Robert Jordan - Kolo czasu 03_2 - Kamien Lzy.pdf

(1401 KB) Pobierz
Robert Jordan - Kolo czasu 03_2
Robert Jordan
KAMIEŃ ŁZY
(Przełożyła Katarzyna Karłowska)
 
ROZDZIAŁ 1
KOBIETA Z TANCHICO
W oświetlonej rzęsiście wspólnej sali gospody z powodu późnej pory zajęta
była najwyżej jedna czwarta stołów. Kilka służących w białych fartuchach uwijało się
pomiędzy mężczyznami, roznosząc kufle z piwem i winem. Na tle ożywionych
rozmów rozbrzmiewały dźwięki trącanych strun harfy. Goście siedzieli przy stołach,
niektórzy z fajkami w zębach, dwóch pochylało się nad planszą do gry w kamienie.
W dobrze skrojonych płaszczach ze znakomitej wełny, pozbawionych jednak złota,
srebra lub innych zdobień, charakterystycznych dla strojów prawdziwych bogaczy,
wyglądali jak oficerowie ze statków albo pomniejsi kupcy z mniej znacznych domów.
Po raz pierwszy tego wieczoru Mat nie usłyszał znajomego stukotu i grzechotania
kości. Ogień płonął na długich rusztach w przeciwległym końcu sali, jednakże nawet
bez ogrzewania wnętrze zapewne tchnęłoby przytulnością.
Harfiarz stał na blacie stołu i akompaniując sobie, recytował Marę i trzech
głupich królów. Jego instrument, cały wykonany ze złota i srebra, stosowny był raczej
do pałacowych komnat. Mat znał tego barda. Kiedyś uratował mu życie.
Harfiarz był szczupłym mężczyzną, można by go nawet nazwać wysokim,
gdyby się nie garbił, nadto lekko powłóczył nogą, co od razu zwracało uwagę, kiedy
przesuwał stopy po blacie stołu. Mimo iż znajdował się pod dachem, miał na sobie
płaszcz, cały naszywany furkoczącymi łatami, które mieniły się setką kolorów.
Zawsze chciał, aby od razu rozpoznawano w nim barda. Długie wąsy i krzaczaste
brwi były białe, podobnie jak gęste włosy na głowie. W jego niebieskich oczach
błyszczał smutek, nawet wtedy gdy recytował. To spojrzenie było równie zaskakujące
jak widok samej postaci. Mat nigdy nie podejrzewał Thoma Merrilina o to, że jest
człowiekiem przepełnionym smutkiem.
Zajął miejsce przy stole, ułożył swe rzeczy na podłodze za stołkiem i zamówił
dwa kufle wina. Ładna młoda służąca aż zamrugała wielkimi brązowymi oczyma.
- Dwa, młody panie? Doprawdy nie wyglądasz na tak tęgiego pijaka. - W jej
głosie lekko drżały psotne tony śmiechu.
Poszperał chwilę po kieszeniach i wyciągnął dwa srebrne grosze. Wino
kosztowało o połowę mniej, druga moneta miała być wyrazem uznania dla urody jej
oczu.
- Mój przyjaciel wkrótce dołączy do mnie.
Wiedział, że Thom go dostrzegł. Staremu bardowi głos niemalże zamarł na
 
ustach, kiedy Mat wszedł do środka. To również stanowiło swego rodzaju nowość.
Niewiele rzeczy potrafiło Thoma zaskoczyć do tego stopnia, by cokolwiek po sobie
pokazał. Mat znał pieśniarza na tyle dobrze, by wiedzieć, że jedynie coś tak groźnego
jak trolloki może przerwać w połowie jego opowieści. Kiedy dziewczyna przyniosła
wino i resztę w miedziakach, postawił przed sobą cynowe kufle i wsłuchał się w
zakończenie historii.
- "I było tak, jak powiedzieliśmy, że być powinno", rzekł król Madel, starając
się wyplątać rybę ze swej długiej brody - głos Thoma zdawał się rozbrzmiewać
echem, jakby niósł się po wielkiej sali, nie zaś zwyczajnej izbie w gospodzie.
Szarpnięciami strun podkreślał ostateczną głupotę trzech królów. - "I było tak, jak
powiedzieliśmy, że będzie", powiedział Orander, i poślizgnąwszy się w glinie, usiadł
z głośnym plaśnięciem. "I było tak, jak powiedzieliśmy, że musi być", oznajmił
Kadar, po pas zanurzony w rzece, szukając swej korony. "Ta kobieta nie ma pojęcia,
o czym mówi. Jest głupia!" Madel i Orander głośno wyrazili swój aplauz. A tego było
już Marze za wiele. "Dałam im tyle szans, na ile zasłużyli, a nawet więcej",
wyszeptała do siebie. Wsunęła koronę Kadara do torby, gdzie już znajdowały się
pozostałe dwie, wsiadła na powrót do swego powozu, cmoknęła na klacz i pojechała
prosto do rodzinnej wioski. A kiedy przybyła, opowiedziała jej mieszkańcom o wszy-
stkim, co się zdarzyło. Odtąd ludzie z Heape nie mieli już żadnego króla. -
Dźwiękami instrumentu bard podkreślił raz jeszcze temat głupoty królów, tym razem
wznosząc się aż do crescendo, które zabrzmiało zupełnie jak śmiech, po czym ukłonił
się zamaszyście, prawie spadając przy tym ze stołu.
Mężczyźni śmiali się i tupali nogami, choć zapewne każdy z nich wielokrotnie
już słyszał wcześniej tę pieśń, i domagali się kolejnych historii. Opowieść o Marze
miała zawsze dobrą publiczność, z wyjątkiem, być może, samych królów.
Schodząc ze stołu, Thom znów niemalże upadł; szedł w stronę stołu Mata,
krokiem nazbyt niepewnym, aby dawał się wytłumaczyć tylko zesztywnieniem nogi.
Ostrożnie położył harfę na stole, opadł na stołek przy drugim kuflu i wpatrzył się w
Mata spojrzeniem bez wyrazu. Jego wzrok, zwykle ostry i świdrujący, obecnie był
rozbiegany.
- Potoczny - wymruczał. Głos Thona, chociaż wciąż głęboki, już nie niósł się
echem jak dawniej. - Ta opowieść jest sto razy lepsza, gdy wygłasza się ją prostym
stylem, a tysiąc razy lepsza w stylu wzniosłym, ale oni chcieli potocznego.
Bez dalszych słów zajął się swoim winem.
 
Mat nie mógł przypomnieć sobie, by kiedykolwiek widział, żeby Thom,
skończywszy grać na harfie, nie włożył jej natychmiast do skórzanego futerału. Nigdy
też nie spotkał go tak podchmielonego. Dlatego z ulgą przyjął skargi barda na
słuchaczy - Thom zawsze uważał ich gusta za znacznie bardziej pospolite od swoich.
Przynajmniej to jedno nie uległo zmianie.
Dziewczyna służebna pojawiła się znowu, tym razem już nie mrugała oczami.
- Och, Thom - powiedziała miękko, potem zwróciła się do Mata. - Gdybym
wiedziała, że to jest przyjaciel, na którego czekasz, nigdy nie przyniosłabym dla
niego wina. Nawet gdybyś mi dawał sto srebrnych groszy.
- Nie wiedziałem, że jest pijany - zaprotestował Mat.
Ale ona znów patrzyła na Thoma, jej głos był znowu delikatny.
- Thom, potrzebujesz odpoczynku. Jeśli im pozwolisz, zmuszą cię, byś
opowiadał swe historie przez całą noc i cały dzień.
Z drugiej strony obok Thoma stanęła następna kobieta. Ściągnęła fartuch
przez głowę. Starsza od pierwszej, lecz równie piękna. Mogłyby być siostrami.
- Piękna pieśń, zawsze uważałam, Thom, że wykonujesz ją cudownie. Chodź,
ogrzałam ci już łóżko, będziesz mógł opowiedzieć mi o dworze w Caemlyn.
Tom wpatrywał się w kufel, jakby zaskoczony, że znajduje w nim tylko
pustkę, potem, szarpiąc wąsa, przenosił swe spojrzenie od jednej kobiety do drugiej.
- Piękna Mada. Piękna Saal. Czy kiedykolwiek mówiłem wam, że kochały
mnie w życiu dwie piękne kobiety? To więcej niż niejeden mężczyzna może o sobie
powiedzieć.
- Wszystko to wiemy, wspominałeś nam o tym, Thom - ze smutkiem
powiedziała starsza. Młodsza patrzyła na Mata, jakby on wszystkiemu zawinił.
- Dwie - wymamrotał Thom. - Morgase była popędliwa, ale wydawało mi się,
że nie muszę zwracać na to uwagi, dopóki na koniec nie zapragnęła mnie zabić. Denę
sam zabiłem. To bez znaczenia. Żadnej różnicy. Miałem dwie szanse, to więcej niż
pozostali, i obydwie zaprzepaściłem.
- Zaopiekuję się nim - odezwał się Mat. Mada i Saal równocześnie spojrzały
na niego. Uśmiechnął się do nich swym najbardziej sympatycznym uśmiechem, ale to
nie wywarło na nich żadnego wrażenia. W żołądku zaburczało mu głośno. - Czy to co
czuję, to nie przypadkiem zapach pieczonego kurczęcia? Przynieście mi trzy lub
cztery.
Dwie kobiety zamrugały oczami i wymieniły zaskoczone spojrzenia, kiedy
 
dodał:
- Chcesz coś zjeść, Thom?
- Miałbym ochotę jeszcze na odrobinę tego znakomitego andorańskiego wina.
- Bard z nadzieją uniósł swój kufel.
- Nie dostaniesz dziś już ani odrobiny wina, Thom. Starsza kobieta próbowała
odebrać mu kufel.
Młodsza, przerywając prawie w pół słowa starszej, dodała tonem stanowczym
i błagalnym zarazem:
- Dostaniesz kurczaka, Thom. Jest znakomity.
Żadna nie odeszła od stołu, dopóki bard nie zgodził się wreszcie zjeść czegoś,
a kiedy poszły po zamówiony posiłek, obdarzyły Mata taką kombinacją spojrzeń i
westchnień, że mógł jedynie potrząsnąć głową.
"Niech sczeznę, jeśli zachęcałem go do picia! Kobiety! Ale obie mają tak
śliczne oczy..."
- Rand powiedział mi, że żyjesz - zwrócił się do Thoma, gdy obie służące
oddaliły się dostatecznie, by go nie słyszeć. - Moiraine zawsze uważała, że tak jest.
Ale słyszałem, iż byłeś w Cairhien, a teraz masz zamiar udać się do Łzy.
- Rand wciąż ma się dobrze, więc? - Spojrzenie Thoma nabrało ostrości, stając
się niemal tak przenikliwe jak dawniej. - Tego się raczej nie spodziewałem. Moiraine
wciąż jest z nim, nieprawdaż? Piękna kobieta. W ogóle porządna, gdyby nie to, że
Aes Sedai. Kiedy zadajesz się z kimś takim, to może się to skończyć czymś o wiele
gorszym niż zwykłe poparzenie palców.
- Dlaczego sądziłeś, że Rand może być w niebezpieczeństwie? - zapytał
ostrożnie Mat. - Czy wiesz o czymś, co mogłoby mu grozić?
- Czy wiem? Ja niczego nie wiem, chłopcze. Podejrzewam więcej, niż jest to
dla mnie bezpieczne, ale nie wiem nic.
Mat postanowił porzucić ten temat.
"Żadnego pożytku z utwierdzania go w tych podejrzeniach. Upewnianie go, że
wiem więcej, niż powinienem, nie przyniesie mi nic dobrego."
Starsza kobieta - Thom mówił do niej: Mada - wróciła, niosąc trzy kurczaki ze
spieczoną, brązową skórką. Obdarzyła siwowłosego mężczyznę spojrzeniem pełnym
zatroskania, Mata zaś wzrokiem, w którym zamigotało ostrzeżenie, po czym
ponownie oddaliła się. Mat oderwał udko i nie przerywając rozmowy, zaczął je
obgryzać. Thom spod zmarszczonych brwi wpatrywał się w swój kufel, nie poświęca-
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin