o pocieszeniu seneka.odt

(52 KB) Pobierz

O pocieszeniu do matki Helwii Strona 2/52 Seneka Lucjusz Anneusz  

I.

 

Już nieraz, matko najmilsza, miałem zamiar pocieszyć cię w liście, lecz zawsze wołałem odstąpić od tego zamiaru. Skłaniało mnie wiele powodów, abym się zdobył na śmiałość. Najpierw zdawało mi się, że sam się uwolnię od wszelkiej przykrości, kiedy twe łzy, jeśli ich nawet nie potrafię na zawsze powstrzymać, przynajmniej na chwilę z oczu twych otrę. Następnie miałem tę pewność, że jestem w zupełności upoważniony do podniesienia ciebie na duchu, skoro już sam podniosłem się pierwszy. Obawiałem się wreszcie, aby los, pokonany przeze mnie, nie pokonał w odwet kogoś z moich najbliższych. Dlatego siłą zacisnąłem swą ranę i starałem się śpieszyć, aby wszelkim sposobem zawinąć twoją. Z drugiej strony zachodziły pewne przeszkody, które opóźniały wykonanie mego postanowienia. Wiedziałem, że twemu smutkowi nie trzeba przeciwdziałać, jak długo jest świeży i w pełni nabrzmiały bólem, aby go same pociechy tym bardziej nie pogłębiały ani nie rozjątrzały. Wiadomo, że i w chorobie nie ma nic zgubniejszego niż lekarstwo sowane przed czasem. Oczekiwałem więc chwili, kiedy żal twój sa mtraci swą siłę i złagodzony przez zwłqkę, stanie się zdatny do przyjęcia lekarstwa, i pozwoli zająć się sobą skutecznie. Prócz tego kiedy z uwagą przeczytałem wszystkie dzieła najznakomitszych umysłów napisane dla kojenia iłagor dzenia smutku, nie znalazłem ani jednego przykładu człowieka, który by pocieszał swych bliskich, kiedy sam jest przez nich opłakiwany. Nic więc dziwnego, że chwiałem się w przedsięwzięciu nigdy nie spotykanym i obawiałem, aby z pocieszenia nie stało się rozjątrzaniem rany. Inna przeszkoda polegała na tym, że człowiekowi, już z śmiertelnego stosu podnoszącemu głowę  dla pocieszenia swych bliskich, potrzeba było słów silnych i nowych, nie zaczerpniętych z pospolitej i codziennej mowy potocznej. Ale każde cier-pienie, które swoją wielkością przekracza pospolitą miarę, kiedy wymaga słów odpowiednio dobranych dla wyrażenia swego ogromu, często pocieszającemu odbiera mowę i zmusza do milczenia. Niezależnie od tego, natężę swe siły, pokładając ufność niew swo-im talencie, ale w tej świadomości, że mogę stać się pocieszycielem w zastępstwie najskuteczniejszej pociechy. Komu nie potrałabyś niczego odmówić, temu i w tym wypadku nie odmówisz, ale z pewnością chętnie pozwolisz, abyni jeśli już nic lepszego uczenić się nie da, skoro każdy smutek jest uporczywy,' przynajmniej twoją tęsknotę za mną sprowadził do właściwych rozmiarów.

 

II.

 

Popatrz, jak wiele obiecuję sobie po twojej dbbroci. Nie wątpię, że potężniejszy wpływ będę wywierać na ciebie niż smutek, który dla nawiedzonych nieszczęściem jest trudną do pokonania potęgą. Abym więc nie od razu z nim stawał do walki, wystąpię naj-pferw jako jego obrońca i przedstawię powo-dy, które natężają jego siłę działania. Wszystko wydobędę na światło, nawet zabliźnione już rany na nowo rozjątrzę. Ktoś może powie: „Co to za rodzaj pocieszenia, by dawno już zapomniane cierpienia wskrzeszać w pamięci, a myśl, która z trudnością znosi jedną udrękę, stawiać w obliczu wszystkich minionych niedoli?" Ale kto tak mówi, niech pomyśli, że wszystko, co do tego stopnia jest zgubne, że na siłach się wzmaga na przekór środkom leczniczym, bardzo często daje się uleczyć przez  przeciwieństwa. Postawię ci przed oczami wszystkie twe smutki, wszystkie żałobne chwile. Nie będzie to oczywiście leczenie łagodną metodą, ale za pomocą palenia i wycinania. Jaki jednak skutek zamierzam przez to osiągnąć? Taki, że wstyd będzie duchowi, zwycięzcy tak licznych niedoli, że z taką przykrością znosi jedną ranę na ciele, gęsto pokrytym bliznami. Niech więc dłu-żej płaczą i narzekają tacy, których przez długotrwałą pomyślność wypieszczone dusze straciły siłę do walki. Niech upadają pod działaniem najlżejszych przeciwności. Ci jednak, których całe życie upłynęło pod znakiem klęski, nawet najcięższe ciosy wytrzymają z niewzruszoną stałością. Tó jedno dobro zawiera się w ciągłym nieszczęściu, że tych, których bez przerwy gnębi, w końcu hartuje. Los nie użyczył ci, ani chwili wolnej od smutków najcięższych. Nie oszczędził nawet dnia twoich urodzin. Oto zaraz po urodzeniu, a raczej w chwili rodzenia się straciłaś matkę i zostałaś rzucona jak gdyby na pastwę życia. Wzrosłaś pod okiem macochy, którą wpraw-dzie przez swą uległość i miłość dziecinną, jaką zobaczyć można tylko u córki, skłoniłaś do tego, aby dla ciebie stała się matką. Ale każdy płaci wysoką cenę nawet za dobrą macochę. Utraciłaś wuja, prawdziwie łagodnego, zacnego i dzielnego człowieka, w chwili kiedy oczekiwałaś jego powrotu i ąby los swego okrucieństwa nie uczynił przez zwłokę lżejszym, w przeciągu trzydziestu dni pogrzebałaś najdroższego męża, po którym zostałaś matką trojga dzieci. Kiedy byłaś pogrążona w żałobie oznajmiono ci smutną nowinę, na domiar złego w tym czasie, kiedy wszystkie twe dzieci były daleko od ciebie, tak jakby umyślnie na jedną porę nagromadziły się twoje nieszczęścia, kiedy nie miałaś przy sobie nikogo, w kim by twój ból mógł znaleźć ostoję. Pomijam tak wiele niebezpieczeństw, tak wiele lęków i niepokojów, które dzielnie zniosłaś, choć bez ustanku nękały ciebie. Jeszcze nie tak dawno na to samo łono, z którego ród swój wywodziło trzech wnuków, przyjęłaś prochy tych właśnie trzech wnuków. Zaledwie dwadzieścia dni upłynęło od chwili, gdy pochowałaś mojego synka, zmarłego na twoich rękach i wpośród twych poca-łunków, a już dowiedziałaś się, że mnie samego porwano na wygnanie. Tego ci tylko brakło, aby opłakiwać żyjących!

 

III.

 

Najcięższą ze wszystkich ran, jakie w minionym czasie dotknęły ciebie, jest, przyznaję, rana obecna. Nie zadrasnęła samej tylko powierzchni, ale rozdarła piersi i przeszyła wnętrzności. Ale podobnie jak nowo zaciężni żołnierze, choć lekko zostaną ranni, głośno krzyczą i bardziej się boją ręki lekarzy niż miecza, gdy przeciwnie, starzy wojownicy, chociaż są na wylot przebici, cierpliwie i bez jęku pozwalają nożem wypuszczać ropę z ciał własnych, tak jakby leczono cudze, w taki sam sposób i ty teraz powinnaś się poddać leczeniu. Oddal od siebie lamenty i głośne płacze, i wszystkie inne objawy, przez które zazwyczaj głośno uzewnętrznia się ból niewieści. Na darmo zniosłaś tak

wiele cierpień, jeżeli do tej pory nie nauczyłaś się cierpieć. Nie wydaje ci się, że śmiało i bez obawy rozmawiam z tobą? Nie ukryłem żadnego z twych cierpień, ale ci wszystkie, zgromadzone razem, przywiodłem na pamięć.

 

IV.

 

Uczyniłem to wielkodusznie. Powziąłem bowiem postanowienie, aby smutek twój całkowicie pokonać, nie zaś, aby tylko złagodzić. Sądzę, że wtedy go przezwyciężę, kiedy najpierw dowiodę, że nie doznaję niczego, z powodu czego sam mógłbym nazwać się nieszczęśliwym, a już tym bardziej z powodu czego miałbym uczynić nieszczęśliwym kogoś z moich najbliższych, następnie, kiedy przejdą do ciebie i dowiodę, że nie jest ciężka do zniesienia również twa dola, która od mojej w całości zależy.

Zacznę od tego, co twoja miłość macie-rzyńska najbardziej pragnie usłyszeć: że nie dolega mi żadne nieszczęście. Jeżeli potrafię, postaram się jasno wykazać, że właśnie te rzeczy, które mi według twego mniemania sprawiają cierpienie, całkiem łatwo dają się znosić. Jeżeli nawet nie zechcesz moim słowom dać wiary, tym bardziej będę zadowolony z siebie i dumny, że się czuję szczęśliwy w takich warunkach, w jakich zazwyczaj ludzie czują się nieszczęśliwi. Nie masz powodu wierzyć innym w mej sprawie. I aby niepewne mniemania w niczym me mąciły twego spokoju, sam ci dowiodę, że nie jestem nieszczęśliwy, chcąc zaś cię uwolnić od wszelkiej troski, dodam, że nawet nie mogę być nieszczęśliwy.

 

V.

 

Wchodzimy w życie na dobrych warunkach, jeżeli ich tylko nie odrzucamy. Sprawiła to bowiem natura, że do tego, by żyć szczęśliwie, nie potrzeba wielkiego zasobu środków. Każdy jest w stanie uczynić siebie szczęśliwym. Znikome znaczenie mają dobra zewnętrzne i w żadnej z dwóch ostateczności nie wywierają większego wpływu, ponieważ mądrego człowieka ani pomyślność nie wzbija w dumę, ani niepowodzenie nie zniechęca do życia, Zawsze bowiem stara się © to, aby jak najwięcej dóbr zgromadzić w swym wnętrzu i w samym sobie szukać wszelkiej radości. Co zatem? Twierdzę przez to, że jestem mędrcem? Bynajmniej. Gdybym zgodnie z prawdą mógł to powiedzieć o sobie, nie tylko bym zaprzeczył, że jestem nieszczęśliwy, lecz nadto bym twierdził, że jestem najszczęśliwszy z wszystkich i że już się znajduję! w bliskim sąsiedztwie z Bogiem. Na razie, co. jest dostateczne do złagodzenia wszelkiego cierpienia, oddałem siebie na wychowanie mędrcom, a ponieważ nie jestem jeszcze dość silny, by sobie sam pomóc, schroniłem się do obozu innych, tych mianowicie, którzy z łatwością strzegą siebie i swoich rzeczy. Oni mi nakazali, bym stał wytrwale, jak gdybym był postawiony na straży, oraz bym miał się o wiele wcześniej na baczności przed wszelkimi zrządzeniami i atakami losu, niżeli nastąpią. Los tylko dla tego jest ciężki, na kogo spada niespodziewanie, a ten łatwo stawi mu czoło, kto zawsze jest przygotowany na każdą przeciwność. Tych tylko napad wrogów kładzie pokotem, których zaskakuje znienacka. Ci natomiast, którzy się do przyszłej wojny przygotowali — przed wojną, we wzorowym szyku i w uzbrojeniu z łatwością wytrzymują pierwsze natarcie, wywołujące najwięcej popłochu. Nigdy nie dowierzałem losowi, nawet wtedy, gdy się zdawało, że z jego strony zapewniony mam pokój. To wszystko, czego mi najłaskawiej użyczył, jak pieniądze, godności, względy i poważanie, złożyłem w tym miejscu, skąd zawsze mógł je bez mojego sprzeciwu z powrotem zabrać. Wymienione dobrodziejstwa zachowałem w wielkiej odległości od siebie. I dlatego zabrał mi je, ale nie wyrwał. Temu tylko przeciwność wyrządza szkodę, kogo zwodzi pomyślność.

Ci, którzy się przywiązują do darów losu, jak gdyby do swojej własności i dóbr trwałych; ci, którzy z tego powodu chcieli doznawać szacunku, leżą w poniżeniu i smucą się, jeżeli ich próżne i dziecinne dusze, nie znając trwałe radości, utracą złudne i przemijające uciechy. Ten natomiast, kto z powodu radosnych osiągnięć nie wzbija się w pychę, ten się też nie przygnębia, kiedy nastąpi zmiana. Zarówno w jednym, jak drugim położeniu wykazuje ten sam trudny do pokonania hart ducha o wypróbowanej już sile, ponieważ w samym szczęściu doświadczył siebie, ile po- trafi przeciw nieszczęściu. Zawsze sądziłem, że w rzeczach, których wszyscy pragną, nie istnieje nic z prawdziwego dobra, w końcu stwierdziłem, że są to czcze dobra, tylko że powleczone olśniewającą i zwodniczą barwą pozoru, ale nie zawierają wewnątrz niczego, co by podobne było do ich zewnętrznego wyglądu. Obecnie nawet w tych rzeczach, które nazywają się nieszczęściami, nie znajduję niczego w tym stopniu strasznego i bolesnego, w jakim je groźnymi czyni mniemanie pospól- stwa. Naprawdę, już samo słowo „nieszczęście" przez jakąś sugestię i powszechną zgodność mniemania z większą przykrością wpada do ucha i razi słuchającego jako smutne i napiętnowane przekleństwem. Taki bowiem sąd o rzeczy wydało pospólstwo. Jednak mędrcy obalają w wielkiej części uchwały pospólstwa.

VI. 

 

Odłóżmy na stronę zapatrywanie większości, którą sam wygląd rzeczy, według tego, jakie o niej raz z góry powzięto mniemanie, odrywa od istotnej jej treści, i rozpatrzmy, czym jest właściwe wygnanie. Jest zmianą miejsca pobytu. Aby się jednak nie wydawało, że osłabiam siłę jego znaczenia i ujmuję z niego cokolwiek, co złego w sobie zawiera, przyznaję, że tego rodzaju zmianie miejsca nieodłącznie towarzyszą takie przykrości, jak ubóstwo, hańba, pogarda. Z bezpodstawnością tego mniemania rozprawię się później, na razie chcę najpierw szczegółowo rozpatrzyć, jaką właściwie przykrość pociąga za sobą sama zmiana miejsca pobytu. Być pozbawionym ojczyzny jest — powiadają — rzeczą nie do zniesienia. Popatrz więc na nieprzebrane masy narodów, dla których z trudnością wystarczy schronienia pod dachami wielkiego miasta. Zobaczysz, że po większej części tłumy te nie mają ojczyzny. Z municypiów, z kolonii, z całego wreszcie okręgu ziemskiego tłumy te napłynęły w jedno miejsce. Jednych przywiodło tutaj pragnienie zaszczytów, drugich — potrzeba działalności publicznej, innych — sprawowane poselstwo, innych — żądza użycia, która do uprawiania występków poszukuje odpowiedniego i bogatego miejsca, innych — zamiłowanie do nauk szlachetnych, innych — widowiska; niektórych ściągnęła przyjaźń, innych przedsiębiorczość kupiecka znajdująca w mieście szerokie pole działania dla ich zdolności spekulacyjnych. Jedni przynieśli z sobą sprzedajną urodę, drudzy sprzedajną  wymowę. Ludzie każdego pokroju garną się zewsząd do stolicy, która wyznacza wysokie ceny zarówno dla cnót, jak dla występków. Powiedz, aby ich wszystkich wywołano po imieniu i zapytano każdego, skąd jest rodem. Przekonasz się, że większą część stanowią ci, którzy porzucili swoje ojczyzny i przyszli do największego wprawdzie i najpiękniejszego miasta, ale nie swego. Następnie porzuć to miasto, które można nazwać jakby wspólną stolicą dla wszystkich, i obejdź wszystkie inne, a stwierdzisz, że każde z nich ma wielką część napływowej ludności. Przejdź od tych miast, których urocza okolica i korzystne położenie przywabia wielu, i zwiedź miejsca pustynne i najdziksze wyspy, jak Sciatus, Serifus, Gy-arus i Kossurę. Nie znajdziesz żadnego miejsca wygnania, na którym by ten i tamten nie pozostawał z potrzeby ducha. Co można znaleźć bardziej ogołoconego z wszelkiego uroku, bardziej ze wszech stron urwistego niż ta wyspa skalista? Co bardziej jałowego, gdy chodzi o środki żywności? Co dla ludzi bardziej niegościnnego? Co bardziej ze względu na położenie odstraszającego? Co z uwagi na klimat surowszego? Więcej jednak przebywa tutaj obcokrajowców niżeli tubylców. Zmiana miejsca pobytu tak dalece nie jest sama w sobie przykra i uciążliwa, że nawet takie dzikie i odludne pustkowia przywabiają niektórych z ich ojczyzny. Spotykam ludzi, którzy twierdzą, że w duszach drzemie wrodzona podnieta do ciągłej zmiany siedziby i przenoszenia się z jednego miejsca zamieszkania na drugie. Ruchliwy i niespokojny umysł dany jest człowiekowi. Nigdzie na stałe nie utrzyma się w miejscu. Rwie się na wszystkie strony, rozsyła swe myśli we wszystkich znanych i nieznanych kierunkach, błąka się z miejsca na miejsce, nie znosi spoczynku, a już najbardziej raduje się każdą nowością rzeczy. I dziwić się temu nie będziesz, jeżeli zwrócisz spojrzenie na jego początek i pochodzenie. Nie powstał ze spojenia ziemskiej i ciężkiej materii, lecz zstąpił na ziemię jako cząstka niebieskiego ducha. Wszystko zaś, co niebieskie, ze swej natury zawsze trwa w ruchu. Jest lotne i wprawione w najszybszy wirowy obrót. Spójrz w górę na gwiazdy, które świat oświecają. Żadna z nich nie trwa w bezruchu, ale bez przerwy porusza się po swych torach i zmienia jedno położenie po drugim, a chociaż krążą razem z wszechświatem, niemniej jednak dokonują obrotów w, kierunku przeciwnym do ruchu świata. Przebiegają przez wszystkie części zodiaku, nie zatrzymują się nigdzie. Wieczny ich ruch i wędrówka z jednego miejsca na drugie. Wszystkie bezustannie wirują i pozostają w przelocie, a stosownie do tego,  jak rozporządziło prawo i konieczność natury, zajmuja coraz inne położenie. I kiedy w określonych porach dokonają już swoich obrotów, znowu ruszają w dalszy swój bieg po tych samych torach, po których przyszły. Nie możesz wiec sądzić, że duch ludzki, powstały z tych samych zarodków, z których są złożone istoty boskie, z przykrością znosi przechodzenie i wędrówkę z miejsca na miejsce, podczas gdy boska natura bezustanną i najszybszą odmianą raduje się i zachowuje przez nią swoje istnienie.

 

VII.

 

A teraz od rzeczy niebieskich zwróć się myślą do ludzkich. Stwierdzisz, że wszystkie narody i plemiona zmieniały swoje siedziby. Co innego mają oznaczać miasta greckie położone w środku barbarzyńskich krajów? Co innego może znaczyć pomiędzy Indami i Persami mowa macedońska? Scytia i cały ów szmat świata, zamieszkany przez dzikie i nieujarzmione plemiona, szczycą się miastami achajskimi rozłożonymi na wybrzeżach pontyjskich. Ani srogość wieczystej zimy, ani dzikość tamtejszych mieszkańców odstraszająca na podobieństwo nieba, pod którym żyją, nie stają na przeszkodzie tym, którzy tam   przenoszą swoje siedziby. W Azji mnóstwo jest Ateńczyków. Milet ludność siedemdziesięciu pięciu miast rozmieścił po różnych stronach. Na całym wybrzeżu Italii, oblanym przez Morze Tyrreńskie, mieściła się Wielka Grecja. Do kraju Etrusków rości sobie prawo Azja. Tyryjczycy zamieszkują Afrykę, Kartagińczycy Hiszpanię, Grecy zawędrowali aż do Galii, Gallowie aż do Grecji, Pireneje nie powstrzymały napływu Germanów. Przez bezdroża, przez miejsca nieznane przewinęło się ludzka ruchliwość. Wiedli ze sobą dzieci i żony, i ociężałych starością rodziców. Jedni po długich i bezcelowych tułaczkach, nie według własnego uznania, lecz ze znużenia i wyczerpania wybrali pierwsze lepsze miejsce pobytu. Drudzy mieczem wywojowali sobie prawo na cudzej ziemi. Niektóre plemiona, w czasie gdy zdążały w nieznane kraje, pochłonęło morze. Niektóre osiedliły się tam, gdzie je zatrzymał brak wszelkich środków do życia. I nie wszystkich gnała ta sama przyczyna porzucania i poszukiwania ojczyzny. Jednych, którzy wymknęli się od rzezi nieprzyjacielskiego oręża, ale Ograbieni zostali ze swego mienia, ruina własnych miast wygnała w cudze kraje. Drugich rozruchy domowe zmusiły do porzucenia ojczyzny. Innym nadmierny przyrost ludności nakazał wędrówkę dla uniknięcia trudności przeludnienia. Innych wygnała na obczyznę morowa zaraza, częste trzęsienia ziemi albo też jakieś inne tragiczne w skutkach, nie-szczęście klęskami żywiołu nawiedzanego  ich kraju. Innych uwiodłą pogłoska o urodzajnym, a ponad miarę chwalonym wybrzeżu morza. Jednych taka, drugich inna przyczyna wywabiła z rodzinnych pieleszy. Jeden stąd wniosek z całą pewnością jest oczywisty, że wszystko, co się rodzi, nie pozostaje w tym samym miejscu. W bezustannej wędrówce uwija się rodzaj ludzki. Dzień w dzień coś się zmienia na wielkim świecie. Zakłada się fundamenty pod nowe miasta, pojawiają się nowe narody, podczas gdy dawne ludy albo ulegają zagładzie, albo wchodzą w skład potężniejszego narodu i powiększają jego liezeb-ność. Każde zaś takie przemieszczenie narodów czym jest innym, jeżeli nie jednym powszechnym wygnaniem? Po co jednak prowadzę ciebie po takich dalekich drogach okrężnych? Jakie ma to znaczenie wyliczać Antenora, założyciela Patawium, i Euandra, który na brzegu Tybru zbudował królestwo arkadyjskie? Po co wymieniać Diomedesa i innych, których wojna trojańska jako zwycięzców i zwyciężonych zarazem rozproszyła po obcych ziemiach? Przecież państwo rzymskie uznaje za swego założyciela wygnańca. Jego to, gdy uciekł ze zdobytego grodu ojczystego i wiódł ze sobą nieliczne grono ocalałych przyjaciół, konieczność i strach przed zwycięzcą w poszukiwaniu schronienia w dalekich krajach zagnały do Italii. Ileż nasz naród z biegiem czasu założył kolonii we wszystkich stronach świata! Gdzie tylko Rzymianin odniósł zwycięstwo, tam osiadł. Do tego rodzaju zmiany miejsca zgłaszano się chętnie. Nawet starzec porzucał ognisko domowe i wędrował za morza w ślad za osadnikami. Rzecz nie wymaga wprawdzie przyta- czania dalszych przykładów, ale dodam tu jeden, który rzuca się w oczy. Ta nawet wyspa, na której przebywam, już często zmieniała swoich mieszkańców. Aby pominąć dawniejsze dzieje, które się gubią w mrokach przeszłości, to przecież i Grajowie, którzy dzisiaj zamieszkują Marsylię, opuścili niegdyś Focydę i najpierw osiedlili się na tej wyspie, a co ich z niej wypędziło, nie jest na pewno wiadome: czy surowość klimatu, czy widok rosnącej w potęgę pobliskiej Italii, czy też natura morza bez miejsca odpowiedniego na przystań. Że bowiem nie wchodziła w rachubę dzikość miejscowych mieszkańców, jasno wynika z tego, że przesiedlili się pomiędzy najbardziej dzikie w tym czasie i nieoświeco-ne plemiona Galii. Następnie przenieśli się na tę wyspę Liguryjczycy, przenieśli się również Hiszpanie, co zresztą jasno się okazuje z podobieństwa zwyczajów. Te same bowiem spotyka się u nich nakrycia głowy i ten sam rodzaj obuwia, jakie noszą Kantabryjczycy, ponadto niektóre słowa, ponieważ cała ich mowa przez obcowanie z Grekami i Liguryjczykami zatraciła właściwości ojczystego narzecza. W następstwie czasu zostały tu założone dwie kolonie obywateli rzymskich, jedna przez Mariusza, druga przez Sullę. Tyle razy zmieniali się mieszkańcy tej suchej i ciernistej wyspy skalistej. Wreszcie z trudnością znajdziesz jakiś kraj, który by do dziś dnia zamieszkiwali pierwotni tubylcy. Wszystko zostało z sobą zmieszane i na nowo ukształtowane. Jeden zajął miejsce po drugim, czego zaś ten pożądał, to w tamtym budziło odrazę. Niejeden został stąd wyrzucony, skąd wyparł innych. Tak podobało się przeznaczeniu, aby te same rzeczy nigdy nie pozostawały w tym samym miejscu i stanie.

 

VIII.

 

Za najlepsze lekarstwo przeciw tej zmianie miejsca pobytu uważa Warron, największy uczony wśród Rzymian, tę okoliczność, że pomijając wszelkie inne niedogodności, jakie nieodłącznie towarzyszą wygnaniu, dokądkolwiek pójdziemy, będziemy żyć na tym samym świecie. Zdaniem zaś Marka Bru-tusa, dostateczną pociechą dla wygnańca jest to, że idąc na wygnanie może z sobą za  brać swe cnoty. Jeżeli ktoś sądzi, że każdy z tych leków z osobna jest nie dość skuteczny do pocieszenia wygnańca, to jednak kiedy je obydwa razem ze sobą połączy, przyzna, że zawierają bardzo wielką skuteczność działania. Jak naprawdę niewielkie jest to, co tracimy! Dwie rzeczy, które są najpiękniejsze, w którąkolwiek zwrócimy się stronę, tam wszędzie będą nam towarzyszyć: wspólna   wszystkim natura i własna cnota. Sprawił to, wierz mi, Stwórca wszechświata, niezależnie od tego, kim jest: czy jest nim Bóg wszechmogący, czy bezcielesny rozum, mistrz — twórca przeogromnych arcydzieł, czy duch Boży, który z równym natężeniem przenika wszystkie największe, jak i najmniejsze rzeczy, czy przeznaczenie i nieodmienna kolejność ściśle zespolonych ze sobą przyjczyn, sprawił, powiadam, że cudzej samowoli podlegają wyłącznie sprawy najbardziej błahe. Co natomiast człowiek posiada najlepszego, to leży poza zasięgiem potęgi ludzkiej i ani nie może być dane, ani zabrane. Ten świat, od którego nic ani większego, ani piękniejszego nie zrodziła natura, i duch, który świat ten ogląda, podziwia i stanowi jego część najwspanialszą, pozostaną naszą własnością, do tego — wieczystą, do tego tak długo mającą trwać razem z nami, jak długo trwać będziemy my sami. Zatem ochoczo i z podnie-sioną głową, dokąd konieczność nas rzuci, tam śpieszmy nieustraszonym krokiem. Przemierzmy wszelkie możliwe kraje, a nigdzie w granicach świata nie znajdziemy miejsca wygnania. Nie ma bowiem tak małego skrawka w granicach świata, który by nie należał do człowieka. Zewsząd z jednakowej odległości wznoszą się oczy do nieba, wszędzie równy odstęp oddziela każdą rzecz boską od ludzkiej. Jak długo więc me oczy zostaną odwrócone od tego wspaniałego widowiska, którym nie mogą się dosyć nacieszyć, jak długo mi wolno patrzeć na słońce i księżyc, jak długo mi wolno podziwiać inne gwiazdy, śledzić okiem ich wschody i zachody, i oddalenia, i przyczyny, dla których raz wędrują szybciej, raz wolniej, jak długo mi wolno w nocy wpatrywać się w mrowie gwiazd migoczących, z których jedne są nieruchome, drugie wędrują nie po wielkiej przestrzeni, ale krążą po swojej orbicie, inne nagle zapalają się blaskiem, inne tryskają strugą ognia, jak gdyby spadały, olśniewają oczy albo długą smugą rzęsistego światła przelatują w przestworzach, jak długo jestem przy tym obecny, jak długo, o ile to dozwolone jest człowiekowi, przebywam myślą w niebieskich przestworzach, jak długo ducha, rwącego się do oglądania pokrewnych natur, potrafię utrzymać wciąż wysoko nad ziemią — co mi właściwie zależy na tym, jaką ziemię depczę nogami?

 

IX.

 

— Ale ta ziemia nie rodzi obficie owocowych ani bujnych drzew, nie jest nawodniona przez wielkie i odpowiednie do żeglugi rzeki, nie rodzi niczego, czego by poszukiwały inne narody, jest tylko na tyle żyzna, że z trudnością zaspokaja potrzeby miejscowych mieszkańców, nie wydobywa się tutaj z kopalni drogocennych kamieni ani nie wypruwa   żył srebra i złota. — Ciasny to duch, któremu

rzeczy ziemskie sprawiają przyjemność. Należy myśl zwrócić do tego, co wszędzie równie piękny przedstawia widok, co wszędzie tym samym jaśnieje blaskiem. Należy o tym pamiętać, że rzeczy ziemskie stoją na przeszkodzie dobrom prawdziwym. W rzeczywistości są to dobra fałszywe i tylko przez przewrotność mniemania uznane za prawdziwe. Im dłuższe ludzie rozciągają kolumnady, im wyższe wznoszą wieże, im szersze układają ulice, im głębsze kopią letnie pieczary, z im większym rozmachem budują wspaniałe sale jadalne, tym więcej będzie przedmiotów, które zasłonią im niebo. Przypadek rzucił cię w strony, gdzie najwytworniejszym miejscem schronienia jest chata. Naprawdę, jesteś człowiekiem małego ducha i pocieszasz siebie w nikczemny sposób, jeżeli tylko dlatego dzielnie znosisz swą dolę, że znana ci jest chata Romulusa. Powiedz sobie dla pociechy raczej w ten sposób: „Ten nędzny szałas ma dość pomieszczenia na cnoty i od razu stanie się wspanialszy od świątyń, kiedy zajaśnieje w nim sprawiedliwość, umiarkowanie, roztropność, pobożność, sumienność w należytym spełnianiu obowiązków i wiedza o rzeczach boskich i ludzkich. Nie ciasne jest żadne mieszkanie, które może pomieścić taką ilość wspaniałych zalet, i nie jest uciążliwe żadne wygnanie, na które wolno iść w takim orszaku". Opowiada Brutus w tej księdze, którą napisał o cnocie, że widział Marcellu-sa przebywającego na wygnaniu w Mityle-nie, gdzie, o ile na to zezwala natura człowieka, żył bardzo szczęśliwie i nigdy chętniej nie poświęcał się szlachetnym naukom niż właśnie w tym czasie. I dlatego dodaje, że kiedy miał się z nim rozstać, wydało mu się, że raczej sam idzie na wygnanie, niż Marcellusa na wygnaniu zostawia. Naprawdę szczęśliwszy był Marcellus w tym czasie, kiedy na wygnaniu zasłużył na pochwałę Brutusa, niż kiedy zdobył uznanie rzeczypospolitej na urzędzie konsula. Jaki to wielki musiał być człowiek, który tego dokazał, że ktoś inny uważał się za wygnańca z tego powodu, że się z nim, wygnańcem, rozstawał. Jaki to wielki musiał być człowiek, który swoją postawą zmusił do podziwiania siebie człowieka, godnego z kolei podziwu nawet w oczach swego Katona! Ten sam Brutus powiada, że Gajusz Cezar ominął w podróży Mitylenę, ponieważ nie mógł się zdobyć na to, aby zobaczyć tak znakomitego człowieka w stanie poniżenia. Jego odwołanie z wygnania wyjednał senat, ponieważ wszyscy wstawiali się za nim w tak wielkim przygnębieniu i smutku, jakby w owym dniu wszyscy byli ożywieni duchem Brutusa, jakby prosili o łaskę nie dla Marcellusa, ale dla siebie, aby nie byli wygnańcami, gdyby mieli nadal pozostawać bez niego. Jednak daleko większy sukces osiągnął wtedy, kiedy go jako wygnańca Brutus nie mógł opuścić, Cezar zobaczyć. Szczęśliwym trafem otrzymał świadectwo uznania i od jednego, i od drugiego. Dla Brutusa powrót bez Mar-cellusa był rzeczą przykrą, dla Cezara — haniebną. Z pewnością nie wątpisz, że Mar-cellus, tak wielki człowiek, często zachęcał siebie do znoszenia wygnania ze spokojem w sposób następujący: „To, że nie masz ojczyzny, nie jest nieszczęściem. W świetle nauki, jaką przepoiłeś swój umysł, wiesz dobrze, że każde miejsce na świecie jest dla mądrego ojczyzną. Cóż zatem? Czy ten, kto cię wygnał z ojczyzny, sam przez dziesięć lat bez przerwy nie był pozbawiony ojczyzny? Że dla rozszerzenia granic imperium — rzecz niewątpliwa, ale w każdym razie był pozbawiony ojczyzny. Teraz znowu wzywa go do siebie Afryka, (pełna gróźb odnawiającej się wojny, wzywa Hiszpania, która na nowo odbudowuje swoją złamaną i zdruzgotaną potęgę, wzywa zdradziecki Egipt, cały wreszcie krąg ziemski, który tylko czyha na sposobność, kiedy się w posadach zachwieje imperium. Któremu niebezpieczeństwu ma najpierw zapobiec? Której stronie świata winien się przeciwstawić? Przez wszystkie kraje będzie go gnało własne zwycięstwo. Niech więc czczą go i za boga uważają narody, ty żyj i bądź zadowolony już z tego, że podziwia cię Brutus".

X.

 

Znakomicie więc znosił wygnanie Mar-cellus. Zmiana miejsca pobytu nie dokonała żadnej zmiany w, jego sposobie myślenia, choć jej następstwem było ubóstwo. Że zaś w ubóstwie nie ma nic złego, rozumie to każ-dy, kto nie popadł w szaleństwo chciwości i zbytku które wszystko tłumaczy na odwrót. Jak niewiele trzeba środków koniecznych do zachowania człowieka! Komu może tych środków zabraknąć, jeżeli tylko ma jaką  taką zaradność? Co do mnie, to w rzeczywistości straciłem nie bogactwa, ale kłopoty. Wymagania ciała są bardzo skąpe. Ciało chce nie odczuwać zimna, pokarmem i napojem zaspokoić głód i pragnienie. Czego pragnie ktoś więcej, nie ma to już nic wspólnego z potrzebami, ale z żądzami ciała. Nie zachodzi żadna konieczność, by przeszukiwać wszystkie głębiny morza ani by żołądek obciążać mięsem upolowanej zwierzyny, ani by łowić ostrygi na nieznanym wybrzeżu dalekiego morza. Niech bogowie i niech boginie zatracą takich żarłoków, których żądza użycia wykracza poza granice zazdrość wzbudzającego cesarstwa. Aż znad rzeki Fazis sprowadzają upolowaną zwierzynę, by zaopatrzyć kuchnię, która przez to zdobywa rozgłos, i nie wstydzą się kupować ptaków od Partów, na których jeszcze nie wywarliśmy zemsty. Z wszystkich stron świata ściągają wszelkie przysmaki, znane i nieznane, dla zaspokojenia rozgrymaszonej swej żarłoczności. Co rozstrojony łakociami żołądek z trudnością może powstrzymać, to przywożą z najdalszego oceanu. Wymiotują, by jeść, jedzą", by wymiotować; Nie są nawet w stanie strawić pokarmów, których poszukują na całym świecie. Kto gardzi tymi rzeczami, jaką mu szkodę może wyrządzić ubóstwo? Jeśli, przeciwnie, ktoś tych rzeczy pożąda, temu ubóstwo wychodzi na pożytek. Leczy się bowiem z choroby wbrew woli. Jeśli ktoś nawet pod przymusem nie przyjmuje lekarstw, ten jak długo nie może zdobyć się na to, by chciał się wyleczyć, w rzeczywistości jest podobny do tego, kto nie chce. Gajusz Cezar, którego, jak mi się zdaje, natura wydała na świat w tym celu, aby pokazał, czego w największym szczęściu największe występ-ki potrafią dokonać, przejadał codziennie dziesięć milionów sestercji i choć mu w tym dziele służyły radą pomysłowe głowy wszystkich smakoszów, nikt nie potrafił wynaleźć sposobu, jak by urządzić jedną ucztę za podatki ściągane z trzech naraz prowincji. O, godni politowania ludzie, których podniebienie pobudzają wyłącznie kosztowne pokarmy! A kosztownymi je czyni bynajmniej nie żaden nadzwyczajny smak ani rozkosz, jaką dają w jedzeniu, lecz rzadkość i trudność nabycia! Gdyby zechcieli powrócić do zdrowego rozsądku, do czego trzeba by im było tylu sztuk i sposobów służących żołądkowi? Po co mieliby kupować pokarmy? Po co tępić zwierzynę w lasach? Po co łowić ryby w głębinach morskich? Wszędzie wokoło znajdują się środki żywności, które natura rozłożyła na wszystkich miejscach, ale obok nich przechodzą, jakby byli ślepcami, i błąkają się po wszystkich krajach w poszukiwaniu pokarmu, zapuszczają się poza morza i choć mogą głód zaspokoić tanim kosztem, podrażniają go wielkim wydatkiem. Aż chęć bierze powiedzieć: „Po co spuszczacie na wodę okręty? Po co uzbrajacie ręce przeciwko dzikim zwierzętom i ludziom? Po co z taką wrzawą biegacie w różne strony? Po co gromadzicie jedne bogactwa do drugich? Pomyślcie tylko, jak niewielkie macie ciała. Czy nie jest głupotą i najgorszym obłędem pożądać wiele, choć tak mało możesz w sobie pomieścić? Choć powiększycie majątki, choć poszerzycie granice gruntów, nigdy nie nadacie większych rozmiarów i pojemności waszym ciałom. Chociaż pomyślnie powiodą wam się interesy handlowe, chociaż podboje przyniosą wielkie zdobycze, chociaż nagromadzą się zewsząd poszukiwane pokarmy, nie będziecie mieć miejsca, w którym byście złożyli wasze zapasy. Po co tak wiele garniecie? Jak wiadomo, w nędzy żyli nasi przodkowie, ale ich cnota jeszcze do dzisiaj jest ostoją przeciw naszym występkom. Własną ręką przyrządzali dla siebie pokarm. Ziemia była dla nich posłaniem. Dachy ich domów nie jaśniały złotem, świątynie nie błyszczały perłami. Pobożnie składali przysięgi na bogów ulepionych z gliny, ale kto tych bogów wezwał na świadków, ten nawet na pewną śmierć wracał do wroga, żeby nie złamać złożonej przysięgi. Na pewno nie mniej szczę-śliwie żył nasz dyktator, który słuchając mowy poselstwa Samnitów, jednocześnie sam własną ręką przyrządzał sobie nędzną potrawę na palenisku, tą ręką, która już wiele razy rozgromiła wroga i złożyła wieniec laurowy na łonie Jowisza Kapitolińskiego, niż za naszej pamięci żył taki Apicjusz, który w tym samym mieście, skąd niegdyś kazano się wynieść filozofom, jako ludziom psującym młodzież, uprawiał sztukę kuchenną, a swoją umiejętnością zaraził pokolenia". Warto poznać, jaki był jego koniec. Oto kiedy już sto milionów sestercji przepuścił na kuchnię, kiedy już liczne dary książąt i ogromne sumy z Kapitolu roztrwonił na bezustanne biesiady, wtedy dopiero, przygnieciony długami, po raz pierwszy czuł się zmuszony zajrzeć do ksiąg rachunkowych i obliczył, że mu pozostaje dziesięć milionów sestercji. Jakby więc musiał żyć w ostatniej nędzy i głodzie, rozporządzając sumą dziesięciu milionów sestercji — trucizną zakończył życie! Jaka wielka żądza użycia była w człowieku, który posiadając dziesięć milionów se-stercji uważał siebie za nędznego żebraka! Myśl więc sobie, że istotne znaczenie posiada wielkość bogactwa, nie ducha, skoro był ktoś, kto przeląkł się sumy dziesięciu milionów sestercji, i o co inni do bogów się modlą, składając śluby, od tego on uchronił się za pomocą trucizny. Jednak dla człowieka o tak nikczemnej duszy ten ostatni napój był najbardziej zbawienny. Jadł, bowiem i pił truciznę już wtedy, kiedy niezmiernie wystawnymi ucztami nie tylko się rozkoszował, lecz także się pysznił. Kiedy występki swoje wystawiał na pokaz. Kiedy miasto wciągał w swój zbytek. Kiedy młodzież zachęcał do naśladowania siebie, młodzież, która i bez gorszących przykładów, sama przez się na każde zło jest podatna. Taki los spada na ludzi, którzy podporządkowują bogactwa nie normom rozumu, trzymającego się określonych granic, ale zwyrodniałym nawykom, których samowola jest niezmierzona i nie dająca się ująć w żadne granice. Dla chciwości nic — dla natury wystarcza nawet niewiele. Ubóstwo wygnańca nie ma więc w sobie niczego uciążliwego. Żadne miejsce wygnania nie jest pozbawione koniecznych środków do życia, ale każde jest dość urodzajne, aby wystarczająco wyżywić człowieka.

 

XI.  

 

— Ale wygnaniec potrzebuje odzieży i domu. — Jeżeli potrzebuje tych rzeczy wyłącznie do użytku, nie zabraknie mu ani dachu nad głową, ani okrycia. Równie bowiem znikomą ilością materii okrywa się, jak i żywi się człowiek. Niczego natura nie uczyniła trudnym do zdobycia, co uczyniła koniecznym do zachowania człowieka. Lecz jeśli potrzebuje odzieży purpurowej, silnie nasyconej czerwienią barwników, utkanej złotem, mieniącej się różnorodnością kolorów i pięknych ozdób, taki wygnaniec jest ubogi, jednak nie z winy natury, lecz z własnej. I jeśli mu złożysz odszkodowanie za wszystko, co przez wygnanie utracił, nie osiągniesz przez to żadnego skutku. Więcej po odszkodowaniu będzie mu brakło dostatków, których pożąda, niż ich jako wygnaniec utracił.

Jeśli więc pragnie sprzętów domowych, wśród których błyszczą złote naczynia, jeżeli wyrobów ze srebra, słynnych przez wyryte na nich imiona dawnych mistrzów, jeżeli spiżu, który wskutek głupoty nielicznych stał się drogocenny, jeżeli tłumu niewolników, którzy sprawiają, że nawet przestrzenny dom robi się ciasny, jeżeli zwierząt pociągowych, dobrze wykarmionych lub do przesady spasionych, jeżeli szlachetnych kamieni od wszystkich narodów, to chociaż je wszystkie zewsząd zgromadzisz, nigdy nie nasycą nienasyconej żądzy, całkiem tak samo, jak żaden

płyn nie wystarczy do nasycenia kogoś, czyje pragnienie powstaje nie z braku wody, ale z gorączki ogniem trawionych wnętrzności. Nie jest to już żadne pragnienie, ale choroba.

I tego rodzaju przypadek zdarza się nie tylko w odniesieniu do pieniędzy lub środków żywności. Ta sama natura tkwi w każdym pragnieniu, jakie tylko się rodzi nie z braku, ale z przewrotnej żądzy. Wszystko, co nagromadzisz dla zaspokojenia takiego pragnienia, nie będzie kresem żądzy, lecz tylko spotęgowaniem. Kto więc utrzyma swoje pragnienia w granicach potrzeb natury, nie będzie odczuwał ubóstwa. Kto jednak przekroczy granice potrzeb natury, ten się nie wyzwoli z ubóstwa, choćby opływał w największe bogactwo. Dla potrzeb koniecznych wystarczą miejsca wygnania, dla zbytecznych nie wystarczą nawet królestwa. Duch tylko czyni człowieka bogatym. Duch towarzyszy mu na wygnaniu i wśród najdzikszych pustkowi, gdzie znajduje się tyle dla ciała, ile wystarcza do jego utrzymania, sam opływa we własne dobra i rozkoszuje się nimi. Pieniądz nie ma żadnego znaczenia dla ducha, tak samo jak dla nieśmiertelnych bogów nie mają żadnej wartości te wszystkie rzeczy, które nieuświadomione i zbyt zaprzedane swym ciałom  umysły otaczają takim szacunkiem. Drogocenne kamienie, złoto, srebro i wielkie wyszlifowane z marmuru kręgi stołów są to ciężkie przedmioty ziemskie, których nie może pokochać duch czysty i świadomy swojej natury. Sam bowiem jest lekki, nie związany z ciężarem materii i kiedy wyzwoli się z ciała, uleci w górne przestworza. Na razie jednak, o ile tylko pozwala mu na to brzemienny ciężar zewsząd otaczającego go ciała, przezwycięża przeszkody cielesnego bezwładu, chyżym lotem wznosi się na wyżyny i bystrą myślą przenika tajemnice boskie. Duch nie może nigdy przebywać na wygnaniu, ponieważ jest wolny i spokrewniony z bogami, i zdolny ogarnąć wszelki świat i wszelkie stulecie. Myśl jego bowiem szybuje wokół całego nieba i zapuszcza się w każdą epokę, przeszłą i przyszłą. Nędzne to ciało, więzienie i pęta dla ducha, raz tu, raz tam bywa rzucane. Na nim tortury, na nim rozboje, na nim choroby wyładowują swą siłę. Sam duch jest święty i nietykalny, jest wieczny i żadna przemoc nie może na niego się targnąć.

 

XII. 

 

Abyś jednak nie pomyślała, że dla złagodzenia przykrych skutków ubóstwa, które ten tylko jako przykre i uciążliwe odczuwa, kto je za takie uważa, posługuję się wyłącznie radami i wskazówkami mędrców, przypatrz się najpierw, o ile większa jest liczba ubogich, u których nie zauważysz, aby pod jakimś względem byli bardziej przygnębieni i zakłopotani, niż są bogacze. Co więcej, śmiem sądzić, że są o tyle weselsi, o ile ich umysł mniej ma kłopotów z powodu posiadanego dobra. Ale pomińmy ubogich i przejdźmy do bogatych. Jak wiele zachodzi okoliczności, w których bogaci są podobni do ubogich! Kiedy wędrują do obcych krajów, muszą ograniczyć ilość pakunków, ile zaś razy konieczność podróży nakaże pośpiech, muszą rozpuścić tłum towarzyszącego orszaku. Gdy odbywają służbę wojskową, jak znikomą cząstkę mogą mieć z sobą swych bogactw, skoro rygor życia obozowego nie  pozwala na żadne toboły. I nie tylko okoliczności czasu albo ciasnota miejsca zrównuje ich z ubogimi. Oto, kiedy ich już ogarnie odraza do bogactw, sami dobrowolnie wybierają pewne dnie, w których jedzą na ziemi, odkładają na stronę srebro i złoto i używają naczyń glinianych. Szaleni! Czego raz kiedyś pożądali, tego teraz zawsze się wystrzegają. O, jak wielkie zamroczenie umysłów, jak wielka, nieznajomość prawdy zaślepia tych ludzi, którzy ubóstwa panicznie się boją, a jednocześnie  dla przyjemności je naśladują. Naprawdę, ilekroć sięgam pamięcią do dawnych przykładów, wstyd mi przytaczać motywy pocieszeń przeciw ubóstwu, ponieważ w naszych czasach zbytek przybrał w rzeczywistości tak wielkie rozmiary, że suma pieniędzy, jaką wygnańcy zabierają ze sobą na drogę, jest większa, niż wynosiło kiedyś dziedzictwo

książąt. Powiadają powszechnie, że jednego niewolnika miał Homer, trzech Platon, żadnego Zenon, od którego wzięła początek surowa i męska mądrość stoicka. I jeśli ktoś powie, że żyli w sposób godny politowania, już przez ten zarzut sam okaże się w oczach wszystkich godnym politowania. Meneniusz Agryppa, który był pośrednikiem publicznego pojednania patrycjuszów z plebejuszami, został pochowany za składkowe pieniądze. Atiliusz Re-gulus w czasie, gdy gromił Kartagińczyków

w Afryce, napisał list do senatu, że zbiegł jego robotnik najmita i opuszczo...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin