rozdz. 11 - Prezenty.doc

(79 KB) Pobierz

  11. Prezenty

 

Trzy miesiące później. Grudzień.

Wbrew moim wcześniejszym obawom, między mną a Charliem jest tylko jeszcze lepiej. Spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu, ostatnio nawet pojechaliśmy razem na ryby. Wynudziłam się niemiłosiernie, ale najważniejsze było to, że byliśmy razem. Między mną a Edwardem lepiej już chyba być nie może. Jesteśmy nierozłączni. Największym zaskoczeniem dla mnie, jest zażyłość jaka się nawiązała między mną a Rosalie i Emmetem. Są dla mnie jak rodzeństwo o którym zawsze marzyłam.  Zawsze gdy czułam, że zbliża się jakiś atak Emmet był koło mnie i sypał dowcipami, które pomagały mi się odprężyć i nie dochodziło do nieszczęścia. Z całej tej sytuacji najbardziej poszkodowany był Jasper. Czuł się niepotrzebny. Gdy byłam „normalna” mógł ze mną robić co chciał, ale gdy tylko zbliżał się atak, okazywało się, że jego niezwykły dar manipulacji emocjami na mnie nie działa. Przez długi czas próbował z Carlislem dojść do tego, dlaczego tak się dzieje, ale w efekcie końcowym po prostu skapitulowali. Zapomniałam dodać, że w szkolnej stołówce nie siedzi już przy naszym stoliku sześć osób, tylko siedem. A tak prawdę mówiąc to pięciu wampirów, jeden człowiek i jeden mutant genetyczny, czyli ja. Kim jest tajemniczy człowiek? To Paul. Odkąd przyszedł do Edwarda z pytaniem, czy ten miałby coś przeciwko, żeby się czasem ze mną widywać, a mój ukochany nie zobaczył w jego myślach nic podejrzanego, często spotykaliśmy się we trójkę. Pewnego dnia Rosalie zaproponowała, żeby Paul usiadł z nami i tak zostało. Jedyną osobą, która nie tolerowała go, przy naszym stoliku była… Alice, ale przecież nie każdy, każdego musi lubić, a może bała się, że pewnego dnia Edward wtajemniczy i jego?

 

- Tak się cieszę, że nareszcie mamy przerwę świąteczną. – Powiedziałam do Edwarda, gdy jechaliśmy do szkoły.

- Już tak nie narzekaj. Przecież miałaś przy sobie najprzystojniejszego faceta w szkole. – Oznajmił z tym swoim zabójczym uśmiechem.

- Skromny to ty jesteś jak mało kto.

Na parkingu czekała już na nas Rosalie i Emmet. Dziwnie uśmiechnięci, jakby coś kombinowali. Im bliżej nich byliśmy, tym głupawe uśmieszki były większe.

              - Dobra co jest grane? – Zapytałam gdy już do nich podeszliśmy.

              - Jak zawsze pięknie wyglądasz. – Zachichotał Emmet.

Dobra, teraz to już na pewno wiedziałam, że coś jest nie tak. Emmet nigdy nie rzucał takimi tekstami. Wiedziałam też niestety, że co jak co, ale jeśli Cullenowie coś kombinowali, lub mieli jakiś sekret, to nie było szans, żeby się cokolwiek dowiedzieć.

Gdy szliśmy do budynku, nagle Emmet wyskoczył z tekstem.

              - Dzisiejszy wypad aktualny?

              - Jaki wypad? – Zaczęłam dopytywać.

              - Wypad? – Edward zachowywał się jakby nie wiedział o co mi chodzi.

              - No tak, nie róbcie ze mnie wariatki. Przecież słyszałam, jak Emm pytał ci się czy wypad jest aktualny.

              - Ale ja tego nie powiedziałem na głos, ja o tym pomyślałem, żebyś ty o tym nie wiedziała. – Zasugerował misiek.

Emmet o tym pomyślał? Nie powiedział tego głośno? Jasna cholera, czy to oznacza, że to kolejna zasrana moc, należąca do tego jebanego potwora drzemiącego we mnie?

              - Czy to oznacza, że… - Postanowiłam się upewnić.

              - Chyba tak. Aktywuje się nowa zdolność. – Odpowiedział Edward.

              - Kurwa! – Krzyknął Emmet. – Nie będę mógł snuć fantazji erotycznych z moim słońcem!

              - Poczekajcie. – Pierwszy raz od naszego przyjazdu, głos zabrała Rosalie. – Czy słyszysz co teraz myślę?

Kiwnęłam tylko głową przecząco. Faktycznie nic nie słyszałam.

              - Może to tylko pojedyncze zdarzenie. – Zasugerowała.

              - Oby. – Włączył się Edward. – Takie czytanie w waszych myślach, potrafi być frustrujące, a co dopiero gdy się wchodzi do szkoły, czy innego miejsca pełnego ludzi. Wtedy to jest nie do wytrzymania. Wolałbym, żeby moje słońce nie musiało tego doświadczać.

              - Cullenowie!... Swan!... – Usłyszeliśmy za plecami. – Czy was nie obowiązują lekcje? – To był dyrektor szkoły.

Rozejrzeliśmy się dookoła i okazało się, że nikogo już nie ma. Ze skruszonymi minami ruszyliśmy do swoich klas. Na angielskim nie dawało mi to spokoju. Edward ukradkiem, gładził moją rękę pod stołem. Wyrwałam kartkę z zeszytu i napisałam mu liścik:

B:              „Jak myślisz, czy to faktycznie był początek jakiejś nowej mocy, czy coś w tym stylu?”

E:              „Naprawdę nie mam pojęcia. Wszystko na to wskazuje. A czy teraz coś słyszysz?”

B:              Kompletnie nic. Więc może faktycznie, to było jednorazowe, a może Emm chciał o tym pomyśleć, ale powiedział głośno.”  

E:              „Nie wydaje mi się, żeby to było możliwe. On na sto procent o tym pomyślał. Nie zawracaj sobie na razie tym głowy, skoro już nic więcej nie słyszysz.”

Łatwo mu było powiedzieć. Nie myśl o tym. W tej samej chwili poczułam jakiś ścisk w brzuchu. Jak zaprogramowana, automatycznie się za niego chwyciłam. Nie uszło to uwadze Edwarda.

              - Bello, tylko nie teraz! – Krzyczał szeptem.

              - To nie to co myślisz. – Wyjaśniłam. – Ten ból jest inny.

              - Jak to inny?

              - Zwyczajny, ludzki ból brzucha. – „Przynajmniej mam taką nadzieję” dodałam w myślach.

Ból długo nie trwał. Ustąpił po kilkunastu minutach. Postanowiłam jednak, że chyba nic się nie stanie, jak ostatniego dnia przed przerwą świąteczną odpuszczę sobie parę lekcji. Edward się ze mną w tej kwestii zgodził. Stwierdził, że lepiej będzie, jeśli nie będziemy ryzykować, iż przez przypadek się zdenerwuję w szkole. Koło auta Edwarda stała już Rozalie i Emmet.

              - To co? Przyśpieszamy nasz wypad? – Tym razem nie miałam wątpliwości, że misiek powiedział to głośno.

              - Czy możecie mi wytłumaczyć o co chodzi z tym wypadem? – Zaczęłam się irytować tym, że wszyscy wiedzieli o co chodzi, tylko nie ja.

              - Jedziemy do Port Angeles. – Wyjaśniła Rosi. – Na małe zakupy. Musimy odstawić tylko jedno auto i ruszamy.

              - A gdzie jest Alice i Jasper? – Zaczęła mnie zastanawiać ich nieobecność.

Jedyną odpowiedź jaką otrzymałam było wzruszenie przez całą trójkę ramionami.

W Port Angeles pod centrum handlowym rozdzieliliśmy się. Emmet doszedł do wniosku, że szlag go trafi jak będzie musiał pięć godzin spędzić pod przymierzalnią, bo Rosalie nie będzie się mogła zdecydować czy wziąć czerwoną sukienkę, czy zieloną, a skoro jestem ja będzie miała innego kozła ofiarnego. Na odchodne dostałam od Edwarda gorącego, soczystego całusa i jego kartę kredytową. Buntowałam się ile mogłam, ale skapitulowałam, gdy oznajmił, że jeśli sama z Rosalie nie zaszaleję, to on mnie obkupi jak tylko się da. Po dwóch godzinach spędzonych z Rosalie doskonale rozumiałam Emmeta. Potrafiła pół godziny zastanawiać się nad jednym ciuchem. Problemu nie miała jedynie z butami, których do tej pory kupiła siedem par. Zaczęłam się zastanawiać, po co jej aż tyle butów, ale nie odważyłam się zapytać. Po trzech godzinach w galerii, byłyśmy już trzy razy w aucie, żeby zostawić jej zakupy, a ja zdążyłam kupić jedną, błękitną bluzeczkę. Gdy szłyśmy do auta po raz czwarty, pomyślałam sobie, że Emmet chyba doskonale wiedział co robi, proponując, żebyśmy jechali jego ogromnym, czarnym hummerem H3.

- Jak wam idą zakupy? – Zza auta dosłownie wyskoczyli Edward i Emmet.

- Mi rewelacyjnie. – Rosalie była z siebie dumna. – Za to Belli robienie zakupów, idzie wyjątkowo mozolnie. Kupiła sobie, aż jedną bluzkę, w dodatku tak pospolitą, że ja bym na siebie jej nie włożyła.

Pięknie, kolejna osoba, krytykująca moją garderobę. Edward pociągnął mnie za rękę  w stronę galerii.

              - Ostrzegałem cię moja panno.

Emmet rżał jak koń. Mnie natomiast, to nie bawiło. Po godzinie obładowani „moimi” zakupami byli wszyscy.

              - A ty gdzie idziesz? – Zapytałam Edwarda, gdy zaczął mijać auto Emmet.

              - Do samochodu. – Zgłupiałam.

              - Przecież właśnie je minąłeś.

Gdyby to nie wyglądało głupio, Emm pewnie leżałby na ziemi i wył ze śmiechu.

              - Kupiłem sobie właśnie nowe. 

Mówiąc to wskazał na błyszczącego, czarniusieńkiego Lexusa LS600, identycznego, jak ten, którego wypożyczył na lotnisku w Phoenix. Byłam wtedy przekonana, że on żartuje z tą wymianą auta. Nie mówiąc nic więcej, wsiadłam do jego nowego auta. Od tamtego różniło się tylko tym, że siedzenia obite były czarną skórą. Całą drogę Edward był wyjątkowo uradowany. Ech, faceci i ta ich fascynacja nowymi zabawkami. Edward musiał się wyjątkowo delektować jazdą nowym samochodem, bo nawet nie zareagował, gdy Emmet w pewnym momencie zaczął nas wyprzedzać.             

              - Zostaw te torby, później je wniosę. – Powiedział Edward, gdy zaparkowaliśmy pod moim domem.

Chwycił mnie za rękę i poszliśmy do domu. Zdziwiłam się, gdy okazało się, że drzwi od domu są otwarte. Byłam przekonana, że je zakluczyłam. Edward jednak był nad wyraz spokojny. Zamiast udać się do mojego pokoju, jak to mieliśmy w zwyczaju, moje słońce oznajmiło, że musi pilnie obejrzeć wiadomości. Nie zadawałam więcej pytań, bo za jego tokiem myślenia nie zawsze udawało mi się nadążyć. Gdy weszliśmy do saloniku usłyszałam chóralne „wszystkiego najlepszego!”. No tak, moje osiemnaste urodziny. Jak to możliwe, że zapomniałam? Co roku czekałam na nie z utęsknieniem, a teraz? Wypadło mi to z głowy. Jak to mówią „szczęśliwi czasu nie mierzą”. Każdy z osobna zaczął podchodzić i składać mi życzenia, byli wszyscy: cała rodzina Cullenów, łącznie z Esme i Carlislem, Paul, Harry, Sue, Leah i Seth. Zdziwiłam się jak wszyscy pomieścili się w tak małym pomieszczeniu.

              - Chciałem poczekać jeszcze te trzy dni, i urządzić ci przyjęcie w wigilię, ale mama Edwarda i jego siostra Alice się uparły, że wszystko zorganizują. – Zaczął się tłumaczyć Charlie. - Alice? Byłam w szoku. Zorganizowała dla mnie przyjęcie urodzinowe?

Impreza wbrew moim obawom, była wyjątkowo udana. Wszyscy się dobrze bawili, rozmawiali, śmiali się i tańczyli. Moje urodzi zaczęły dobiegać końca przed północą. Alice i Rosalie posprzątały wszystko, zastanawiałam się, jak to możliwe, że szło im to tak szybko i sprawnie. Gdy dom już opustoszał Charlie zmęczony udał się do swojego pokoju, a Edward pomógł mi zanieść prezenty na górę. Zaczęłam je odpakowywać. Od Alice i Jaspera dostałam piękne, krótkie, białe futerko, od Carlisla i Esme srebrny, delikatny łańcuszek i do kompletu taką samą bransoletkę. Od Rosalie i Emmeta nowiusieńką, wypasioną MP4, swoją drogą, ciekawe skąd wiedzieli, że moja MP3 już ledwo dyszy? Spojrzałam oskarżającym wzrokiem na mojego ukochanego, który się tylko śmiał.

              - To nie koniec. – Dodał po chwili. – Tu masz prywatny prezent od Emmeta. Wręczył mi niewielką paczkę.

Otwierałam szybko, zaciekawiona co też może w niej być. Zagotowało się we mnie, gdy z pudełka wyciągnęłam nakolanniki! Edward parsknął śmiechem. W tym samym momencie do pokoju wszedł Charlie.

              - Chyba już pora, aby Edward wrócił do domu. – Zakomunikował. – Nie uważacie, że jest już bardzo późno?

              - Tak. Przepraszam, już się zbieram do domu. – Ubierając kurtkę, Edward puścił mi porozumiewawczo oczko.

Gdy moje słonko wyszło, Charlie nadal był w moim pokoju. Zbił mnie w ten sposób z tropu.

              - Coś się stało tato?

              - Nie wiem jak ci to powiedzieć. – Zrobił się nerwowy.

              - Normalnie. Po prostu powiedz to i już.

Charlie wyciągnął ręce przed siebie, które do tej pory trzymał założone na plecach. Trzymał w nich jakąś białą kopertę.

              - Widzisz kochanie… Dostałem to dwa lata temu od Rene… - Wskazał oczyma na trzymaną przez siebie kopertę. – Tak, jakby podejrzewała, że coś jej się stanie i prosiła mnie, żebym ci dał to, gdyby nie dożyła twoich osiemnastych urodzin.

Charlie wręczył mi kopertę i oznajmił, że zostawi mnie samą. Ręce mi się trzęsły. Rene przewidywała więc, że prędzej czy później ją dopadną. Zabezpieczała się na wszystkie możliwe sposoby, żebym dowiedziała się prawdy. Zastanawiałam się tylko, dlaczego nie mogła wyjaśnić mi tego wszystkiego w jednym, konkretnym liście? Położyłam kopertę przed siebie i postanowiłam zaczekać z otworzeniem jej za Edwardem.             

              - Chcesz zostać sama? – Zapytał po chwili siedząc na parapecie.

              - Nie. Poza tym musisz tu być, gdyby się okazało, że muszę się jak najszybciej znaleźć daleko od domu.

Tak. Zdenerwować się w obecności Charliego, było ostatnią rzeczą jaką teraz potrzebowałam. Edward usiadł koło mnie, a ja wzięłam list do ręki i powoli otworzyłam kopertę. W środku znajdowała się kartka z listem i jakaś mała książeczka w sztywnej czarnej okładce. Postanowiłam w pierwszej kolejności przeczytać list.

                                                                                   

„Kochana córeczko,

Dziś są twoje osiemnaste urodziny. Wszystkiego najlepszego! Szkoda, że nie mogę świętować z tobą. Z tej okazji mam dla ciebie maleńki prezent. Wraz z listem przesyłam ci książeczkę czekową, oraz kartę kredytową (jest w książeczce). Zapisałam ci też numer konta bankowego i wszystkie niezbędne hasła. Zrobiłam to z myślą o zabezpieczeniu twojej przyszłości. Przyczynił się też do tego, twój prawdziwy ojciec. Głównie to on lokował pieniądze na koncie, wiesz, że mnie nie byłoby na to stać. Nie unoś się honorem i przyjmij je. Proszę cię o to bardzo mocno.

                                                                                                                Mama”

 

Przegięła! Tym razem kurwa przegięła. Co ona sobie myślała? Że przyjmę brudne pieniądze, chuj wie skąd i od kogo? I może mam być jeszcze z tego prezentu zadowolona? Edward uważnie mi się przyglądał. Rosła we mnie wściekłość, ale nie czułam nic niepokojącego. Wzięłam list i książeczkę i wrzuciłam je do kosza pod biurkiem.

              - Nie powinnaś tego robić. – Czy on też się kurwa uderzył w głowę?

              - Właśnie, że powinnam!

              - Tylko pomyśl, może w ten sposób dojdziemy jakoś do tego, kto jest twoim ojcem. – Zasugerował.

              - Może masz rację. – Zastanowiłam się chwilkę nad tym co powiedział.

Tak, mój luby jak zawsze miał rację. Przecież ktoś i gdzieś musiał wpłacać pieniądze. Poza tym, jeśli wydam trochę kasy dupka, który uwiódł i zapłodnił moją nieodpowiedzialną matkę, to chyba nic się nie stanie. Dziś postanowiłam sobie jednak nie zawracać tym głowy, tym bardziej, że Edward oznajmił mi, iż jego prezent zobaczę dopiero jutro i nie dawało mi to spokoju.

              Gdy tylko się obudziłam, wiedziałam, co planuję dziś robić. Odszukać mojego prawdziwego ojca. Skorzystałam z okazji, że Edward pojechał do domu się odświeżyć, włączyłam mojego laptopa i zalogowałam się na stronie baku do którego należy rachunek. Nagle huk, jakby piorun strzelił w mój dach. Podskoczyłam na krześle i usłyszałam znajomy mi śmiech. Na parapecie siedział Emmet. 

              - Oszalałeś? Chcesz, żebym dostała zawału? – Zagrzmiałam.

              - Maleńka, przy mnie nic ci nie grozi. A jak prezent? Podobał ci się?

              - Uważasz, że to było zabawne?

Nic nie odpowiedział, zeskoczył z parapetu, podszedł do mnie i uściskał tak, że zabrakło mi powietrza w płucach.

              - Co porabiasz? Jak szukasz jakichś fajnych zabawek do igraszek z moim bratem, to mogę ci podać kilka fajnych stron.

Miałam ochotę go walnąć czymś dużym i ciężkim, ale doszłam do wniosku, że jedyna rzecz jaka na tym ucierpi, to to coś, czym go uderzę.

              - Dostałam wczoraj prezent od Rene, która chyba myślała, że jest równie zabawna co ty! – Podałam miśkowi list i zaczęłam przeglądać operacje wykonane na koncie.

              - Możesz mi pomóc? – Zapytałam. – Nic z tego nie rozumiem.

Em wziął mnie na ręce, usiadł na moim krześle i posadził mnie na swoich kolanach. Czułam się trochę skrępowana, on za to ani trochę. Zaczął śledzić wzrokiem wszystkie operacje bankowe. Kilka razy narzekał, że takiego muła - internetu już dawno nie widział.

              - Wybacz maleńka. – Powiedział po dłuższej chwili. – Ale z tego, to ty się nic nie dowiesz.

              - Dlaczego?

              - Ponieważ pieniądze były wpłacane przelewem, zawsze od innej osoby, z innymi danymi i zawsze w innym mieście obu Ameryk, Europy i Azji. Czyli, jednym słowem „C jak czopka”.

To mnie pocieszył. Nagle poczułam ból brzucha. Standardowo chwyciłam się za niego i skuliłam.

              - Co jest? – Misiek się zdenerwował.

              - Nic, spokojnie. Już wczoraj miałam taki ból. Jest normalny, nie to co myślisz. – Pośpieszyłam z wyjaśnieniami.

Uspokajałam go, choć sama byłam zdenerwowana. Coś było nie tak, a ja nie miałam pojęcia co to.

Emmet próbował na różne sposoby, dowiedzieć się kim była osoba wpłacająca kasę, ale z kiepskim rezultatem. Cierpiał na tym tylko mój laptop, w którego często walił pięścią, jakby to miało coś zmienić.

              - Ed powinien ci sprawić lepszego laptopa, z dużo szybszym modemem. – Stwierdził poirytowany.

              - Daj ty już spokój moim sprzętom. Zawsze się czegoś czepiasz.

              - Taki już mój urok. – Pogładził swoje krótkie, kruczoczarne włosy. – No i widzisz? Chciałem z tobą poflirtować i dupa… Mój brat już jest. – Uśmiechnął się zawadiacko.

              - Ja ci zaraz poflirtuję. – Edward wchodził do mojego pokoju.

Zaczęli się w żartach przepychać, a ja zastanawiałam się co będę musiała wymienić w pokoju, gdy już skończą.

              - Chcesz zobaczyć swój prezent?- Zapytał Edward, gdy misiek opuścił mój pokuj.

              - Jasne.

              - W takim razie ubieraj się. Wychodzimy.

Byłam w szoku. Cóż to był za prezent, który wymagał ode mnie ubrania się i opuszczenia domu. Gdy zeszliśmy na dół, zatrzymał mnie przed drzwiami i założył na oczy czarną opaskę. „To, żebyś nie podglądała” oznajmił. Wyprowadził mnie na rękach, wsadził do auta i ruszyliśmy. Po dwóch pierwszych zakrętach w prawo, jednego w lewo, przestałam zwracać na to uwagę, bo i tak nie miałam pojęcia, dokąd mnie wiezie. Zorientowałam się tylko, że w pewnym momencie, zjechaliśmy w leśną dróżkę, gdyż zaczęło mną rzucać na wszystkie strony, mimo świetnego zawieszenia w nowym aucie Edwarda. Po kilku minutach terenowej jazdy zatrzymaliśmy się. Moje kochanie pomogło mi wysiąść z samochodu. Poprowadził mnie kilka kroków do przodu i zatrzymał.

              - Jesteś gotowa? – Był wyraźnie podekscytowany.

              - Jestem.

Nie byłam! Zdecydowanie nie byłam na to gotowa. Stałam na środku gigantycznej polany a przede mną, średniej wielkości, parterowy, biały domek. Do drzwi wejściowych prowadziły półokrągłe, marmurowe schody, a po ich bokach dwie kolumny. Drzwi były drewniane, rzeźbione a pośrodku widniało małe okienko z mrożonego szkła.

              - Gdzie my jesteśmy? Przyjechaliśmy kogoś odwiedzić? – Na usta cisnęło mi się milion pytań.

              - Nie kochanie. To jest mój prezent dla ciebie.

Dom w prezencie? Dla mnie? Czy on oszalał? Zwariował! Jestem tego pewna. Przez moment nie mogłam nic powiedzieć, bo odebrało mi mowę.

              - Nie rozumiem?! Dajesz mi w prezencie dom?

              - Tak nie do końca. To jest dla nas dom. – Wyjaśnił.

              - Dla nas? – Popłakałam się, a on opatrznie to zrozumiał.

              - Nie podoba ci się? A może nie planujesz ze mną przyszłości? Co ja idiota sobie myślałem! Jak taka… - Musiałam mu przerwać, bo nie mogłam już tego dłużej słuchać.

              - Posłuchaj mnie! – Zmusiłam go, żeby na mnie spojrzał. – To ja nie myślałam, że chcesz ze mną być. To jest jak bajka. Jak nierealny sen. Tym bardziej, że moja przyszłość jest nieokreślona. Nie wiem jak długo będę żyła, nie wiem kim się staję, nie wiem nawet…

Tym razem to on nie pozwolił mi skończyć, zaczął mnie namiętnie całować. Wziął na ręce moje rozpalone od pocałunków ciało i przeniósł mnie przez próg. Gdy byłam już wstanie otworzyć oczy, zorientowałam się, że jesteśmy w sypialni. Nie mogłam się skupić na wystroju wnętrza, bo Edward skutecznie odwracał moją uwagę. Całował mnie to w szyję, to w ramiona, to w usta… Rozpinając moją bluzkę, schodził z pocałunkami coraz niżej. Podszedł do ogromnego łoża na którym usiadł, przyciągnął mnie delikatnie do siebie i zaczął znowu całować. Najpierw moje nagie piersi, ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin