Part V: Koniec i początek.
Staliśmy w ciszy. Nawet Faust zdawał się być w szoku, kiedy niewidzialna ręka skończyła ryć napis na kamiennych wrotach. Książę głęboko się nad czymś zastanawiał, natomiast Shun odwrócił się do nas tyłem i pocierał dwoma palcami skroń. Starał się chyba coś sobie przypomnieć, ale nieudolnie mu to szło. Również ja nie mogłem zebrać myśli. Zolom... Słyszałem już gdzieś to słowo, ale nie pamiętam gdzie.
- A więc?- Wtrącił Lider.- Co teraz, demonie?
- Trzeba nad tym dłużej pomyśleć...- Odpowiedział Faust.- Ach, byłbym zapomniał: skąd TY właściwie wiedziałeś, że zdrajca udał się do Katedry?
Właśnie! Tego Mistrz jeszcze nie powiedział. Wszystkie spojrzenia utkwione były w białowłosym mężczyźnie, który cofnął się kilka kroków. Popatrzył po wszystkich, po czym utkwił wzrok w demonie. Spojrzał mu w oczy i wysyczał gniewnie:
- Nie twoja sprawa... Po prostu wiem i niech reszta was nie obchodzi.
- Do twoich wspomnień też trudno się dostać, nie sprawiając ci przy tym bólu...- Podjął Faust.- Nieźle się od nas odgrodziłeś... Co ukrywasz?
- Powiedziałem już: NIE TWOJA SPRAWA!
Shun obrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. Książę pobiegł za nim, chcąc go prawdopodobnie zatrzymać. W labiryncie korytarzy na pewno zgubiłby się. Usłyszałem jak Lider zaczyna krzyczeć na Sorę, ale ten raczej nie zrozumiał ani jednego słowa, gdyż Mistrz wysławiał się po angielsku. Mogło mi się tylko wydawać, ale możliwe, że głos błękitnookiego, zaczął się załamywać. Mężczyzna opuścił ręce, którymi chwilę wcześniej żywo gestykulował. Później zaczął szeptać coś do Księcia, usiłując, za wszelką cenę, nie patrzeć mu w oczy. Zastanawiające... Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby Lider przed kimś się otwierał... Tym bardziej przed kimś, z kim jeszcze niedawno prowadził wojnę.
Odwróciłem się przodem do wrót, aby jeszcze raz wszystko sobie przeanalizować. Z całej naszej czwórki na rozszyfrowaniu zagadki, zależało jedynie Faustowi. Wyciągnąłem rękę przed siebie i dotknąłem drzwi. W tej samej chwili, na dole, po lewej stronie, zaczęło coś migotać. Odskoczyłem przerażony, myśląc, że coś zepsułem, co oczywiście mogło się zdarzyć. Demon patrzył jeszcze przez chwilę na otwór, z którego dochodziło światło, po czym położył dłoń na wrotach. Ten sam efekt, co w moim przypadku, z tym, że błyski dochodziły z wylotu na dole. Faust uśmiechnął się lekko.
- Czy Drow i Lider zechcą się tutaj zbliżyć?- Powiedział cicho.
Mistrz spojrzał na niego groźnie, ale wykonał polecenie. Najwyraźniej nie tylko ja doszedłem do wniosku, że lepiej się demonowi nie sprzeciwiać. Sora trzymał się blisko Shuna, prawdopodobnie żeby go powstrzymać w razie niekontrolowanego impulsu, rzucenia się na Fausta. Błękitnooki aż się gotował ze złości, ale nie byłem do końca pewny, czym to jest spowodowane. Jego pierś unosiła się szybko, a sam próbował opanować oddech, co mu raczej nie wychodziło.
- Zaczniesz w końcu gadać?- Warknął Mistrz, nie spuszczając wzroku z demona.- Nie chcę być tu dłużej, niż to konieczne.
- Nie denerwuj się człowieku...- Wymruczał demon. Nawet nie starał się ukrywać, że robienie na złość Liderowi daje mu przyjemność.
Shun zakrył sobie twarz ręką i zaczął coś mruczeć pod nosem. Brzmiało to jak liczby. Najpierw od jednego do dziesięciu, a później wspak. Książę gładził go po ramieniu, przemawiając w swoim języku. Nie rozumiałem, o co może chodzić Faustowi, ale z chęcią się tego dowiem. Mistrz po wtóry spojrzał na demona i zapytał już spokojnym głosem.
- Czyżbyś miał jakiś przebłysk demonie?
- Możliwe... Dotknij wrót.
- Nie.
I tyle. Po prostu „nie”. Ze zdumieniem stwierdziłem, że było w tym coś niepokojącego. Coś podejrzanego... Musiałem przyznać, że to jedno słowo zabrzmiało w ustach Lidera bezpretensjonalnie śmiesznie. Świadomość podsunęła mi jednak pewne skojarzenie. To tak, jakby zapytać złodzieja, czy można łaskawie pobrać od niego odciski palców, żeby mieć pewność, że nie ukradł on jakiegoś wartościowego drobiazgu. Przestępca oczywiście się nie zgodzi. Tak jak Shun. A przedstawiciele prawa będą naciskać dalej.
- Nie stanie ci się krzywda. Musisz tylko dotknąć kamienia...- Demon przechylił lekko głowę.- Chcesz, żebym pokazał ci jak to się robi?
- Nie żartuj...- Mistrz odwrócił się do niego tyłem i skrzyżował ręce na piersi.
No tak... Bo, po co złodziejowi prezentacja, skoro i tak wie, że sam popełnił przestępstwo? O Boże, zaczynam prowadzić jakieś pogięte śledztwo... To pewnie przez ten stres. Wrócimy na górę, będę kochał się z Faustem, pójdę spać, a rano wszystko wróci do normy.
- W takim razie może Drow zacznie?
- Nie mam nic przeciwko, demonie.- Odpowiedział Sora i zbliżył się do ściany.
Odsunąłem się trochę, robiąc miejsce Księciu, a gdy ten przechodził obok, pogłaskał mnie po głowie, zupełnie jak ksiądz, który zbiera na tacę od małych dzieci! Najeżyłem się ze złości i cofnąłem pod ścianę, opierając się o nią. Co za wstyd... Chociaż Sora mógł traktować mnie odrobinę poważniej niż pozostali. Czy ja proszę o tak wiele? Chociaż z drugiej strony, każdy z obecnych tu mężczyzn spokojnie mógłby być moim ojcem.
Zobaczyłem jak Shun przechyla lekko głowę, aby zerknąć na Drowa. W jego spojrzeniu dostrzegłem coś dziwnego, ale nie mogłem dłużej na niego patrzeć, gdyż ten mnie „przyciął”, obrzucił gniewnym spojrzeniem i znów się odwrócił. W czasie, kiedy ja czujnie obserwowałem Lidera, Sora zdążył dotknąć wrót. Silny promień niebieskiego światła wystrzelił z małego otworu pod obrazkiem potwora, aby następnie zatrzymać się na przeciwległej ścianie. Usłyszałem cichy syk Shuna, a następnie zobaczyłem, że złapał się za prawe ramię.
- Chciałeś mnie zabić, durniu?!- Krzyknął i odwrócił się gwałtownie.
- Przepraszam!- Sora zrobił naprawdę przestraszoną minę i „pobiegł na pomoc” do Mistrza.
Błękitnooki mężczyzna cały czas trzymał się za ranę, którą spowodował promień. Kiedy Książę odsunął zakrwawioną dłoń, moim oczom ukazało się naprawdę paskudne obrażenie. To tak jakby ktoś „wyciął” mu tam kreskę, szerokości dwóch centymetrów. Usiłowałem odepchnąć od siebie myśl, iż jest duże prawdopodobieństwo, że i głębokość rany może być taka sama. Oto kolejny przykład, za który mogę podziwiać Shuna: gdyby przytrafiło mi się coś takiego, pewnie od razu bym zemdlał. Już teraz robiło mi się słabo... Natomiast Lider przyglądał się swojej ranie ze stoickim spokojem, niemal z zainteresowaniem!
- Trzeba to szybko opatrzyć.- Powiedział poważnie Książę.- Niewiadomo, jakie właściwości miał ten promień.
- Myślałem, że jesteś zbyt zajęty podziwianiem wyrytych w skale wrót...- Zakpił Mistrz i wlepił zdziwione spojrzenie w ścianę przed sobą.
Drow odwrócił głowę i też zapatrzył się w tamtym kierunku. Zaś Faust... cóż, on stał tam już od jakiegoś czasu. W miejscu, gdzie, możliwe, powinien zatrzymać się promień, znajdował się jakiś rysunek- koło wpisane w trójkąt, czy coś takiego. Nie wiem, nigdy nie byłem dobry z geometrii. Zastanawiałem się, czy otwór, pod obrazkiem potwora, nie ma przypadkiem działać jak projektor, taki jak w kinach. Już chciałem wyciągnąć rękę w stronę tego niebieskiego światła, ale w ostatniej chwili się opamiętałem. Lazurowy promień, bez najmniejszego problemu, przebił się przez ramię Lidera, pozostawiając po sobie coś jakby rów. Jakoś nie miałem ochoty przekonać się jak wygląda życie bez ręki, więc, na wszelki wypadek, cofnąłem się jeszcze dalej.
- Coś wam to przypomina?- Zapytał Mistrz, usiłując zignorować Drowa, który znów zaczął interesować się jego okaleczoną ręką.
- Trochę...- Mruknął Sora i doznałem dziwnego wrażenia, że wypowiedziała się jego „prawdziwa połowa”, czyli po prostu Elf.- Zabierz dłoń...
- Nie zabiorę.- Warknął Shun i mocniej zacisnął palce na ranie. Jeszcze większy strumień krwi zaczął spływać mu w dół łokcia, ale nie przejął się tym.- Co ci to przypomina?
- Zabierz dłoń, a może ci powiem...- Uśmiechnął się pod nosem.
- No proszę, jakie warunki!- Zdenerwował się błękitnooki.- Czy tobie nie zależy, żebyśmy w końcu dotarli do Katedry?
- Ty też przecież chcesz tam iść.
Lider wywrócił oczami i odsłonił powoli ranę. Widok był straszny... Obrażenie nieustannie krwawiło i jakoś nie zapowiadało się, żeby szybko przestało. W pomieszczeniu paliły się pochodnie, ale Shun przez cały czas stał w cieniu, więc nie mogłem zobaczy jego cery. Dopiero, kiedy Książę poprowadził go w stronę światła, zobaczyłem, jaki jest blady. Stracił naprawdę dużo krwi, a bez pomocy rana się sama nie zagoi. Drow też to zauważył i teraz całą swoją uwagę skupiał na Mistrzu. Faust też się zainteresował i to jakoś odwróciło naszą uwagę od promienia.
- Chwilowo nie mamy z ciebie żadnego pożytku, więc proponuję, abyś udał się do mojej komnaty...- Mruknął demon, nie spuszczając wzroku z rany Lidera.
- Myślę, że to doskonały pomysł.- Wtrącił szybko Sora, kiedy Mistrz otwierał usta, aby prawdopodobnie zaprotestować.- Zabrałem ze sobą kilka lekarstw, pomogą ci, Shunie.
- Obejdzie się.- Warknął błękitnooki i wyrwał rękę z uścisku Księcia, zadając sobie przy tym ból.
- Będziesz mu towarzyszyć, Testament.- Powiedział Faust.- Lepiej, żeby twój Lider nie zemdlał gdzieś po drodze, bo mam do niego kilka pytań...
- Ale ja nie znam drogi powrotnej!- Zawołałem.- Zgubię się po pierwszym zakręcie!
- Nie bój się, nie zgubisz się...- Demon chwycił jedną z pochodni i podał mi ją.- Nie ważne, w którą stronę skręcisz, ale staraj się iść ciągle prosto. Tylko uważaj na pułapki.
Zerknąłem niepewnie na Mistrza, który nawet nie obdarzył mnie pogardliwym spojrzeniem, co w normalnych okolicznościach mógłby zrobić. Patrzył w jeden, tylko sobie znany, punkt, zupełnie jakby był w innym świecie. Może to i lepiej...
Mistrz nie odzywał się do mnie przez całą drogę, a ja nie miałem odwagi, żeby pierwszy zacząć rozmowę. Teraz Lider leżał w swoim łóżku i bawił się małym, szklanym flakonikiem, w którym znajdował się jakiś przezroczysty płyn. Po wypiciu tego lekarstwa zasypia się niemal natychmiastowo, przynajmniej tak mówił Książę. W dodatku nie czuje się już jakikolwiek bólu, a wszelkie zranienia przestają krwawić. Już kilka razy próbowałem nakłonić Shuna, aby szybciej opróżnił zawartość ampułki, ale ten nawet się do mnie nie odezwał. Siedziałem na jednym z foteli i obserwowałem błękitnookiego, który właśnie zabierał się do wypicia lekarstwa. Rzucił mi przelotne spojrzenie i wychylił całą zawartość flaszki. Tutaj chyba kończy się moja rola „opiekuna”. Dopilnowałem, aby Lider dotarł bezpiecznie do komnaty i na własne oczy widziałem jak pije ten płyn od Księcia. Przymknąłem powoli powieki, nawet nie próbując dowlec się do łóżka. Wtem usłyszałem jakiś dziwny dźwięk. Gwałtownie otworzyłem oczy, aby zobaczyć krztuszącego się Mistrza. Zerwałem się z siedzenia i pobiegłem w tamtym kierunku.
- Wszystko w porządku?- Zapytałem zdenerwowany, nie wiedząc, co mam najpierw uczynić.- Zawołać kogoś? Może...mmm...!
Nim zdążyłem odpowiednio zareagować, leżałem już przyciśnięty do materaca, czując ciepłe wargi Shuna na swoich. Zdrowa ręka Lidera zacisnęła się na moim gardle i byłem zmuszony otworzyć usta. Język Mistrza wsunął się do nich powoli, a razem z nim jeszcze coś, jakaś ciecz. Usypiające lekarstwo! Z całych sił próbowałem odepchnąć się od błękitnookiego, ale były to daremne wysiłki. Uścisk dłoni Shuna przybrał na sile, więc instynktownie przełknąłem ślinę, a wraz z nią spłynął również eliksir. Poczułem jak Lider się uśmiechnął i zaczyna wycofywać. Ręka mężczyzny puściła moje gardło i spoczęła na mych ustach, uniemożliwiając krzyk. Patrzyłem gniewnie na uśmiechającego się Mistrza, który był najwyraźniej dumny ze swojego pomysłu. Nie rozumiałem tylko, dlaczego posunął się do czegoś takiego, co nim kierowało. Błękitnooki rozejrzał się dokoła, po czym wziął, ze swojej szafki nocnej, szklankę z wodą (którą zresztą sam mu przyniosłem) i przepłukał sobie gardło.
- Wybacz.- Powiedział, odstawiając naczynie.- Ale jesteś taki naiwny, że aż grzech tego nie wykorzystać...
Ułożyłem ręce po obu stronach mojej głowy, wiedząc, że nie wygram z siłą Shuna, a poza tym już zaczęło ogarniać mnie zmęczenie. Ten środek od Księcia rzeczywiście szybko działa...
- Ślicznie pokazujesz swoją uległość... Dlaczego kiedy trafia mi się okazja, nigdy nie mogę jej wykorzystać?- Nachylił się nade mną i zaczął składać delikatne pocałunki na moim uchu. Zarumieniłem się mimowolnie.- Dopóki nie zaśniesz, pozwolę sobie na małą zabawę... Co ty na to?
Wiedziałem, że, nawet gdybym miał sposobność, nie czekałby na moją odpowiedź. Jakiś dziwny dreszcz targnął moim ciałem, kiedy język błękitnookiego wsunął się do mojego ucha. Nie wiedziałem czy to było obrzydzenie, czy podniecenie. Zacisnąłem mocno zęby, modląc się, aby mikstura w końcu mnie uśpiła. Najwyraźniej dla Lidera przyjemność liczyła się jeszcze bardziej, niż rozsądek. W stanie, w którym jest, nie powinien nadwerężać ręki, ale chyba bardziej mu się podobało gładzenie moich pośladków i krocza, niż trzymanie kończyny „sztywno”. Chciałem protestować, ale już po kilku chwilach wszystko było mi obojętne. Zamknąłem oczy i jeszcze przez chwilę czułem dotyk Mistrza. Później zasnąłem.
Głosy. Co najmniej dwóch kłócących się mężczyzn utrudniało mi spokojny sen. Nie wiedziałem, co jest powodem ich sporu, bo to chyba nie było najważniejsze. Ciekaw jestem, dlaczego ten cudowny, delikatny dotyk ustał. Nagle coś mi się przypomniało...
- LIDER!!!- Wrzasnąłem, podnosząc się gwałtownie do siadu.
Zobaczyłem jak Książę, siedzący w fotelu pod ścianą, podrywa się raptownie, a po chwili chwyta za serce i z powrotem opada na mebel, dysząc ciężko. Myliłem się, sądząc, że w komnacie było tylko dwóch mężczyzn. Było ich znacznie więcej... Faust, Drow, Cleopather i jeszcze czterech służących. Wszystkie spojrzenia utkwione były w mojej osobie, ale najbardziej wyczułem spojrzenie mojego demona. Chyba nastrój mu nie dopisywał...
- Gdzie Shun?- Zapytałem, zdając sobie nagle sprawę z jego nieobecności.
- Myślałem, że ty mi to powiesz...- Odpowiedział cicho Faust.- Jak również, co robisz w jego łóżku? Czyżby moje łoże nie przypadło ci do gustu?- Spojrzał na mnie karcąco i od razu załapałem.
Wygrzebałem się z rozgrzanej pościeli tak szybko, że niemal się przewróciłem. Cleopather zaczął cicho chichotać, ale nie przejąłem się tym zbytnio, gdyż coś innego przykuło moją uwagę. W komnacie było niezwykle jasno, za oknem też. Cholera. Czyli słońce już wzeszło, a to oznacza, że jest po siedemnastej... A więc spałem w łóżku Lidera ponad siedem godzin. Cudownie... Spojrzałem na demona z lekkim niepokojem, ale ten nic nie powiedział.
- Trzeba coś zrobić.- Powiedział Książę, po kilku chwilach ciszy.- Zabrał swój miecz, torbę i płaszcz, więc nie sądzę, że udał się na spacer...
- To moja wina...- Szepnąłem i spuściłem głowę.- Znowu... Przepraszam...
- Nikt nie ma do ciebie żalu, Testament.- Rzekł łagodnie Drow.- W zachowaniu Shuna było już coś dziwnego, od kiedy weszliśmy do podziemi. Nie sądziłem, że może uciec... O której... zasnąłeś?- Zwrócił się do mnie.
- Nie pamiętam... Chyba około dziesiątej...
- Twój Lider jest sprytniejszy, niż sądziłem.- Mruknął Faust, rozsiadając się w fotelu.- Czy spowalniał wasz marsz, kiedy tutaj szliście?
- Nie. W ogóle się nie odzywał. Szedł trochę z tyłu i musiałem się zatrzymywać, żeby za mną nadążył. Lekarstwa też pić nie chciał, a potem...
- Wystarczy.- Demon machnął ręką, widząc, jak zaczynam drżeć na całym ciele.- Jeżeli chcemy go dogonić, musimy wyjść z miasta o północy, nie wcześniej.
- Ale on może umrzeć!- Krzyknął Drow.- Sugerujesz, że minęło już pięć godzin, skąd wiesz, że się do tej pory nie wykrwawił?!
- On... Nie krwawił...- Powiedziałem cicho.
Już od dłuższego czasu przyglądałem się białemu bandażowi, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Opatrunek leżał pod łóżkiem Księcia i nic nie wskazywało na to, że został „użyty”. A to było, co najmniej dziwne... Zaraz po przyjściu do komnaty, Shun od razu kazał sobie opatrzyć ramię. Ten szczegół mi nie umknął, bo dobrze pamiętam jak zrobiło mi się słabo, kiedy zobaczyłem jego ranę.
Usiadłem na brzegu łóżka Lidera i zacząłem się zastanawiać. Mistrz nie należał do osób, które szybko zmieniają zdanie. Jeśli zaproponował podróż do Katedry, to w Mrocznych Szczytach musiało wydarzyć się coś naprawdę poważnego, że postanowił zrezygnować. Przez chwilę miałem przed oczami Towarzyszy Cleo Numer 1 i 2, ale błyskawicznie odgoniłem od siebie tę myśl. Może chodziło o te wrota, bo przecież już wtedy Książę coś podejrzewał. Później Faust chciał, żeby błękitnooki dotkną tego głazu i oczywiście nastąpiła obietnica, iż będą musieli sobie porozmawiać. Czy o to cały czas chodziło? Lider chciał uniknąć pytań i postanowił się ulotnić? W takim razie, co oznacza ten bandaż? Za dużo pytań... To zbyt skomplikowany jak na mnie...
- Poddaję się...- Odpowiedziałem z rezygnacją.- Nie wiem... A tak właściwie, to, co ustaliliście względem tych wrót?
- Nic, co można powiedzieć teraz.- Rzekł demon i machnął ręką, dając służbie (i Cleo) znak, żeby opuścili naszą komnatę.- Musimy odnaleźć tego człowieka. On coś wie i jestem pewny, że to nic, co można zignorować...
Faust pomyślał o wszystkim. Zanim wyruszyliśmy na poszukiwanie Lidera, demon rozkazał przygotować nam cieplejszą odzież i osiodłać Zmory. Nigdy nie jeździłem na takim stworzeniu, a grzywa zwierzęcia, która była najprawdziwszym ogniem, skrupulatnie mnie odstraszała. Ale przynajmniej nie zmarznę, jak podczas podróży tutaj. Z pewnych względów, Arcydemon musiał przybrać swoją ludzką formę, co niespecjalnie mi przeszkadzało. Sora bez problemu dosiadł czarnego, mięsożernego (kolejny powód, aby się ich obawiać) rumaka, chcąc jak najszybciej dogonić Mistrza. Zbliżyłem się do przydzielonego mi wierzchowca i pogładziłem go drżącą ręką po szyi. Nie miałem odwagi dotknąć jego chrap. Bóg jeden wie, czy zwierze nie potraktuje mojej ręki jak jakiejś przekąski, przed podróżą. Albo przynajmniej jej nie poparzy... Z nozdrzy Zmory, co jakiś czas buchał dym, a czasem nawet iskry, nie miałem, więc ochoty ryzykować. Jednak jazda okazała się prostsza, niż przypuszczałem. Mogłem wręcz twierdzić, że na tych rumakach jeździ się o wiele wygodniej niż na zwykłych koniach. Również ich prędkość, jaką rozwijają w ciągu piętnastominutowego biegu, mnie zadziwiła. Najważniejsze to uważać, aby grzywa stworzenia przypadkiem nie podpaliła mi ubioru, reszta jest bajecznie łatwa.
Jechaliśmy bez przerwy, przez bite trzy, albo i cztery godziny. Opuściliśmy las już jakiś czas temu i aktualnie pędziliśmy po jakimś pustkowiu, zmierzając do miasta Midael-heim. Uczyłem się kiedyś o tym na geografii, ale nie mogę powiedzieć nic więcej, prócz tego, że w Midael znajduje się kolejna Akademia. Demon przypuszczał, że Lider mógł udać się właśnie tam.
Uderzyłem Zmorę mocniej piętami, chcąc dogonić Elfa i Fausta, którzy już znikali za ośnieżonym pagórkiem, spory kawałek przede mną. Rumak parsknął z oburzeniem, ale wykonał polecenie. Muszę dodać, że lepiej, niż się tego spodziewałem... Pędząc tak na łeb, na szyję, w ostatniej chwili zauważyłem przeszkodę, która wyrosła chyba z podziemi. Zmora wspięła się, niemal zrzucając mnie z siodła. Faust, który był sprawcą całego zamieszania, chwycił uzdę mojego rumaka i sprowadził go z powrotem na dół. Obrzuciłem demona wściekłym spojrzeniem i skierowałem się w stronę pagórka. Niemal od razu dostrzegłem Księcia, który szukał czegoś wzrokiem. No tak, zapewne Mistrza.
Otworzyłem szerzej oczy, nie mogąc uwierzyć, że to, co widzę, to Midael-heim. Możliwe, że przyzwyczaiłem się do widoku Niflheim i wyobrażałem sobie inne miasta jako bardzo podobne, ale tego się nie spodziewałem. Poczułem coś na wzór zazdrości, podziwiając te piękne budynki, tworzące gdzieniegdzie osiedla i, widoczne nawet stąd, kolumny, które zdobiły prawie wszystkie gmachy państwowe. Wyjątek stanowiły te przeznaczone do rozbiórki. Nawet zwykły Sierociniec wyglądał jak rezydencja! Gdybym był Shunem, nigdy bym nie przyjechał do tego miejsca. Jest zbyt „wyniosłe”. Hmm... Może, więc stąd przypuszczenie, że Lider przebywa właśnie tutaj? Jak dotąd obserwowałem tylko podnóże pagórka, ale kiedy spojrzałem w dal, oczom moim ukazała się... Akademia. A przynajmniej coś podobnego. Miałem ochotę ryknąć śmiechem, ale wolałem nie robić z siebie idioty przed Księciem. Bo Faust już się chyba przyzwyczaił...
Budynek, który miał najwyraźniej służyć jako szkoła wojskowa, był strasznie zapuszczony i obskurny. Jedyne, co (stąd) prezentowało się dobrze, był mur i jedna, jedyna wieża. Miasto chyba wszystkie fundusze przeznaczało na rozbudowę domostw, a nie na obronę.
Lekkie szturchnięcie w bok przywróciło mnie do rzeczywistości. Spojrzałem na demona, który właśnie mnie wyprzedził i pogalopował w stronę wjazdu do miasta. Przeciągnąłem się i ruszyłem w ślad za nim.
Obserwując z daleka Midael, można sądzić, że osoby w nim mieszkające traktują przybyszy bardzo wyniośle i starają się za wszelką cenę uświadomić im, kto tak naprawdę tu rządzi. Natomiast spacerując ulicami miasta, tylko utwierdza się w tym przekonaniu. Mimo, iż do wschodu słońca pozostało jeszcze około czterech godzin, obywatele Midael-heim zdawali się tego nie zauważać. Na rynku, jak i placach, ludzi było aż gęsto. W kilku miejscach dostrzegłem kupców, którzy otwierali swoje kramy. Zastanawiające, o której ci ludzie, tudzież istoty muszą kłaść się spać, żeby wstawać tak wcześnie...
Zaciekawione spojrzenia mieszkańców miasta towarzyszyły nam niemal na każdym kroku.
- A więc?- Zapytałem w końcu, kiedy zatrzymaliśmy się na rynku- jedynym miejscu gdzie nie było śniegu.- Gdzie teraz?
- Chyba musimy się rozdzielić...- Mruknął Książę, obdarzając wrogim spojrzeniem jakiegoś przechodnia.
- Sprawdzę place.- Rzekł demon.
- W takim razie ja obrzeża miasta.- Odpowiedział Sora.
- A mi zostały slumsy...- Jęknąłem i spuściłem głowę.
- Spotykamy się tutaj za półtorej godziny. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś, do czego służy broń?- Faust uniósł brwi w geście rozbawienia.
Wywróciłem oczami i ruszyłem w stronę wcześniej obranego przeze mnie miejsca. Poczułem się trochę urażony słowami demona, ten nadal nie traktował mnie poważnie.
Potrząsnąłem raptownie głową. Takie myśli wprawiały mnie w jeszcze większą depresję, a w tej chwili nie to było najważniejsze. Priorytetem jest odnalezienie Mistrza, a sobą będę się przejmował później. Skierowałem Zmorę w jedną z ciemniejszych uliczek, które była chyba główną z tych pobocznych. Nawet nie starałem dopuścić do siebie myśli, że ktoś taki jak Lider mógłby przebywać w takim okropnym miejscu. Jakieś stragany niby są... Ale opuszczone. Z około dziesięciu ulicznych latarń, świeci się tylko jedna, bo w pozostałych świece już się całkiem wypaliły, albo zostały skradzione. Dobrze, że płomienie, będące grzywą Zmory, dawały sporo oświetlenia, inaczej już dawno zabłądziłbym w tych ciemnościach. Niegdyś ta okolica mogła uchodzić za najbogatszą dzielnicę w mieście, przynajmniej wtedy, gdy modne były budowle z drewna. Ale teraz wszystko to przypominało baraki, niż cokolwiek innego. Zapomniany świat... Innego określenia nie potrafiłbym znaleźć. Midael już chyba dawno zapomniało, że ma w swoim posiadaniu taką dzielnicę, bo nawet nikt nie przejmował się sprzątaniem ulic. Odniosłem wrażenie, że nawet Straż Miejska nie zapuszcza się w te rejony, co dopiero mówić o wędrowcach z innych miast... I uczniach z innej Akademii... Że też zawsze muszę być pierwszy...
Powoli zacząłem zbliżać się w stronę „części mieszkalnej”, a przynajmniej tak mi się wydawało. Na ziemi walało się coraz więcej śmieci i butelek, zauważyłem też kilka postaci śpiących pod drzwiami własnych domostw. Gdzieś wśród szczątków zniszczonego budynku leżał zdechły pies, a obok niego jego właściciel. Chyba również martwy. To miejsce zaczynało mnie coraz bardziej przerażać. Śmiałem przypuszczać, iż panuje tu jakaś straszna zaraza i już przygotowywałem sobie w myślach sprawozdanie mojej ucieczki, jakie złożę Faustowi.
Wtem usłyszałem bardzo donośny dźwięk i poczułem jakby ziemia pode mną zaczęła się trząść. Mimo, iż byłem na grzbiecie rumaka, mogłem to odczuć. Zawróciłem Zmorę w stronę, z której przyjechałem i aż zamarłem. Jedyne, co zobaczyłem to para zbliżających się czerwonych ślepi i ogień, który zapewne był grzywą zbliżającego się konia. Nie miałem wątpliwości, że to demon i jego Zmora, ale i tak walczyłem z ochotą ponownego zawrócenia i uciekania jak najdalej stąd. Demon zatrzymał się kilkanaście metrów przede mną, kiedy najwyraźniej doszedł do wniosku, że go rozpoznałem.
- Znaleźliśmy go!- Krzyknął mężczyzna i zawrócił gwałtownie.
„Nareszcie!”, pomyślałem. Uderzyłem stworzenie z całych sił piętami i zmusiłem do galopu. Dopiero teraz obudziło się we mnie jakieś dziwne uczucie, przez które zaczął poprawiać mi się humor. Nie panowałem już nawet nad mięśniami twarzy i moje usta rozciągnęły się w szerokim, radosnym uśmiechu. Nareszcie... Istnieje duża możliwość, że Shun odpowie na te najbardziej dręczące mnie pytania, może nawet będzie wiedział, jakie właściwości mają te wrota, w podziemiach Mrocznych Szczytów. Już po kilku chwilach zacząłem doganiać demona, aż w końcu się z nim zrównałem. Mężczyzna spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem i przyspieszył.
Karczma. Nigdy nawet nie przypuszczałem, że uciekinier może ukrywać się w takim miejscu... Zawsze sądziłem, że najlepsze kryjówki są wśród zniszczonych budynków, a nie w jakiejś oberży! Może Shun nie miał zamiaru się ukrywać? Teraz to jednak nie ważne.
Lider siedział przy stoliku, w jednym z ciemniejszych końców pomieszczenia i zakrywał sobie twarz dłońmi. Sora nie puszczał go nawet przez chwilę, a sądząc po zaczerwienionych, lekko zapuchniętych oczach, było jasne, że płakał. Mistrz już przestał zwracać uwagę na przytulającego się do jego ramienia Drowa i zagłębił się w swoich myślach. Miarowe stukanie pazurów demona o blat, dawa...
ashe