Wiatr furii
Tłumaczyła Joanna Wołyńska
Dedykowane nauczycielom świata
Ancar, król Hardornu, oparł się o poduszki tronu i zapatrzył w pustą salę. Pustą, bo już dawno przestał sobie zawracać głowę audiencjami: wysłuchiwanie narzekań ludu uznał za całkowicie zbędne. To poddani mieli go słuchać i kiedy chciał ich poinformować o swej woli, miał znacznie lepsze sposoby niż urządzanie zgromadzenia w pałacu.
To nie on miał im służyć - jak ośmielił się twierdzić pewien żałosny biurokrata, zanim Ancar oddał go swym magom - lecz oni jemu, jego zachciankom, jego woli, jego kaprysom. Tego nauczyła go matka, a Hulda tylko przypominała mu owe nauki. Po tych wszystkich latach poddani nareszcie zaczęli to pojmować. Ancar rządził przy pomocy swej armii, miał władzę nad narodzinami, śmiercią i wszystkim, co się działo pomiędzy tymi dwoma faktami.
Długo to do nich nie docierało...
Służący zapalili właśnie kandelabry na ścianach pokrytych brzozową boazerią. Tańczące płomyki odbijały się w granitowej podłodze, tworząc tysiące odblasków w kryształowych zwieńczeniach i wydobywając z mroku sztandary zwieszające się z sufitu. Kiedyś tym krajem rządziły mięczaki, teraz Ancarowi pozostało niewielu godnych przeciwników. Resztę narodów podbił albo wymazał z mapy: zostały po nich jedynie sztandary, które król Hardornu trzymał w swoim pałacu ku przestrodze innym.
Każdy ruch Ancara odbijał się echem w pustej sali. Dziwna ironia, a może sarkazm - tak, sarkazm wypełniał jego myśli: nikt już nie rzucał mu wyzwań. Nie było kraju, który mógłby podbić.
Podporządkował sobie cały Hardorn i już bardziej nie mógł poszerzyć granic swego państwa. Nawet nie myślał o wschodzie, rzecz jasna, na wschodzie leżało Imperium, którym rządził dwustuletni imperator Charliss. Tylko skończony głupiec próbowałby walczyć z Charlissem, albo ktoś od niego silniejszy. Ancar znał swe możliwości i na pewno nie był głupi.
Na północy miał Iftel, a sama myśl o tym, czym się skończył jedyny atak przypuszczony na jego granicę, przyprawiała go po dziś dzień o dreszcze: całą jego armię przerzucono z powrotem do stolicy, a magowie po prostu zniknęli. Między Hardornem a Iftelem zbudowano niewidoczną ścianę, której nie można było przekroczyć. To, co chroniło kraj na północy, dorównywało swą mocą imperatorowi i należało pozostawić to w nie zmienionym stanie.
Południe: Kars. Rządzony przez kapłanów, od setek lat walczący z Valdemarem, mógłby wydawać się łatwym łupem. Jasne, ale Ancar nie posunął się nigdy dalej niż kilka staj w głąb kraju. Ziemia sama się broniła, a kapłani Słońca na pewno wezwali na pomoc demony, które wygubiły jego żołnierzy. A kiedy wielkim kapłanem została kobieta, stracił nawet te kilka staj. Jednak nie żałował: Kars to były kamienie i góry. Z iftelskim upokorzeniem też sobie poradził. Jednakże Valdemar...
Kiedy spuszczał oczy, na posadzce tuż przed tronem widział mapę Hardornu: Imperium zaznaczone czarnym marmurem, Iftel zielonym, Kars żółtym, a Valdemar niezmiennie od wieków białym. Miał go po lewej ręce, ręce rzucającej zaklęcia, jak twierdziły stare bajarki. Valdemar niezdobyty, Valdemar, który pierwszy powinien był paść...
Valdemar...
...owoc, który Hulda obiecała mu dać na srebrnej tacy.
Poczuł, że wargi wykrzywia mu grymas i czym prędzej nakazał sobie całkowity spokój. Nie wiedział, czy wściekłość ogarnęła go na myśl o Valdemarze i tej suce królowej, czy o Huldzie, tej suce adeptce.
Poruszył się niespokojnie. Hulda obiecała mu Valdemar, kiedy tylko zaczęła go uczyć czarnej magii, a razem z nim śliczną małą księżniczkę Elspeth; przyrzekła, że dostanie jedno i drugie, kiedy tylko obejmie tron po ojcu. Lubił małe dziewczynki; co prawda jako szesnastolatka Elspeth była już odrobinę za dojrzała, ale jeszcze ciągle mogła zaspokoić jego żądze. Nie tylko podwoiłby obszar królestwa, ale zdobyłby dogodną pozycję do uderzenia i na Kars, i na Rethwellan. A wtedy mógłby wyzwać imperatora albo samemu stać się imperatorem zachodu. To też przyrzekła mu Hulda. Zaklinała się, że we wszystkich siedmiu królestwach nie ma potężniejszego od niej adepta! Obiecała mu swą pomoc i wiedzę. Wiedzy mu nie szczędziła, ale... o swym ciele. Jednak on nie miał powodów, aby wątpić w prawdziwość jej obietnic...
Co prawda nigdy ich nie dotrzymała. W jakiś sposób paskudnym heroldom, którzy mieli wynegocjować jego kontrakt ślubny z Elspeth, udało się poinformować królową o jego planach i okolicznościach śmierci jego ojca. Jednemu z nich udało się zbiec z więzienia, zaalarmować Selenay i powstrzymać jego armię.
Innym razem poszło znacznie gorzej. Królowa zgromadziła najemną armię, pobiła jego magów i zawarła układ z Karsem.
A Hulda, „najpotężniejsza adeptka siedmiu królestw”, nie miała o tym zielonego pojęcia. Dziwka Selenay utrzymała swój tron; kolejna dziwka, kapitan najemników, zwana Kerowyn, trzymała straż na granicy i doskonale znała wszystkie sztuczki, jakich próbowali jego magowie. Nie tylko znała, potrafiła się przed każdą obronić. Ta suka Talia została kapłanką Słońca i weszła w układy z tą suką Solaris, najwyższą kapłanką, i armią Vkandis. Natomiast Elspeth zniknęła, zapewne szukając pomocy, a ponieważ w Valdemarze nikt nie wpadał w panikę z powodu jej nieobecności, więc ucieczka się udała. Zresztą jego agenci nie potrafili jej odnaleźć.
Hulda tylko bezradnie rozkładała ręce.
Kobiety zaczynały go męczyć. A Hulda w szczególności.
Wypowiedział jej imię; dźwięk odbił się echem w pustej sali. Parsknął z wściekłością.
O tak, Hulda bardzo go drażniła. Miał dosyć jej fochów, jej pretensjonalności i gierek. To, co go podniecało, kiedy miał szesnaście lat, teraz go nudziło albo wywoływało obrzydzenie. Za stara była na bawienie się w kokietkę i udawanie małej dziewczynki. A kiedy zaprzestawała swoich gierek, zachowywała się tak, jakby to ona rządziła królestwem.
To denerwowało go prawie tak mocno, jak jej ciągłe niepowodzenia; to pierwsze mógł znieść, ale drugie... Gdyby nie to, że była adeptką, spaliłby ją żywcem dawno temu. W młodszym wieku akceptował fakt, że był tylko marionetką w jej rękach, jednakże wtedy zgadzał się na wiele rzeczy. Teraz postarzał się i zmądrzał.
O tak, zmądrzał.
Traktowała go ciągle tak, jak w dniu, kiedy wstępował na tron. Oczekiwała, że będzie słuchał wszystkiego, co mu powie, a potem zrobi dokładnie to, czego zażąda.
„Może bym się na to godził, gdyby dotrzymała swych obietnic. Wtedy mógłbym ją przechytrzyć...”
Kiedy wstępował na tron, przysięgała, że niedługo zrobi z niego adepta potężniejszego niż ona sama. Obiecała, że będzie przenosił góry i zmieniał bieg rzek, że nauczy go wszystkiego, co sama wie, że posiądzie wielką moc, o jakiej nawet nie marzył.
Nigdy nie dotrzymała żadnej z tych obietnic. Nie wzniósł się ponad poziom mistrza i nie nauczyła go używania całej mocy, którą potrafił wyczuć, a gdy próbował sam, kończyło się to zawsze niepowodzeniem.
Dwa lata temu, krótko po tym, jak został mistrzem, kiedy był pewien, że cała moc adepta leży na wyciągnięcie ręki i że wystarczy tylko trochę więcej nauki, ona zaczęła wymyślać najprzeróżniejsze wymówki.
Najpierw zawiesiła regularne lekcje, twierdząc, że on jest zdecydowanie za dobry, aby musiał uczęszczać na takie zajęcia. Ancar jednak szybko przekonał się, że aby osiągnąć to, czego tak bardzo pragnie, trzeba ciężko i systematycznie pracować. Kiedy szukał jej i żądał, aby go uczyła, nigdy nie miała czasu...
Na samym początku brał jej usprawiedliwienia za dobrą monetę: po klęskach na zachodzie nie chciała już zdawać się na przypadek i rozstawiła na granicy posterunki, wyglądają...
Asfaloth