Ludzka seksualność odsłania swoje najbardziej zaburzone i nieszczęsne oblicza wtedy, gdy decydujemy się na takie zachowania, które naruszają jej podstawowy sens i znaczenie. Wspólnym podłożem tego typu nieszczęsnych zachowań jest nieodpowiedzialna, „rozrywkowa” wizja seksualności. Aby łudzić się, że seksualność to prosty sposób na doznanie doraźnej przyjemności — bez żadnych zobowiązań oraz bez żadnych konsekwencji — trzeba oderwać seksualność od miłości i od płodności. Technicznie jest to oczywiście możliwe, ale konsekwencje takiego działania są nieuchronne i zwykle dramatycznie bolesne.
Pierwszym przejawem niedojrzałych zachowań seksualnych jest współżycie pozamałżeńskie. Prowadzi ono do bolesnych konsekwencji, gdyż w takiej sytuacji ktoś decyduje się na najbardziej intymny gest zanim zbuduje najbardziej intymną więź, czyli więź wyłączną (tylko z tobą) i wierną (do śmierci). Naruszenie tej zasady może dokonywać się na różne sposoby.
Pierwszym z nich jest współżycie przedmałżeńskie, a zwłaszcza współżycie między osobą dorosłą a nieletnimi. Jest to zachowanie aż tak bardzo szkodliwe, że jest zakazane przez kodeksy karne wszystkich państw świata. Decydowanie się na przedmałżeńskie współżycie seksualne grozi zwłaszcza tym młodym, którzy przeżywają duże trudności emocjonalne i frustracje, związane np. z bolesną sytuacją rodzinną, z uzależnieniem od alkoholu czy narkotyków, z brakiem pogłębionych więzi międzyludzkich. W większości przypadków nieletni, którzy podejmują współżycie seksualne, to nie tyle ludzie zniewoleni seksualnością, zdemoralizowani czy wyuzdani, ile raczej spragnieni miłości, głodni bliskości, czułości, wsparcia ze strony innych. Ponieważ z różnych względów nie mogą albo potrafią zaspokoić tego głodu w sposób dojrzały i pogłębiony, więc próbują ów głód zmniejszyć lub zagłuszyć właśnie poprzez współżycie seksualne.
Przedwczesna inicjacja seksualna grozi nie tylko niechcianą ciążą czy chorobami wenerycznymi. Grozi także popadnięciem w nałogi seksualne i w chorobliwą koncentrację na sferze seksualnej. Dla człowieka uzależnionego seks staje się ważniejszy niż wszystko inne, gdyż wydaje się jedyną drogą do szczęścia. Jest to zatem sytuacja analogiczna do sytuacji narkomana czy alkoholika. Ponadto przedwczesna inicjacja seksualna uczy błędnej filozofii życia, w której doznanie chwilowej przyjemności staje się najwyższą normą postępowania. To z kolei wyklucza możliwość dojrzałego przygotowania się do małżeństwa i rodzicielstwa.
Bolesnym skutkiem przedwczesnej inicjacji seksualnej jest ponadto rosnąca frustracja, bo nastolatkom decydującym się na współżycie towarzyszy zwykle iluzja, że seks wystarczy im do pełnej satysfakcji oraz do zbudowania trwałej więzi. Tymczasem po początkowym zadowoleniu pojawia się bolesne rozczarowanie. Nie może być inaczej, gdyż przyjemność seksualna nie jest w stanie zaspokoić ludzkiej tęsknoty za miłością i wiernością. Prawdę tę wyraża wypowiedź dwudziestoletniej Barbary: "jeśli miłość jest dojrzała, to seks przestaje być najważniejszy. Najważniejszy jest dla niekochających się ludzi. Współżycie bez miłości to zwykła kopulacja. Może nawet dawać przyjemność, ale nie szczęście".
Rozmawiając z młodzieżą mam okazję odkryć, jakimi argumentami posługują się niektórzy młodzi, aby "udowodnić" samym sobie, iż współżycie przed ślubem jest czymś właściwym i uzasadnionym. Jednym z takich argumentów jest stwierdzenie, że się przecież kochają, a to upoważnia ich do współżycia. Tymczasem sama miłość nie wystarczy, gdyż ludzka miłość nie jest doskonała. Może być szczera, a jednocześnie może być niedojrzała i wyrządzać krzywdę. Jeśli ktoś z miłości chce robić to, co sprzeciwia się dobru drugiej osoby, zdrowemu rozsądkowi, odpowiedzialności czy prawu, to powinien się powstrzymać od takiego działania.
Innym typowym „argumentem” jest twierdzenie, że chłopak ma „prawo” przed ślubem, by dziewczyna dała mu "dowód" swojej miłości. Jest to oczywista manipulacja, gdyż w miłości nie istnieją w ogóle dowody! Pewność miłości opiera się na wzajemnym zaufaniu, a nie na dowodach. Jeśli nie ufam drugiej osobie, to nigdy nie uwierzę, że ona mnie kocha czy że będzie mi wierna. Żądanie "dowodów" miłości oznacza w rzeczywistości, że tej miłości nie ma. Uczciwe rozumowanie ze strony chłopaka powinno być dokładnie odwrotne. Powinien on zapytać swoją dziewczynę o to, czego ona pragnie oraz przez jakie postępowanie może on jej pomóc, by mu coraz bardziej ufała i by czuła się kochaną. Odpowiedzią ze strony dziewczyny raczej nie będzie wtedy propozycja współżycia seksualnego.
Część młodych posługuje się w tym kontekście jeszcze innym „argumentem”. Twierdzą, że nie muszą czekać ze współżyciem do ślubu, gdyż jeśli się kochają, to przecież ślub niczego już nie zmienia. W rzeczywistości ślub zmienia całkowicie sytuację. Przed ślubem nie ma jeszcze decyzji, że biorę cię za męża/żonę, że ślubuję ci miłość i wierność oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Przed ślubem wszystko byłoby więc jeszcze na próbę. Tymczasem na próbę można zdawać maturę czy wypełnić kupon na loterii. Nie można natomiast na próbę kochać i współżyć, podobnie jak nie można na próbę umierać. Dopiero w czasie zawierania ślubu obie strony ostatecznie i publicznie podejmują decyzję, że stają się małżonkami, że ślubują sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że się nie opuszczą aż do śmierci. Współżycie seksualne przed podjęciem takiej decyzji oznacza kierowanie się popędem, a nie miłością i jest przez to bolesną formą manipulowania drugim człowiekiem oraz samym sobą.
Na szczęście młodzi ludzie coraz lepiej zdają sobie sprawę z bolesnych skutków przedwczesnej inicjacji seksualnej. Zwłaszcza w tych krajach, w których zjawisko to przybrało w ostatnich dziesięcioleciach szersze rozmiary. W USA kilka milionów młodzieży należy obecnie do ruchu "true love waits" ("prawdziwa miłość czeka”). Nikt nie zrozumie wartości i sensu tego czekania oraz wartości i sensu czystości przedmałżeńskiej, jeśli nie zrozumiał, że miłość to troska o dobro drugiej osoby, że przynajmniej w niektórych sytuacjach wymaga ona rezygnacji z szukania własnego zadowolenia, że wymaga panowania nad ciałem i emocjami. Jednak taka czysta i cierpliwa miłość daje nieporównywalnie więcej szczęścia niż cokolwiek innego. Kto doświadcza tego typu satysfakcji i radości, temu nie grozi, że przyjemność cielesną postawi wyżej niż miłość.
Drugą, obok współżycia przedmałżeńskiego, zaburzoną formą seksualności jest zdrada małżeńska. Jest to sytuacja, w której przynajmniej jedna z osób współżyjących pozostaje w związku małżeńskim z inną osobą. Zdrada oznacza nie tylko niewierność wobec współmałżonka, lecz także niewierność wobec samego siebie, wobec własnej przysięgi małżeńskiej. Nic więc dziwnego, że zdrada małżeńska prowadzi do zranień psychicznych i duchowych, do cierpienia całych rodzin. Przejmujący opis takiej sytuacji ukazuje Anna Kowalska w powieści pt. "Pestka". Bohaterka tej powieści wiąże się z żonatym mężczyzną i stopniowo coraz bardziej doświadcza, że nie da się zbudować miłości na zaprzeczeniu wcześniejszej miłości. Coraz dotkliwiej odkrywa własne cierpienie, a także cierpienie jej kochanka oraz dramat jego żony i dzieci. W końcu nie jest w stanie udźwignąć ciężaru tej sytuacji i popełnia samobójstwo.
Najbardziej okrutne są sytuacje, w których do współżycia dochodzi nie tylko poza małżeństwem, lecz jednocześnie wbrew woli jednej ze stron. Mamy wtedy do czynienia z gwałtem seksualnym. Ze strony agresora takie zachowanie świadczy o szczególnym okrucieństwie, o uzależnieniu od popędu, o głębokim kryzysie życia. Czasem o chorobie psychicznej lub skrajnej demoralizacji. U ofiary natomiast gwałt powoduje szok oraz poczucie okrutnego zranienia psychicznego i duchowego. Maksimum tragedii ma miejsce wtedy, gdy ofiarą jest osoba nieletnia. Tego typu doświadczenie pozostawia głęboki ślad i dramatycznie zaburza rozwój psychospołeczny. Gwałt seksualny oznacza, że doraźna przyjemność staje się ważniejsza od osoby. Z tego względu gwałt jest najbardziej okrutnym, najgłębiej zaburzonym i nieludzkim sposobem wyrażania seksualności. Czasem prowadzi też do śmierci fizycznej, gdyż nierzadko agresor zabija swoją ofiarę.
Obok gwałtu, drugą drastycznie wypaczoną formą przeżywania seksualności bez miłości jest prostytucja. Wprawdzie dochodzi tutaj do współżycia za zgodą obu stron, ale dzieje się to poza kontekstem więzi małżeńskiej. Co więcej, dochodzi do współżycia poza jakimkolwiek kontekstem osobistej więzi i bliskości. Prostytucja to sytuacja, w której jedna ze stron podporządkowuje się całkowicie popędowi seksualnemu i aż do tego stopnia rezygnuje z władzy nad własną seksualnością, że akceptuje współżycie z nieznaną sobie osobą. Z kolei druga strona - przyjmując pieniądze - akceptuje, że jest traktowana jak rzecz, którą używa się przez określony czas za określoną zapłatą. Druga strona godzi się więc na to, że nie jest traktowana jako osoba, że współżyjący z nią człowiek nie interesuje się jej przeżyciami, jej losem, jej wnętrzem, że jest on zainteresowany jedynie własną przyjemnością cielesną i w tym celu posługuje się ciałem drugiej osoby.
Kolejną formą zaburzenia i oderwania sfery seksualnej od miłości małżeńskiej jest homoseksualizm. Wiele środowisk opiniotwórczych twierdzi obecnie, że zachowania homoseksualne są czymś normalnym i że stanowią alternatywną formę „miłości”. Tymczasem homoseksualizm jest jedną z konsekwencji bardziej podstawowych zaburzeń, które związane są zwykle z bolesnymi doświadczeniami w dzieciństwie. Chodzi tu o te dzieci, których rodzice mieli wyraźnie zaburzoną postawę wobec siebie nawzajem. W takiej sytuacji syn czy córka boi się w swoim dorosłym życiu osób drugiej płci, albo nimi gardzi. W konsekwencji szuka kontaktu z osobami tej samej płci. Także wtedy, gdy chodzi o kontakty seksualne. Homoseksualizm jest zatem bardziej zaburzeniem psychicznym i emocjonalnym, niż seksualnym. Podobnie, jak w innych zaburzeniach psychospołecznych tak też w przypadku homoseksualizmu możliwa jest terapia i powrót do normalnego funkcjonowania.
Niektórzy podają jako argument za homoseksualizmem to, iż sami zainteresowani - a przynajmniej niektórzy z nich - uważają, że jest im z tym dobrze. Gdyby taki argument był wystarczający, to trzeba by uznać za stan normalny na przykład alkoholizm czy narkomanię. Człowiek uzależniony w czynnej fazie choroby też uważa, że jego sposób życia jest udany i że interwencje ze strony innych, by przestał pić czy ćpać, nie są potrzebne. Subiektywne przekonanie danej osoby, że jej postępowanie jest dojrzałe, nie może nigdy być jedynym kryterium oceny tegoż postępowania.
Kolejną formą zaburzonego przeżywania seksualności w oderwaniu od miłości jest masturbacja. Także w odniesieniu do tego zjawiska krąży obecnie wiele naiwnych poglądów. Z jednej strony spotykamy się z twierdzeniem, że masturbacja jest zjawiskiem normalnym, a nawet pozytywnym, gdyż w ten sposób młody człowiek lepiej poznaje własne ciało, a przez to przygotowuje się do współżycia seksualnego w małżeństwie. Z drugiej strony spotykamy się z twierdzeniami, że w każdym przypadku masturbacja jest grzechem ciężkim i przejawem demoralizacji. Prawda jak zwykle jest bardziej złożona.
Masturbacja jest niedojrzałym sposobem przeżywania seksualności, gdyż odrywa ją od więzi małżeńskiej i od płodności. W związku z tym niesie ze sobą negatywne konsekwencje. Po pierwsze, powoduje nadmierną koncentrację na popędzie fizycznym, co może doprowadzić do uzależnienia i nałogu. Po drugie, blokuje motywację do rozwoju i szukania radości w innych dziedzinach życia. Po trzecie, masturbacja skłania danego człowieka do zamknięcia się w sobie oraz sprzyja izolacji i samotności. W konsekwencji prowadzi do silnego napięcia psychicznego oraz do poczucia winy. Powoduje też u młodych lęk o to, czy będą w stanie być w przyszłości normalnym partnerem seksualnym w małżeństwie. Po piąte, masturbacja powoduje nierzadko rzeczywiste zaburzenia w życiu małżeńskim, które negatywnie wpływają na współżycie seksualne i na więź ze współmałżonkiem.
Obserwując różne dyskusje czy sondaże w środkach przekazu zauważam, że stawia się tam zwykle alternatywę: masturbacja jest czymś naturalnym, czy też należy potępiać tych, którzy jej ulegają? Tymczasem właściwe pytanie brzmi: czy sprawę masturbacji należy pozostawić spontaniczności danej osoby, czy też należy włączyć ją w proces wychowania? Jest oczywiste, że ta sfera — jak wszystkie inne — powinna podlegać pracy nad sobą i wysiłkowi samowychowania. Pomoc ze strony wychowawców oznacza jednoznaczność co do zasad (masturbacja utrudnia rozwój psychospołeczny), ale jednocześnie szacunek dla wychowanka oraz ostrożność co do ocen moralnych. Nie chodzi o to, by potępiać, straszyć czy wzmagać poczucie winy, lecz aby pomagać. W wielu przypadkach masturbacja bardzo niepokoi młodych, ale ze względu na genezę tego zachowania (np. przypadkowe pojawienie się tego mechanizmu w dzieciństwie), nie stanowi przede wszystkim problemu moralnego, lecz jest głównie ciężarem psychicznym. Ponadto ostrożność w ocenie moralnej masturbacji wiąże się z tym, że w wielu przypadkach jest ona formą somatyzacji, czyli wyrażania za pośrednictwem czynności seksualnych tych frustracji i napięć, których dana osoba sobie nie uświadamia, albo których nie potrafi rozwiązać czy przezwyciężyć.
Z tego właśnie względu pomoc w pokonaniu masturbacji nie może polegać jedynie na metodach negatywnych, czyli na koncentrowaniu się na walce z tego typu zachowaniem czy nałogiem. Trzeba przede wszystkim eliminować źródła napięć psychospołecznych, a także poszerzać zakres pozytywnych pragnień i aspiracji. Masturbacja jest przecież najbardziej atrakcyjna dla ludzi cierpiących i nieszczęśliwych. Także w tej dziedzinie zło zwycięża się najpełniej dobrem. W tym przypadku dobrem tym są konkurencyjne źródła radości i życiowej satysfakcji, np. przyjaźń z Bogiem i ludźmi, sukcesy szkolne i wiedza, pasje muzyczne, sportowe czy literackie.
Powyższe analizy ukazywały niedojrzałe czy zaburzone sposoby przeżywania seksualności, które miały jedną cechę wspólną: odrywały ludzką seksualność od miłości wiernej i wyłącznej, zwanej miłością małżeńską. Przyjrzyjmy się teraz drugiej grupie zaburzonych postaw wobec seksualności, których wspólną cechą jest to, iż odrywają one ludzką seksualność od płodności.
Warto na początku zaznaczyć, iż modny jest mit, który głosi, że Kościół zajmuje wrogą postawę wobec ludzkiej seksualności i dlatego sprzeciwia się antykoncepcji. Prawda jest zupełnie inna. Kościół widzi w seksualności niezwykły dar od Boga ("Bądźcie płodni i rozmnażajcie się"; Rdz 1, 22), który w płaszczyźnie fizycznej stanowi najgłębszy wyraz miłości oraz więzi małżeńskiej. Miłość głoszona przez chrześcijan to nie jakaś pusta teoria, czy miłość jedynie duchowa. To miłość wcielona. W małżeństwie jednym z najbardziej istotnych przejawów cielesnego wyrażania miłości jest właśnie współżycie seksualne. Jest to aż tak istotny przejaw miłości małżeńskiej, że Kościół nie może uznać za ważne te związki, w których małżonkowie z góry wykluczają współżycie seksualne i/lub potomstwo.
Kościół patrzy w sposób pozytywny nie tylko na ludzką seksualność, lecz także na zdolność człowieka, by kierować tą sferą życia własną mocą. Człowiek ma szansę być na tyle silny, na tyle wolny wobec popędów i instynktów, na tyle świadomy swych działań i swojej płodności, że potrafi własną mocą kierować sferą seksualną. Nie potrzebuje do tego żadnych pomocy w postaci środków fizycznych czy substancji chemicznych. Dokładnie tak, jak jest w stanie kierować swymi emocjami własną mocą, bez odwoływania się do alkoholu, narkotyków, leków psychotropowych czy tabletek nasennych.
To właśnie z tej pozytywnej wizji człowieka i jego zdolności do panowania nad własną seksualnością wynika sprzeciw Kościoła wobec środków antykoncepcyjnych. Sięganie po środki antykoncepcyjne jest zawsze porażką człowieka. Oznacza przecież rezygnację danej osoby ze zdolności do panowania nad sobą: nad własnym ciałem i popędem seksualnym. Porażka w odniesieniu do własnej seksualności prowadzi zwykle do porażek i słabości w innych sferach życia. Kościół sprzeciwia się antykoncepcji nie dlatego, że negatywnie widzi ludzką seksualność lecz dlatego, że pozytywnie widzi człowieka i jego zdolność do kierowania sobą, w tym także własną seksualnością.
Drugim mitem jest przekonanie, że sprzeciwiając się antykoncepcji, Kościół przynajmniej pośrednio przymusza do nieodpowiedzialnego rodzicielstwa, lub do rezygnacji ze współżycia seksualnego nawet w małżeństwie. Nic bardziej błędnego. Kościół podkreśla, że odpowiedzialne rodzicielstwo jest koniecznym warunkiem dojrzałej miłości małżeńskiej. Jednocześnie jednak przypomina, że odpowiedzialne rodzicielstwo nie może zostać osiągnięte nieodpowiedzialnymi metodami. Tymczasem antykoncepcja jest próbą osiągnięcia odpowiedzialnego rodzicielstwa w oparciu o nieodpowiedzialne metody. A przecież cel nigdy nie może usprawiedliwiać środków, jeśli te są szkodliwe, czy oznaczają rezygnację z wolności.
Szkodliwość antykoncepcji wynika z kilku powodów. Po pierwsze, antykoncepcja nie chroni przed bolesnymi konsekwencjami nieodpowiedzialnego współżycia seksualnego. Zmniejsza jedynie ich ryzyko. Nigdy nie gwarantuje „bezpiecznego” seksu. Po drugie, większość środków antykoncepcyjnych szkodzi zdrowiu fizycznemu (wystarczy przeczytać ulotki, które dołączają sami producenci antykoncepcji!). Środki mechaniczne i chemiczne mogą powodować urazy i stany zapalne, a tabletki hormonalne hamują działanie przysadki mózgowej, wpływają negatywnie na układ naczyniowy, na krzepliwość krwi, na wątrobę i wiele innych układów. Po trzecie, sięganie po antykoncepcję oznacza rezygnację danego człowieka z kierowania seksualnością własną mocą i świadomością. Po czwarte, antykoncepcja oszukuje, gdyż sugeruje, że współżycie seksualne ma jedynie konsekwencje fizjologiczne i biologiczne oraz że stosując antykoncepcję można bezkarnie współżyć z kimkolwiek, gdziekolwiek i kiedykolwiek. Tymczasem nieodpowiedzialne współżycie seksualne przynosi dramatyczne zranienia w sferze psychicznej (np. poczucie krzywdy, żal do samego siebie, lęk wobec seksualności), moralnej (np. poczucie winy) i społecznej (np. zerwane więzi przyjaźni z samym sobą, z rodzicami, z Bogiem, uraz do osób płci odmiennej, itp.). A żadna pigułka czy prezerwatywa nie ochroni przed tego typu konsekwencjami. Nic poza miłością i odpowiedzialnością nie może gwarantować człowiekowi kierowania seksualnością w sposób dojrzały i bezpieczny.
Z tego względu Kościół proponuje jedyny odpowiedzialny sposób na odpowiedzialne planowanie rodziny. Jest nim znajomość naturalnych okresów płodności i bezpłodności pary ludzkiej. W polskich publikacjach, które propagują środki antykoncepcyjne (zwykle za pieniądze producentów tych środków!), albo bezkrytycznie zachwala się takie środki, albo jedynie ogólnie wspomina się o szkodliwych skutkach ubocznych. Nie wspomina się natomiast zwykle ani słowem o tym, co najważniejsze: że środki te oznaczają rezygnację z panowania nad własnym popędem i własnymi zachowaniami oraz że są zbędne dla ludzi dojrzałych. Bardziej rzetelne są publikacje w Europie Zachodniej, gdzie już zbyt widoczne stały bolesne konsekwencje psychiczne i społeczne stosowania antykoncepcji, aby nadal ukazywać ją w naiwny sposób. Potwierdzeniem tej tendencji jest tekst, który przeczytałem w jednym z numerów "Badische Zeitung" (19.04.1996). Jest to najbardziej poczytny dziennik w południowo-zachodnich Niemczech i ma charakter czysto świecki. Właśnie tam znalazłem artykuł na temat metod regulacji poczęć. Zostały w nim ukazane różne formy antykoncepcji oraz naturalne metody regulacji poczęć. Przy wszystkich formach antykoncepcji podkreślano, że są one na ogół łatwe w stosowaniu, gdyż nie wymagają wiedzy na temat ludzkiej płodności ani wysiłku panowania nad popędem. Z drugiej jednak strony zaznaczono, że przynoszą one poważne skutki uboczne. Przy każdej formie antykoncepcji zostały ukazane w jasny sposób liczne negatywne konsekwencje, specyficzne dla danej metody.
Omawiając z kolei naturalne metody regulacji poczęć autor artykułu wyjaśnia, że stanowią one jakościowo wyższą formę odpowiedzialnego rodzicielstwa. Określa ją jako nie mniej skuteczną od większości metod antykoncepcyjnych, (metoda termiczna połączona z obserwacją śluzu), ale w przeciwieństwie do tamtych jako jedyną ekologiczną, a przez to zupełnie nieszkodliwą dla organizmu oraz jako jedyną partnerską, a więc świadczącą o wzajemnym rozumieniu się i respektowaniu osób, które z tej metody korzystają. Konfrontacja tego typu artykułu z tym, co czytamy o antykoncepcji i naturalnych metodach regulacji poczęć w naszych gazetach i publikacjach, świadczy o tym, jak polskim mass-mediom daleko jeszcze do standardów europejskiej rzetelności i odpowiedzialności w tym względzie.
Do jeszcze bardziej dramatycznych, niż w przypadku antykoncepcji, szkód prowadzi aborcja. Nawet dla zagorzałych zwolenników aborcji jest oczywiste, iż jest to bardzo niebezpieczna dla matki interwencja chirurgiczna. Zwolennicy aborcji twierdzą jednak, że w niektórych sytuacjach jest to mniejsze zło niż urodzenie dziecka. Z tego powodu postulują, by w określonych sytuacjach zabijanie niemowląt w łonie matki było dozwolone prawem. Jest prawdą, iż kobiety oczekujące dziecka, znajdują się czasem w bardzo trudnej sytuacji. Ale tylko wtedy, gdy poród stanowi bezpośrednie zagrożenie dla życia matki, mamy do czynienia z rzeczywistą alternatywą: czyje życie ma ratować lekarz? Natomiast wszelkie działania, których celem nie jest ratowanie życia matki, lecz zabicie dziecka, jest zawsze ciężkim złem moralnym. Aborcja nigdy nie jest mniejszym złem! Przeciwnie, nawet w bardzo bolesnych i skrajnych sytuacjach aborcja jest zawsze złem większym. Jest to oczywiste z wielu powodów.
Po pierwsze, aborcja jest zabiciem niewinnego dziecka. Jest to wyjątkowo ciężkie i nieodwracalne zło moralne. Zabicie dziecka jest nieporównywalnie większym złem, niż wychowywanie potomstwa w trudnych warunkach materialnych, niż ewentualna choroba dziecka, niż trudności w zaakceptowaniu i pokochaniu dziecka. Z kolei popieranie aborcji z powodu trudnych warunków społecznych, oznacza cyniczne twierdzenie, że w Polsce trzeba niektóre dzieci zabijać, gdyż nie starczy dla nich chleba. Rozwiązaniem problemu nie jest zabijanie dzieci, lecz sprawiedliwsze dzielenie chleba. Gdyby z kolei przyjąć zasadę, że można dokonać aborcji wtedy, gdy poczęte dziecko (np. w wyniku gwałtu) nie będzie wystarczająco kochane, to trzeba by przyznać też prawo do zabijania dzieci już narodzonych, które nie czują się kochane przez swoich rodziców.
Aborcja jest w każdej sytuacji większym złem nie tylko dlatego, że oznacza zabicie niewinnego człowieka, ale także dlatego, że oznacza nieodwracalną krzywdę dla matki zabijanego dziecka. Będąc drastyczną interwencją chirurgiczną w najbardziej delikatne narządy kobiecego organizmu aborcja powoduje niepłodność, stany zapalne, nowotwory, komplikacje przy następnej ciąży. Nie sposób wyliczyć tu wszystkich możliwych zagrożeń. Wspomnę jeszcze tylko o jednym. Istnieje bezpośredni związek między aborcją a rakiem piersi. Związek ten wynika z faktu, że od chwili poczęcia przez pierwsze sześć miesięcy ciąży organizm kobiety wydziela hormony, które między innymi stymulują zmiany w piersiach. Dopiero od szóstego miesiąca ciąży pojawiają się hormony, które kontrolują i zamykają ten proces. Gdy kobieta podda się aborcji, wtedy takie hormony już się nie pojawią, a przez to ogromnie wzrasta prawdopodobieństwo raka piersi. Na ten temat przez kilka lat prowadzono na wielką skalę badania na Wydziale Medycyny Uniwersytetu w Seattle (USA). Ich wyniki opublikowano we wrześniu 1994 roku. Okazuje się, że gdy aborcji dokonuje się przy pierwszej ciąży, a matka dziecka ma osiemnaście lat lub mniej, to prawdopodobieństwo raka piersi wzrasta u niej 800 razy, czyli 80.000% , w stosunku do kobiet, które nie poddały się aborcji.
Oprócz konsekwencji fizycznych kobiety przeżywają także bardzo bolesne konsekwencje psychiczne i duchowe aborcji, zwane syndromem poaborcyjnym. Są to bolesne rany psychiczne i duchowe, które przejawiają się w wyrzutach sumienia, lęku, niepokoju, żalu do siebie i do innych ludzi. Aborcja jest okrutnym gwałtem na kobiecej wrażliwości i na jej powołaniu do ochrony życia. Prawdziwy postęp oznacza takie wychowanie mężczyzn, by umieli kochać i respektować kobiety, by potrafili tak zorganizować życie społeczne i rodzinne, aby rodzenie dzieci było wyrazem wzajemnej miłości i odpowiedzialności rodziców oraz by nie wymagało od matek heroicznego poświęcenia.
opr. mg/mg
madziewicz