Jerzy Pertek - Rajdy niemieckich pancerników.doc

(3780 KB) Pobierz

Rajdy niemieckich pancerników

 

Jerzy Pertek

 

Rajdery grasują na Atlantyku

 

              Jeszcze nie przebrzmiały salwy ciężkiej artylerii hitlerowskiego korsarza, a wielokrotnie trafiony chłodnicowiec brytyjski „Mopan” nie zaczął jeszcze tonąć, kiedy z najwyższej platformy pomostu bojowego obserwator zameldował dym na horyzoncie. Smużek dymu było widocznych najpierw cztery, potem pięć, siedem, co oznaczało bez wątpienia, iż ich źródłem jest konwój, i to duży konwój, gdyż liczba „dymków” rosła w miarę upływu czasu i zbliżania się rajdera do konwoju, do którego płynął prostopadłym kursem. Kiedy zaś jeden z kolejnych meldunków będącego „na oku” obserwatora przyniósł informację, iż doliczył się ponad dwudziestu statków, dla każdego na pokładzie „kieszonkowego” pancernika stało się jasne, że „Admiral Scheer” natrafił na wielką gratkę.

              Było późne jesienne popołudnie i na horyzoncie, na jaskrawym tle zachodzącego słońca, wyrastał las masztów. Konwój płynął szeroką formacją siedmiu, może ośmiu jednostek w kilku rzędach, a prowadziły ją dwa wyróżniające się wielkością statki. I właśnie jeden z nich, znajdujący się najbliżej pancernika, zaczął nadawać aldisem sygnały.

              Na stanowisku dowodzenia pancernika zapadła chwila ciszy. „Admiral Scheer” znajdował się w pełnej gotowości bojowej, ale dowódca okrętu Kapitan zur See Krancke chciał poczekać na najdogodniejszy moment otwarcia ognia. Tymczasem jednak przeciwnik zorientował się w sytuacji, przestał sygnalizować i zrobił zwrot w lewo, kładąc się na kontrkurs pancernika.

              – Teraz otrzyma odpowiedź – decyduje Krancke i rzuca do mikrofonu słowa rozkazu: – Otworzyć ogień!

              Parę sekund później okrętem wstrząsa grom odpalanej salwy najcięższej artylerii. Po chwili włączyły się też stopięćdziesiątki i lawina stali i ognia spadła wokół zaatakowanego przeciwnika. Pierwsza salwa jest za krótka, druga pada bliżej celu, trzecia obramowuje go z przeciwnej strony, czwarta siedzi w celu.



              Zanim wszakże przejdziemy do opisu tej bardzo nierównej, jak się miało okazać, walki, warto zapoznać się z wydarzeniami, które poprzedziły atak niemieckiego pancernika na konwój, w następstwie przystąpienia Kriegsmarine do realizacji kolejnego etapu koncepcji strategicznych jej głównodowodzącego, admirała Ericha Raedera, w zwalczaniu brytyjskich linii zaopatrzeniowych na Atlantyku.

 

Raeder dąży do realizacji swych planów

 



              Jak wiadomo plany strategiczne Raedera, których realizacja miała zadecydować o wyniku wojny morskiej, a ściślej rzecz biorąc oceanicznej, przeciwko Wielkiej Brytanii, przewidywały równoczesne użycie w walce z brytyjską (i aliancką) żeglugą zarówno dużych okrętów nawodnych, jak i floty podwodnej. Wbrew doświadczeniom z I wojny światowej i wbrew argumentom Karla Dönitza, który – jako dowódca niemieckiej floty podwodnej w 1939 roku – twierdził, iż tylko zmasowane użycie U – Bootów i prowadzona przez nie wojna podwodna bez ograniczeń mogą przesądzić o wyniku zmagań o panowanie na Atlantyku, Raeder przeforsował swe koncepcje już przed wybuchem wojny, a później konsekwentnie je realizował.

              Pierwsze miesiące wojny nie przyniosły wprawdzie Raederowi zbyt wielkich sukcesów, jednakże działalność hitlerowskich pancerników na Atlantyku jesienią 1939 roku wywołała sporo zamieszania w alianckim obozie, zwłaszcza gdy nieuchwytny, zdawało się, „Admiral Graf Spee” raz po raz topił brytyjskie statki handlowe na południe od równika, pomiędzy Ameryka Południową a Afryką.

              Później, gdy Hitler przygotowywał się do napaści na Norwegię, duże okręty nawodne: pancerniki „Scharnhorst” i „Gneisenau”, „kieszonkowy” pancernik „Lützow” (eks „Deutschland”) oraz ciężkie krążowniki „Blücher” i „Admiral Hipper” musiały być w pogotowiu do osłaniania tej operacji. Dlatego Raeder postanowił kontynuować nawodne operacje korsarskie przeciwko alianckiej żegludze przy pomocy krążowników pomocniczych: dużych i szybkich statków handlowych, adaptowanych do nowej roli po otrzymaniu silnego uzbrojenia artyleryjskiego i torpedowego, a nawet samolotów zwiadowczych i min. Po otrzymaniu starannego kamuflażu, który nie tylko maskował ich uzbrojenie, ale też niejednokrotnie zmienił wygląd niektórych dobrze znanych sylwetek, dwa krążowniki pomocnicze („Atlantis” i „Orion”) wyszły na Atlantyk na początku kwietnia, a trzy następne („Widder”, „Thor” i „Pinguin”) w odstępach cztero i dwutygodniowych. Dwa tygodnie po „Pinguinie”, 9 lipca 1940 roku, wyruszył „Komet”, jednakże w zupełnie innym kierunku: idąc na Pacyfik przeszedł Wielką Drogę Północną, opływając Syberię.

              Działalność niemieckich krążowników pomocniczych miała się okazać nazwyczaj skuteczna. Niewinny wygląd frachtowców pozwalał im zbliżyć się do samotnie płynących statków alianckich bez wzbudzenia jakichkolwiek podejrzeń, tym bardziej iż hitlerowskie rajdery upodabniały się do konkretnie istniejących statków alianckich i podszywały się pod ich nazwy oraz bandery, a po zbliżeniu się na odległość strzału, celnymi salwami topiły zaskoczonego przeciwnika, zanim ten zdołał nadać ostrzegawczy sygnał radiowy z

wezwaniem pomocy. Dzięki temu też wspomniane rajdery mogły operować niespodziewanie długo, bo od około roku do blisko dwóch lat („Atlantis”), a nawet dwóch lat i czterech miesięcy („Pinguin”). Szczytowy okres ich działalności przypadł wszakże na schyłek 1940 roku, a zwłaszcza na rok 1941, ale ponieważ atakowały one tylko samotnie płynące statki, straty alianckie nie były duże. Dlatego też Raeder postanowił jak najwcześniej wysłać na Atlantyk potężne okręty pancerne w celu zintensyfikowania działalności korsarskiej i operowania przeciwko dużym konwojom.

              Plan ten, do którego realizacji przewidziano pancerniki „Scharnhorst” i „Gneisenau”, został unicestwiony już w zarodku. Wraz z krążownikiem „Admiral Hipper” okręty te tworzyły w końcowej fazie kampanii norweskiej grupę bojową, której zadanie polegało na niszczeniu wycofujących się spod Narviku i Harstad alianckich transportowców. Raeder przewidywał, że po wykonaniu tego zadania będą mogły wyruszyć (bez wymagającego remontu „Hippera”) na Atlantyk.



              Pierwsze zadanie wykonały nadspodziewanie dobrze, gdyż natknęły się na duże i cenne, ale słabo bronione jednostki. W efekcie zniszczyły 8 czerwca transportowiec „Orama”, zbiornikowiec „Oil Pioneer” wraz z małym eskortowcem „Juniper”, dzień zaś później – lotniskowiec „Glorious” i dwa małe niszczyciele „Ardent” i „Acasta”. Te ostatnie jednak, tocząc bohaterską, ale nierówną i z góry skazaną na niepowodzenie walkę w obronie powierzonego ich pieczy lotniskowca, drogo sprzedały swe życie. W ostatnim, desperackim ataku torpedowym, już po zatopieniu lotniskowca i „Ardenta”, „Acasta” zdołała trafić „Scharnhorsta”. Ciężkie uszkodzenie pancernika przekreśliło projekt późniejszej wyprawy na Atlantyk, i cała grupa bojowa wycofała się do zdobytego przez Niemców Trondheim. Tam niemieckie okręty zostały zbombardowane, bezskutecznie jednak, przez brytyjskie samoloty nurkujące „Skua”. Zapadła więc decyzja jak najszybszego powrotu do baz w Niemczech, przy czym dla odwrócenia uwagi od uszkodzonego „Scharnhorsta”, „Gneisenau” w towarzystwie „Hippera” odbył rejs w kierunku Islandii, został jednak wypatrzony przez brytyjski okręt podwodny „Clyde” i również storpedowany. W rezultacie zarówno oba pancerniki, jak i ciężki krążownik „Admiral Hipper” musiały pójść do stoczni na kilkumiesięczny remont. Ponieważ zaś „Blücher” został zniszczony podczas ataku na Oslofiord pierwszego dnia napaści hitlerowskiej na Norwegię, a „Lützow” został storpedowany już po kampanii norweskiej podczas powrotu do Wilhelmshaven, dokąd z trudem go doholowano, do działań na Atlantyku pozostał tylko jeden duży okręt, bliźniak „Lützowa” i „Hippera”, „Admiral Scheer”.

              Okręt ten nie brał dotąd udziału w operacjach bojowych, gdyż krótko przed wybuchem wojny został skierowany do stoczni na generalny remont. Nie oznacza to wcale, aby ten chronologicznie drugi po „Lützowie” (eks „Deutschlandzie”) pancernik „kieszonkowy” (Trzecim był „Admiral Graf Spee”), wybudowany w latach 1932 – 1934, nie miał za sobą żadnej akcji wojennej. Wprost przeciwnie, wszystkie trzy wymienione pancerniki wzięły udział w tzw. międzynarodowej kontroli morskiej na wodach oblewających Hiszpanię podczas trwającej tam wojny domowej. Kiedy zaś 29 maja 1937 roku „Deutschland” (przypominający sylwetką ciężkie krążowniki rebelianckie „Canarias” i „Baleares”) został omyłkowo zbombardowany przez samoloty republikańskie, Hitler nakazał w odwecie ostrzelać znajdujący się na podległym prawowitemu rządowi terytorium port Almeria. Akcję tę przeprowadził właśnie „Admiral Scheer”. W dniu 31 maja z niewielkiej odległości  od portu otworzył on ogień ze swej najcięższej artylerii: sześciu dział 280 mm. W mgnieniu oka Almeria została spowita kłębami dymu i ognia. Po wystrzeleniu dwustu pocisków hitlerowski pancernik odpłynął, pozostawiając port i miasto dotkliwie zrujnowane. Następstwem tego haniebnego bombardowania otwartego miasta, które wywołało powszechne oburzenie światowej opinii publicznej i ukazało prawdziwe oblicze hitleryzmu, była też śmierć i rany dziesiątków ofiar spośród ludności cywilnej. Taki właśnie był „bojowy” debiut przyszłego korsarskiego pancernika „Admiral Scheer”.

              Rozpoczęty przed wybuchem II wojny światowej generalny remont tego okrętu trwał blisko rok, zanim zaś wszedł on na powrót do służby, gotowość bojową odzyskał również wyremontowany „Admiral Hipper”. Tak więc u progu jesieni 1940 roku Raeder mógł przedstawić Hitlerowi plan oddzielnego wysłania tych dwóch ciężkich jednostek do zwalczania alianckiej żeglugi na Atlantyku.



              W toku poświęconej sprawom wojny na morzu konferencji u Hitlera w dniu 26 września tego roku Raeder stwierdził, że „Admiral Hipper” będzie mógł za kilka dni wyruszyć na przeprowadzenie wspomnianego zadania. W rzeczywistości krążownik wyruszył nawet wcześniej, bo 28 września, o czym wszakże Brytyjska Admiralicja otrzymała wiadomość już następnego dnia. Niezwłocznie też głównodowodzący brytyjskiej Floty Ojczystej (Home Fleet), admirał Charles Forbes, wyprawił z baz w Rosyth i Scapa Flow znaczne siły morskie i patrole lotnicze w celu wytropienia niemieckiego rajdera i zniszczenia go, zanim zdoła opłynąć Wyspy Brytyjskie w drodze na Atlantyk. Tymczasem jednak poszukiwany krążownik znikł bez śladu i dopiero po jakimś czasie okazało się, że przebywa w bazie, którą niedawno opuścił. Stało się to w następstwie niesprawności maszyn, które zaczęły zawodzić, gdy „Admiral Hipper” po przejściu Zatoki Helgolandzkiej i Skagerraku znalazł się na wodach norweskich, co zmusiło dowódcę okrętu do powrotu. Rozpoczęty natychmiast remont przeciągnął się jednak do listopada. Jak wynika zresztą z dokumentów archiwalnych Kriegsmarine, maszyny napędowe były prawdziwą piętą achillesową tego okrętu i źródłem ciągłych kłopotów także w późniejszych latach.

              Atlantycka operacja drugiego rajdera stała się przedmiotem konferencji u Hitlera w dniu 14 października. Wyznaczono wtedy datę wyjścia pancernika na dzień 23 tegoż miesiąca. Trzy dni wcześniej postanowiono wyprawić zbiornikowiec „Nordmark”, który miał służyć pancernikowi w charakterze zaopatrzeniowca. Zadanie, jakie otrzymał „Admiral Scheer”, sprecyzowano w sprawozdaniu z konferencji w kilku punktach: najpierw prowadzenie wojny korsarskiej (w oryginale Handelskrieg) na północnym Atlantyku; przewidziane jest atakowanie północno – atlantyckich konwojów; przeprowadzenie zadania w zależności od sytuacji po stronie nieprzyjacielskiej; na koniec wojna korsarska w południowej części północnego i na południowym Atlantyku.

              Tym razem plan został dokładnie zrealizowany. 23 października „Admiral Scheer” opuścił bazę w Gotenhafen, jak Hitler przezwał Gdynię, i po przejściu przez Kanał Kiloński wziął 27 października kurs na północ, by drogą przez Morze Północne i wokół Wysp Brytyjskich przedostać się na wody Oceanu Atlantyckiego.

               Również „Nordmark” wyruszył, tak jak przewidziano, w wyznaczonym terminie.

 

Inny „Graf Spee” przy pracy?

 

              W dniu 5 listopada 1940 roku w nowojorskim piśmie „The Standard” ukazał się artykuł zatytułowany Inny „Graf Spee” przy pracy?:

 

              Trzy różne wiadomości za środkowego Atlantyku wskazują na to, że nieprzyjacielski okręt nawodny zbliżony do typu „pancernika kieszonkowego” zaatakował brytyjski konwój.

              O godz. 15:45 Radio Mackay odebrało depeszę donoszącą, że nieprzyjacielski okręt nawodny zaatakował konwój. […]



              Radio Mackay donosi o otrzymanej wiadomości, że brytyjski parowiec pasażerski „Rangitiki” został ostrzelany przez nieprzyjacielski okręt klasy „Graf Spee” na środkowym Atlantyku.

              Okrągło w dziewięćdziesiąt minut później Radio Mackay otrzymało dalszą depeszę o ostrzeliwaniu przez okręt wojenny brytyjskiego parowca „Cornish City”, kursującego między Anglią a Stanami Zjednoczonymi. […]

              Stosownie do tych wiadomości w kołach żeglugowych i wojennomorskich panuje przekonanie, że znajdujące się w drodze statki angielskie atakuje pancernik kieszonkowy, następca „Grafa Spee”.

 

              Podane w artykule przypuszczenia były zupełnie trafne, gdyż chodziło o bliźniaka i o następcę – jeśli można użyć tego określenia – pancernika „Admiral Graf Spee” w działalności korsarskiej na Atlantyku. Niewiadomą natomiast, i to właściwie mniej istotną, było jaki konkretnie okręt grasuje w danej chwili na oceanie: „Lützow” czy „Admiral Scheer”. Dodać jeszcze można, że dla Brytyjskiej Admiralicji pojawienie się nowego pancernego rajdera na północnym Atlantyku było całkowitym zaskoczeniem, gdyż ani powietrzne, ani morskie patrole, ani też ewentualne informacje od własnych agentów w Niemczech nie uprzedziły, nie wykryły i nie zasygnalizowały przygotowań kolejnego dużego niemieckiego okrętu od wyruszenia na Morze Północne, tym zaś bardziej jego rejsu wokół Wysp Brytyjskich na Atlantyk.

              Trudno odpowiedzieć na pytanie, jak udało się Niemcom ukryć nie tylko przygotowanie pancernika „Admiral Scheer” do wyprawy korsarskiej, ale i opuszczenie przez niego bazy, przed oczami licznych – o czym wiemy dziś dobrze – agentów brytyjskiego wywiadu. Wiadomo natomiast, w jakich okolicznościach i dzięki czemu okrętowi temu udało się przedostać na ocean niepostrzeżenie.

              Przede wszystkim nastała bardziej sprzyjająca dla rajderów jesienna pogoda, utrudniająca zadanie nie tylko brytyjskim samolotom rozpoznawczym, ale także patrolującym okrętom. Dalej, choć grożące latem niebezpieczeństwo niemieckiej inwazji na Wyspy Brytyjskie w zasadzie minęło, to jednak wciąż jeszcze priorytet miały patrole antyinwazyjne i głównym ich zadaniem pozostawało wykrycie ewentualnych niemieckich przygotowań do tej operacji. Wreszcie okoliczności tak się składały, iż w dwóch najtrudniejszych do niepostrzeżonego przejścia akwenach: pomiędzy wybrzeżem Szkocji i Norwegii oraz na tzw. Drodze Duńskiej – warunki sprzyjały wyraźnie Niemcom. Brytyjskie samoloty rozpoznawcze z Coastal Command, jak nazywano dowództwo lotniczych sił przybrzeżnych, napotykały podczas lotów patrolowych u wybrzeży Norwegii bardzo niebezpiecznego wroga w postaci niemieckich myśliwców startujących z tamtejszych lotnisk, poniosły więc spore straty i nie były w stanie zadowalająco spełniać powierzonego im zadania. W drugim ze wspomnianych akwenów, na wodach pomiędzy Islandią a Grenlandią, nie było w owym czasie stałych brytyjskich patroli morskich, gdyż przeprowadzające je krążowniki zostały wycofane do baz ojczystych w celu zasilenia zespołów przeciwinwazyjnych. Także nie utrzymywali w tym czasie Anglicy regularnych patroli lotniczych w tej części Atlantyku, chociaż przed kilku miesiącami założyli – za milczącym przyzwoleniem rządu duńskiego – bazę morską i lotniczą na Islandii; ponadto ich samoloty mogły startować również z Wysp Owczych i Hebrydów, tylko… tylko, że w następstwie dużych strat poniesionych w tzw. bitwie o Anglię, Royal Air Force po prostu nie posiadała wówczas wystarczającej liczby samolotów do wykonania wspomnianych zadań.



              Tak więc dzięki sprzyjającym okolicznościom „Admiral Scheer” przedostał się w końcu października 1940 roku na wody północnego Atlantyku, nie wypatrzony przez brytyjskie lotnictwo, ani przez flotę. Nic więc dziwnego, że jego zbrojne pojawienie się na tym bardzo ważnym północnoatlantyckim szlaku, łączącym Wielką Brytanię z Kanadą, okazało się dla aliantów całkowitym zaskoczeniem.

              Pierwszym statkiem, który padł ofiarą nieznanego rajdera był – jak już napisano na wstępie – chłodnicowiec „Mopan”. Statek ten płynął samotnie, a na domiar złego został zniszczony tak szybko, iż nie zdołał wysłać sygnału alarmowego, który by ostrzegł przebywające w pobliżu inne, samotne czy w konwojach płynące statki, o grożącym im niebezpieczeństwie. Dlatego też uprzednio wspomniane komunikaty radiowe nie zawierały żadnej wzmianki o zatopieniu „Mopana”, a jedynie o atakach na statki konwoju…



              Jak doszło do natknięcia się na bezkresnych, zdać by się mogło, przestworzach oceanu niemieckiego pancernika na samotnie płynący brytyjski statek? Nastąpiło to zupełnie przypadkowo, a co więcej, „Mopan” padł najprawdopodobniej ofiarą rajdera w wyniku wytropienia przez niego konwoju, co może w pierwszej chwili wydawać się nieco absurdalnie, gdyż – o czym była już mowa – statek tonął, kiedy stojący „na oku” obserwator zauważył na horyzoncie dymy jednostek konwoju.

              W rzeczywistości było nieco inaczej. Konwój został wypatrzony przez pilota wodnosamolotu wchodzącego w skład uzbrojenia pancernika i wysłanego wczesnym popołudniem 5 listopada na rozpoznanie. Wracając lotnik nadał sygnał o zauważeniu konwoju na kursie pancernika w odległości 80 mil morskich, po wodowaniu zaś w pobliżu okrętu i podniesieniu maszyny na pokład za pomocą dźwigu okrętowego, uzupełnił swój meldunek informacją, że w konwoju jest niestety tylko osiem statków, ale dużego tonażu.

              Kapitan zur See Theodor Krancke dał niezwłocznie rozkaz rozwinięcia pełnej szybkości, czyli około 28 węzłów, aby jeszcze przed zapadnięciem zmroku zlokalizować konwój. Teoretycznie rzecz biorąc, mogło to nastąpić po upływie około dwóch i pół godziny, gdyż „Admiral Scheer” i konwój zbliżały się do siebie w ciągu jednej godziny o blisko 35 mil morskich, biorąc pod uwagę, że idący z szybkością marszową 8 – 9 węzłów konwój zygzakował w celu uniknięcia ataków U Bootów. Wykonując zwroty, zwane popularnie zygzakami, przebywał swą trasę w dłuższym czasie i w wolniejszym – w porównaniu z prostym kursem – tempie, przez co opóźniał chwilę natknięcia się na nieprzyjacielski pancernik, o którego obecności nikt zresztą na statkach konwoju nie miał pojęcia, gdyż, jak się później okazało, nie zauważono na nich niemieckiego samolotu. Wykonywanie jednak zygzaków, w których zmiany kursu, jego kierunku i ich częstotliwość nie były stałe, a co najważniejsze nie były znane nieprzyjacielowi, mogło w rezultacie doprowadzić po prostu do rozminięcia się z idącym pozornie naprzeciw konwoju pancernikiem i do przejścia w zbyt dużej dla dostrzeżenia go przez niemieckich obserwatorów, bezpiecznej odległości.

              W rzeczywistości jednak Niemcom dopisało szczęście, i to nawet w dwójnasób. Najpierw bowiem napotkali samotnie idący statek, którego zwiadowczy samolot nie zauważył, a później jeszcze konwój, i to kilkakrotnie większy, aniżeli głosił meldunek pilota.

              Kapitan samotnego statku do ostatniej chwili przypuszczał, iż natknął się na brytyjski lub może amerykański okręt, i zorientował się w sytuacji dopiero wówczas, gdy „Admiral Scheer” podniósł flagi sygnałowe, nakazując międzynarodowym kodem zastopowanie i zabraniając użycia radia. Po ostrzegawczych strzałach, które padły przed dziobem zatrzymanego statku, kolejny sygnał polecił załodze opuszczenie statku i przejście do szalup. A później, gdy brytyjska załoga w trzech szalupach zbliżała się do pancernika, jego artyleria rozpoczęła niszczycielskie dzieło.

              Ta pierwsza ofiara rajdera okazała się wybudowanym w 1928 roku chłodniowcem „Mopan” o wielkości 5 400 BRT, jego kapitan zaś – bratem dowódcy wielkiego transportowca (a do chwili wybuchu wojny pasażerskiego transatlantyka) „Empress of Britain”; ten dziesiąty podówczas co do wielkości statek na świecie (42 348 BRT) został zbombardowany przez niemiecki samolot dalekiego zasięgu, a potem dobity torpedą U – Boota, zaledwie tydzień przed omawianą tu akcją pod koniec października 1940 roku u wybrzeży Irlandii[1].

              Powracając jednak do „Mopana” – statek tonął, kiedy obserwator „na oku” obwieścił zauważenie dymu na horyzoncie. To nadchodził oczekiwany konwój, znacznie liczebniejszy niż przypuszczano i składający się, ku radosnemu zdumieniu Niemców, z samych statków handlowych, bez okrętów wojennych osłony czy eskorty.

              Oznaczało to, że „Admiral Scheer” może bezkarnie dokonać prawdziwej „rzezi niewiniątek” i rozgromić cały, niewątpliwie bardzo cenny konwój.

 

Heroiczny bój „Jervis Baya”

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin