Goddard Robert - Dłoń w rękawiczce.pdf

(1401 KB) Pobierz
Goddard Robert - Dlon w rekawic
Robert Goddard
Dłoń w rękawiczce
Tytuł oryginału angielskiego: "Hand in Glove"
I
Znowu ten sam dźwięk. Tym razem wiedziała, że się nie myli. Ostry odgłos wbijania metalu
w miękkie drewno: ukradkowy, trzeszczący odgłos wyważania okna - włamanie, które już
dawno przewidziała. Nadszedł więc koniec, na który się przygotowała. Koniec, a zarazem
początek.
Odwróciła głowę na poduszce mrużąc oczy, by odczytać godzinę na podświetlonym zegarze.
Za osiem minut druga. Pora ciemniejsza - i bardziej martwa - niż północ.
Przytłumiony dźwięk z dołu. Wszedł. Był tutaj. Nie mogła dłużej zwlekać. Musi stanąć z nim
twarzą w twarz. Na tę myśl, na widok rozmazanej, jaśniejącej tarczy zegara uśmiechnęła się.
Gdyby miała wybierać - co w pewnym sensie zrobiła - tak by się to właśnie odbyło. Nie
gasłaby powoli, kwiląc, ale odeszłaby w taki sposób, jaki właśnie miał nastąpić.
Odrzuciła kołdrę, opuściła stopy na podłogę i usiadła. Drzwi do salonu otwarły się -
ostrożnie, ale nie na tyle
ostrożnie, by uszło to jej uwadze. Teraz był pewnie w holu. Tak, zaskrzypiała deska w
pobliżu schowka pod schodami; odgłos urwał się gwałtownie, kiedy intruz cofnął się
zaniepokojony. "Nie ma powodu do obaw", chciała zawołać. "Jestem gotowa. Nigdy nie będę
bardziej gotowa niż teraz"
Wsunęła stopy w pantofle i wstała, otulając się koszulą nocną, i pozwalając
rozgorączkowanemu sercu zwolnić rytm. Prawdopodobnie wciąż Jeszcze zdążyłaby podnieść
słuchawkę i zadzwonić na policję. Oczywiście przyjechaliby za późno, ale może... Nie. Lepiej
będzie, jeśli uwierzą, że została całkowicie zaskoczona.
Teraz wchodził po schodach, ostrożnie stawiając stopy na krawędziach stopni. Stara sztuczka.
Sama Ją stosowała w dawnych czasach. Znowu się uśmiechnęła. Na co mogły się teraz zdać
wspomnienia czy, tym bardziej, żal? Uważała, że w sumie to, co zrobiła, zrobiła dobrze.
Wzięła latarkę z nocnego stolika. Wydała jej się gładka i zimna Jak... Przeszła przez pokój,
koncentrując się na działaniu, by odegnać wszelkie wątpliwości, jakie mogły przynieść te
ostatnie chwile.
Wcześniej zostawiła drzwi uchylone, a teraz, unosząc je nieco na zawiasach, otworzyła
bezszelestnie i wyszła na schody. Zamarła, ponieważ intruz Już mijał zakręt u szczytu
schodów - czarny, zgarbiony cień, dostrzegalny tylko dlatego, że się go spodziewała. Serce
załomotało Jej w gardle. Pomimo wszystkich przygotowań i prób czuła strach. To było
absurdalne, a jednak mogła to przewidzieć.
Kiedy wszedł na schody, uniosła latarkę, trzymając ją w obydwu dłoniach, by opanować
drżenie, po czym włączyła ją kciukiem. Na mgnienie oka osłupiał, niczym zając w blasku
świateł samochodu, oślepiony i zdezorientowany. Dostrzegła dżinsy i czarną skórzaną kurtkę,
ale nie widziała twarzy, ponieważ zakrywał ją przedmiot, którym osłaniał oczy. Nie musiała
jej zresztą widzieć, bo doskonale wiedziała, z kim ma do czynienia. Wreszcie zobaczyła, co
trzymał w dłoni. Świecznik z kominka w salonie. Chwycił go za mosiężne spirale, trzymając
do góry nogami, unosząc w górę ciężką podstawę o ostrych brzegach.
-Witam, panie Spicer - powiedziała najspokojniejszym głosem, na jaki mogła się zdobyć. -
Pan się nazywa Spicer, prawda?
Opuścił świecznik o parę centymetrów, usiłując przywyknąć do światła.
- Widzi pan, wiedziałam, że pan przyjdzie. Czekałam na pana. Mogłabym niemal powiedzieć,
że pan się spóźnił. Usłyszała, jak zaklął pod nosem.
- Wiem, za co panu zapłacono. Wiem też, kto panu zapłacił. Wiem nawet dlaczego, a
podejrzewam, że to więcej niż...
Nagle czas się skończył. Zaskoczenie przestało działać. Mężczyzna skoczył i wyrwał jej
latarkę. Okazał się silniejszy niż przypuszczała, a ona słabsza. W każdym razie nie mogło być
mowy o równowadze sił. Kiedy latarka uderzyła o podłogę, Beatrix zdała sobie sprawę, jak
bardzo jest krucha i bezradna.
-To na nic - zaczęła. - Nie może pan... - Wtedy napastnik zadał cios i upadła, osuwając się na
 
kolana przy balustradzie, zanim ostrze bólu zdążyło do niej dotrzeć. Usłyszała własny jęk,
zmusiła się do podniesienia ręki, mgliście świadoma, że on zamierza uderzyć powtórnie. Nie
chciała jednak patrzeć. Wolała się skupić na gwiazdach widocznych za oknem, rozsypanych
jak brylanty na atłasie u jubilera. Przypomniała sobie, że Tristram umarł w nocy. Czy widział
gwiazdy, kiedy śmierć podkradała się coraz bliżej? Czy wyobrażał sobie, co się z nią stanie,
kiedy jego zabraknie? Jeśli tak, z pewnością nie przewidział takiego zakończenia, chociaż
zapowiedź znajdowała się tam, przy Tristramie, kiedy umierał. Chociaż...
II
-Halo?
- Charlie? Mówi Maurycy.
- Maurycy? Co za urocza niespodzianka. Skąd...
- Wcale nie urocza, staruszko. Mam złe nowiny. Chodzi o Beatrix.
- Beatrix? Co...
- Obawiam się, że nie żyje. Dziś po południu pani Mentiply znalazła ją w domu.
- O Boże! Co się stało? Serce?
- Nie, nic podobnego. Wygląda na to... Według pani Mentiply miało miejsce włamanie.
Beatrix została... zabita. Nie znam żadnych szczegółów. Domyślam się, że policja już Jest na
miejscu. Jadę tam. Chodzi o to... Chcesz, żebym cię zabrał po drodze?
-Tak. Dobrze. Tak, może mógłbyś mnie zabrać. Maurycy.
-:-Przykro mi, Charlie, naprawdę. Lubiłaś ją. Wszyscy ją lubiliśmy, ale ty szczególnie. Miała
dobre życie, ale... odejść w tak okropny sposób...
- Została zamordowana?
- Podczas próby kradzieży. Czy nie tak formułuje to policja?
- Kradzieży?
- Pani Mentiply mówiła, że zabrano jakieś rzeczy, ale nie wyciągajmy pochopnych
wniosków. Pojedźmy tam i dowiedzmy się dokładnie, co się stało.
- Maurycy... . .
-Tak?
- W jaki sposób Ją zamordowano?
-Według pani Mentiply... Posłuchaj, zostawmy to, zgoda? Wkrótce się dowiemy.
- Dobrze.
- Przyjadę po ciebie najszybciej jak będę mógł.
- Dobrze.
- Wypij porządnego drinka albo coś w tym rodzaju. To się przyda.
- Może masz rację.
- Mam. Dobra, ruszam. Do zobaczenia wkrótce.
- Prowadź ostrożnie.
- Oczywiście. Na razie.
- Do zobaczenia. Charlotte odłożyła słuchawkę i w odrętwieniu wróciła do holu. Ta ostatnia
smutna wiadomość pogłębiła panującą w domu ciszę, przez co wydawał się jeszcze większy i
bardziej pusty niż zwykle. Najpierw jej matka, po długiej, przewlekłej chorobie. Teraz,
gwałtownie i nieoczekiwanie, Beatrix. Charlotte ze łzami w oczach rozglądała się po
wysokim pokoju przypominając sobie, jak wszyscy zbierali się tu w papierowych czapkach,
by świętować jej dziecięce urodziny. Ojciec też był oczywiście obecny; śmiał się, łaskotał ją,
splecionymi palcami rzucał na ścianę cienie zwierząt. Teraz, trzydzieści lat później, tylko cień
Charlotte przesuwał się po ścianach, kiedy ruszyła w stronę barku, potem zatrzymała się i
powoli odeszła.
Nie będzie czekać. W ciągu minionych lat robiła to wystarczająco często, zbyt często.
Zostawi wiadomość dla Maurycego i sama pojedzie do Rye. Bez wątpienia nic w ten sposób
nie zyska, poza ulgą, jaką mogło przynieść działanie. Przynajmniej odsunie czarne myśli. To
właśnie poradziłaby jej Beatrix na swój energiczny, konkretny sposób. Charlotte sądziła, ze
przynajmniej tyle może dla niej zrobić.
Był cichy czerwcowy wieczór pełen zamglonego słońca, drwiący ze smutku Charlotte swoją
doskonałością. Kiedy szła do garażu, spryskiwaczka siekła wodą trawnik sąsiadów, a
gołębica gruchała w baldachimie drzew nad drogą. W aromatycznym powietrzu śmierć
wydawała się niedorzecznie odległa, a jednak Charlotte wiedziała, że po raz kolejny skrada
 
się za nią Jak pies.
Jakby chcąc ją zostawić w tyle, pędziła niespokojnie przez błonia, przez Bayham Road.
mijając okolony cyprysami cmentarz, na którym leżeli jej rodzice, na południe i na wschód
przez senne lasy i pola. gdzie bawiła się na piknikach jako dziewczynka.
Miała trzydzieści sześć lat, jej sytuacja materialna nigdy nie była lepsza, ale pod względem
emocjonalnym czuła się zagubiona i osamotniona; z trudem tłumiła rozpacz. Zrezygnowała z
pracy - trudno to nazwać karierą - by opiekować się matką w jej ostatniej chorobie, a dzięki
spadkowi nie musiała wracać do pracy. Czasami wolałaby być mniej niezależna. Dzięki pracy
- choćby najbardziej monotonnej -mogłaby zawrzeć nowe przyjaźnie. Sytuacja finansowa
mogłaby ją zmusić do tego, o czym wiedziała, że powinna zrobić: sprzedać Ockham House.
Tymczasem po śmierci matki przed siedmioma miesiącami udała się w żałobnym nastroju w
długą podróż do Włoch, z której wróciła nie dowiedziawszy się, czego pragnie od życia.
Może powinna była spytać Beatrix. Ona przecież sprawiała wrażenie szczęśliwej - a
przynajmniej zadowolonej -w samotności. Dlaczego Charlotte nie może się czuć tak samo?
Jest oczywiście młodsza, ale Beatrix była kiedyś w jej wieku i nawet wtedy żyła samotnie.
Charlotte wyprzedziła traktor i przyczepę turystyczną, zastanawiając się, w którym roku
Beatrix miała trzydzieści sześć lat.
Tysiąc dziewięćset trzydziesty ósmy. Oczywiście. Rok śmierci Tristrama Abberleya.
Młodego człowieka o artystycznych skłonnościach, który zmarł na posocznicę w hiszpańskim
szpitalu, nie zdając sobie sprawy ze sławy, jaka miała mu przypaść w udziale, ani z majątku,
jaki miała ona przynieść jego spadkobiercom. W Anglii zostawił młodą wdowę, z której
drugiego małżeństwa urodziła się Charlotte, rocznego syna Maurycego, samotną siostrę
Beatrix oraz niewielki zbiór awangardowych wierszy, które powojenne pokolenie miało
umieścić w programach nauczania w całym kraju. To właśnie pośmiertne honoraria Tristrama
Abberleya umożliwiły ojcu Charlotte założenie przedsiębiorstwa, którego dochód pokrył
koszta Ockham House i edukacji Charlotte, czyniąc ją wolną i pozbawioną przyjaciół.
Z nagłym uczuciem suchości w gardle uświadomiła sobie, że to właśnie oznaczała śmierć
Beatric: utratę przyjaciółki. Dostatecznie stara, by być babcią Charlotte, wobec braku
prawdziwej babki z radością pełniła tę rolę. W czasach szkolnych Charlotte spędzała prawie
każdy sierpień z Beatrix, buszując po brukowanych uliczkach Rye, budując zamki na
piaskach Camber, zasypiając przy tajemniczym, kojącym zawodzeniu wiatru w kominach
Jackdaw Cottage.
To wszystko działo się tak dawno temu. Ostatnimi czasy -zwłaszcza po śmierci matki -
rzadko widywała Beatrix. czego teraz mogła jedynie gorzko żałować.
Zastanawiała się, dlaczego zaczęła unikać starszej pani. Dlatego że Beatrix mówiła jej
otwarcie, iż Charlotte marnuje życie? Dlatego że powiedziałaby jej, iż nie wolno się
poddawać poczuciu winy czy żalowi, bo zdobędą nad człowiekiem zbyt dużą władzę? Być
może. Może dlatego, że nie chciała spojrzeć sobie prosto w oczy i wiedziała, że Beatrix
Abberley ma krępujący talent do zmuszania ludzi, by to właśnie robili.
Kiedy Charlotte dotarła na miejsce, Jednodniowi turyści i łowcy pamiątek już odjechali, a
znużone Rye szykowało się do sennego wieczoru. Pojechała krętymi brukowanymi uliczkami
do kościoła Świętej Marii, z którego właśnie wychodziła grupa wiernych po wieczornym
nabożeństwie. Później, skręciwszy w ulicę Watchbell, ujrzała trzy policyjne samochody, z
których Jeden migał sygnałem świetlnym, front Jackdaw Cottage odgrodzony taśmą oraz
tłumek gapiów.
Zaparkowała na placu kościelnym i wolnym krokiem ruszyła w stronę domu. przypominając
sobie setki okazji, kiedy przemierzała tę drogę wiedząc, że Beatrix będzie na nią czekać -
wysoka, szczupła, bystrooka i stanowcza. Ale nie tym razem. Nie tym razem i już nigdy
więcej.
Pełniący służbę posterunkowy skierował Ją do środka. Prawie we wszystkich drzwiach
zastała tam mężczyzn w garniturach i plastikowych rękawiczkach, wyposażonych w proszek
do daktyloskopii i małe szczoteczki. W salonie stał mężczyzna różniący się od pozostałych,
który odsuwał na bok filiżanki i cukiernice, stojące w jednej z przeszklonych serwantek
Beatrix. Podniósł wzrok na Charlotte.
- Czym mogę pani służyć?
- Jestem krewną. Charlotte Ladram... i bratanica panny Abberley. Gospodyni wspominała o
pani.
 
- Właściwie nie jestem jej bratanicą, ale to bez znaczenia.
- No tak. - Ze znużeniem skinął głową, po czym z wyraźnym wysiłkiem zdobył się na
bardziej delikatny ton. - Przykro mi z powodu tego, co się tutaj stało. To musi być okropny
szok.
- Tak. Czy... Czy panna Abberley...
- Ciało zostało zabrane. Właściwie... Proszę usiąść. Może oboje usiądziemy? - Odprawił
gestem człowieka pochylonego nad kominkiem, po czym zaprosił Charlotte do jednego z
foteli stojących po jego obu stronach, a sam usiadł na drugim. Fotel należał do Beatrix, co
Charlotte poznała po stercie poduszek oraz leżących na podłodze książkach, których starsza
pani mogła dosięgnąć lewą ręką. - Przepraszam za tych wszystkich ludzi. To... konieczne.
- Naturalnie, rozumiem.
- Nazywam się Hyslop. Inspektor Hyslop z policji hrabstwa Sussex. - Sądząc z wyglądu miał
około czterdziestki. Rzednące włosy zaczesywał do przodu w sposób, którego Charlotte nie
lubiła, ale w rysach jego twarzy było jakieś ujmujące zakłopotanie, a w sposobie ubierania się
chłopięca nieporadność. Charlotte poczuła, że to ona powinna go uspokoić, a nie na odwrót. -
W jaki sposób dowiedziała się pani o tym?
-Zatelefonował do mnie Maurycy... to znaczy Maurycy Abberley, mój przyrodni brat. Jak
rozumiem, to pani Mentiply odkryła... co się stało.
- Tak. Właśnie odesłaliśmy Ją do domu. Była zdenerwowana.
- Pracowała dla panny Abberley od wielu lat.
- Wobec tego to zrozumiałe.
- Czy może mi pan powiedzieć... czego się dowiedzieliście?
-Wygląda na to, że minionej nocy włamał się tu złodziej, któremu przeszkodzono, kiedy
wyjmował zawartość... - wskazał ręką na przeciwną stronę pokoju - ... tej serwantki.
Charlotte dopiero teraz zobaczyła, że stojąca w kącie pokoju serwantka jest pusta, drzwiczki
otwarte, a jedno ze skrzydeł zwisa na Jednym zawiasie.
- Według pani Mentiply była pełna drewnianych drobiazgów.
- Dokładnie rzecz biorąc, inkrustacji z Tunbridge.
- Słucham?
-To szczególny rodzaj inkrustacji mozaikowej. Ta sztuka już dawno wygasła. Beatrix... panna
Abberley była zagorzałą kolekcjonerką.
- Czy to cenne?
- Tak sądzę. Miała kilka przedmiotów wykonanych przez Rusella. Był jednym z czołowych
przedstawicieli... O, stolik do robótek wciąż tu stoi. Jest chyba dość wartościowy.
W przeciwległym rogu, obok półki z książkami, stała chluba kolekcji Beatrix: elegancko
toczony stolik do robótek z drzewa atłasowego; miał szufladki, dwuskrzydłowe drzwiczki po
obu stronach obitego skórą blatu oraz jedwabną torbę pod spodem. Wszystkie powierzchnie,
włącznie z nóżkami, ozdobiono kostkową mozaiką. Jednak to nie stolik, ale przechowywany
w wyłożonych różowym jedwabiem szufladach zestaw przyborów do szycia z macicy
perłowej fascynował Charlotte w dzieciństwie.
- Ten efekt osiąga się przez wykładanie kilkoma rodzajami drewna - powiedziała z
roztargnieniem. - To oczywiście bardzo pracochłonna technika, zwłaszcza w wypadku
drobnych elementów. Przypuszczam, że dlatego jej zaniechano.
- Nigdy o tym nie słyszałem - przyznał Hyslop. - Mamy człowieka, który specjalizuje się w
tego rodzaju sprawach. Pani Mentiply mówiła, że w serwantce stały puszki na herbatę,
tabakierki, noże do papieru i tym podobne rzeczy. Czy pani także to pamięta?
-Tak.
- Zgodziła się spisać listę przedmiotów. Mogłaby jej pani w tym pomóc i dopilnować, żeby
niczego nie przeoczyła?
-Naturalnie.
- Mówiła pani, że te rzeczy są coś warte?
- Według mnie co najmniej kilka tysięcy funtów. Może znacznie więcej, nie jestem pewna.
Ostatnio ceny poszły w górę.
- Cóż, możemy założyć, że nasz człowiek o tym wiedział.
- Myśli pan, że przyszedł specjalnie po inkrustacje z Tunbridge?
- Na to wygląda. Niczego innego nie tknięto. Oczywiście można to tłumaczyć faktem, że mu
 
przeszkodzono. To by wyjaśniało, dlaczego zostawił stolik do robótek. Jeśli za wszelką cenę
chciał uciec, wziąłby tylko rzeczy lekkie i poręczne, a po tym. co się stało, z pewnością wpadł
w panikę.
Charlotte rozejrzała się po pokoju. Z wyjątkiem pustej serwantki wszystkie inne sprzęty
sprawiały wrażenie nie naruszonych, dokładnie takich, jak je zapamiętała z tylu pogawędek
przy herbacie. Nawet zegar na kominku tykał w znajomy sposób, nakręcony po raz ostatni -
jak sądziła -przez Beatrix. Przesunęła wzrokiem po obramowaniu kominka i spostrzegła
jeszcze jedną zmianę.
- Brakuje świecznika.
- Obawiam się. że nie brakuje - odparł Hyslop. - To było narzędzie zbrodni.
- O Boże. Uderzył ją nim?
- Tak. W głowę. Jeżeli jest to dla pani jakakolwiek pociecha, patolog twierdzi, że zgon musiał
nastąpić szybko.
- Czy to się stało tutaj... w tym pokoju?
- Nie. Na schodach na górze. Wstała z łóżka, pewnie dlatego, że usłyszała go na dole. Chyba
wszedł przez Jedno z tych okien. Żadne z nich nie sprawiłoby zawodowcowi większych
kłopotów, a tamto... - wskazał lewy wykusz zastaliśmy otwarte. Rama nosiła ślady
podważania, prawdopodobnie krótkim łomem. Tak czy inaczej możemy założyć, że napastnik
usłyszał, jak ofiara porusza się na piętrze, wziął świecznik i wyszedł jej na spotkanie. Pewnie
wtedy nie zamierzał Jej jeszcze zabijać. Miała latarkę. Znaleźliśmy Ją na podłodze. Możliwe,
że wpadł w panikę, kiedy go oświetliła. Może po prostu jest jednym z tych brutalnych
włamywaczy. Obawiam się, że ostatnio grasuje ich sporo.
- Czy to się stało minionej nocy?
- Tak. Oczywiście nie znamy jeszcze dokładnej godziny śmierci, ale domyślamy się, że
nastąpiła we wczesnych godzinach rannych. Pani Abberley była w nocnej koszuli. Zasłony w
sypialni, łazience i tu, na dole, były pozaciągane. Tak zastała je pani Mentiply, kiedy przyszła
tu dzisiaj o wpół do piątej po południu.
- Dlaczego przyszła? Zazwyczaj nie przychodzi w niedzielę.
- Pani... mówiła pani, że to brat przyrodni...? Pan Maurycy Abberley. Dzwonił do ciotki
kilkakrotnie i zaczął się niepokoić, kiedy nie odpowiadała. Najwyraźniej powiedziała mu, że
będzie w domu. Rozumiem, że brat mieszka dość daleko stąd.
- W Bourne End w hrabstwie Buckingham.
- No właśnie. Więc na wszelki wypadek zadzwonił do pani Mentiply z prośbą, żeby tu
zajrzała. Oczywiście
kiedy przyjedzie, będę musiał to sprawdzić. Pani mieszka nieco bliżej?
- W Tunbridge Wells.
- Naprawdę? - Hyslop uniósł brwi z nagłym zainteresowaniem.
- Tak. Pewnie dlatego tyle wiem o inkrustacji z Tunbridge. To miejscowa specjalność. Bardzo
dobry zbiór znajduje się w...
- Panno Ladram, czy mówi pani coś nazwisko Fairfax-Vane?
- Nie. A powinno?
- Proszę spojrzeć na to. - Otworzył kieszonkowy notes i wysunął małą plastikową torebkę z
wizytówką, którą podał Charlotte. Na wizytówce wydrukowano dużymi gotyckimi literami:
THE TREASURE TROYE, a pod spodem, mniejszym drukiem: COLIN FAIRFAX-VANE,
HANDEL I WYCENA ANTYKÓW. 1A CHAPEL PLACE. TUNBRIDGE WELLS, KENT
TN1, IYQ, TEL. (0892) 662773. - Czy teraz przypomina sobie pani to nazwisko?
- Myślę, że znam ten sklep. Zaraz. Tak. znam to nazwisko. Skąd pan ma tę wizytówkę,
inspektorze?
- Znaleźliśmy ją w szufladzie stolika w holu. Pani Mentiply skojarzyła to nazwisko z
handlarzem antykami, który przyszedł tu jakiś miesiąc temu twierdząc, że panna Abberley
prosiła go o wycenę pewnych przedmiotów. Wygląda jednak na to, że panna Abberley wcale
go o to nie prosiła. Odesłała go, ale wcześniej pani Mentiply, która była tu w tym czasie,
wprowadziła go do tego pokoju, gdzie miał okazję rzucić okiem na inkrustacje z Tunbridge.
A skąd pani go zna, panno Ladram?
- Przez moją matkę. Jakieś osiemnaście miesięcy temu sprzedała temu człowiekowi trochę
mebli. Zarówno Maurycy, jak i ja uważaliśmy, że ją oszukał. - I w związku z tym
zadręczaliśmy ją niemiłosiernie, przypomniała sobie Charlotte z poczuciem winy.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin