Białe noce - Coulter Catherine.doc

(1371 KB) Pobierz
Catherine Coulter

 

Catherine Coulter 

 

 

 

 

 

 

BIAŁE NOCE 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

York, stolica Danelaw

Miała na imię Zarabeth. Była pasierbicą Duńczyka Olafa Próżnego, bogatego handlarza futer z Jorviku albo Yorku, jak nazywali go miejscowi Anglosasi. Znał kobiety piękniejsze od niej. Jego niewolnica Cyra była bardziej powabna, miała wspanialsze kształty niż ta dziewczyna. Ale w przeciwieństwie do większości kobiet i mężczyzn z jego kraju, a także zamieszkujących Danelaw, nie miała jasnych włosów, które w porannym słońcu wydawały się niemal białe. Nie, jej włosy były płomiennorude, ogniście czerwone, czerwone jak krew, gdy nie oświetlały ich promienie słońca. Nosiła je rozpuszczone burzą loków na plecach, a gdy dzień stawał się gorący, zaplatała je w dwa warkocze, które okręcała wokół głowy.

Pomyślał, że te włosy muszą być dziedzictwem po matce, pochodzącej z tej zachodniej wyspy, zwanej Irlandią. Parę lat wcześniej zawitał do garnizonu w Dublinie, żeby kupić niewolników, handlować kością słoniową, skórami, rogami, kamiennymi misami i ozdobami. Powiedziano mu, że Irlandczycy rozmnażają się jak psy i że ten bezwstydny czerwony kolor włosów zdarza się często. Również jej oczy miały zdumiewający, zielony kolor, jakiego nie widział w Irlandii, a który kojarzył mu się z wilgotnym mchem. Wystarczyło, żeby spojrzał na swoje odbicie w wypolerowanym srebrnym talerzu, aby wiedzieć, że gdy czuł się spokojny, jego oczy były niebieskie jak niebo, a gdy wpadał w złość, przybierały odcień ciemnego błękitu, jak kolor fiordu Oslo. Jego matka, Helgi, wprawiła go kiedyś w ogromne zakłopotanie, gdy powiedziała mu, iż błękit jego oczu jest miękki i ciepły jak jajo rudzika.

Zarabeth była wysoka, może nawet zbyt wysoka jak na kobietę, ale nie przejmował się tym, sam był bowiem postawnym mężczyzną i przerastał ją o pół głowy. Jego pierwsza żona, Dalia, sięgała mu ledwie do ramienia i wielokrotnie, gdy trzymał ją w objęciach, miał wrażenie, że obejmuje dziecko, a nie kobietę, nie żonę.

Parę razy udało mu się podejść blisko do Zarabeth i zobaczyć, że miała nieskalaną żadnymi plamkami, jasną skórę, niby świeży śnieg na górskim szczycie. Tę gładkość zakłócały jedynie dwa dołeczki, jakie pojawiały się na policzkach, gdy zaczynała się uśmiechać tym uśmiechem, który przyciągnął go do niej, kiedy tylko go ujrzał. Pomyślał, że dziewczyna jest nie do pogardzenia i wcale go nie obchodzi, iż nie wywodzi się z rodu wikingów.

Nie była najpiękniejszą kobietą, jaką zdarzyło mu się widzieć, ale pragnął jej silniej niż jakiejkolwiek innej. Myślał o pójściu z nią do łoża, o wtargnięciu głęboko w jej niewieście ciało i zaspokojeniu, ale myślał też o rozmowie z nią, o dzieleniu się swoimi marzeniami i planami. Myślał o popłynięciu z nią do Hedeby, handlowego portu położonego na południu, przy ujściu rzeki Schlei do Bałtyku. A dalej, za drobnymi wysepkami, znajdował się skalisty czubek skandynawskiego buta, ledwie o dwa dni żeglugi. Myślał o przepłynięciu przez Wielki Sund, stanowiący południowe wejście na Morze Bałtyckie, i zawróceniu w stronę lądu, ku ujściu rzeki Dźwiny, wiodącej do Dniepru i Kijowa. Może mógłby ją nawet zabrać za Kijów, do owego złocistego miasta nad Morzem Czarnym znanego wikingom pod nazwą Miklagard, innym zaś jako Konstantynopol. A potem nagle, niezwykle wyraźnie, pomyślał o dzieciach, jakie z nią spłodzi, o dziewczynkach z ogniście rudymi włosami i chłopcach z mocnymi, jasnymi czuprynami, podobnymi do jego własnej. Dziwne, ale wyobraził sobie chłopca z oczami zielonymi niby wilgotny mech.

On sam, Magnus Haraldsson, miał dwadzieścia pięć lat i był drugim synem jarla Haralda. Odziedziczył po dziadku majątek, zwany Malek. Ziemia była tam urodzajna, w przeciwieństwie do większości ziem w południowej Norwegii, i dawała bogate zbiory jęczmienia, pszenicy i żyta. Magnus był także kupcem, czasami, jak kiedyś powiedział mu z czułością ojciec, bardzo zręcznym. Miał swój statek, który nazwał Morski Wiatr. Posiadał też kilkunastu niewolników, przywiezionych z ostatniej wyprawy. Pracowało dla niego wielu ludzi wolnych, w zamian za niewielkie skrawki ziemi zapewniające utrzymanie ich rodzinom. W większości byli to jego przyjaciele, którzy nie tylko pływali z nim na wyprawy handlowe, ale także zabierali ze sobą na sprzedaż również własne towary.

Magnus ożenił się w wieku siedemnastu lat. Małżeństwo zostało zaaranżowane przez rodziców. Z tego związku miał syna, Egilla, teraz niemal ośmioletniego chłopca. Jego żona, Dalia, nieledwie dziecko, umarła w dwa lata po urodzeniu synka. Magnus opłakiwał ją jak utraconego towarzysza zabaw, a z upływem czasu, kiedy wydoroślał i zaznał przyjemności z wieloma kobietami, postanowił, że nie potrzebuje następnej żony i kolejnych dzieci. Począł patrzeć na żonatych mężczyzn jak na ludzi pozbawionych własnej woli i skrępowanych, nawet jeśli ci wyruszali na wielomiesięczne wyprawy. Teraz nagle zaczął myśleć zupełnie inaczej. Dotarło do niego, że stracił zainteresowanie swoją aktualną kochanką, Cyrą, mimo że potrafiła sprawić, iż jego ciało wiło się z rozkoszy.

Patrząc teraz na Zarabeth, mówił sobie, że jego syn potrzebuje matki. Był jednak na tyle uczciwy, że nie udawał, iż przede wszystkim miał na myśli dobro Egilla.

Tak, pragnął jej i będzie ją miał.

Słysząc wybuch śmiechu, Magnus podniósł wzrok i spojrzał na jej twarz. Śmiech był głęboki, słodki i pełen swobody. Zobaczył dołeczki w policzkach, białe zęby - to wszystko go oczarowało. Ten śmiech go rozgrzewał, a falowanie jej piersi sprawiło, że poczuł się twardy jak kamień. Miał ochotę przerzucić ją sobie przez ramię, wynieść daleko w las i posiąść pod zwisającymi gałęziami potężnych jodeł.

Magnus wiedział, że ojczym dziewczyny, Olaf Próżny, jest bogatym człowiekiem i na pewno zażąda za nią wysokiej zapłaty, przekraczającej możliwości większości mężczyzn. Ale zapłaci, chociaż pogardzał Olafem, przez wielu wikingów zwanym Kłamliwym. Olaf bywał wspaniałomyślny, oczarowywał ludzi szczodrymi gestami, po czym bez żadnego powodu odwracał się od nich i oszukiwał w drobnych sprawach. Był trudnym człowiekiem, zachowywał się w sposób męczący, był arogancki i małostkowy, bogaty, ale skąpy. Magnusa ciekawiło, jak traktował swoją pasierbicę.

Po namyśle Magnus postanowił, że najpierw musi spotkać się z tą dziewczyną o trudnym do wymówienia, egzotycznym, tajemniczym i podniecającym imieniu Zarabeth. Odkąd dwa dni temu zobaczył ją pierwszy raz, nie był sobą; trzymał się w pobliżu, obserwując ją jak zaślepione wilcze szczenię, tracąc nad sobą kontrolę. Przerażała go i złościła ta nagła utrata pewności siebie, ta nagła obawa. Przecież była tylko kobietą, która podda się męskiemu autorytetowi i podporządkuje poleceniom. Wzbudzała w nim denerwujące uczucia. Było w niej jednak coś, co prowokowało w nim chęć ochrony, wzywało do czułości. A potem szybko widział w jej zielonych oczach błysk, który skłaniał go do uśmiechu i kazał zgadywać, jakie przewrotne myśli przychodziły jej do głowy. Był też głęboko przekonany, że te jej myśli spodobają mu się. Wprawiała go w zakłopotanie i to mu się podobało.

Znów musiał sobie powtarzać, że była tylko kobietą, że liczy się tylko jego wola i że wkrótce będzie należała do niego. Jej śmiech będzie należał wyłącznie do niego. Swobodne falowanie jej piersi będzie podniecało tylko jego. Był przecież Magnusem Haraldssonem, właścicielem ziemi i solidnego statku handlowego, kupcem, posiadał dwunastu niewolników. Na pewno spodoba jej się Malek, a Dolinę Gravak uzna za niezrównanie piękną. Nie będzie się czuła odizolowana, gdyż jego rodzice i bracia zamieszkiwali ledwo o dzień żeglugi od Kaupang, miasta handlowego na zachodnim wybrzeżu Norwegii, na brzegu fiordu Oslo.

Zauważył, że dziewczyna odchodzi i pospiesznie oderwał się od framugi drzwi, o którą się opierał. Zobaczył, że wzięła za rękę małą dziewczynkę, która spokojnie stała u jej boku, pochyliła się i powiedziała coś łagodnie do dziecka, wykonując przy tym dziwaczne gesty. Potem wyprostowała się, z uśmiechem pożegnała się z ludźmi, z którymi rozmawiała, i opuściła rynek, gdzie znajdowała się miejska studnia. Patrzył, jak odchodziła, z wdziękiem omijając błotniste kałuże i stosy odpadków, odpędzając latające nad nimi owady. W popołudniowym słońcu jej włosy błyszczały niczym ogień. Dziewczyna była szczupła, jednak Magnus wiedział, że suknia z delikatnej wełny kryła białe, krągłe pośladki. Na myśl o ciele dziewczyny Magnus zacisnął pięści.

Nagle zmarszczył czoło. Zarabeth nie była młodą dziewczyną. Nie, miała przynajmniej osiemnaście lat i była starsza od większości białogłów, które już dawno stały się mężatkami i karmiły swoje dzieci. Ale nie ona, nie Zarabeth, pasierbica Olafa Próżnego. Czyżby jej ojczym żądał za nią zbyt wysokiej zapłaty? Czemu nadal pozostawała panną? Czy była sekutnicą? Czyżby źle ją ocenił?

Kobiecie wolno było odmówić zalotnikowi. Może Olaf Próżny przyznał jej to prawo, a dziewczyna po prostu nie poznała jeszcze mężczyzny, którego chciałaby za męża.

Uśmiechnął się. Nie miał wątpliwości, że będzie go chciała. Już on tego dopilnuje.

Magnus przyglądał się, jak dziewczyna zatrzymuje się, żeby porozmawiać ze złotnikiem z Coppergate, ulicy rzemieślników, który tak jak jego ojciec i dziadek wyrabiał piękne bransolety i pierścionki z bałtyckiego bursztynu i gagatu z Whitby, misternie oprawionych w najprzedniejsze srebro i złoto. Gdy znów zaczęła iść, tym razem nieco szybciej, Magnus wiedział, że zmierza do siebie do domu, dużego budynku stojącego nieco dalej przy Coppergate, zbudowanego z dębowych bali i pokrytego drewnianym gontem. Wszystkie domy w Yorku stały blisko siebie, oddzielone cuchnącymi, ciemnymi i często niebezpiecznymi zaułkami. Dom należący do Olafa był większy od innych, ale w prowadzących do niego wąskich uliczkach panował mrok.

Magnus szczelniej owinął ramiona peleryną z wilczej skóry. Nieświadomie dotknął palcami rzeźbionej klamry ze złota, spinającej skórę na ramieniu, którą kupił w ubiegłym roku w Birka za trzy wydrze skóry. Był początek kwietnia, ale w Yorku wiał ostry wiatr, cieszył się więc, że ma futrzaną pelerynę. Przesłonięte szarymi chmurami słońce nie dawało ciepła. Właściwie wcale nie było chłodno, tylko Magnus czuł się niepewnie, zaskoczony i zawstydzony tym uczuciem. Przecież był nie tylko zamożnym właścicielem ziemi i kupcem, ale synem jarla, wodzem, wyszkolonym w dowodzeniu i panowaniu nad sobą.

Przyczyną jego niepewności była kobieta o dziwnym imieniu, niezwykłym kolorze włosów, śmiechu, który go rozpalał, i piersiach, na których widok odczuwał żądzę jak młody wilk.

Niezadowolony z siebie odrzucił z ramion wilczą skórę i powrócił na swój statek, na Morski Wiatr.

 

ROZDZIAŁ 2

 

Magnus postanowił spotkać ją przy studni, usytuowanej pośrodku Coppergate. Było to miejsce towarzyskich zebrań, gdzie późnym popołudniem gromadzili się mężczyźni, snując niezwykłe opowieści, w których nie było więcej prawdy niż sto lat temu. Kobiety czerpały wodę ze studni i siedziały w pobliżu mężczyzn, pilnując dzieci i szyjąc wełniane kaftany oraz suknie. Dzieci bawiły się nieopodal, a ich śmiech niósł się aż do Micklegate. To był krótki czas odpoczynku po ciężkim dniu, czas na rozmowy.

Magnus wkroczył na przestronny plac, obserwując małe grupki ludzi. Czynił to odruchowo, z doświadczenia wiedząc, iż wystarczy dwóch mężczyzn, żeby napaść i ograbić niespodziewającą się niczego ofiarę. Poczekał, dopóki nie ujrzał Zarabeth, podchodzącej do studni, żeby nabrać wody do drewnianego wiadra. Była sama; tym razem mała dziewczynka jej nie towarzyszyła.

Nie zamieniwszy z nikim ani słowa, podszedł do niej zdecydowanym krokiem i odezwał się, gdy spuszczała wiadro do studni

- Nazywam się Magnus Haraldsson. Jestem rolnikiem i kupcem i razem z moją rodziną mieszkam w Norwegii, koło Kaupang. Nie jestem biedny, złośliwy czy okrutny, i chcę cię za żonę.

Zarabeth wypuściła wiadro. Z niesmakiem wpatrywała się w mroczną głębię studni, czekając na plusk. Potem wyprostowała się i powoli odwróciła twarz do mężczyzny, który tak ją zaskoczył. Jej wzrok znalazł się na wysokości jego szyi. Dopiero gdy zadarła brodę, napotkała jego oczy. Zdumiało ją to, bowiem przyzwyczaiła się, że patrzy mężczyznom prosto w twarz.

- Słucham? Co pan chce? - Potrząsnęła głową, mając ochotę roześmiać się z tego, co rzekomo powiedział. - Nie, musiałam się przesłyszeć. Proszę mi wybaczyć, ale wydawało mi się, że pan... Ale nie. Co to było?

Magnus, oczarowany pełnym słodyczy i kipiącym od śmiechu głosem dziewczyny, powtórzył:

- Powiedziałem, że chcę cię poślubić. Nazywam się Magnus Haraldsson. Twoje imię jest dla mnie trudne do wymówienia, ale już niedługo przestanie mi sprawiać kłopoty. Zarabeth.

Wymówił jej imię z tak rozkosznym akcentem, że dziewczyna się uśmiechnęła, pomimo jego obco brzmiącej mowy i propozycji będącej szczytem głupoty, jeśli, w co szczerze wątpiła, mówił poważnie. Jednak nie wyglądał na człowieka, który wypił za dużo miodu czy piwa. Mijał długi, męczący dzień i bez względu na to, czy mówił serio, czy też nie, i tak ją to ucieszyło. Był przystojnym mężczyzną, twardym, wyciosanym z mocnego surowca, młodym, wysokim i dobrze zbudowanym. Jak większość swoich pobratymców miał jasne, grube włosy i oczy błękitne niczym letnie niebo nad Yorkiem, czyste i nieskalane szarością.

Nie przestając się uśmiechać, przechyliła głowę na bok. Ten wiking był zuchwały. Zajrzała w głąb studni.

- Straciłam wiadro. Co teraz mam zrobić?

Magnus spojrzał na nią, zafascynowany widokiem jej zielonych oczu, które rozbłysły w uśmiechu.

- Wyciągnę ci wiadro. Nazywam się Magnus...

- Wiem - rzekła Zarabeth. - Magnus Haraldsson, i zajmuje się pan uprawą roli i handlem, i nie jest pan okrutny ani złośliwy, i chce mnie pan poślubić.

Zmarszczył czoło. Ta kobieta o obcym imieniu i radosnym śmiechu była bystra. Żartowała sobie z niego, udając powagę, a to mu się nie podobało.

- Owszem - odparł chłodnym tonem. - Chcę cię poślubić. A teraz wydostanę wiadro ze studni.

Odsunęła się, patrząc jak Magnus krokiem zdobywcy zmierza w stronę kuźni na przeciwległym krańcu placu. Powrócił niemal natychmiast z długim drewnianym kijem, zakończonym z jednej strony hakiem. Pochylił się nad studnią, a po chwili jej uszu dobiegł plusk wody w dole. Usłyszała, że coś mówi, ale nie dość głośno, żeby mogła zrozumieć słowa. Pomyślała, że musiał przeklinać. Naprawdę próbował wydostać wiadro ze studni, ale naczynie zanurzyło się tak głęboko, że nie mógł dosięgnąć kijem. W końcu Magnus poddał się i wyprostował, odwracając w jej stronę.

- Za głęboko. Ponieważ to moje słowa spowodowały, że je wypuściłaś z rąk, odkupię ci je.

Zarabeth była oczarowana.

- Nie ma potrzeby. To wszystko przez moją niezdarność. Jedyną pana winą było to, iż mnie pan zaskoczył. - Przerwała na chwilę i uśmiechnęła się do niego. - Zna pan moje imię, ale nic poza tym. Jestem Zarabeth, pasierbica Olafa, kupca, handlującego skórami i...

- ... I, poznawszy mnie, od razu chciałaś mnie poślubić - zakończył za nią beznamiętnym głosem. - Szybko podejmujesz decyzje, a to dobra cecha u kobiety.

- Słucham?

- To dobrze, że jesteś kobietą, która szybko myśli i umie podejmować decyzje. Porozmawiam z Olafem Próżnym, ustalimy cenę za ciebie, po czym...

- Nie wyjdę za pana za mąż! - Spojrzał na nią, marszcząc brwi.

- Dlaczego nie? Przed chwilą powiedziałaś, że mnie poślubisz.

- Nic takiego nie mówiłam. Nie znam pana. Nigdy wcześniej pana nie widziałam. Przez pana straciłam wiadro. O co panu w ogóle chodzi?

- Uprawiam rolę i jestem też kupcem. Parę razy w roku przypływam do Yorku, żeby handlować. Ujrzałem cię dwa dni temu i od tego czasu cię obserwuję. Doszedłem do wniosku, że świetnie się nadajesz na żonę. Odpowiadasz mi. Dostarczysz mi rozkoszy, urodzisz mi dzieci, będziesz pilnować mojego ogniska, przygotowywać posiłki i szyć mi ubranie.

Zarabeth, wcześniej oczarowana jego zuchwałością, teraz poczuła się urażona arogancją, której miał w nadmiarze. Już jej nie bawił, zrozumiała bowiem, że mówił śmiertelnie poważnie. A zawsze jej powtarzano, że z poważnego Normana nie należy się śmiać. Jednak to, co mówił, nie miało sensu. Sądząc po liście rzeczy, jakich od niej oczekiwał, potrzebował niewolnicy, a nie żony. Odczula niepokój, widząc jego zmrużone oczy, z którymi nie sprawiał już wrażenia miłego, skorego do śmiechu człowieka. Nie zamierzała jednak się wycofywać, okazać, że czuje się nieswojo.

- Tylko tyle masz do powiedzenia, Magnusie Haraldssonie? Wierzysz, że będę ci odpowiadać? Mówisz, jakbyś wyobrażał mnie sobie jako twoją niewolnicę. Nie, pozwól mi skończyć. Nic o mnie nie wiesz, mogę się okazać okropną osobą, krzykliwą sekutnicą. A ty, może bijesz kobiety? Może się nie kąpiesz i śmierdzisz jak zatęchłe wnętrze statku? Może...

- Wystarczy już, Zarabeth. - Przerwał na chwilę, jakby zdziwił go dźwięk jej imienia. Nagle pochwycił jej ramię w swe wielkie ręce. Zamarła, po czym zmusiła się, żeby się odprężyć. Stali pośrodku placu Coppergate, na którym znajdowało się kilkadziesiąt osób, jakie znała. Niektóre nawet teraz spoglądały w jej stronę. Nie musiała się martwić. Uśmiechnęła się więc do niego niepewnym, nerwowym uśmiechem. Zauważył to. - Nie chcę cię straszyć, ale kiedy coś postanowię, to tak musi być. Często się kąpię, jak to jest u nas w zwyczaju. Nie cuchnę. Jeśli chcesz, możesz mnie powąchać. Mam wszystkie zęby i nie mam sadła na brzuchu. Tłuści mężczyźni nie mogą dobrze walczyć, nigdy więc nie utyję. I nie biję kobiet. - Przerwał, marszcząc czoło, po czym wzruszył ramionami. - Posiadam niewolnicę, Cyrę, która bardzo lubi czuć uderzenia pasa na swoich udach i pośladkach, ale rzadko sprawiam jej tę przyjemność, żeby jej nie rozpuścić.

Zapominając o wszystkim, Zarabeth szeroko otworzyła oczy.

- Masz niewolnicę, która lubi, kiedy ją bijesz? W takich miejscach? To jakieś wariactwo! Nie wierzę ci!

Magnus ponownie wzruszył ramionami.

- Jest dokładnie tak, jak powiedziałem. Cyra to gorąca kobieta, powodowana silnymi namiętnościami i ból pośladków wzmaga przyjemność, jaką odczuwa, gdy w końcu ją zaspokajam. - Wbił w nią spojrzenie przymrużonych oczu. - Czemu miałabyś mi nie wierzyć? Mówię prawdę, Zarabeth. Niedługo się przekonasz, że nigdy nie kłamię.

- Wierzę ci, ale może lepiej by było, gdybyś nieco ograniczył swoją szczerość. Sama myśl o tym, że ktoś mógłby mnie bić pasem w takie miejsca... cóż, zupełnie mi to nie odpowiada.

- Nie będę więc tego robił. Jeśli sobie tego nie życzysz, nie uderzę się, nawet gdybyś przypadkiem powiedziała, że masz na to ochotę.

- Nie pragnę tego - odparła, wbrew sobie ponownie zafascynowana Magnusem. - Nigdy nie będę tego chciała. - Patrzył na nią błękitnymi oczami z takim wyrazem, że - czego się po sobie nie spodziewała - poznała od razu, iż rozbierał ją w myślach. - Czy możesz mnie teraz puścić, Magnusie?

- Nie. Miło mi jest czuć twoje ciało pod moimi palcami. Jesteś gorąca i miękka, i czuję twój zapach.

- To czy możesz przynajmniej rozluźnić uchwyt? Łatwo miewam siniaki.

Skrzywił się i natychmiast uchwyt jego palców zelżał, muskając jej ramię niby ciepłe, letnie słońce, chociaż była dopiero wczesna wiosna.

Nie przestawał się jej przyglądać bacznie, z namysłem.

- Powiesz mi, co ci sprawia przyjemność. Uważany jestem za człowieka, który umie postępować z kobietami. Nie jestem samolubny i wiem, jak sprawić rozkosz. A ty będziesz moją żoną. Będę ci dawać przyjemność. Zadowolenie cię przez męża należy do twoich praw.

Mówił spokojnie, z głębokim przekonaniem. Nie odrywała od niego wzroku, zafascynowana do tego stopnia, że nie przyszło jej do głowy, by się odwrócić. Nie wahając się, rzekła cichym, łagodnym głosem:

- Nie wiem, co sprawia mi przyjemność. - Rozpromienił się w uśmiechu, który nagle rozświetlił mu twarz.

- Ach, to dobrze. Będziemy się więc oboje tego uczyć. Chyba się nie rozczarujesz. - Przerwał i spojrzał na swoje długie palce, którymi nie przestawał ściskać jej ramienia. - Chciałem ci się przyjrzeć z bliska. Masz tak jasną skórę, jak mi się wydawało. Obserwuję cię od dwóch dni.

- Mam bardzo jasną cerę, dużo jaśniejszą niż twoja.

- Tak, to dlatego, że jesteś Irlandką. Mam rację? - Potaknęła ruchem głowy. Zdumiał go ból, jaki spostrzegł w jej oczach.

- Czy oboje twoi rodzice byli Irlandczykami? Czy oboje już nie żyją, nawet twoja matka? - Widząc, że kiwa głową, dodał: - Kiedy umarła?

- Trzy lata temu. Miała na imię Mara. Olaf, mój ojczym, spotkał ją w Limerick i poślubił, gdy miałam zaledwie osiem lat. Mój ojciec zmarł rok wcześniej i matce, samotnie wychowującej dziecko, nie było lekko. Przyjechałyśmy tutaj.

- Ta mała dziewczynka, którą wczoraj widziałem z tobą, to córka Olafa?

Wyzywająco zadarła głowę do góry. Spodobała mu się, choć jednocześnie zaskoczyła go ta niespodziewana arogancja. Co takiego powiedział, żeby obudzić jej czujność?

- Tak - rzekła w końcu. - Lotti jest moją młodszą siostrzyczką. Nie obchodzi mnie, kim jest jej ojciec.

- Ale to Olaf jest jej ojcem.

- Owszem, ale kocham ją i należy do mnie.

- Nie, należy do twojego ojczyma.

Zarabeth wzruszyła ramionami i odwróciła od niego wzrok. Domyślił się, że chciała powiedzieć coś więcej na temat dziewczynki, ale jego uwaga odwiodła ją od tego zamiaru. Rzekła jedynie:

- Nieważne, co o tym myślisz. Muszę już iść, żeby znaleźć inne wiadro. Nie mogę marnować czasu.

- Dam ci wiadro. - Zaczęła kręcić przecząco głową, dodał więc spokojnym, cichym głosem: - Od tej chwili każda moja decyzja będzie się liczyła w twoim życiu. Wszystko, co uczynię, będzie cię dotyczyło, gdyż będziesz należała do mnie. Będziesz zważała na moje słowa i stosowała się do nich. Nie zapomnij o tym, Zarabeth. Czy teraz mam cię odprowadzić do domu i spotkać się z twoim ojczymem? Dużo za ciebie żąda?

Tym razem to ona położyła mu dłoń na ramieniu. Od rozbawionego oburzenia na jego zarozumiałość przeszła do stanu milczącej akceptacji. Przeraziło ją to śmiertelnie. Czy zupełnie postradała zmysły? Ledwie parę chwil temu poznała tego człowieka.

- Magnusie, bardzo proszę, zanadto się spieszysz. Nie znam cię. Musisz to zrozumieć. - Przestała mówić, czując, że z zakłopotaniem zaciera ręce. Była tak zaskoczona swoją reakcją, że zamilkła na dłuższą chwilę. Magnus także się nie odzywał, czekając, aż skończy mówić. Głęboko zaczerpnęła powietrza i ciągnęła dalej spokojnym tonem: - Jeśli chcesz, spotkam się z tobą tutaj jutro rano. Możemy porozmawiać. Opowiesz mi o swoim życiu w Norwegii i o innych rzeczach. Muszę cię lepiej poznać. To wszystko, na co się teraz mogę zgodzić. Możesz to zaakceptować?

- Poznasz mnie dobrze, kiedy zostaniesz moją żoną. - Widział, że nadal chciała się z nim sprzeczać. Chociaż czuł zniecierpliwienie i irytację, uśmiechnął się do niej otwarcie i szczerze. Na ten widok Zarabeth poczuła jakieś wewnętrzne ciepło, zdumiewające, nowe, niezwykłe i nieznane uczucie. - Jesteś dla mnie bardzo ważna. Będę postępował nie tak pospiesznie, choć będzie mi trudno. Ale jedno musisz wiedzieć, Zarabeth: pojmę cię za żonę, i to już niedługo. Za dziesięć dni chcę wracać do domu.

- Za dziesięć dni! Ależ to niemożliwe! Żądasz ode mnie... - Przerwała, pierwszy raz w życiu zabrakło jej słów. Zamachała rękami. - Tu jest mój dom, gdzie spędziłam ostatnie dziesięć lat życia! Nie wiem nic o twojej Norwegii, poza tym, że wszyscy jej mieszkańcy mają jasną skórę, jasne włosy, są brutalni i popędliwi. Podpływają do miast swoimi długimi łodziami, mordują, grabią i wszystko zabierają!

- Nie jestem popędliwy.

- Ach, czyż nie bierzesz udziału w grabieżczych wyprawach? Nie kradniesz, nie łupisz, nie gwałcisz i nie burzysz?

- Od czasu do czasu. Człowiek się nudzi, a poza tym zawsze potrzebne jest trochę monet, złota i srebra. W każdym wikingu drzemie też zamiłowanie do włóczęgi, do odkrywania nowych ziem, ludów, które żyją i ubierają się dziwacznie i mówią niezrozumiałym językiem. Jeśli tylko zechcesz, będę cię zabierał ze sobą, przynajmniej na wyprawy handlowe.

- Jesteś brutalny.

- Od czasu do czasu - powtórzył i uśmiechnął się. - Kiedy to konieczne. Nie jestem człowiekiem okrutnym bez potrzeby, Zarabeth. Oddałbym za ciebie życie, przekonasz się. Tyle mogę ci oferować jako twój mąż.

- Chyba bardzo dużo mi obiecujesz, jeśli zgodzę się zostać twoją żoną. Ale teraz rozkazujesz mi, chociaż ledwo cię znam, i oczekujesz, że będę ci we wszystkim posłuszna. Naprawdę nie jestem ci nic winna. Musisz...

Puścił mimo uszu jej słowa. Pochwycił ją za rękę, odwrócił dłonią ku górze i przyjrzał się spodowi dłoni. Miała odciski na palcach i ręce zaczerwienione od pracy.

- Mówiłem ci, że nie jestem ubogi. Będziesz miała służących, którzy pod twoim kierunkiem wykonywać będą najcięższe prace. Owszem, będziesz mi szyła ubranie i pilnowała, żeby przygotowywano mi właściwe posiłki, ale twoje dłonie staną się na powrót jasne, aby koić ból mych skroni, gdy będę miał nieprzyjemne myśli, aby gładzić mnie po plecach, gdy będę miał napięte mięśnie, aby mnie pieścić, gdy będę chciał się z tobą kochać.

Patrzyła, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Nigdy jeszcze nie spotkała kogoś takiego. Ta jego bolesna zuchwałość. Ta jego rzeczowość, niepozostawiająca cienia wątpliwości co do myśli i intencji. A kiedy mówił o kochaniu się z nią, o jej rękach, którymi miała go dotykać... To było takie denerwujące. Jednocześnie jednak gdzieś w głębi brzucha odczuwała podniecenie. Nagle, pod wpływem jego słów i spojrzenia, czuła się żywa, miała rozbudzone wszystkie zmysły.

- Zdobędę cię, Zarabeth.

- Muszę porozmawiać z ojczymem - rzekła zrozpaczona. Do dzisiejszego popołudnia nigdy nie spotkała tego człowieka, który w ciągu paru chwil wywołał w niej tak skomplikowane uczucia. Przerastał wszystko, co poznała do tej pory, był poza zasięgiem jej pojmowania, nie potrafiła z nim normalnie rozmawiać. I dla niego, i dla niej samej było oczywiste, że nadal się waha, nie umiejąc podjąć decyzji. Spojrzała w bok, czując się równocześnie śmiesznie i głupio. -Muszę porozmawiać z ojczymem - powtórzyła.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin