rozdz. 8 - Amok.doc

(93 KB) Pobierz

  7. Amok

              - Wyspałaś się? – Obudził mnie piękny, aksamitny głos Edwarda.

Przeciągnęłam się, usiadłam na łóżku i spojrzałam na ukochanego.

              - Tak, ale miałam jakieś koszmary, niszczyłam w nim wszystko i wszystkich, których napotkałam na swojej drodze. Dziwne. – Podsumowałam.

              -  Daj już spokój z tymi zmartwieniami. Zabieram cię dzisiaj do mojego domu. Esme chce cię bardzo poznać.

Nareszcie sobota. Dzień wolny. Mogłam go spędzić tylko z tymi na których mi zależało. Poznanie przyszywanej matki Edwarda było dla mnie wyzwaniem. Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać. Wszyscy w mieście wypowiadali się o żonie doktora z szacunkiem, ale oni nie znali prawdy.

              - Chyba się nie denerwujesz? – Zapytał Edward.

              - Prawdę mówiąc troszkę tak. Chciałabym jak najlepiej wypaść przed twoją mamą, a gdy na czymś mi bardzo zależy zawsze to zchrzanię.

              - Po prostu bądź sobą. – Usiadł przede mną i dziwnie zaczął na mnie patrzeć. – Chciałbym coś zrobić, ale boję się, że dostanę w twarz.

              - Myślę, że nie podjęłabym takiego ryzyka. Ręka bolałaby mnie bardziej, niż ciebie twarz.

Zaczęłam się śmiać, ale Edward zrobił się wyjątkowo poważny. Przybliżył się do mnie, swoje dłonie delikatnie złożył na moich policzkach, pochylił się i poczułam słodki smak pocałunku na moich ustach. Nie był to zwykły całus. Na początku był delikatny, ale stanowczy, jednak im dłużej trwał, Edward stawał się coraz bardziej łapczywy. W pewnym momencie musiałam go od siebie odepchnąć, bo zabrakło mi powietrza.

              - Przepraszam nie chciałem.

              - Nic się nie stało, to znaczy… To było niesamowite, ale nie mogłam oddychać. – Edward zaczął chichotać.

              - Zapomniałem, wy śmiertelnicy, jesteście tacy słabi.

              - Co to ma znaczyć ‘tacy słabi’? – Zdenerwowałam się, cały czas wytykał mi moje wady, a gdzie zalety?

              - Chodziło mi o to, że zapomniałem, że musisz oddychać. – Chyba wyglądałam ze swoim zdziwieniem wyjątkowo głupio, bo Edward zaczął się śmiać.

              - Jak to nie musisz oddychać? Tak po prostu?

              - Tak po prostu, głuptasku. Nie zapominaj, że tak na dobrą sprawę ja nie żyję. – Posmutniał. – Nie należę do twojego świata, będąc z tobą, łamię wszystkie możliwe zasady.

No tak, zapomniałam o tym, przy nim zapominam o wszystkim, prawie wszystkim. Przypomniało mi się, że muszę z Edwardem porozmawiać. Bałam się jednak jego reakcji, ale skoro mnie kocha to dlaczego miałby się nie zgodzić? Dlaczego miało nam coś stać na drodze? Ja i tak byłam już jak martwa. Moja egzystencja na tym świecie była do dupy. Nic mi się nie udawało, zawsze tylko cierpiałam, straciłam możliwość na szczęśliwą rodzinkę, dzieci, domek z ogródkiem. Odebrano mi to wszystko w jednej chwili. Jakby tego było mało, mój sadystyczny „pierwszy partner” doszedł do wniosku, że nie ma jeszcze dość i mnie szuka. Super! Mi więcej argumentów stojących za moją przemianą nie potrzeba. Postanowiłam jednak, że zanim powiem o mojej decyzji Edwardowi, porozmawiam z Rosalie. Nagle Edward przerwał mi moje rozmyślania.

              - To co kochanie wstajesz z łóżka i jedziemy do mnie, czy cały dzień spędzimy w łóżku?

              - Wiesz, ta druga propozycja wydaje mi się wyjątkowo kusząca. – Zasugerowałam.

              - Zapomnij moja panno, skoro jesteś taka nieodpowiedzialna, to ja podejmę decyzję za ciebie.

Nagle wstał z łóżka wziął mnie na ręce i zaniósł do kuchni. Posadził mnie na krześle a sam zaczął szperać w lodówce.

              - Mogę wiedzieć co robisz? – Zapytałam.

              - Szykuję ci śniadanie.

              - Ty?

- Nie zapomniałem jak się szykuje kanapki. To nie jest skomplikowany proces.

Gdy zobaczyłam kanapki uszykowane przez Edwarda nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać, ale na pewno żałowałam, że moja lodówka jest tak dobrze zaopatrzona. Na dwóch skibkach chleba było chyba wszystko. Przypominały bardziej hamburgery niż kanapki, brakowało na nich tylko mięsa. Zastanawiałam się jak ja mam to ugryźć, nie chciałam mu zrobić przykrości, ale gdy wzięłam jedną z nieszczęsnych skibek do ręki i próbowałam ją zbliżyć do ust, cała jej zawartość wylądowała na talerzu i blacie stołu. Wybuchłam gromkim śmiechem.

              - Przepraszam kochanie. – Mówiłam przez śmiech. – Ale jak ja miałam się za to zabrać?

              - Chciałem ci przygotować coś pożywnego. – Zawstydził się.

Przedpołudnie było cudowne. Edward pomagał mi w codziennych obowiązkach domowych. Śmialiśmy się przy tym i dobrze bawiliśmy. Określił to mianem „odkrywania na nowo człowieczego życia”, i doszedł do wniosku, że bardzo mu się to podoba i od teraz będzie mi codziennie pomagał. Gdy skończyłam szykować obiad dla Charliego, napisałam do niego karteczkę:

                                                                                    Tato,

Ja wychodzę do znajomych. Wrócę do domu wieczorem. Gdybyś miał coś pilnego, pamiętaj, że istnieje coś takiego jak telefon komórkowy. Obiad masz w mikrofali, wystarczy podgrzać.”

Nie podejrzewałam nawet, że za moimi plecami stoi Edward i czyta moją notkę.

              - Jak długo będę twoim „Znajomym”?

              - Chcesz żebym powiedziała Charliemu, że jesteś moim chłopakiem?

              - No chyba nim jestem? A może coś mnie ominęło? – Spojrzał mi prosto w oczy.

              - Oczywiście, że jesteś, ale takie oficjalne przedstawienie cię, do czegoś zobowiązuje. Nie boisz się, że jak za miesiąc ci się znudzę, Charlie wleci do ciebie z giwerą?

              - Po pierwsze, nigdy mi się nie znudzisz. Po drugie, moja cała rodzina już oficjalnie wie, że jesteśmy parą, więc ciebie też to do czegoś zobowiązuje. Po trzecie, mówiłem już, że cię kocham?

              - Tak, mówiłeś. Zastanawia mnie tylko do czego mnie to zobowiązuje? O ile mi wiadomo nie masz w rodzinie gliny, czy coś w tym stylu.

Edward wybuchł takim śmiechem, że zaczęły mnie aż uszy boleć. Nie miałam pojęcia o co mu chodzi. Gdy przestał się już śmiać, spojrzał poważnie na mnie i zapytał:

              - Kochanie zapomniałaś o najważniejszym aspekcie mojego życia?

A no tak. Mogłam zostać ich obiadem. Faktycznie o tym nie pomyślałam. Gdy Edward zobaczył moje wzdrygnięcie się na samą myśl o tym, uśmiechnął się, ale dostrzegłam w tym jakiś grymas. Nie chcąc już tego tematu kontynuować, oświadczyłam, że idę się przebrać i uszykować na spotkanie z jego rodzicami. Ubrałam się najładniej jak tylko pozwalały mi na to zasoby mojej skromnej szafy. Wcisnęłam na siebie czarne spodnie i elegancką, zieloną bluzeczkę z małą stójką. Rozczesałam starannie włosy, zrobiłam delikatny makijaż, żeby ukryć mankamenty mojej cery i byłam gotowa. Zeszłam do kuchni. Edward wyglądał jakby zobaczył ducha.

              - Coś się stało? – Spytałam zaniepokojona, natychmiast pomyślałam o Felixie.

              - Wyglądasz olśniewająco. Aż mi brak słów. Przyzwyczaiłem się już do ciebie w dżinsach i koszulce lub sweterku.

              - Nie przesadzaj. Poza tym więcej tak nie rób, wystraszyłeś mnie tą miną.

Podszedł do mnie, objął mnie i po chwili byłam w niebie. Po raz drugi tego dnia, doznawałam ekstazy. Ten pocałunek jednak się czymś różnił… Był namiętny.

              W drodze do jego domu, nurtowało mnie jedno pytanie, nie mogłam się powstrzymać, żeby mu go nie zadać.

              - Czy możesz mi powiedzieć jak to działa? No wiesz, przebywasz ze mną, przytulasz, całujesz… Nie masz ochoty… Nie chciałbyś spróbować…

Widział moje zakłopotanie, więc wyręczył mnie i nie czekając na dalszy ciąg pytania odpowiedział.

              - Może gdyby mi tak na tobie nie zależało, byłoby mi znacznie trudniej, ale gdy tylko cię zobaczyłem nie miałem żadnych wątpliwości, że jesteś moją prawdziwą miłością i jeżeli nie będę wstanie się powstrzymać, nie mam w ogóle czego zaczynać. Po pierwszej naszej rozmowie wiedziałem już, że uczucie do ciebie jest silniejsze niż pragnienie i dam sobie radę. Do dzisiejszego ranka.

              - To znaczy? – Co on przez to rozumiał?

              - To znaczy, że obawiałem się, że nie dam rady. Jestem jednak albo silniejszy niż mi się wydawało, albo moje uczucie do ciebie jest tak silne, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych.

Dojeżdżaliśmy właśnie do jego domu. Widok był piękny. Za pierwszą moją wizytą w tym miejscu, nie miałam okazji, tak naprawdę się rozejrzeć i dostrzec uroku tego miejsca. Dom był ogromny, na zewnątrz wyłożony jakby drewnianą boazerią, w kolorze ciemnego brązy. Kontrastowało to idealnie z dużymi oknami w których widoczne były jasne, wręcz białe ściany. Na ganek prowadziły szerokie, drewniane schody, a po ich bokach ogromne klomby różnokolorowych, maleńkich kwiatów. Zadaszenie nad gankiem również całe było z drewna, przyozdobione wiszącymi donicami z różowymi begoniami. Drzwi dwustronne i przeszklone. Wysiedliśmy z auta i ruszyliśmy w stronę wejścia. W progu czekała już na nas Rosalie. Nie czekając aż coś powiem, rzuciła mi się na szyję, zapominając chyba, że nie jestem taka jak oni. Na szczęście w porę się zorientowała i przytrzymała mnie, uniemożliwiając mi tym samym upadek ze schodów.

              - Tak się cieszę, że mój samolubny brat, nareszcie postanowił się tobą podzielić. – Przywitała mnie, dość nietypowymi słowami.

              - Też się cieszę. – Odpowiedziałam.

Dostrzegłam, że za jej plecami stoi piękna kobieta, ni to z kasztanowymi, ni to ciemno rudymi, lekko pofalowanymi włosami. Domyśliłam się szybko, że to Esme. Uśmiechała się do mnie szczerze, jakbyśmy były od wielu lat najlepszymi przyjaciółkami. Odwzajemniłam jej się tym samym.

              - Witaj w naszym domu, Bello. – Powiedziała.

              - Miło mi panią poznać. – Wyciągnęłam nieśmiało rękę na przywitanie.

              - Proszę, mów mi Esme, tak jak wszyscy. Zapraszam do środka, nie będziemy stać w progu.

Edward objął mnie w pasie i zaprowadził do przepięknego salonu. Ściany salonu były białe, a na nich piękne wzory kwiatów, malowane cienką, czarną i złotą linią. Na samym środku stał wypoczynek z czarnej skóry, przed nim szklana ława a po jej bokach dwa czarne skórzane fotele. Na ścianie naprzeciw wisiał wielki telewizor plazmowy, a pod nim niska, ale szeroka komódka, na której poukładane były ramki ze zdjęciami, a pośrodku wazon z białymi kwiatami. Chyba miałam otwarte usta ze zdziwienia, bo wszyscy jakoś dziwnie na mnie patrzyli. Pierwszy podszedł do mnie doktor.

              - Miło cię ponownie widzieć, tym razem w dużo lepszych okolicznościach. – Podszedł do mnie i serdecznie mnie uściskał. – Proszę cię tylko, tak jak moja żona, mów mi po imieniu.

Przytaknęłam głową. Emmet siedział na wypoczynku. Podniósł rękę i krzyknął „hej, Bello”. Obok niego znajdował się Jasper, który kiwnął głową i uśmiechnął się. Brakowało mi jednej osoby. Alice.

              - A Alice? – Zapytałam Edwarda.

              - Niedługo powinna być. – Pośpieszyła z wyjaśnieniami Rosalie.

Esme chyba zauważyła moje zakłopotanie nową sytuacją i zaproponowała Edwardowi, żeby oprowadził mnie po domu, jeśli mam na to ochotę. Zgodziłam się na tą propozycję, bo z nadmiaru wrażeń, zaczęłam się czuć dziwnie.

              - A teraz kolej na mój pokój. – Oznajmił, gdy obeszliśmy już chyba cały dom.

Powoli otworzył drzwi. Na chwilę zapomniałam jak się oddycha. Pokój był ogromny. Na wprost drzwi zamiast ściany było jedno wielkie okno. Po prawej stronie stało wielkie łoże, przykryte zielono-czarną kapą.

              - Myślałam, że wy nie śpicie? – Nie kryłam swojego zdziwienia na widok łóżka.

Edward zaczął się śmiać.

              - Bo nie śpimy, ale stać cały czas to trochę niewygodne. – Uśmiechnął się słodko.

Zrobiło mi się głupio, dlaczego ja o tym nie pomyślałam? Zrobiłam krok do przodu i zaczęłam się dalej rozglądać. Po bokach łoża, stały dwie jasnobrązowe szafki nocne. Na jednej z nich stała mała lampka, a na drugiej sterta książek. Po lewej stronie, na całej szerokości ściany stały regały z książkami i płytami CD, rozdzielone pośrodku ogromnym wiszącym telewizorem. No tak. – Pomyślałam. – Czego się spodziewałam, po kimś kto jeździ luksusowymi autami? W nogach łóżka stały dwa ogromne fotele, obite zielono-złotym materiałem, zwrócone w stronę telewizora. Przed nimi znajdował się mały okrągły stoliczek.

              - Jak tu pięknie. – Nie kryłam zachwytu.

              - Cieszę się, że ci się podoba, bo mam nadzieję, że często będziesz tu ze mną przebywać.

              - Całą wieczność, jeśli tylko mi na to pozwolisz. – Już chciałam powiedzieć o swoich planach, gdy do pokoju wpadła Rosalie.

              - Proszę braciszku, pozwól mi zabrać ci na chwilę Bellę. Masz ją dla siebie cały czas. – Mówiła wręcz błagalnym tonem.

              - Jeśli Bella ma na to ochotę.

              - Oczywiście. – Szybko odpowiedziałam, zwąchując w ten sposób możliwość, porozmawiania z Rosalie o przemianie.

Ta długo nie czekając, chwyciła mnie za rękę i pociągnęłam za sobą. Szlag by to trafił!- Pomyślałam, gdy znalazłyśmy się na schodach. Pewnie idziemy do salonu, gdzie są wszyscy. Gdy tam weszłyśmy okazało się jednak, że nie ma nikogo.

              - Gdzie reszta? – Zapytałam.

              - Poszli do swoich pokoi. Chodź, zrobię ci coś do picia. Edward jest tak uprzejmy, że nawet ci tego nie zaproponował.

Postanowiłam działać od razu. Nie wiedziałam ile mam czasu na osobności z nią.

              - Rosalie, mogę ci się coś zapytać?

              - Jasne, pytaj o co chcesz.

              - Powiedz mi, jak się zostaje jednym z was? – Chyba właśnie pożałowała, że się pochopnie zgodziła na wszystko.

              - Chyba nie chcesz wiedzieć.

              - Chcę. Inaczej bym nie pytała. Proszę cię, myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami. – Zadałam cios.

              - Jesteś niesamowita. Edward nic ci nie mówił? – Pokiwałam tylko przecząco głową, a ona kontynuowała. – Wystarczy ugryzienie przez jednego z nas i wstrzyknięcie jadu, a ten już później robi swoje.

              - To znaczy? Co robi? – Chciałam znać szczegóły.

              - Rozprowadza się po całym ciele, razem z krwią, trwa to jakieś… Zaraz, zaraz. – Coś jej zaczęło nie pasować.

- Bello! – Krzyknęła. – Ty chyba nie zamierzasz zostać jedną z nas!

- Ci! Rosalie, proszę nie krzycz. – Poprosiłam.

- Nie zamierzam tego słuchać, nie możesz zostać wampirem!

Nastała cisza. Rosalie wpatrzona była w punkt za mną. Wiedziałam już, że nie jesteśmy same.

              - Rosalie! – To był Edward. – Co się tu dzieje? Dlaczego krzyczysz na Belle.

              - Czy ty wiesz co ona chce zrobić? – Spytała Rosalie.

              - Bello? – Zwrócił się do mnie.

              - Rozmawiałyśmy i nasze zdania na pewien temat się różnią. – Oznajmiłam.

              - Różnią?! – Rosalie nadal krzyczała. – Czy ty wiesz, że ona chce zostać jedną z nas?

Gdyby Edward mógł, zrobiłby się zapewne purpurowy ze złości. Zauważyłam, że w pokoju byli już wszyscy, nawet Alice. Postanowiłam, że jeżeli teraz nie pociągnę tego tematu, później mogę już nie mieć okazji.

              - Możecie mi wytłumaczyć, dlaczego nie? Dlaczego nie mogę być jedną z was? – Zaczęłam mówić coraz głośniej.

              - Wiesz dlaczego tak cię lubię? – Głos zabrała Rosalie.

              - Bo jestem z twoim bratem? – Zapytałam.

              - Nie! Bo jesteś człowiekiem. Bo dzięki tobie mam choć namiastkę tego czego nie mogę mieć. Gdy jesteś blisko, słyszę twoje serce i wyobrażam sobie, że to moje. Bo gdy słyszę, jak w twoich żyłach płynie krew, wyobrażam sobie, że to w moich tak się dzieje. Różnimy się strasznie. Masz wszystko, czego ja nigdy już nie będę miała…

              - Wystarczy Rosalie. – Krzyknęła Esme.

              - Niech mówi. – Powiedziałam. – Wysil się Rosalie, bo te argumenty, które wymieniłaś nie trafiają do mnie! – Chyba zaczęłam krzyczeć. – Wysil się, bo ja uważam, że oprócz tego, że moje serce bije nie różnimy się niczym! – Poczułam na swoim ramieniu rękę Edwarda.

              - Uspokój się kochanie. – Powiedział półszeptem, ale ja nie chciałam tego zrobić. Chciałam usłyszeć od niej to co miała mi do powiedzenia.

Zaczęłam ją prowokować.

              - No powiedz, czym tak bardzo różnię się od was?

              - Bello, możesz mieć wszystko: szczęśliwe życie, rodzinę, dziecko…

Nagle przestała mówić. Zorientowałam się, że zanoszę się już spazmatycznym płaczem. Szybko rozejrzałam się po pokoju. Esme i Carlisle stali najdalej, czekając na to co się wydarzy, Alice była blisko nich. Jasper z nieodgadnionym wyrazem twarzy zbliżał się do mnie, a Emmet próbował uspokoić Rosalie. Na ramieniu cały czas czułam rękę Edwarda. Zaczęłam coraz szybciej oddychać. W końcu nie wytrzymałam.

              - Nie mogę Rosalie! Nie mogę!

              - Kochanie nie musisz tego robić. – Uspokajał mnie Edward.

Nie słuchałam go jednak. Strąciłam jego rękę i ruszyłam w stronę Rosalie. Czułam, że mój przyjaciel ból, zbliża się wielkimi krokami i zaraz zaatakuje ze zdwojoną siłą. Nie poddawałam mu się jednak, walczyłam z nim tak długo jak tylko mogłam. Nagle Rosalie odezwała się jako pierwsza.

              - Czego nie możesz?

              - Mieć tego, czego i ty nie możesz mieć! Nie mogę mieć dziecka!!! – Stało się. Ból zaatakował, zgięłam się w pół. Poczułam Edwarda obejmującego mnie, ale odtrąciłam go z całych sił. Wyprostowałam się czując, że od środka wszystko mi się rozrywa. – Rosalie! Zostałam zgwałcona! Nie mogę mieć przez to dzieci! – Krzyczałam, czując, że zaczynam się dusić.

Wszyscy zamilkli. Odwróciłam się w stronę Edwarda, który wyglądał jak kamienny posąg.

              - Przepraszam, że ci tego nie powiedziałam. – Wykrztusiłam z siebie.

Poczułam, że narasta we mnie furia. Spojrzałam w stronę drzwi i już wiedziałam, że ucieczka będzie jedynym sensownym rozwiązaniem. Zmagając się z bólem ruszyłam do wyjścia. Minęłam Edwarda, który nawet nie drgnął. Złapałam za klamkę i poczułam kolejną fale bólu. Chwyciłam się za brzuch i ruszyłam w dół po schodach, wtedy upadłam pierwszy raz. Ryczałam, ale nie z bólu od uderzenia w ziemię, lecz z powodu bólu wewnętrznego.

              - Kochanie nic ci nie jest? Zostań, proszę. – Edward znalazł się przy mnie.

W tym momencie nie liczył się nawet on. Pragnęłam tylko wyrzucić wreszcie to wszystko z siebie. Kolejny raz zadałam mu cios, odpychając go od siebie. Z trudem się podniosłam i ruszyłam przed siebie potykając się o własne nogi. Gdy znalazłam się na skraju lasu, upadłam po raz drugi. Ból sięgnął zenitu. Padłam na kolana, rozkładając ręce i krzycząc z bólu. Echo rozniosło po lesie mój rozpaczliwy lament. Zamilkły nawet ptaki. Nagle przed sobą zauważyłam leżącą, wyglądającą na mocną gałąź. Sięgnęłam po nią, wyginając się z bólu. Podniosłam się wreszcie i krzycząc „nie” zaczęłam walić nią w konary drzew. Pierwszy raz w życiu, czułam niesamowitą siłę. Krzątałam się chaotycznie od jednego drzewa do drugiego, waląc w nie i krzycząc: „zostaw mnie wreszcie w spokoju”, „dlaczego ja?”, „nie chcę już tak żyć”... Przez tą chwilę czułam się wolna, czułam, że wyrzucam z siebie wszystko co negatywne, cały ten ból i żal. Nagle stanęłam, płacz spowodował, że nic już nie widziałam. Nastała niepokojąca cisza, ból minął w jednej sekundzie. Poczułam się wolna. Jednak coś jest nie tak. Coś się ze mną działo. Zaczęło mi się kręcić w głowie, przed oczyma widziałam już tylko szarość…

 

SCENA Z PUNKTU WIDZENIA EDWARDA:

Cholerna Rosalie! Co ta idiotka sobie myśli, po co prowokuje Belle? 

              - Czego nie możesz? – Zapytała ją nagle Rosalie.

Miałem ochotę ją w tym momencie rozszarpać. Widziałem, że Bella jest coraz słabsza.

              - Mieć tego, czego i ty nie możesz mieć! Nie mogę mieć dziecka!!! –– Wykrzyczała moja ukochana, płacząc przy tym tak, że moje martwe serce się kroiło.

Nagle zauważyłem, że zgina się w pół. To na pewno ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin