowanej dzień później w auli Instytutu Astronomii. Pytanie skierowane było do Geoffreya, którego dziennikarze zawsze wypytywali jako pierwszego - był dla nich niczym punkt oparcia wśród wartkich potoków astronomicznych wywodów.

Trąbienie samochodów stojących w korku na Madingley Road niemalże zagłuszyło odpowiedź Geoffreya:

- A bo ja tam wiem. Ja wolę zajmować się planetami.

Już nawet w wiadomościach nadawanych późną porą nie pominięto, że niespotykane zachowanie sporej partii nieba zwiastuje ogromną tajemnicę, ale jak dotąd żaden astronom, choćby nie wiadomo jak śmiały, nie przedstawił żadnego wyjaśnienia. Stary, dobry i jakże prawdziwy dowcip głoszący, iż teoretyk jest w stanie wyjaśnić rezultaty każdego eksperymentu pod warunkiem, że zna je z góry, zyskał na aktualności i był coraz częściej powtarzany. Wszędzie aż się roiło od domysłów i spekulacji.

Niemniej nadal nie było wyników. Całe dnie intensywnych obserwacji na wszystkich częstotliwościach nie przyniosły żadnych rezultatów.

Tymczasem księżyc pełzł po swej elipsie precyzyjnie wedle tego, co wyliczył Newton, choć milę dalej, a rozdrażniony Królewski Astronom nadal w towarzystwie Geoffreya nie wiedział, co z tym począć.

- Pewien znany mi wykładowca Kolegium Jezuickiego chciałby nas zobaczyć - rzekł Królewski Astronom. - Obu.

- Mnie też? - zmarszczył brwi Geoffrey. - Przecież to wszystko od początku mnie przerasta.

- Powiedział mi, że chyba ma pomysł. Co więcej, taki, który da się sprawdzić.

Musieli przedsięwziąć szczególne środki ostrożności, by wymknąć się psom gończym mediów. Dziedziniec Instytutu słynął z szerokich trawników i wielkiej obfitości krzewów, teraz niemal całkiem zadeptanych przez tłum. Gdyby pojechali samochodem, na pewno by ich śledzono. Królewski Astronom już dawno zdecydował, że woli urzędować tutaj niż na swojej uczelni, kierując się niechęcią do zgiełku i hałasu centrum miasta, lecz teraz swej decyzji żałował. Czuł się jak w potrzasku. Geoffrey znalazł jednak rozwiązanie. Instytut trzymał bowiem rowery dla gości, więc obaj wskoczyli na siodełka i wyjechali wąską, ocienioną drzewami ścieżką na tyłach Instytutu i skierowali się ku miastu. Zjeżdżali brukowaną uliczką między starymi, wspaniale utrzymanymi budynkami uczelni, ignorowani zarówno przez studentów, jak i zakupowiczów. Kolegium Jezuickie było znakomicie wyposażoną uczelnią leżącą nad rzeką Cam. Dotrzeć tam można było tylko przez rozległe tereny sportowe. Królewski Astronom czuł się z początku jak idiota, pedałując niczym studencina, ale wysiłek fizyczny pomógł mu zebrać myśli. Na miejscu profesor Wright, dziekan wydziału astronomii, podjął ich w swoim gabinecie herbatą i ulubioną przekąską - kanapkami bez skórek.

Wright był filozofem postmodernistą, energicznym człowiekiem z piskliwym głosem. Z werwą, acz zwięźle wyjaśnił, że wedle współcześnie panujących przekonań rzeczywistość można było z pożytkiem postrzegać jako wynik obliczeń.

Urażony Geoffrey zmierzył go niechętnym spojrzeniem spod nastroszonych krzaczastych brwi.

- To nie żadne głupkowate wyliczenia. To się dzieje naprawdę!

Wright celowo go zignorował, odwracając się ku Królewskiemu Astronomowi.

- Martin, z pewnością zgodzisz się z założeniem, że szukając Teorii Wszystkiego, to tak naprawdę zdradzacie się z przekonaniem, że istnieje skrótowy sposób na wyrażenie logiki wszechświata, wzór możliwy do zapisania przez człowieka?

- Oczywiście - przyznał Królewski Astronom, choć z niechęcią, a potem z lojalności wobec Geoffreya dodał: - Tak czy owak, nie zgodzę się jednak z teorią, jakoby rzeczywistość można było postrzegać jako swego rodzaju organizm komórkowy działający wedle określonego programu.

Wright uśmiechnął się sceptycznie.

- Można by powiedzieć, że nie odrzuca cię sam pomysł, jakoby wszechświat był komputerem, ale oczywisty fakt, że wszyscy z niego korzystają.

- Przykro mi, ale chyba nie kapuję, o czym panowie gadają - wtrącił Geoffrey.

- Problem tkwi w tym, w jaki sposób wyrażają się prawa fizyki - rzucił Wright tonem wykładowcy. - Rzecz jasna, atomy nie znają swych równań różniczkowych - zachichotał uprzejmie. - Niemniej aby ustalić, gdzie księżyc powinien się za chwilę znaleźć, wszechświat w jakiś sposób musi to obliczyć. Dzięki Newtonowi my także potrafimy to wyliczyć.

Królewski Astronom zorientował się, że Wright skorzystał z tego uproszczenia na użytek Geoffreya i przeczuwał, że amator odkrywca nie przyjmie tego z pokorą. By ponaglić Wrighta, odezwał się sam:

- Ale nie umiemy sprawić, żeby księżyc się przesunął...

- Tak, tego nie wiemy. Nie mamy pojęcia, jak przesunąć ciało niebieskie. Nie wiemy, jak tchnąć ogień w równania, jak to ujął Hawking.

- Przecież natura nie zna matematyki - dobitnie stwierdził Geoffrey. - Na pewno nie lepiej ode mnie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin