Lukjanienko Siergiej - Konklawe Ras 01 - Zimne blyskotki gwiazd.pdf

(1192 KB) Pobierz
Lukjanienko Siergiej - Konklawe
Siergiej Łukianienko
Zimne błyskotki gwiazd
Przekład Ewa Skórska
 
PROLOG
Ocean nie pamiętał krzywd. Tak jak niebo wierzył w wolność; tak jak niebo
nie znosił granic. Stałem na mokrym piasku, fale lizały moje stopy i łatwo było
uwierzyć, że ta obca gwiazda na niebie to Słońce, a słona woda - pradawna kolebka
ludzkości.
Ale linia brzegu była zbyt równa. Prosta jak horyzont i tak samo fałszywa.
Gdybym poszedł wzdłuż brzegu, nic by się nie zmieniło - z prawej strony będą się
ciągnąć niskie, jakby specjalnie przycięte zagajniki, z lewej będzie syczał przybój.
Tylko piasek pod nogami zmieni kolor: z żółtego stanie się biały, z białego różowy,
potem przejdzie w czarny i z powrotem. Pas plaży niedostrzegalnie wygnie się w
prawo i kiedyś, nieprędko, wrócę do punktu, w którym fale tak samo będą pieścić
brzeg...
Jeden człowiek to aż za wiele, żeby zmienić świat. Zrobiłem krok i woda z
sykiem wypełniła dołki moich śladów. Świat jest zbyt mały, żeby zostawić go w
spokoju. Nie ma beztroski dla żyjących. Tylko ocean i niebo znają spokój.
Uniosłem prawą rękę i spojrzałem na nią. Palce zaczęły się wydłużać.
Kształtowałem je spojrzeniem, zmieniając ludzkie ciało w ostre, zagięte szpony.
Zresztą... czy jeszcze mam prawo, by nazywać się człowiekiem?
 
CZĘŚĆ PIERWSZA
LICZNIK
 
Rozdział 1
- Nie wziąłbyś listu? - spytała Elza. - Chyba utkniemy tu na dwa tygodnie.
Mój mąż będzie się denerwował.
- Na jego miejscu nie przestawałbym się denerwować - wysiliłem się na
dowcip.
Elza uśmiechnęła się i podała mi przez stół kopertę. Jej towarzysze siedzieli
pięć metrów dalej, pili ciemne piwo i szczerzyli się, zerkając na nas. Nic dziwnego.
Przy Elzie wyglądałem jak kurczak. Ładne Niemki to moim zdaniem rzadkość. A
Elza Schröder nie dość, że była ładna, to w galowym mundurze Lufthansy wyglądała
jak ucywilizowana walkiria. Wszystkie te świecidełka na bluzie, długi rząd
srebrzystych gwiazdek na piersi nad lewą kieszenią, nie wiadomo jak trzymający się
na jasnych włosach beret, potężny pistolet w zaplombowanej kaburze...
- Toteż on nie przestaje - odparła Elza. Z jej poczuciem humoru było znacznie
gorzej niż ze znajomością rosyjskiego. - To jak, weźmiesz?
- Oczywiście. - Sięgnąłem po kopertę, spróbowałem wsunąć do kieszeni.
Koperta stawiała opór. Elza westchnęła, przechyliła się nad stolikiem, rozpięła mi
bluzę i wsunęła list do wewnętrznej kieszeni, gdzie już leżały karta lotu i talony
paliwowe.
Dlaczego ona zna mundur Transaero lepiej niż ja sam?
- Dziękuję, Peter - powiedziała niskim, łagodnym głosem. Poprzez
germanizację mojego imienia chciała pewnie wyrazić sympatię. - Miły z ciebie
chłopiec.
Aż mnie zatkało z urazy. Elza spytała:
- Może wstąpisz do nas do Frankfurtu i sam oddasz list? Byłeś we
Frankfurcie? Mąż się ucieszy.
Zawsze to samo - daj palec, a weźmie całą rękę...
- Mamy bardzo napięty grafik, w domu będę tylko trzy dni - burknąłem.
- No to następnym razem - zgodziła się szybko Elza. - Na razie, Peter...
Wstała, a ja poniewczasie spytałem:
- Dokąd lecicie?
- Dżamaja - westchnęła Elza. - Trafił się fracht.
- Ptaszki?
- Papużki i wróbelki. - Drugi pilot Lufthansy skrzywił się. Doskonale ją
 
rozumiałem. Przewożenie tysiąca ćwierkających, brudzących, oszalałych od ciasnoty
i nienaturalnego środowiska ptaków to mało przyjemne zajęcie.
Elza wróciła do swoich przyjaciół, a ja zostałem sam na sam z niedopitym
piwem. Jeszcze wczoraj nie poprzestałbym na jednym, ale dziś wylot, więc nawet ten
kufel był nielegalny.
Popatrzyłem spode łba na salę. Ludzi było sporo, a wszyscy zbici w ciasne
grupki. Największa i najgłośniejsza to Amerykanie z Delty i United Airlines. Nieco
mniejsza - Japończycy z JAL i Anglicy z British Airways. Dostrzegłem nawet
Australijczyków z Quantasa i Hiszpanów z Iberii. Z naszych nikogo. W tym sektorze,
trzeba przyznać, oddawaliśmy pole innym. Westchnąłem, wstając. Podszedłem do
baru i sięgnąłem po telefon; potężny barman, uśmiechając się radośnie, podsunął mi
aparat i wykrzyknął:
- O! Young Russian pilot!
Zapamiętał mnie z wczorajszego dnia. Barmani zawsze lubią Rosjan. Dajemy
im nieźle zarobić... nawet w pojedynkę.
- Pilot, pilot - powiedziałem z roztargnieniem. Podniosłem słuchawkę,
wybrałem numer dyspozytorni. Odpowiedzieli nie od razu. - Pokład trzydzieści sześć
osiemnaście, Transaero. Pojawiło się okno?
Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że dziś uda mi się nie wylecieć. Mógłbym
tu jeszcze posiedzieć, napić się dobrego piwa, wyspać w przytulnym pokoju
hotelowym. Bywaliśmy tu rzadko, pokoje rezerwowano na chybcika i dlatego
dostałem całkiem niezły apartament.
- Pokład trzydzieści sześć osiemnaście... - Na drugim końcu przewodu
dziewczyna dyspozytor stukała w klawiaturę komputera. - Tak, jest okno. O
siedemnastej zero sześć. Potwierdza pan wylot?
Spojrzałem na zegarek. Nie było jeszcze trzeciej. - Tak.
- Kontrola medyczna w gabinecie numer dwanaście, następnie Centrum
Kontroli - powiedziała uprzejmie dziewczyna.
Odłożyłem słuchawkę i posępnie popatrzyłem na barmana.
- Fru? - zapytał radośnie.
Właśnie, fru...
Skinąłem mu głową i podszedłem do drzwi, przez które wwalił się tłum
Chińczyków albo Filipińczyków; musiałem rozpłaszczyć się na ścianie. Korzystając z
chwili, pomachałem Niemcom ręką, ale nie zauważyli.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin