David Eddings - Dzieje Elenium T3 Szafirowa Roza.doc

(2854 KB) Pobierz
DAVID EDDINGS

DAVID EDDINGS

SZAFIROWA ROZA

Księga trzecia dziejów Elenium

Przełożyła: Maria Duch

Tytuł oryginału: The Sapphire Rosę

Data wydania polskiego: 1994 r. Data pierwszego wydania oryginalnego: 1991 r.


Dedykację do tej książki chciała napisać moja żona, a ponieważ ponosi odpowiedzialność za znaczną część pracy, trudno mi było odmówić.

Dotknąłeś niebios i ogień spłynął na ziemię.

Całuję ja


PROLOG

Otha i Azash

wyjątki ze Skróconej historii Zemochu, opracowanej na Wydziale Historii

Uniwersytetu Borraty

W czasach starożytnych kontynent Eosii był bardzo słabo zaludniony. Za­mieszkiwali go Styricy w z rzadka porozrzucanych wioskach. Z biegiem lat pier­wotnych mieszkańców kontynentu poczęli stopniowo wypierać Eleni, migrujący na zachód ze stepów centralnej Daresii. Najpóźniej został zasiedlony Zemoch. Tamtejsze plemiona znacznie ustępowały pod względem rozwoju ludom mieszka­jącym na Zachodzie. Nie dorównywali im stopniem społecznego zorganizowania ani rozwojem ekonomicznym, a ich miasta sprawiały wrażenie bardzo prymityw­nych w porównaniu z tymi, które wyrastały w powstających na Zachodzie kró­lestwach. Klimat Zemochu trudno nazwać łagodnym, toteż życie toczyło się tam głównie wokół zaspokajania podstawowych potrzeb. Kościół przejawiał niewiel­kie zainteresowanie tak biednym i niegościnnym rejonem; w rezultacie kaplice Zemochu pozostawały w większości bez duszpasterzy, a kongregacje bez opieku­nów. Z tej przyczyny Zemosi byli zmuszeni gdzie indziej szukać duchowej strawy. Jako że w dalekiej krainie działało zaledwie kilku księży, nie miał kto nakłaniać osiadłych tam ludzi do poszanowania nałożonych przez Kościół zakazów, doty­czących obcowania z pogańskimi Styrikami. Powszechnie dochodziło zatem do bratania przedstawicieli obu ras, a kiedy prości wieśniacy Eleni spostrzegli, że ich styriccy sąsiedzi czerpią konkretne korzyści ze znajomości sztuk tajemnych, na­turalną koleją rzeczy szerzyła się apostazja. W Zemochu całe wioski zamieszkane przez Elenów nawracały się na styricki panteizm. Wznoszono świątynie ku czci tego lub innego boga; ciemne styrickie kulty przeżywały swój rozkwit. Małżeń­stwa między Elenami a Styrikami stały się powszechne i z końcem pierwszego tysiąclecia Zemochów nie można już było uważać za naród Elenów. Wraz z upły­wem kolejnych stuleci coraz bliższe związki ze Styrikami spowodowały nawet tak znaczne zniekształcenie języka, że stał się on ledwie zrozumiały dla Elenów mieszkających w zachodniej Eosii.

W jedenastym wieku młody pasterz kóz z górskiej wioski w Gandzie, w cen­tralnym Zemochu, przeżył doświadczenie, które w ostateczności wstrząsnęło

światem. Chłopak imieniem Otha podczas poszukiwań zbłąkanej w górach kozy natknął się na ukryty i porośnięty winoroślą przybytek, wzniesiony w starożytno­ści przez wyznawców jednego z licznych styrickich kultów. Kapliczka była po­święcona bożkowi, którego posążek o groteskowo powykrzywianych kształtach miał dziwnie przyzywającą moc. Otha odpoczywał po trudach wspinaczki, gdy usłyszał dobywający się z głębi kapliczki głos, mówiący po styricku.

    Kimże jesteś, chłopcze?

    Nazywam się Otha — odpowiedział chłopak, z wyraźnym trudem przypo­
minając sobie mowę Styrików.

    I przybyłeś do tego miejsca, aby mi się pokłonić, paść na kolana i wielbić
mnie?

    Nie — odparł Otha z nietypową dla siebie szczerością. — Próbuję odszukać
jedną z moich kóz.

Na dłuższą chwilę zapadło milczenie. Potem głuchy, przejmujący dreszczem głos odezwał się ponownie:

              A co musiałbym ci ofiarować, abyś zechciał mi się pokłonić i oddać cześć?
Od pięciu tysięcy lat nikt z twego rodzaju nie odwiedzał mojej świątynki, a ja
łaknę uwielbienia i wiernych dusz.

Otha był pewien, że przemawia do niego jakiś pastuch, chcący płatać figle, i postanowił ciągnąć zabawę dalej.

    Och, chciałbym być królem świata, żyć wiecznie, mieć tysiące dziewcząt
chętnych do spełnienia każdej mojej zachcianki i górę złota...  aha, i jeszcze
chciałbym znaleźć swoją kozę — wyliczył jakby od niechcenia.

    I w zamian za to oddałbyś mi swą duszę?

Otha się zastanowił. Zaledwie zdawał sobie sprawę z tego, że miał duszę, tak więc jej strata nie powinna mu zbytnio przeszkadzać. Poza tym — jak rozmyślał dalej —jeżeli to nie był figiel któregoś z wyrostków pasących kozy i propozycje można by potraktować poważnie, to niespełnienie choćby jednego z tych niewy­konalnych żądań unieważniłoby całą umowę.

    No dobrze — zgodził się z obojętnym wzruszeniem ramion — ale najpierw
udowodnij mi swą moc. Chcę zobaczyć moją kozę.

    A zatem spójrz za siebie, Otho — polecił głos — i odbierz to, co było
zgubione.

Pastuszek się obejrzał. Zgubiona koza spokojnie obgryzała krzaki.

Otha był przeciętnym zemoskim chłopakiem. Lubował się w zadawaniu bó­lu bezbronnym istotom. Z upodobaniem oddawał się okrutnym żartom, drobnym kradzieżom i gdy tylko miał po temu okazję, chętnie bałamucił samotne pasterki. Był chciwy i niechlujny, a o swoim sprycie miał wygórowane mniemanie.

Przywiązując kozę do krzaka myślał gorączkowo. Jeżeli ten zapomniany sty-ricki bożek potrafi na żądanie zwrócić zaginioną kozę, do czego jeszcze mógłby

być zdolny? Otha doszedł do wniosku, że oto trafiła mu się okazja, której żal nie wykorzystać.

    Dobrze — zgodził się — na razie masz u mnie jedną modlitwę za zwrot
kozy. Potem możemy porozmawiać o duszach, cesarstwach, bogactwie, nieśmier­
telności i kobietach. Ukaż się. Nie będę się kłaniał powietrzu. Jakie masz imię?
Muszę je znać, aby ułożyć poprawną modlitwę.

    Jam jest Azash, najpotężniejszy ze Starszych Bogów. Jeżeli zostaniesz
mym sługą i przyprowadzisz innych, aby oddawali mi cześć, nagrodzę cię so­
wicie. Wywyższę cię i obdarzę bogactwami, jakich nie możesz sobie wyobrazić.
Najpiękniejsze z panien będą twoje. Będziesz żył bez końca, a co więcej, bę­
dziesz miał taką władzę nad światem, jakiej nie miał jeszcze nigdy żaden czło­
wiek. W zamian za to proszę jedynie o twą duszę i dusze tych, których do mnie
przywiedziesz. Wielkie są moje potrzeby i samotność, ale moja nagroda dla ciebie
będzie równie wielka. Spójrz w me oblicze i zadrżyj przede mną.

Powietrze wokół pokracznego posążka zamigotało i Otha ujrzał wznoszące się nad niezdarnie wyrzeźbionym wizerunkiem prawdziwe oblicze Azasha. Wzdry­gnął się z przerażenia przed okropnym duchem, który pojawił się tak nagle, i padł na ziemię, korząc się przed zjawą. W głębi duszy Otha był tchórzliwy i oba­wiał się, że bardziej racjonalna reakcja na zmaterializowanego Azasha — natych­miastowa ucieczka — może sprowokować ohydnego boga do uczynienia czegoś okropnego, a Otha bardzo bał się o własną skórę.

    Chwal mnie, Otho — ozwało się bóstwo. — Moje uszy są żądne twej ado­
racji.

    O potężny... ojej, jak ci na imię... aha, Azashu. Bogu bogów i władco
świata, wysłuchaj mej modlitwy, wysłuchaj swego pokornego czciciela. Jestem
niczym pył przed tobą, a ty wznosisz się nade mną jak góra. Czczę cię, sławię
i składam z głębi mego serca dzięki za zwrot mej nieszczęsnej kozy — którą,
gdy tylko wrócę do domu, stłukę na kwaśne jabłko za to, że odeszła od stada. —
Trzęsący się ze strachu Otha miał nadzieję, że jego modlitwa zadowoliła Azasha
lub przynajmniej na tyle rozproszyła uwagę boga, aby nadarzyła się okazja do
ucieczki.

    Modlitwa była odpowiednia, Otho — oznajmiło bóstwo. — Zaledwie od­
powiednia. Z czasem nabierzesz biegłości w swej adoracji. Ruszaj teraz swoją
drogą, a ja będę delektować się twą niezdarną modlitwą. Wróć jutrzejszego ranka,
odsłonię przed tobą swe zamysły.

Kiedy po ciężkim marszu Otha przybył z kozą do swej brudnej chaty, poprzy­siągł sobie nigdy nie wracać do kapliczki wstrętnego bożka. Tej nocy nie mógł zasnąć, przewracał się z boku na bok na nędznym posłaniu, dręczony przez wizje bogactwa i usłużnych panien, zezwalających mu dać upust żądzom.

              Zobaczmy, do czego to doprowadzi — mruknął do siebie, gdy świt rozpra­
szał mroki nocy. — W razie potrzeby zawsze mogę uciec.

I tak prosty Zemoch, pasterz kóz, został wyznawcą Starszego Boga, Azasha, boga, którego imienia styriccy sąsiedzi Othy nie chcieli nawet wypowiadać, tak wielką czuli przed nim bojaźń. W następnych wiekach Otha zdał sobie sprawę, jak głębokie było jego zniewolenie. Azash wiódł go cierpliwie poprzez okres zwykłe­go oddawania mu czci do odprawiania zwyrodniałych rytuałów, a potem dalej do obmierzłego królestwa nieobyczajności. W miarę jak straszne bożyszcze żarłocz­nie pożerało jego duszę, prosty i nie budzący szczególnego wstrętu pastuszek kóz stawał się ponury i coraz mniej towarzyski. Żył wprawdzie kilkanaście razy dłużej niż przeciętny człowiek, lecz jego członki uwiędły, a brzuch i głowa się rozdęły. Ponieważ unikał słońca, stał się trupio blady. Stracił włosy. Został wielkim boga­czem, ale bogactwo go nie cieszyło. Na każde zawołanie miał chętne konkubiny, lecz ich urok nie robił na nim wrażenia. Tysiące tysięcy cieni, upiorów i stworów z ciemności czekało jedynie na jego skinienie, ale nie potrafił na tyle się nimi zainteresować, aby im cokolwiek rozkazać. Przyjemność czerpał jedynie z kon­templacji bólu i śmierci. Z rozkoszą przyglądał się, jak ku jego uciesze sługusi okrutnie pozbawiali życia bezbronne i drżące ofiary. Pod tym względem Otha się nie zmienił.

Na początku trzeciego tysiąclecia, gdy podobny ślimakowi Otha skończył dziewięćset lat, polecił swym zaufanym sługom przenieść prymitywną kaplicz­kę Azasha do miasta Zemoch, położonego w północnowschodnich górach. Skon­struowano ogromną figurę ohydnego boga, aby zamknąć w niej posążek, a nad nią wzniesiono olbrzymią świątynię. Za świątynią kazał Otha zbudować swój własny pałac, połączony z nią labiryntem korytarzy. Była to okazała budowla o ścianach pokrytych najlepszym kutym złotem, bogato inkrustowanym perłami, onyksem i chalcedonem. Na kolumnach wyrysowano rubinowe i szmaragdowe litery o za­wiłych kształtach. Tam też z całą obojętnością ogłosił się cesarzem wszystkich Zemochów. Proklamacji tej towarzyszył grzmiący i trochę kpiący głos Azasha, który wraz z tłumnym wyciem złych duchów dobywał się ze świątyni.

Tak rozpoczął się okres straszliwego terroru w Zemochu. Wszystkie inne wy­znania zostały bezlitośnie wytępione. Ofiary z noworodków i dziewic liczono w tysiącach, a Eleni i Styricy byli jednako mieczem nawracani na wiarę w Aza­sha. Około wieku zajęło cesarzowi i jego sługusom wykorzenienie wszelkich śla­dów obyczajności ze zniewolonych poddanych. Wszystkich ogarnęła żądza krwi i niewyobrażalne okrucieństwo, a rytuały odprawiane przed wzniesionymi ku czci Azasha ołtarzami i kapliczkami stawały się coraz wstrętniejsze i bardziej odraża­jące.

W dwudziestym piątym wieku Otha uznał, że wszystko zostało przygotowa­ne do realizacji ostatecznego celu jego zwyrodniałego boga. Zgromadził więc na zachodniej granicy Zemochu swe ludzkie armie oraz sprzymierzeńców z krainy ciemności. Wkrótce też, gdy Azash zebrał swoje siły, Otha uderzył, wysyłając wojska na równiny Pelosii, Lamorkandii i Cammorii. Nie da się w pełni opisać

ludzkiego przerażenia wywołanego inwazją. Dzikość zemoskich hord daleko wy­kraczała poza zwykłe okrucieństwo, a niewypowiedziane okropieństwa, jakich dopuszczali się nieludzie towarzyszący armii najeźdźcy, były zbyt ohydne, aby o nich w tym miejscu wspominać. Wznoszono góry z ludzkich głów. Pojmanych do niewoli smażono żywcem, a potem zjadano. Wzdłuż dróg i traktów stały krzy­że, szubienice i pale. Niebo było ciemne od krążących sępów i kruków, a powie­trze cuchnęło palonym i gnijącym mięsem.

Armie Othy śmiało zdążały w kierunku pola bitwy z pełnym przekonaniem, że ich sprzymierzeńcy bez trudu pokonają każdy opór. Nie wzięli jednak pod uwagę siły Rycerzy Kościoła. Na równinie Lamorkandii, na południowym krańcu jeziora Randera, doszło do wielkiej bitwy. Ziemskie armie zwarły się z sobą w potężnym starciu, ale jeszcze bardziej zdumiewającą walkę stoczyły ze sobą siły nadnatural­ne. Wzięły w niej udział wszelkie wyobrażalne formy ducha. Pole walki omiatały fale ciemności i wielobarwne łuny światła. Ogień i blask lały się z nieba. Całe bataliony pochłaniała ziemia lub spalały nagłe płomienie. Od horyzontu po hory­zont przetaczały się huczące gromy. Ziemia drżała od wstrząsów, a potoki lawy wyrzucane z jej głębin pochłaniały idące w szyku legiony. Wiele dni armie trwały zwarte w straszliwej bitwie na zbroczonym krwią polu, aż w końcu Zemosi zosta­li odparci. Ze straszydłami rzuconymi przez Othę starli się, jak równy z równym, Rycerze Kościoła, i po raz pierwszy Zemosi zakosztowali smaku porażki. Począt­kowo niechętny odwrót zmienił się w paniczną ucieczkę. Rozbite hordy pognały w kierunku granic.

Eleni zwyciężyli, ale drogo okupili zwycięstwo. Połowa rycerstwa poległa na polu bitwy, a armie królów liczyły swych zabitych w dziesiątki tysięcy. Do nich należało zwycięstwo, lecz byli zbyt wyczerpani i nieliczni, aby ścigać uciekają­cych Zemochów.

Rozdętego Othę, który na swych osłabłych członkach nie był już w stanie udźwignąć własnego ciężaru, zaniesiono w lektyce do świątyni znajdującej się za labiryntem, aby mógł stawić czoło gniewowi Azasha. Cesarz czołgał się przed posągiem swego boga, błagając ze łzami o litość.

W końcu Azash przemówił:

— Ostatni raz, Otho, jeszcze ten jedyny raz ulegnę twym błaganiom. Chcę posiąść Bhelliom. Zdobądź go i przynieś mi, bo przestanę być wobec ciebie tak wielkoduszny. Skoro darami nie nakłoniłem cię do poddania się mej woli, być mo­że dokonam tego męczarnią. Idź, Otho. Znajdź mi Bhelliom, abym mógł powrócić do swej dawnej postaci i odzyskać wolność. Jeżeli mnie zawiedziesz, z pewnością zapragniesz śmierci, gdyż twoje umieranie będzie trwało wieczność.

I tak, pomimo iż klęska rozniosła w strzępy wojska Zemochu, zrodził się ostat­ni spisek Othy przeciwko królestwom Zachodu. Spisek, który miał doprowadzić cały świat na skraj przepaści.


CZĘSC I BAZYLIKA

Rozdział 1

Wodospad niknął w bezdennych czeluściach, które pochłonęły Ghweriga. Spadaj...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin