Henryk Sienkiewicz - Wspomnienie Z Maripozy.txt

(18 KB) Pobierz
NR ID   : b00211
Tytu�   : Wspomnienie z Maripozy
Autor   : Henryk Sienkiewicz


Wspomnienie z Maripozy

By�em tylko jakby przelotem w Maripozie i r�wnie pobie�nie zwiedzi�em jej okolice. By�bym si� jednak d�u�ej zatrzyma� i w mie�cie, i w hrabstwie, gdybym by� wiedzia�, �e o kilkana�cie mil od miasta �yje w lesie prototyp mego Latarnika. Przed niedawnym czasem pan M., kt�ry jednocze�nie ze mn� by� w Kalifornii, przeczytawszy Latarnika, opowiedzia� mi spotkanie z podobnym do niego zupe�nie polskim skwaterem. Opowiadanie to powtarzam wiernie co do tre�ci.

...Po drodze do Big Trees, czyli olbrzymich drzew kalifornijskich, zajecha�em do Maripozy. Miasto to liczy�o przed niedawnymi jeszcze laty do pi�tnastu tysi�cy mieszka�c�w, obecnie jest ich dziesi�� razy mniej. Wiadomo, �e w Nowym �wiecie miasta rodz� si� jak grzyby, ale te� cz�sto maj� �ywot motyli. Tak by�o i z Maripoz�. P�ki rzeczka Maripoza prze�wieca�a z�ocistym dnem, a na brzegach osadza�a zielonawe grudki drogiego metalu, roili si� tu g�rnicy ameryka�scy, "gambusinos" z Meksyku i kupcy z ca�ego �wiata. Potem wszystko to wyw�drowa�o. "Z�ote" miasta s� nietrwa�e, bo z�oto pr�dzej czy p�niej musi si� wyczerpa�. Dzi� miasto Maripoza ma z tysi�c mieszka�c�w, a brzegi rzeki Maripozy pokry�y si� ju� na nowo g�stwin� wierzb p�acz�cych, drzewa bawe�nianego i innych pomniejszych krzew�w. Tam, gdzie dawniej g�rnicy �piewywali wieczorami: "I crossed Mississippi", obecnie �piewaj� kojoty. Miasto sk�ada si� z jednej ulicy, na kt�rej najpi�kniejszym budynkiem jest szko�a; drugie po niej miejsce trzyma "Capitol", trzecie hotel pana Billinga, obejmuj�cy zarazem grocerni�, "saloon", to jest szynk, i "bakery", czyli piekarni�. Kilka innych sklep�w �wieci wystawami wzd�u� ulicy. Ruch jednak handlowy jest tu bardzo niewielki. Sklepy zaopatruj� potrzeby samego tylko miasta, bo w okolicy ma�o jest fermer�w. Ca�e hrabstwo ma jeszcze nader nieliczn� ludno��, po wi�kszej za� cz�ci szumi olbrzymimi lasami, w kt�rych z rzadka siedz� skwaterowie.

Gdy dyli�ans nasz wje�d�a� do miasta, by�o w nim niezwykle ludno, przybyli�my bowiem w pi�tek, a to jest dzie� targowy. Skwaterowie przywo�� w ten dzie� mi�d do grocerni, w kt�rej w zamian zaopatruj� si� w rozmaite artyku�y �ywno�ci. Inni przyp�dzaj� trzod�, fermerowie dostawiaj� zbo�e. Lubo emigracja nap�ywa do Maripozy bardzo poma�u, znajdowa�o si� wszelako i kilka woz�w emigranckich, kt�re �atwo pozna� po bia�ych, wysokich dachach i po tym, �e mi�dzy ko�ami zwykle upi�ty jest na �a�cuchu pies, szop albo nied�wiadek. Ruch przed hotelem panowa� niema�y, gospodarz za� hotelu, pan Billing, kr�ci� si� na wszystkie strony, roznosz�c d�in, whisky i brandy. Na pierwsze wejrzenie pozna� on we mnie cudzoziemca jad�cego do Big Trees, poniewa� za� tacy tury�ci stanowi� najpo��da�sz� dla niego klientel�, dlatego zaj�� si� mn� ze szczeg�ln� troskliwo�ci�.

By� to niem�ody ju� cz�owiek, ale ruchliwy i �ywy jak iskra. Tak po jego ruchach, jak i po twarzy �atwo by�o pozna�, �e nie by� to Prusak. Z wielkim ugrzecznieniem wskaza� mi m�j pok�j. Obja�ni�, �e ju� jest po brekfe�cie, ale je�eli sobie �ycz�, podadz� mi natychmiast je�� w "dining room".

- Gentleman zapewne z San Francisco?

- O, nie. Z dalszych stron.

- All right! Zapewne do Big Trees?

- Tak jest.

- Je�eli pan �yczy sobie obejrze� fotografie drzew, wisz� one na dole.

- Dobrze, zaraz zejd�.

- Czy d�ugo pan zabawi w Maripozie?

- Kilka dni. Potrzebuj� odpocz��, a przy tym chc� widzie� okoliczne lasy.

- Polowanie tu doskona�e. Niedawno zabito pum�.

- Dobrze, dobrze. Tymczasem p�jd� spa�.

- Good bye! Na dole jest ksi��ka hotelowa, w kt�rej pan raczysz zapisa� swoje nazwisko.

- Dobrze...

Po�o�y�em si� spa� i spa�em a� do obiadu, o kt�rym oznajmiono uderzeniami pa�ki w blaszan� g�rnicz� miednic�. Zeszed�em na d� i przede wszystkim zapisa�em si� do ksi��ki, nie omieszkawszy do swego nazwiska doda�: "from Poland". Nast�pnie uda�em si� do "dining roomu". Targ widocznie ju� si� sko�czy�, handluj�cy rozjechali si� do dom�w, bo do obiadu zasiad�o kilka tylko os�b. Dwie familie fermerskie, jaki� jegomo�� bez oka i bez krawata, miejscowa nauczycielka, kt�ra widocznie stale mieszka�a w hotelu, i jaki� starzec, o ile z ubioru i broni mog�em wnosi� - skwater. Jedli�my w milczeniu przerywanym tylko kr�tkimi frazesami: "Chcia�bym panu podzi�kowa� za chleb" lub "za mas�o", lub "za s�l". W ten spos�b siedz�cy dalej od chleba, mas�a lub soli prosz� o posuni�cie tych przedmiot�w bli�ej nich siedz�cych s�siad�w. By�em zm�czony i nie chcia�em rozpoczyna� rozmowy. Rozgl�da�em si� natomiast po pokoju, kt�rego �ciany, jak rzek� pan Billing, by�y zawieszone fotografiami drzew olbrzymich. Wi�c "Father of the Forest", czyli ojciec lasu, zwalony ju�. Nie m�g� jednak ud�wign�� swoich 4000 lat na grzbiecie! D�ugo��: 450 st�p, obw�d 112. �adny tatu�! Wierzy� si� nie chce oczom i podpisom. "Grizzled Giant": 15 �okci �rednicy. No! nawet �ydzi nasi namy�laliby si�, gdyby im kazano odstawi� tak� ro�link� do Gda�ska. Dusza skaka�a mi z rado�ci na my�l, �e wkr�tce zobacz� w naturze i w�asnymi oczyma t� grup� drzew, a raczej wie� kolosalnych, stoj�cych samotnie w lesie... od potopu. Ja, warszawiak, ujrz� w�asnymi oczyma "ojca", dotkn� jego kory, a mo�e kawa� jej przywioz� do Warszawy na dow�d sceptykom, �e naprawd� by�em w Kalifornii. Cz�owiek, gdy si� tak zab��ka, samemu sobie wydaje si� dziwnym i mimo woli cieszy si� my�l�, jak to b�dzie opowiada� za powrotem i jak miejscowi sceptycy nie b�d� mu wierzyli, by by�y na �wiecie drzewa maj�ce pi��dziesi�t sze�� �okci obwodu. Rozmy�lania te przerwa� mi g�os Murzyna:

- Czarnej kawy? bia�ej?

- Czarnej, jak sam jeste� - chcia�em odpowiedzie�, ale odpowied� by�aby nietrafn�, stare bowiem Murzynisko mia�o bia�� jak mleko czupryn� i ledwo nogi w��czy�o ze staro�ci.

Tymczasem obiad si� sko�czy�. Wstali wszyscy. Ojciec fermer zapcha� sobie �uchwy tytuniem, mama fermerka, siad�szy na biegunowym krze�le, pocz�a si� buja� zawzi�cie, a c�rka jasnow�osa, grzywiasta Polly czy Katty, posz�a do pianina i po chwili us�ysza�em:

- "Yankee Doodle is going down town..."

- Nie mnie bra� na Yankee Doodle! - pomy�la�em sobie. - Od New Yorku do Maripozy graj� mi to panny na fortepianach, �o�nierze na tr�bkach, Murzyni na band�ach, dzieci na kawa�kach wo�owych �eber. Zapomnia�em! Jeszcze na okr�cie prze�ladowa�a mnie Yankee Doodle. Z czasem w Ameryce zjawi si� zapewne choroba: Yankee-Doodle-fobia!

Zapali�em cygaro i wyszed�em na ulic�. Lekki mrok ogarnia� przestworze. Wozy si� porozje�d�a�y, emigranci r�wnie�. By�o cicho i uroczo. Zach�d rumieni� si� zorz�, wsch�d ciemnia�. By�o mi jako� weso�o i dobrze. �ycie wyda�o mi si� nader przyjemnym, lekkim, swobodnym. Z ogr�dk�w przy domach dochodzi�y mnie �piewy, gdzieniegdzie w�r�d krzew�w mign�a bia�a sukienka, gdzieniegdzie para jasnych oczu. Co za �liczny by� wiecz�r! Szkoda tylko, �e w Ameryce obywatele maj� zwyczaj wieczorami pali� �miecie na ulicy. Zapach dymu bardzo niepotrzebnie miesza si� oto z zapachem r� i �wie�� woni� pobliskich las�w. Od czasu do czasu z przyleg�ych do miasteczka p�l i g�stwin dolatywa�y odg�osy pukaniny ze strzelb, bo niemal wszyscy mieszka�cy Maripozy s� my�liwymi; zreszt� ruch ju� usta�, �miecie dogorywa�y. Na ulicy spotka�em kilka os�b i nie wiem, czy mimo woli w�asne swoje usposobienie przenios�em na twarze innych, ale w�r�d �agodnych blask�w zachodu wszystkie te twarze wyda�y mi si� dziwnie zadowolone, spokojne i szcz�liwe.

- Mo�e te� - my�la�em sobie - �yje si� tu cicho, spokojnie i szcz�liwie, w tym nieznanym, zapad�ym w lasach k�cie �wiata. Mo�e te� w tej ameryka�skiej swobodzie dusza tak rozpromienia si� i �wieci �agodnym �wiat�em jakby robaczek �wi�toja�ski. Tu przy tym i nieg�odno, i niech�odno, i przestrzeni du�o, jest si� gdzie rozkurczy�, jest r�ce gdzie wyci�gn��... A przy tym te lasy tak spokojne, ach! jak spokojne!... Kilku Murzyn�w id�cych naprzeciw mnie �piewa�o do�� d�wi�cznymi g�osami, szcz�ciem nie Yankee Doodle, ale Srebrne nitki.

- Dobry wiecz�r panu - rzekli uprzejmie przechodz�c ko�o mnie.

I ludzie tu jacy� �yczliwi, grzeczni. Doprawdy, gdy przyjdzie staro��, pomy�l� nieraz o tej cichej Maripozie. Z wysoka dolecia� mnie g�os �urawi ci�gn�cych gdzie� ku Oceanowi. Rozko�ysa�em si� i rozmarzy�em. Dziwne zebranie wra�e�, ale wr�ci�em do hotelu prawie rozrzewniony i jaki� t�skny. Pocz��em my�le� o domu, o moich i tak�e zacz��em �piewa�, ale nie Yankee Doodle. O nie! �piewa�em: "U nas inaczej! inaczej! inaczej!"...

- Puk, puk, puk!

- Ciekawym, kto to by� mo�e? - pomy�la�em.

- Puk! puk!

- Come in.

Wszed� gospodarz. Co u licha! co za kraj! I ten ma min� zupe�nie wzruszon�. Zbli�a si� do mnie, �ciska mnie silnie za r�k� i nie puszczaj�c mej d�oni, oddala si� na d�ugo�� ramienia, patrz�c na mnie tak, jakby mnie chcia� b�ogos�awi�. Otwieram usta i moje zdziwienie r�wna si� jego rozrzewnieniu.

- Zobaczy�em w ksi�dze hotelowej - m�wi - pan jeste� z Polski?

- Tak jest. Czy i pan Polak?

- O nie! Jestem Bade�czyk.

- To pan by� w Polsce?

- O nie! nigdy...

- A wi�c?...

Moje oczy otwieraj� si� r�wnie szeroko, jak usta...

- Panie - rzecze gospodarz - s�u�y�em pod Mieros�awskim.

- Tam do licha!

- To by� bohater! to najwi�kszy w�dz w �wiecie! Jak�em szcz�liwy, �e pana widz�... Czy on �yje jeszcze?

- Nie, umar�.

- Umar�! - m�wi Niemiec i siad�szy ci�ko opuszcza r�ce na kolana, a g�ow� na piersi.

Nie wiedzia�em sam, co mam robi�. Nie podziela�em entuzjazmu pana Billinga dla M., ale w tej chwili entuzjazm ten by� mi mi�ym i pochlebia� mi. Tymczasem pan Billing zwyci�a sw�j smutek i uwielbienie jego dla M. p�ynie kaskad�, wobec kt�rej niczym Niagara albo Yosemita Falls. O uszy moje obijaj� si� imiona kilku bohater�w staro�ytno�ci, kilku ze �rednich wiek�w, nast�pnie Waszyngtona, Lafayetta, Ko�ciuszki i Mieros�awskiego; potem s�ysz� wyrazy takie, jak swoboda, post�p, cywilizacja - s�ysz� setkami...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin