Lipszyc Adam - Dwóch współczesnych ironistów.pdf

(110 KB) Pobierz
28319020 UNPDF
Adam Lipszyc
Dwóch współczesnych ironistów
W niniejszym tekście proponuję porównanie dwóch koncepcji ironii, stworzonych przez dwóch
„krytyków z Yale”, Paula de Mana i Harolda Blooma. Dla obu pojęcie to ma podstawowe
znaczenie i pozwala dobrze uchwycić różnicę między ich stanowiskami. Kwestia ta, jak sądzę,
może być całkiem zajmująca dla filozofów, którzy od braci krytycznej wiele nauczyć się mogą.
Paul de Man to czołowa postać amerykańskiego dekonstrukcjonizmu, Harold Bloom zaś to twórca
teorii „lęku przed wpływem”, zgodnie z którą całą poezję powinniśmy czytać jako gesty obronne
przed wpływem wierszy poprzedników. Jak zobaczymy, w sporze między nimi, a przede wszystkim
w analizowanym tu sporze o ironię, chodzi o koncepcję podmiotowości.
1. De Man o ironii
De Manowska koncepcja ironii rodzi się z wnikliwej i oryginalnej lektury wczesnoromantycznych
teorii ironii, przede wszystkim zaś pism Friedricha Schlegla . Ironia jest dla de Mana
wszechobecnym czynnikiem, rodzajem wirusa, którym zakażona jest całość języka. W ostatecznym
rozrachunku okazuje się, że dla de Mana każdy tekst może zostać odczytany ironicznie, podobnie
jak każdy tekst można zdekonstruować, czy też - ściślej - każdy tekst dekonstruuje się sam. W
myśli de Mana istnieje ścisły związek pomiędzy pojęciem ironii i dekonstrukcji, a także tak
istotnymi dla całości jego koncepcji pojęciami, jak nieczytelność czy alegoria. Ten związek wskażę
podczas analizy de Manowskiej koncepcji ironii. Poglądy de Mana na ironię ulegały pewnym
zmianom, na co on sam zwraca uwagę. Skupię się tutaj na jego późniejszym (z przyczyn
obiektywnych - ostatecznym) podejściu, by na koniec powrócić mimo wszystko do ujęcia
wcześniejszego. Albowiem w dość dawnym eseju „Retoryka czasowości” de Man łączy pojęcie
ironii ze specyficzną koncepcją czasu. Sądzę, że akurat to powiązanie nie zmienia się, gdy
przechodzimy do późniejszej koncepcji de Mana. Zaś to powiązanie ironii z czasem będzie dla
mnie szczególnie cenne, ponieważ w dalszej perspektywie spróbuję zestawić ujęcie ironii u de
Mana i Blooma, u tego ostatniego zaś ironia również powiązana jest z czasem, jednakże w
odmienny sposób.
Na początku swojego eseju „Pojęcie ironii” de Man tłumaczy, że ironia pojęciem nie jest, dlatego
też jego tytuł ma charakter ironiczny. W następnym kroku zastanawia się - i to jest już znacznie
istotniejsze - czy, jak chce tradycja, ironia jest tropem retorycznym. Ma to dla nas olbrzymie
znaczenie, ponieważ Bloom wpisuje się w tę tradycję i uznaje ironię za trop będący emblematem
wszystkich tropów. Tę ideę de Man ostatecznie odrzuci, z początku jednak tej kwestii nie
rozstrzyga, rozwijając nawet koncepcję ironii jako tropu tropów i nadając jej pozory
prawdopodobieństwa. Pisze: „Trop znaczy <>, i właśnie to odwrócenie, to odchylenie, które
zachodzi między dosłownym a przenośnym znaczeniem, to odwracanie znaczenia na pewno jest
obecne we wszystkich tradycyjnych definicjach ironii, takich jak <>, czy też <>, zresztą cokolwiek
bądź…” (s. 9).
Zobaczymy już wkrótce, że dla Bloom ironia jest właśnie takim odwróceniem i odchyleniem,
usytuowanym jednak w ramach całego systemu tropów. Pozostając wciąż jeszcze na gruncie
koncepcji ironii jako tropu, de Man wskazuje wyjątkowość ironii: „…aczkolwiek ma się wrażenie,
że ten odwrót w ironii zawiera trochę więcej, że mamy tu bardziej radykalną negację niż w
wypadku jakiegoś zwykłego tropu, takiego jak synekdocha, metafora czy metonimia. Ironia
wygląda na trop tropów, na właśnie taki trop, który sam swój własny termin nazywa <>…” (tamże).
Chwilowo sprawa, czy ironia jest tropem, zostaje zawieszona, i nie wiadomo też za bardzo, do
czego ta dyskusja miałaby prowadzić. Wkrótce się jednak dowiemy. Po wstępnych uwagach de
Man stopniowo zaczyna kłaść coraz większy nacisk na nieokiełznany, niepohamowany,
„niebezpieczny” charakter ironii. W tym momencie po raz pierwszy łączy ironię z
niezrozumiałością. „Sposób na zatrzymanie ironii to rozumienie, zrozumienie ironii, zrozumienie
ironicznego procesu. Rozumienie dałoby nam możliwość poskromienia ironii. A co jeżeli ironia
zawsze jest ze [dotyczy] zrozumienia, jeżeli ironia zawsze jest ironią rozumienia, jeżeli stawką w
ironii zawsze jest pytanie o to, czy możliwe jest rozumienie lub nierozumienie?” (s. 12)
„Niezrozumiałość” to termin Schlegla. Sam de Man woli mówić w tym wypadku o „nieczytelności”
tekstu: „jeśli ironia dotyczy samego rozumienia, to żadne rozumienie ironii nigdy nie będzie w
stanie nad nią zapanować i z nią skończyć…, i jeśli rzeczywiście tak jest, że stawką w ironii jest
sama możliwość zrozumienia, możliwość odczytania, sama czytelność tekstów, możliwość decyzji
co do takiego czy innego znaczenia, albo co do jakiegoś zbioru znaczeń, albo co do jakiejś
ograniczonej polisemii znaczeń, to od razu możemy dostrzec, że ironia rzeczywiście byłaby czymś
bardzo niebezpiecznym.” (tamże). „Nieczytelność”, czy „nieodczytywalność” jest jednym z
podstawowych pojęć teorii de Mana. Jak sam tłumaczy: „ja mówię o nieodczytywalności, to
znaczy, że tekst nie wytwarza błędnych odczytań [misreadings], lecz odczytania, które są
niewspółmierne.” (s. 255) Jest to punkt niezwykle dla nas istotny, ponieważ misreading, jeden z
centralnych terminów teorii Blooma, zostaje tu oddalony na rzecz wielości niewspółmiernych
odczytań spowodowanych nieczytelnością tekstu. O tym jednak nieco później. Teraz musimy
jedynie zrozumieć, że kiedy de Man mówi o „nieodczytywalności”, ma na myśli nieokiełznaną
figlarność języka i wszystkich tekstów: tekst produkuje wielość odczytań, które nawet nie dają się
uporządkować za pomocą uspokajającego pojęcia „polisemii”. Język jest retoryczny, a ta
retoryczność powoduje nie tyle to, że każda wypowiedź ma kilka znaczeń, ile że każdy tekst
produkuje nieograniczoną wielość odczytań, które są niewspółmierne, ale i na dodatek wewnętrznie
niestabilne - przechodzą jedne w drugie, same giną przecząc sobie, rodzą nowe i tak dalej. „Można
zatem wywieść z tekstu takie odczytanie, które jest doskonale spójne z figuratywnością
rzeczywiście działającą w tekście, a zarazem można wywieść inne odczytanie, które semantycznie
jest z pierwszym niewspółmierne. Te dwa odczytania radykalnie się ze sobą kłócą w tej mierze, w
jakiej dają się sprowadzić do twierdzeń, które są nie tylko niewspółmierne, lecz także wzajemnie
się niweczą” (tamże).
Te ostatnie sformułowania nie są chyba najprecyzyjniejsze, niemniej jasne jest, że de Man chce
podkreślić nie tylko retoryczność wszelkiego języka, ale także znaczeniową niestabilność, która
należy do samej istoty retoryki. Jak zaraz zobaczymy, pojęcie ironii ma zdać sprawę z tej
niestabilności. Pisze de Man: „W moim rozumieniu retoryka, dla której ironia jest pojęciem granicy
[chyba raczej: pojęciem granicznym - A.L.], jest nie tylko zwielokrotnieniem. Zwielokrotnienie też
daje się scalić - jest ona rozbiciem tego, co pojedyncze.” (s. 251) Dlatego właśnie pojęcie polisemii
nadaje się do opisu tej sytuacji: de Manowi zależy na uwypukleniu znacznie dalej idącego
rozproszenia znaczeniowego - nawet to, co pojedyncze, jedno odczytanie, nie jest domkniętym
elementem jakiegoś skończonego czy nawet nieskończonego zbioru możliwych odczytań, tylko nie
do końca uformowanym tworem, który w każdej chwili może ponownie zmutować. Ironia jest
pojęciem granicznym tak rozumianej retoryki - to sformułowanie stanie się jaśniejsze już za chwilę,
a wówczas zobaczymy, dlaczego nie można nazwać ironii nawet tropem tropów. Analizując
Schleglowską koncepcję ironii, de Man odwołuje się do pojęcia „permanentnej parabazy”. Ironia to
„buffo, czyli … rozbicie narracyjnej iluzji, aparté, uwaga do publiczności, która zrywa z iluzją
fikcji… W terminologii retorycznej nazywa się to - znajdujemy ten termin u Schlegla - parabaza.
Parabaza to przerwanie jakiegoś dyskursu przez zmianę retorycznego rejestru. … Jest jeszcze inne
słowo nazywające tę rzecz, równie zasadne w retoryce - to słowo anakolut… - zamiast czegoś,
czego moglibyśmy po danej składni oczekiwać, otrzymujemy coś całkiem innego, takie załamanie
składniowych obietnic modelu.” (s. 29) Ironia jest więc takim naruszeniem spoistości tekstu, ale -
jak mówi Schlegel cytowany przez de Mana - „ironia jest wszędzie, nie tylko w konkretnych
passusach” (s. 28).
Dlatego też Schleglowska definicja ironii brzmi, że jest ona „permanentną parabazą”. Pisze de Man:
„Buffo jest więc parabazą lub anakolutem, przerwaniem ciągu narracji…. Ironia nie jest li tylko
przerwaniem; on [Schegel] mówi, że ona jest (i taką właśnie definicję ironii podaje) <>, parabazą
nie tylko w jednym punkcie, ale we wszystkich punktach, i w ten właśnie sposób definiuje poezję:
ironia jest wszędzie, narracja może zostać przerwana na całej linii.” (s. 30).
Czy teoria de Mana jest więc po prostu powtórzeniem czy przypomnieniem koncepcji Schlegla?
Raczej jest jej - w precyzyjnym znaczeniu tego słowa - dekonstrukcją. Tak czy inaczej, de Man
uzupełnia Schleglowską definicję ironii w następujący sposób: „skoro Schlegel powiedział, że
ironia jest permanentną parabazą, to my powiedzielibyśmy, że ironia jest właśnie taką permanentną
parabazą alegorii tropów.” (s. 31) To piętrowe, tajemnicze sformułowanie rozjaśnione zostaje nieco
niżej: „Alegoria tropów ma właściwą sobie narracyjną spójność, swoją systematyczność, i właśnie
tę spójność, tę systematyczność ironia przerywa, rozbija … każda teoria ironii jest zniweczeniem,
takim koniecznym zniweczeniem każdej teorii narracji… jest ona właśnie tym, co wypracowanie
jakiejkolwiek spójnej teorii narracji czyni niemożliwym.” (tamże) A zatem to właśnie ironiczny
charakter każdego tekstu sprawia, że nawet stwierdzenie retoryczności wszelkiego języka jest
niedostateczne, ponieważ ironia rozregulowuje system tropów i sprawia, że tekst jest - w sensie
wyjaśnionym powyżej - prawdziwie nieczytelny. „Ironia pojawia się wtedy, kiedy język zaczyna
mówić rzeczy, o których mówienie go nie podejrzewałeś, kiedy słowa nabierają znaczeń daleko
wybiegających poza znaczenie, które w swoim mniemaniu miałeś pod kontrolą, kiedy zaczynają
one mówić rzeczy idące pod prąd twego poszukiwanego znaczenia i przyjętej przez ciebie intencji.”
(s.248) Charakterystyczne, że de Man personifikuje tutaj same słowa: „podmiotem” jest tutaj język,
a nie człowiek, który znika w szalejącym wirze ironii. Jeśli (jak to jest u Blooma) ironia jest jednym
z tropów, jest częścią tropologicznego systemu, to o retoryce można mówić jako o zespole technik,
którymi posługuje się człowiek w najróżniejszych celach. Ale dla de Mana ironia właśnie tropem
nie jest: „Ironia jest więc tak fundamentalna, że dla mnie wcale już nie jest jakimś tropem. Ironię
ogólnie nazywa się tropem tropów, lecz faktycznie ironia jest naruszeniem ciągłości pola znaczenia
tropologicznego.” (tamże)
Ponieważ ironia nie jest tropem tylko właściwością języka odpowiedzialną za nieczytelność
wszelkiego tekstu, człowiek przestaje być panem retoryki. „Słowa mają swój własny sposób
mówienia różnych rzeczy, które wcale nie są tymi rzeczami, które chce się w nich
wypowiedzieć.” (s. 34) A w innym miejscu: „ironia ma do czynienia z brakiem kontroli nad
znaczeniem” (s. 248). Czy jednak istotnie można mówić o jakimś „podmiocie”, języku, który mówi
przez nas? Nawet i to nie jest możliwe. Zastanawiając się nad Schleglowskim rozumieniem
romantycznej koncepcji „języka autentycznego”, de Man pokazuje, że język ten nie jest jakimś
idealnym systemem, w którym wszelkie konflikty i niejednoznaczności ulegają wyciszeniu. Ma on
raczej wszelkie cechy Derridiańskiego „pisma”: „Autentyczny język to język obłędu, język błędu i
język głupoty… To właśnie tak, gdyż ów autentyczny język jest bytem czysto semiotycznym,
otwartym na radykalną arbitralność każdego systemu znaków i - jako taki - zdolnym do cyrkulacji,
która jednakże - jako taka - jest gruntownie niespolegliwa… jest to cyrkulacja nieokiełznana, …
czysta cyrkulacja lub gra znaku, który jest, jak Państwu wiadomo, źródłem błędu, obłędu, głupoty i
wszelkiego innego zła.” (s. 33-34). Odnajdujemy tu zabieg charakterystyczny dla Derridy, de Mana
i wielu postmodernistycznych myślicieli: coś pozornie źródłowego (np. mowa, świadomość)
ufundowane jest na czymś bardziej pierwotnym (np. pismo, język), ale tej bardziej pierwotnej
rzeczy również nie można nazwać źródłową, obecną czy podmiotową, jest bowiem czymś ze swej
natury rozproszonym. Język jest niepodmiotowym, permanentnie ironizującym tworem, w którym
28319020.001.png
jesteśmy zanurzeni. „Bo jest tu taka maszyna, tekstualna maszyna, nieubłagana determinacja i
totalna samowola, unbedigter Willkür,… która zamieszkuje słowa na poziomie gry znaku, która
obraca wniwecz jakąkolwiek narracyjną spójność wątków…” (s. 34) W ujęciu de Mana ironia nie
jest więc techniką retoryczną, którą posługuje się poeta czy w ogólności człowiek dystansując się
od swojego dzieła, wciąż je przekraczając i konstruując na nowo (tak mniej więcej wyglądałaby
uproszczona charakterystyka ironii romantycznej). Jest właściwością języka, która właśnie odbiera
kontrolę podmiotowi, sprawia, że język wymyka mu się z ręki, a on sam staje się dla siebie
nieprzejrzysty. „Jest to właśnie ten moment, kiedy świadomość zostaje zaatakowana przez coś
wobec niej zewnętrznego lub też coś, co czymś zewnętrznym się wydaje, czego nie można
zasymilować, albo, jeszcze gorzej, czymś, co świadomość uważa za zasymilowane, co jednak
uderza w nią ponownie w jakiś inny sposób.” (s. 249) Człowiek zostaje więc wydany na pastwę
języka i jeśli ironia jest znamieniem wolności, to raczej wolności od człowieka, niż wolności
człowieka.
Mam nadzieję, że na tym etapie powiązanie pomiędzy pojęciem ironii a nieczytelności jest już
całkiem zrozumiałe. Oczywiście, ma to też bezpośrednie połączenie z ideą dekonstrukcji, ponieważ
to, że każdy tekst jest nieczytelny, oznacza dokładnie, że każdy tekst dekonstruuje się sam (tyle że
niektórym tekstom trzeba nieco bardziej pomóc). Tak przynajmniej twierdzi de Man. Równocześnie
widzimy też, jak taka charakterystyka „tekstualnej maszyny” wywraca na nice ideę
scentralizowanego podmiotu, który panuje nad swoim językiem, a idea ironii romantycznej (na
której wszak de Man bazuje) ulega zniszczeniu. Wszystkie te wątki są niezmiernie istotne dla
dyskusji o Bloomie i powinniśmy je wszystkie zachować w pamięci. Na koniec musimy uzupełnić
ten obraz o jeszcze jeden element. Idzie o powiązanie pomiędzy ironią a alegorią, przede wszystkim
zaś - czasem.
De Manowska koncepcja alegorii będzie nas tu interesowała tylko o tyle, o ile może ona rzucić
światło na powiązania pomiędzy ironią a czasem. Jak już wspominałem, ten ostatni problem
omawia de Man w eseju „Retoryka czasowości”, gdzie ujęcie ironii odbiega od tego, o którym
mówiliśmy powyżej. Ironia ujmowana jest tu jako dialektyczna, lustrzana gra dystansu i rozdwojeń
w obrębie ja, czy też nieskończona spirala refleksji. Otóż w tym samym eseju, zanim pojawi się
problem ironii, de Man zastanawia się nad klasyczną opozycją alegorii i symbolu. Ujmując rzecz
topornie, de Man lubi alegorię, a symbolu nie lubi, czym sprzeciwia się utartemu schematowi, w
myśl którego symbol jest prawdziwie poetycki i wzniosły, alegoria zaś jest głupim,
racjonalistycznym narzędziem. Alegoria nie oznacza jednak u de Mana jakiejś prostej słownej
maski, którą przekład na język idei zrywa w sposób mechaniczny. Głupi jest dlań symbol, który
udaje, że możliwa jest doskonała obecność, nakładanie się oznaczającego i oznaczanego, a czas
faktycznie nie istnieje. „W świecie symbolu obraz zbiega się z substancją, gdyż substancja i jej
przedstawienie nie różnią się w swoim bycie, a tylko co do ekstensji: stanowią część i całość tego
samego układu kategorii. Pozostają w relacji równoczesności, która tak naprawdę jest
przestrzennego rodzaju, a interwencja czasu jest czymś po prostu przygodnym…” (s. 214) Na tym
tle de Man charakteryzuje alegorię, która będzie dlań stała po stronie (postmodernistycznego)
świata różnicy, zawsze niepełnej obecności i czasu właśnie. „Kiedy symbol wysuwa możliwość
tożsamości i utożsamień, alegoria zaznacza przede wszystkim odległość względem swojego
początku i - wyrzekając się nostalgii i pragnienia jednoczesności - ustanawia swój język w pustce
czasowej różnicy. Tym sposobem udaremnia iluzoryczne utożsamienie ja z nie-ja, które w pełni, i
zarazem boleśnie, rozpoznane zostaje jako nie-ja.” (s. 215) Zwracam uwagę na charakterystyczną
dla teoretyków postmodernizmu pozytywną waloryzację aktu wyzbycia się nostalgii za obecnością i
jednoczesnością: rezygnuje się tu z mesjanicznych tęsknot, afirmuje się różnicę i swobodną grę
znaku. Tak czy inaczej, podczas gdy symbol udaje więc, że przekroczył „językowość” łącząc się z
oznaczanym światem, a realistyczne słowo stara się uczynić to samo dzięki oszustwu mimesis,
alegoria jest bardziej podobna do pisma, systemu arbitralnych znaków. „Jeśli w ogóle ma być
alegoria, to jest czymś koniecznym aby alegoryczny znak odnosił się do innego znaku, który go
poprzedza. Znaczenie tworzone przez alegoryczny znak może zatem polegać tylko na powtórzeniu
(w sensie Kierkegaardowskim) tego poprzedzającego znaku, z którym ów znak nigdy nie może być
współczesny…” (s. 214) Dlatego właśnie alegoria generuje czasowość, nieuchronną uprzedniość
Derridiańskiego „już-zawsze”.
De Manowskie wywody na temat alegorii (które do pewnego stopnia przypominają teorię alegorii
stworzoną przez Waltera Benjamina) rzucają dodatkowe światło na jego rozumienie ironii.
Zarówno alegoria, jak i ironia, na różne sposoby, są dla de Mana znakami nieczytelności tekstu i
owej niesforności języka, o której pisałem wyżej. Nas jednak interesuje tu wyłącznie związek
pomiędzy tymi kategoriami a czasem. Otóż de Man uważa, że nieskończona, nigdy nie ukończona
praca ironii jako ciągłego rozdwojenia w podmiocie i ciągłego spoglądania na siebie, otwiera ten
sam porządek czasowy, co praca alegorii. „Akt ironii wskazuje istnienie pewnej czasowości, która
na pewno nie jest organiczna, jako że odnosi się do swojego źródła tylko poprzez dystans i różnicę,
udaremniając możliwość jakiegokolwiek końca czy pełni.” (s. 233) Akt ironiczny uruchamia
gonitwę aktów autorefleksji, która jednak nie jest stabilną autorefleksją przejrzystego,
kartezjańskiego podmiotu: jest to samonapędzająca się machina ciągłych rozdwojeń. „W ten sposób
alegoria i ironia łączą się we wspólnym im odkryciu prawdziwie czasowej przypadłości. Łączy je
też demistyfikacja organicznego świata, postulowanego symbolicznie w analogicznych
odpowiednikach, a mimetycznie w literaturze przedstawiającej, w której fikcja i rzeczywistość
miałyby rzekomo współzachodzić.” (s. 233-234) Tak jak alegoria jest wrogiem symbolizmu, tak
ironiczne pisanie, które ukazuje fikcyjność fikcji czyli jej odstawanie od rzeczywistości, jest
wrogiem realizmu. Ironia i alegoria są dla de Mana strukturami dopełniającymi się, które realizują
to samo odkrycie czasowości na dwa sposoby. Nie musimy dokładnie zagłębiać się w subtelny
mechanizm tych komplementarnych technik. Istotne dla nas jest to, że zarówno ironia, jak i alegoria
mają według de Mana zdawać sprawę z czasowości, istnienia czasu, który ma strukturę nieciągłą i
jest serią nie nakładających się na siebie powtórzeń i niewypełnionych chwil. Tę niepełność czy
niespełnialność każdej chwili ironia ujawnia demonstrując niemożliwość kartezjańskiej
autorefleksji w punktowej chwili. „Z tego względu ironia bliższa jest przebiegowi faktycznego
doświadczenia i wychwytuje to i owo ze sztucznej bylejakości ludzkiego życia jako przebiegu
izolowanych momentów przeżywanych przez podzielone ja.” (s. 238)
W eseju „O pojęciu ironii”, na którym przede wszystkim skupiłem się w powyższej analizie, de
Man rezygnuje z podejścia przyjętego w „Retoryce czasowości”. Pisze tu o różnych sposobach
rozbrajania czy neutralizacji ironii, która w myśl tego nowego ujęcia powinna pozostać czynnikiem
całkowicie nieokiełznanym. Dla przykładu (a przykładem tym posłużymy się jeszcze nieco niżej i
dlatego warto się mu tu przyjrzeć), jedną z takich technik neutralizacji ironii jest włączenie jej w
historyczną dialektykę, uczynienie z jej negatywnej pracy jedynie etapu w dialektycznym rozwoju.
Zdaniem de Mana po tego typu wybieg sięga choćby Kierkegaard (który skądinąd jest - według
słów de Mana - autorem „najlepszej z dostępnych książek o ironii” [s. 7]): „Również on
podporządkuje ocenę pewnego ironicznego stadium historii jego miejscu w historii. Sokratejska
ironia jest prawomocną ironią, ponieważ Sokrates, taka jak święty Jan, zapowiada przyjście
Chrystusa, co znaczy, że przybył on w odpowiedniej chwili. Podczas gdy Friedrich Schlegel oraz
współcześni mu ironiści niemieccy we właściwej chwili nie przyszli. … Zatem ironia jest wtórna w
stosunku do systemu historycznego.” (s. 36-37) Co się oczywiście de Manowi bardzo nie podoba.
Otóż innym sposobem neutralizacji ironii jest jej „redukcja do dialektyki <> jako struktury
refleksyjnej.” (s. 17). De Man ma tu na myśli właśnie swoje podejście do ironii z „Retoryki
czasowości”. Wyniki tego podejścia referuje następująco: „Ironia najwyraźniej jest właśnie tym
dystansem w obrębie ja, takimi podwojeniami ja, lustrzanymi strukturami w ramach ja, w których
obrębie ja patrzy na siebie z pewnego dystansu. Ironia puszcza w ruch struktury refleksji i można ją
opisywać jako stadium w dialektyce ja.” (s. 17) Już we wcześniejszym eseju kontrola ja nad samym
sobą zostaje radykalnie zakwestionowana. Dopiero jednak w późniejszej pracy ja faktycznie znika,
a ironia przestaje być ruchem świadomości, a staje się niesforną właściwością języka. Jednakże
Zgłoś jeśli naruszono regulamin