Tomasz Kotodziejczak - Wybierz swoją śmierć.txt

(249 KB) Pobierz
Tomasz Kotodziejczak

Wybierz swoj� �mier�



CZ�� PIERWSZA Pr�ba kolor�w

- I rozumiecie, taka sprawa; facet dosta� na Physie dwadzie�cia lat pierdla. Phys to Phys - zbyt blisko Palmolloru. Ci z Frontu pod�o�yli w stolicy bomby, zrobi�o si� zamieszanie. Do��, �e go�ciowi uda�o si� zwia�. Te wraki, kt�re nazywano flot� Physa, ugania�y si� za uciekaj�cymi rebeliantami, lecz on da� nog�. Porwa� ma�� wycieczkow� �ajb�, na dodatek potwornie zniszczon�. Wszed� w x-przestrze�, ale wyrzuci�o go po paru dniach lotu, idealnie w po�owie drogi mi�dzy Phys a Palmollorem. Wyobra�acie sobie, pi�tna�cie lat �wietlnych do najbli�szej zamieszka�ej planety, statek na pr�dko�ciach podpro-gowych i �adnych szans na spotkanie innej jednostki. Ma�o kto lata na Palmollor. Facet w jednym mia� szcz�cie, na statku by�a kupa �arcia. A poczeka� sobie d�ugo. Wiecie ile? Dwadzie�cia lat. Wreszcie znale�li go ci z Physa. Musia� odsiedzie� swoje dwadzie�cia i drugie tyle za ucieczk�. Zgni� w pudle. Dobre, co? Albo s�yszeli�cie tak� histori�...
- Zamknij si� Hunter - przerwa� mu kto� ochryp�ym g�osem. - Daj spa�!
- Nie musisz s�ucha� Trowler. Odwr�� si� i �pij, ja chc�, �eby opowiada� - ma�y, gruby technik o wiecznie spoconej twarzy przysun�� si� do Huntera.
"Niech ci�gle kto� co� m�wi - pomy�la� Piotr - niech opowiada krety�skie historyjki, �piewa �wi�skie piosenki. Byle tylko nie my�le�, jak najmniej my�le�... Kto� tu przyleci, na pewno." Z trudem przewr�ci� si� na drugi bok. Wyprawiona sk�ra alberta niewiele pomaga�a, gdy� pos�anie roz�o�ono na twardej, zimnej skale. Kto� zakas�a�. Piotr us�ysza� cichy szept majacz�cego w gor�czce Pustacza. Pustacz zachorowa� tydzie� wcze�niej. Przez pi�� dni le�a� nieprzytomny, jego rozpalone cia�o pokry�y ciemne plamy. Cho� przedwczoraj gor�czka spad�a, ca�y czas kto� przy nim siedzia�. Piotr, jak wielu innych, oddawa� Pustaczowi cz�� swego przydzia�u gor�cej wody. Choroba Pustacza nie mia�a nazwy, ale zawsze do tej pory zabija�a. Jednak ci, kt�rzy na ni� wcze�niej chorowali, umierali po dw�ch, trzech dniach. Pustacz trzyma� si� ju� tydzie� i Kermid m�wi�, �e jest jaka� szansa.
Kermida zat�ukli wczoraj.
Futro alberta drapa�o sk�r�, twarde, sztywne w��kna wbija�y si� w cia�o. Wielki, wszystko�erny zwierzak. U ka�dego osobnika plamy na lewym boku uk�ada�y si� w einsteinowskie "mc2". Nazwali go wi�c albertom. Swojskie imi�. Troch� �mieszne. Chcieli, �eby ten �wiat by� im jak najbli�szy. Wi�c nazwali g�ry Alpami, a ocean Atlantykiem. Du�ego drapie�c� pij�cego krew swych ofiar ochrzcili komarem, a wodne stworzonko o kaczym dziobie - donaldem.

Ale ta planeta by�a obca. By�a straszna.
- ...Rozumiecie, go�� siedzia� w fotelu trzy doby i przez ca�y czas s�ucha� tego bzdurnego refrenu:
"...koniec z nami
kochankami o je je..."
Co� pieprzn�o w wizjofonie, przez ca�y czas podawa� wi�c ten sam fragment zapisu.
No, a faceta unieruchomi�y automaty. Wiecie jak to wygl�da na luksusowych pasa�erach. Przypina si� do fotela, kombajn ochronny robi wszystko, karmi i podmywa ty�ek. I go�ciu musia� s�ucha� refrenu nowego przeboju Michelle'a. Wyciek usuwali trzy dni. Dopiero wtedy otworzyli grodzie. Kiedy facet, wraz z t�umem pasa�er�w, wychodzi� z kosmolotu, od razu obskoczyli ich reporterzy. Najbardziej przyczepili si� do pewnego przystojniaczka w ciemnych okularach. To by� Michelle. Wyj�� lecia� tym samym kosmolotem. I kiedy jeden z reporter�w poprosi� go, by co� za�piewa�, Michelle zanuci�:
"...koniec z nami
kochankami..."
I wtedy ten facet, nie pami�tam jak si� nazywa�, podszed� do Michelle'a i da� mu w ryj.
- Te� bym da� - kto� mrukn��.
- Ty, Hunter, sk�d znasz te wszystkie historyjki?
- Robi�em kiedy� w serwisie informacyjnym na Miriam II. Ale to jeszcze nic, czekajcie no chwil�...
Nagle us�yszeli bicie b�bna. St�umione kamiennymi �cianami, za�amuj�ce si� w skalnych korytarzach dudnienie zbli�a�o si�.
- Id�! Id�! Ustawia� si�! - Sergen i Mom�ot poderwali si� ze swoich pos�a�. - Szybko! Szybko!
Kadeni wyznaczyli ich do pilnowania porz�dku. Ludzie wiedzieli, co si� stanie, gdy tego porz�dku nie b�dzie.
B�ben umilk�. Szcz�kn�� zamek, okute drzwi otworzy�y si�. Krata by�a stalowa, z grubych pr�t�w s�u��cych normalnie za maszty hangar�w.
"Ile czasu musieli je kra��, �eby zrobi� te drzwi? Ile czasu kradli czarn� foli� na gogle? A my tego nie widzieli�my. Mamy to, na co zas�u�yli�my. Banda pewnych swej si�y durni�w. Kim jeste�my teraz, bez �azik�w i karabin�w. Bezwolna masa. Parali�uje nas strach i ciemno��. Oni o tym wiedz�. Nawet przestali nas wi�za�". Piotr uwa�nie obserwowa� wchodz�cych. Je�eli by� kap�an... By�! Rytualna maska zakrywa�a mu twarz. Towarzysze Piotra jeszcze go nie widzieli. Kadeni przyszli bez pochodni. Istoty zamieszkuj�ce planet� mroku nie potrzebowa�y �wiat�a tu, w podziemiach.
"Jeszcze nie wiedz�, �e przyszed� kap�an, jeszcze maj� nadziej� - Piotr zacisn�� pi�ci. - Ale zaraz im powie i zn�w b�d� dr�e� ze strachu. Do zimna zd��yli si� ju� przyzwyczai�".
O�miu kaden�w stan�o naprzeciw szeregu ludzi. Jeden z wojownik�w zacz�� m�wi�. Kr�tkie, suche zdania. Piotr rozumia� tylko niekt�re wyrazy.

"wi�niowie... jedzenie... ofiara..."
Wszyscy znali s�owo: ofiara. Po aranejsku ark-or.
Nikt nie j�kn��, tylko oddechy ludzi sta�y si� ci�sze.
Sergen z�o�y� raport dow�dcy stra�nik�w. Wskaza� r�k� na Pustacza. Kaden spyta� o co� czarownika. Kiwni�cie g�ow�. Pustacz mo�e zosta�.
Trzydziestu dw�ch ludzi. By�o ich wcze�niej ponad pi��dziesi�ciu. Sze�ciu umar�o z powodu choroby. Dziewi�ciu zgin�o w czasie marszu na zach�d. Pi�ciu zakatowali.
- Idziemy!- krzykn�� Sergen. Dw�ch m�czyzn wysz�o z groty. Chwila przerwy. Nast�pna para. Nast�pna. Zn�w kto� uderzy� g�ow� w zbyt nisk� framug� drzwi. Piotr pochyli� g�ow� i wyszed� na korytarz. Dwaj kadeni zapi�li mu obro�� na szyi. Do sztywnej obr�czy przywi�zany by� gruby rzemie�, kt�rego drugi koniec oplata� du�y kamie�. Te od�amki skalne musieli nie�� zawsze, gdy wychodzili ze swego wi�zienia. Do�� skutecznie kr�powa�y ruchy. Obie potrzebne do odpi�cia obro�y r�ce by�y zaj�te, a ucieka� z dwudziestoki-Iowym g�azem...
Piotr do��czy� do szeregu. Jeszcze chwila i ca�a kolumna pomaszerowa�a podziemnym tunelem. Wi�d� prosto na Most. W absolutnej ciemno�ci ludzie szli niepewnie, co chwila kto� potyka� si�, traci� r�wnowag�. Czasami si� kto� przewraca�. Byle tylko nie upu�ci� kamienia. Gwa�towne szarpni�cie mo�e uszkodzi� kr�gos�up. Tak zgin�� Folcouth.
Piotr stara� si� i�� tak jak jego towarzysze, wolno i z uwag�. Czasem udawa� potkni�cie. Ale on widzia�.
Nagle stra�nicy znikn�li w bocznych odnogach g��wnego korytarza, jednak zaraz pojawili si� nowi, z pochodniami w r�kach. Ludzie mru�yli przywyk�e do ciemno�ci oczy, lecz dzi�ki dr��cym p�omieniom �uczyw sz�o si� wygodniej.
W�ski tunel rozszerzy� si� nagle, poczuli na twarzach powiew ch�odniejszego powietrza. Wyszli na Most.
Dwa brzegi ogromnej skalnej studni ��czy�a w�ska, bazaltowa k�adka. Na jej �rodku sta� o�tarz, kt�ry o�wietla�o kilkana�cie pochodni. Ludzie zatrzymali si� w kr�gu dr��cego �wiat�a.
Podtrzymywany przez dw�ch m�odych Urali kap�an stan�� naprzeciw szeregu ludzi. Skin�� na Padre. Zacz�� m�wi�. I cho� wiedzieli, o co mu chodzi, cho� znali sens ka�dego jego zdania, bo powtarza� zawsze to samo, ksi�dz musia� dok�adnie t�umaczy� jego s�owa.
- Tu umrzecie. Wszyscy tu umrzecie. I nie b�dzie to �mier� lekka. Nawet, je�li kogo� z was oszcz�dz�, to zdechnie z g�odu i zimna. Bez waszych magicznych przedmiot�w nie jeste�cie wielcy ani pot�ni. Po co przybyli�cie do nas? By wyt�pi� zwierzyn�, ograbi� nasze o�tarze? By nas o�lepi� albo zamieni� w swych niewolnik�w?
Zabili�my wielu z was. Zabijemy wszystkich. A ja chc� kod magazynu z broni�! Chc� kod magazynu z broni�! M�wcie!
Cisza.
Po raz kolejny trzeba rozwa�y� to samo.

Kadeni zdobyli i spl�drowali Murray, lecz do magazynu z broni� nie weszli. Tylko o�miu ludzi zna�o szyfr otwieraj�cy jego drzwi, pi�ciu z nich ju� nie �yje. Zostali Piotr, Sorgen i Rafa�, ale nie wiadomo, ilu Aranei orientuje si�, �e to oni. A bro� nie mo�e si� dosta� w r�ce Aranei. Nie mo�e. Nale�a�o umiera� i milcze�. By�a jeszcze szansa na ocalenie. Ka�dy z uwi�zionych, jeden mniej, drugi bardziej wierzy�, �e nie wszystkich zabili lub pojmali. �e opr�cz nich i odci�tych od �wiata, mieszkaj�cych na Madagaskarze g�rnik�w, jacy� ludzie �yj� jeszcze na Araneidzie. By� mo�e kr��� w pobli�u pilnowanego przez Kaden�w Murray chc�c zdoby� bro� i �ywno��, dosta� si� do "Plus�w". Cho�by jeden cz�owiek, kt�ry polecia�by potem na Madagaskar, gdzie znajdowa�y si� kopalnie i osiedla g�rnicze. Gdzie �y�o jeszcze osiemdziesi�ciu ludzi. A potem wymusiliby na Aranei oddanie je�c�w. By�a szansa. W�a�nie dla tej szansy nast�pny z nich musia� i�� na �mier�.
Czarownik powoli szed� wzd�u� szeregu m�czyzn. Przy niekt�rych zatrzymywa� si� d�u�ej, niekt�rych dotyka� sze�ciopalczast� d�oni�. Wreszcie stan�� i wskaza� palcem.
- Oradah ali magher.
Hunter.
Nie j�kn��. Ani nie krzykn��. Niekt�rzy wyli, zanim jeszcze spad� pierwszy cios. Nie umierali godnie, ale nie by�o nic godnego w tej okrutnej �mierci. �aden nie powiedzia�.
Hunter spojrza� na swoich towarzyszy. Na moment jego wzrok spotka� si� ze wzrokiem Piotra. I nagle Piotr zrozumia�. Hunter wie, �e mo�e nie wytrzyma� tortur. �ciskany w r�kach kamie� zacz�� wa�y� potwornie du�o, �ci�ga� do ziemi. Hunter odwr�ci� g�ow�.
W tym samym momencie dw�ch Urali chwyci�o go za ramiona i poprowadzi�o w stron� o�tarza.
Znali na pami�� ka�dy szczeg� ceremonii.
Najpierw odepn� mu obro��, z plec�w zedr� kurtk�, potem zwi��� r�ce kawa�kiem kabla. P�niej nogi. Nagiego rozci�gn� na ziemi. Kap�an kamiennym ostrzem zacznie nacina� �wi�te znaki. P�ytkie, pokrywaj�ce si� krwi� rany naznacz� ca�e cia�o. Strzaskaj� mu kolana, �okcie, palce. Albo b�d� biczowa�. Albo k�a�� na tu��w i twarz rozpalone do czerwono�ci kamienie.
Ludzie, zgi�ci pod ci�arem wisz�cych na ich szyjach g�az�w, nie b�d� mogli nic zrobi�.
Hunter szarpn�� si�. W chwili, gdy odpinali mu obro��, pchn�� jednego ze stra�nik�w i rzuc...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin