rozdz. 9 - Phoenix.doc

(102 KB) Pobierz

  9. Phoenix

 

              Nie cierpię niedzieli! Zawsze w ten dzień nudzę się jak mops. Edward na dodatek przyjedzie dziś później, bo doszedł do wniosku, że musi na coś zapolować. „Oby nie na jakąś kobietę” – pomyślałam, bo przecież interpretacji zwrotu „muszę na coś zapolować”, wypowiedzianego z męskich ust może być milion. Nie. Edward by mi tego nie zrobił. A może jestem zbyt pewna siebie? Muszę przestać o tym myśleć. Wezmę się za coś pożytecznego. Tylko za co? Bilety do Phoenix już zabukowane. Nie będę się dziś pakować, bo do wyjazdu jeszcze zostały trzy dni. Uświadomiłam sobie, że muszę przecież powiedzieć Charliemu, że wyjeżdżam, kiedy, no i z kim! Wygramoliłam się z łóżka i zeszłam na dół. Tak jak podejrzewałam, Charlie siedział na swojej kanapie wpatrzony w telewizor.

              - Cześć tato. Muszę z tobą porozmawiać.

              - O co chodzi? – Wpatrzony nadal był w prostokątne pudło.

„Zaraz ci ten uśmieszek zniknie” – pomyślałam.

              - Widzisz tato, chodzi o ten wyjazd do Phoenix. Zabukowałam bilety na środę… - Czekałam na jakąś reakcję, ale się nie doczekałam. – Słyszałeś?

              - Tak, tak. Słyszałem.

Przecież powiedziałam wyraźnie bilety, a nie bilet, więc dlaczego nie zareagował? Widocznie mecz był bardziej interesujący niż nudna nastolatka. Musiałam więc powiedzieć to jasno i wyraźnie.

              - Tato, lecę w środę do Phoenix, ale nie sama.

Nareszcie jakaś reakcja. Charlie udusiłby się własną śliną gdyby to było możliwe gdy usłyszał wiadomość.

              - Jak to nie sama? Nie uda mi się już teraz załatwić wolnego w pracy. – Chyba zrozumiał to opacznie.

              - Tato, ale ja nie chcę, żebyś jechał ze mną.

              - Przed chwilą mówiłaś… - Jaki on mało domyślny.

Już chciałam mu wszystko wytłumaczyć, gdy podskoczył jak oparzony.

              - Już wiem córcia, o co ci chodzi i masz na to moje pozwolenie. – Teraz to ja nic nie rozumiałam.

              - Na co mam pozwolenie?

              - Żeby Paul leciał z tobą!

Zwariował! Normalnie go pogięło. Dlaczego akurat Paul? No tak, zapomniałam, że przecież mojego chłopaka mu jeszcze nie przedstawiłam tak oficjalnie, nie, ja mu w ogóle nie powiedziałam, że mam chłopaka. Ale dlaczego Paul?

              - Zwariowałeś? – Oburzyłam się. – Nie lecę z Paulem.

              - Jeśli nie z Paulem to z kim? Jakąś koleżanką?

              - Tato, błagam cię. Skończ już z tymi domysłami, bo pomyślę sobie, że jednak kiepski z ciebie glina. Lecę z moim chłopakiem. – Poszło! Wyrzuciłam te dwa słowa z siebie. Ulżyło mi trochę, lecz nie na długo, bo Charlie zaczął się robić siny, zielony, aż doszedł do koloru ciemnej purpury.

              - Z jakim znowu chłopakiem? I co ty sobie myślisz, że ciotka się zgodzi, żebyście obydwoje u niej nocowali?

Szybko sprawdziłam czy mam telefon w tylniej kieszeni spodni, bo podejrzewałam, że po tym co mu powiem dostanie zawału.

              - Tato. Uspokój się. Ten chłopak to Edward Cullen, syn doktora Cullena.

              - On ma trzech synów!

              - Ten najmłodszy. – Charlie zaczął intensywnie nad czymś myśleć, więc postanowiłam mu nie przeszkadzać.

              - Edward, powiadasz? – Zapytał.

              - Tak.

              - Rozmawiałem z nim kilka razy w szpitalu, jak był u doktora.

„A to małpa” – pomyślałam. Nic mi nie mówił, że zna mojego ojca.

              - Nawet miły chłopak z niego. Grzeczny, dobrze wychowany i słyszałem, że bardzo dobry uczeń.

Tak, zdecydowanie wszystko, co powiedział Charlie o Edwardzie się zgadzało. Dobrze tylko, że nie wie, iż ten mógłby w kilka sekund wyssać całą jego krew.

              - Kochanie… - Źle to wróżyło. – Myślę, że to nie jest najlepszy pomysł, żeby dwoje nastolatków samo podróżowało.

              - Przepraszam, ale przed chwilą ci to jeszcze nie przeszkadzało, gdy myślałeś, że chodzi o Paula. Nie musisz się martwić, jeśli chodzi ci o to, że będziemy z dala od domu i przyjdzie nam coś do głowy... Weź pod uwagę, że ciebie cały czas nie ma w domu i gdybyśmy chcieli, coś z tych rzeczy, to nie musimy nigdzie wyjeżdżać. Jestem rozsądna i odpowiedzialna, nie to mi w głowie.

Charlie zrobił się czerwony, ale nie ze złości, raczej ze wstydu. Dobrze, że powiedziałam mu to co myślę, bez owijania w bawełnę, czy ściemniania.

              - Przepraszam. – W tym momencie wyglądał jak skarcony pies. – Wydaje mi się tylko, że ciotka się na to nie zgodzi.

              - Tato, skoro nie będę w Phoenix sama, to chyba logiczne, że będę spała w domu. I błagam cię, bez żadnych domysłów, czy coś takiego. Zaufaj mi.

Długo myślał. Zaczęły mi się już ręce pocić ze zniecierpliwienia. W końcu się doczekałam jakiejś reakcji.

              - Zgadzam się, ale tylko dlatego, że mam do ciebie pełne zaufanie. Nie znam dobrze tego Edwarda, ale mam nadzieję, że nie będę musiał go zastrzelić po waszym powrocie.

„Spróbuj szczęścia” – pomyślałam i zaczęłam się w duchu śmiać.

              - Tato, proszę cię. Dziś ci go oficjalnie przedstawię. Przyjedzie tu później.

              - To nie wybierasz się ze mną do La Push? – Cholera, zapomniałam.

              - A kiedy chcesz jechać? – Nie chciałam mu robić przykrości, no i z Paulem miałam nadzieję, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy, więc nie miałam powodu, żeby go unikać.

              - Tak właściwie, to za chwilę kończy się mecz i chciałem jechać.

              - To ja idę się przebrać i możemy ruszać.

 

              Droga do La Push wiodła przez las, zresztą nic dziwnego, bo całe Forks i jego okolice, to jeden wielki las.

Domek Harry’ego był malutki i drewniany, jednak gdy się weszło do środka jego klimat powalał na nogi. W saloniku na ścianach wisiały trofea myśliwskie i łowieckie. Znajdowało się na nich wszystko, od głowy niedźwiedzia po łebki małych ryb. Kominek ustawiony w centralnym miejscu, jednej ze ścian dawał ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Zakochałam się w tym malutkim domku.

              - Cześć Bella! – usłyszałam za plecami.

              - Witaj Seth.

              - Chodź, pójdziemy powiadomić Paula, że już jesteś. W przeciwnym razie zostanie po mnie tylko mokra plama. – Uśmiechnął się zawadiacko.

              - A gdzie on jest? – Wychodziliśmy już z domu.

              - Za tamtym budynkiem. – Wskazał palcem. – Gra z chłopakami w kosza.

Z chłopakami? Natychmiast pożałowałam, że się zgodziłam. Tego mi tylko brakowało, żeby ślepia wszystkich utkwione były we mnie. Gdy wyszliśmy zza narożnika budynku, zauważyłam Paula. Takiego widoku jednak się nie spodziewałam. Miał na sobie tylko spodnie od dresu, jego bombowo wyrzeźbiona klata prezentowała się idealnie. Mięśnie napinały się co jakiś czas uwydatniając idealną muskulaturę. No i ta jego ciemna karnacja. Wyglądał jak model. „Stop!” – zbeształam się w myślach. Pomyśl o Edwardzie. Edward, Edward, myśl o Edwardzie! Zdążyłam doprowadzić się do stanu pierwotnego, zanim doszliśmy do boiska, a raczej tego co miało być boiskiem.

              - Bella! – Paul ruszył w naszą stronę. – Tak się cieszę, że przyjechałaś. Już myślałem, że Charlie będzie sam.

              - Harry’emu byłoby przykro, gdybym nie przyjechała.

              - No tak, Harry. – Nagle posmutniał.

              - Może pójdziemy się przejść? – Zaproponował Seth.

              - Tak młody. My z Bellą pójdziemy, a ty zmykaj do domu.

Zanim zdążyłam stanąć w obronie Setha, Paul trzymał mnie już za rękę i szliśmy w stronę domku Harry’ego.

              - Dlaczego byłeś taki niemiły dla Setha? To wspaniały dzieciak.

              - Chcę z tobą porozmawiać, a byłoby lepiej, gdyby jego przy tym nie było. – Oznajmił. – Wejdę tylko do domu i zabiorę jakąś koszulkę.

Tak, założenie koszulki to był zdecydowanie jego najlepszy pomysł jak do tej pory. Jeżeli mieliśmy o czymś rozmawiać, musiałam się skupić, a obecnie miałam z tym problem. Paul uwinął się szybko. Zaproponował, że pójdziemy się przejść wzdłuż lasu, żeby mieć trochę spokoju.

              - To o czym chciałeś ze mną rozmawiać? – Zabrzmiało to okrutniej niż zamierzałam.

              - O tym twoim wyjeździe. Mam nadzieję, że zmieniłaś zdanie.

Postanowiłam być milsza.

              - Nie zupełnie Paul. Lecę w środę.

              - Czy ty zwariowałaś?! – On za to zapomniał co to dobre wychowanie.

              - Paul, trochę grzeczniej. Nie jadę tam sama. Edward będzie ze mną.

              - Edward? Ten chuderlak?

Chuderlak? Co on sobie wyobraża? Myśli, że jak jest tu i ówdzie trochę bardziej napakowany, to Edward jest gorszy od niego?

              - Odwal się! – Wrzasnęłam. – Co ty sobie myślisz? Nie jesteś…

              - Uspokój się Bello. Przepraszam nie chciałem go obrazić i przy okazji ciebie. Chodzi mi tylko i wyłącznie o twoje bezpieczeństwo.

              - Nie musisz się martwić, Edward świetnie się mną zaopiekuje.

              - Nie wątpię.

              - Co to miało znaczyć? – Zaczął mnie denerwować.

              - Och Bello, przepraszam. Wiesz może lepiej będzie jak zakończymy ten temat. Nie chcę się z tobą kłócić.

              - Tak, też myślę, że zakończenie tego tematu to będzie najlepsze rozwiązanie.

Przez następne dwadzieścia minut po prostu spacerowaliśmy. Żadne z nas się nie odzywało, w obawie, że znowu powie coś niestosownego. Ciszę przerwał Paul.

              - Lepiej zawracajmy. Zaczyna kropić.

              - Powiedz, co porabiałeś przez ostatni rok? – Doszłam do wniosku, że nie wytrzymam już dłużej tej ciszy.

              - No wiesz… Szkoła… Dom… Dom… Szkoła.

              - Paul, nie przesadzaj, na pewno miałeś jakieś życie towarzyskie. – Naciskałam.

              - Nie. – Wylewny to on nie był.

              - Żadnej dziewczyny? – Uśmiechnęłam się do niego i dałam kuksańca w ramię.

              - Żadnej, jedyna dziewczyna na której mi zależało, nie chciała mnie widzieć. – Pożałowałam decyzji o rozmowie.

              - Paul, dlaczego ty mi to robisz? – Zapytałam.

              - Co ci robię?

              - Próbujesz wzbudzić we mnie poczucie winy, za to, że cię niesłusznie oskarżałam.

              - Wydaje ci się.

              - Przestań zachowywać się jak dzieciak. Myślę, że obydwoje wydorośleliśmy od tamtego czasu i potrafimy normalnie rozmawiać. – Oświadczyłam oschłym tonem.

              - Bello! Nie było żadnej dziewczyny w moim życiu oprócz ciebie! Myślałem, że może nam się uda… - Przerwał.

Byliśmy już niedaleko domu Harry’ego, więc zatrzymałam się, obróciłam się w jego stronę, spojrzałam w jego piękne, ciemne oczy i nie wiedząc dlaczego przytuliłam go do siebie mówiąc:

              - Paul ja też byłam w tobie zakochana…

Nagle poczułam, że jego dłonie zaczynają wędrować po moich plecach, coraz niżej i niżej. Jego twarz zaczęła zbliżać się do mojej, jakby szykowała się do pocałunku. Musiałam szybko coś zrobić, bo zdawałam sobie sprawę, że za chwilę skończy się to dla nas źle, a raczej boleśnie.

              - Paul, poczekaj. – Ale on nie rezygnował. – Poczekaj nie możemy. – Delikatnie go odepchnęłam.

              - Dlaczego? Dlaczego nie możemy? Przecież to widać gołym okiem, że coś do siebie czujemy.

              - Ty coś czujesz Paul, nie ja. – Zabolało mnie to na pewno tak samo jak jego, a mimo to zadałam mu kolejny cios. – Ja kocham Edwarda.

Opuścił ręce w geście zrezygnowania. W jego oczach dostrzegłam ogromny ból. Jak mogłam być, aż taką sadystką? – Pytałam sama siebie. Złapałam się na tym, że znowu chciałam go przytulić, pocieszyć. Na szczęście szybko oprzytomniałam i uświadomiłam sobie, że przyniesie to nieodwracalne skutki.

              - Przepraszam cię, ale miałam chyba prawo, po tym wszystkim ułożyć sobie życie? Gdybyś spróbował mi to wytłumaczyć znacznie wcześniej, dziś zapewne byłoby inaczej, a tak przez rok niesłusznie cię oskarżałam, uważałam cię za zdrajcę…

              - Więc teraz to moja wina? – Przerwał mi.

              - Czy ty mnie cholera słuchasz? – Nagle uświadomiłam sobie, że ma rację.

Oskarżałam go przecież, że nie przyszedł wcześniej, zrzuciłam na niego całą odpowiedzialność, choć sama mogłam iść do niego i zapytać dlaczego? Był moim przyjacielem, więc mogłam się zorientować, że coś jest nie tak.

              - Przepraszam, masz rację. – Powiedziałam przez łzy. – Próbuję całą winę zrzucić na ciebie.

              - Proszę, nie płacz. – Wyciągnął rękę w moją stronę, ale szybko ją schował za siebie. – Widocznie nie było nam pisane być razem. – Uśmiechnął się, lecz ten uśmiech był dziwnie zdeformowany.

              - Tak, widocznie nie było. – Potwierdziłam. Starałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi jedynie grymas.

              - Mam tylko jedną prośbę. – Zwrócił się po chwili. – Błagam! Błagam, nie odtrącaj mnie jako przyjaciela.

Byłam mu wdzięczna za te słowa. Niczego bardziej nie pragnęłam, jak odzyskanie mojej bratniej duszy.

              - Pod jednym warunkiem. Nigdy więcej nie wrócimy już do tego tematu.

              - Nigdy więcej. – Wyciągnął do mnie rękę. – A teraz chodź już do domu, bo nie ma na tobie suchej nitki.

Spojrzałam na siebie. Faktycznie obydwoje byliśmy przemoczeni. Nawet nie zauważyłam, że lało. Pobiegliśmy szybko do domu Harry’eg, gdzie czekał zniecierpliwiony Charlie.

              - Dzieciaki! Gdzie wy byliście w tą pogodę? – Zapytał.

              - Przepraszam, to moja wina. – Powiedział Paul. – Chciałem jej pokazać, jak piękna jest tu okolica i zabłądziliśmy.

Wszyscy zaczęli się z nas śmiać, mi natomiast do śmiechu nie było. Robiło mi się coraz zimniej. Charlie to zauważył.

              - Przepraszam cię Harry, ale pojedziemy już do domu, zanim ta panna się rozchoruje. – Oznajmił.

Droga minęła nam w milczeniu. Mogłam przemyśleć kilka spraw. Wiedziałam też, że niedługo zobaczę mojego ukochanego i spędzimy razem resztę dnia. W domu doprowadziłam się do stanu używalności i  czekałam na Edwarda pisząc pracę na angielski. Gdy już przyjechał, Charlie bardzo miło go przywitał. Nie było żadnych głupich aluzji czy podtekstów związanych z wyjazdem, zwyczajna męska rozmowa…

I znów zmierzch. (…) Kolejny dzień dobiega końca. Choćby nie wiem jaki był piękny, jego miejsce zaj­mie noc.*1

 

Obudziłam się podekscytowana. To już dziś. Dziś lecę do domu. Edward postanowił, że nie zjawi się w nocy, tylko porządnie zapoluje, żeby nic go nie kusiło, bo jak to stwierdził w Phoenix to może tylko na robaki polować, bo w tak gorącym klimacie, tylko takie stworzenia żyją. Wygramoliłam się z łóżka, pobiegłam pod prysznic i gdy już byłam gotowa, zeszłam do kuchni na śniadanie. Charliego już nie było, ale zostawił mi liścik.

                                                       

„Bello,

Błagam cię, uważaj na siebie. Nie rób nic głupiego, a już na pewno pod żadnym pozorem nie wychodźcie z Edwardem z domu po zmroku. Phoenix to duże i niebezpieczne miasto. Wracaj szybko.

                                                                                    Tata.”

 

No cóż, doskonale wiem co miał na myśli pisząc „nie rób nic głupiego”, ale i tak był kochany. Edward miał przyjechać za około dwie godziny. Postanowiłam więc w tym czasie dopakować kilka potrzebnych rzeczy i skoczyć do jakiegoś sklepu, kupić sobie choć dwie bluzki z krótkim rękawem na wyjazd. Gdy wkładałam ostatnie rzeczy do torby, usłyszałam dzwonek do drzwi. Zbiegłam na dół i doznałam szoku. W drzwiach stali Alice i Jasper.

             

 

   *1  Saga Twilight „Zmierzch”, S. Meyer  (Przepraszam nie mogłam się oprzeć, mój ulubiony cytat)

- Co wy tu robicie? Coś się stało Edwardowi? – Zapytałam zaniepokojona ich obecnością.

              - Nie głuptasie. – Odpowiedział Jasper. – Wpadliśmy tylko na chwilę, nie chcemy przeszkadzać.

Zaprosiłam ich do saloniku. Nagle zaważyłam, że Alice dziwnie na mnie patrzy.

              - Powiedz mi, wszystko masz na wyjazd? – Zapytała.

              - No tak, chyba wszystko.

              - A możesz mi powiedzieć co ty chciałaś za bluzki w Fors kupić? Chyba nie zamierzasz ubierać się w te śmieszne koszulki sportowe dostępne w sklepie newtonów? – Jasper tylko się uśmiechał.

              - No, właściwie to tak. – Odpowiedziałam jej nieśmiało.

Alice wyciągnęła w moja stronę rękę, a w niej trzymała niewielką, papierową torbę. Spojrzałam na nią pytająco.

              - Proszę, to dla ciebie.

Wzięłam torbę i powoli ją rozchyliłam, żeby zajrzeć do środka. Ukazały mi się jakieś materiały. Wyciągnęłam je z torby i natychmiast poczułam, że za chwilę ją uduszę.

              - A Jaspera zabrałaś ze sobą, żebym cię nie zamordowała? – Zapytałam.

Zaczęli się oboje śmiać.

              - Bello nie zamierzam krytykować twojego stylu, ale gdy miałam wizję ciebie kupującą koszulki, zagotowało się we mnie. Ktoś  ci powinien powiedzieć, że era tych tandet już dawno minęła. – Oznajmiła.

              - Alice, ubieram się tak, żeby mi było wygodniej. Nie mniej dziękuję.

Jasper nie zabierał głosu, za to przez cały nasz dialog rżał ze śmiechu.

              - A tobie co tak wesoło? – Zapytałam go.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin