Clay Rita - Klucz z kości słoniowej.pdf

(949 KB) Pobierz
112723718 UNPDF
Rita Clay Estrada
KLUCZ Z KOŚCI SŁONIOWEJ
(The Ivory Key)
112723718.002.png
ROZDZIAŁ 1
Ktoś ją obserwował.
Hope* [hope – (ang) nadzieja] Langston siedziała na szczycie niewielkiego wzgórza i
wpatrywała się w połyskujące błękitem jezioro Minnesota, którego fale niemal
bezgłośnie omywały brzeg wyspy Teardrop. Wokół rozciągał się częściowo zalesiony
teren. Powinna być rozluźniona i zadowolona, chłonąć spokój tej półdzikiej jeszcze
krainy, ale ciało miała napięte, a na skórze pojawiła się gęsia skórka. Ktoś ją
obserwował. Wiedziała to, czuła na sobie czyjś wzrok.
OstroŜnie połoŜyła aparat na miękkim mchu. Oparła się o pień sosny i utkwiła
spojrzenie w wodę. Z koron drzew dolatywały głosy ptaków, ciepły letni wiaterek
pieścił jej kark i burzył włosy. Hope nie zwracała uwagi na to, co dzieje się wokół,
była skoncentrowana na czym innym. Serce jej waliło, oddech stał się krótki i
przyspieszony.
Była pewna, Ŝe ktoś ją obserwuje.
Odwróciła szybko głowę, usiłując dojrzeć cokolwiek wśród drzew. Niczego
szczególnego nie zauwaŜyła. Po jej lewej stronie wystawał z ziemi głaz tak ogromny,
jak gdyby to od niego Bóg zaczął tworzyć tę brunatną, Ŝyzną ziemię. W
popołudniowym słońcu cienie rzucane przez skały przypominały gigantyczne
bakłaŜany i na samą myśl o tym Hope zachichotała nerwowo. To musi być to. WciąŜ
jeszcze dawały o sobie znać ostatnie przeŜycia.
Ojciec i szef mieli rację. Rozpaczliwie potrzebowała urlopu, ucieczki od
wszystkiego, co przypominało jej ten koszmarny kraik w Ameryce Środkowej, gdzie
zwyczajem policji stało się porywanie bogatych ludzi, torturowanie ich, a następnie
przepraszanie. Dwa miesiące w więzieniu powinno wystarczyć, by ją zabić, ale miała
szczęście i jakoś przeŜyła... choć z trudem.
Powinna być ostroŜniejsza. Była przecieŜ córką człowieka, który stał na czele
amerykańskiego towarzystwa naftowego z siedzibą w Ameryce Środkowej, gdzie
sytuacja polityczna przez cały czas była napięta. Miała piekielne szczęście, Ŝe
przeŜyła. Innym więźniom to się nie udało.
Hope podniosła aparat i skierowała go na gigantyczny głaz, później przesunęła na
otaczający ją las, małą ścieŜkę prowadzącą na szczyt wzgórza, wreszcie na brzeg
jeziora poniŜej. Nie zauwaŜyła niczego szczególnego.
Widocznie znowu coś jej się wydawało. Ile razy siadła w tym właśnie miejscu,
najwyŜszym na tej dziesięcioakrowej wyspie, miała wraŜenie, Ŝe ktoś ją obserwuje.
Po rozwodzie rodziców, gdy była mała, spędzała tutaj z matką wakacje. Wtedy lubiła
nawet to uczucie, wydawało jej się, Ŝe Bóg dobrodusznie zagląda jej przez ramię.
Była samotnym dzieckiem i dawało jej to poczucie bezpieczeństwa. Gdy dorosła,
uczucie to stało się niezwykłe, ale znikało natychmiast, gdy schodziła ze wzgórza.
Zaczął się zachód słońca, ta przepiękna pora, gdy dzień zmienia się w noc. Cienie
112723718.003.png
wydłuŜały się. Hope powoli zeszła ze wzgórza i skierowała się ku staremu
piętrowemu domowi na farmie. Stał tutaj od ponad pięćdziesięciu lat. Początkowo
naleŜał do pewnego rybaka i jego rodziny, który, jak mówiono, zajmował się raczej
uprawą ziemi za domem niŜ rybołówstwem.
Na wyspie, sama, z dala od ludzi, Hope czuła się lepiej niŜ gdziekolwiek indziej.
Nawet gdy wydawało jej się, Ŝe jest obserwowana, wiedziała, Ŝe ktokolwiek by to
robił, nie jest do niej wrogo usposobiony. MoŜe czynił to powodowany ciekawością,
moŜe troskliwością, a moŜe miłością.
Nie, to bez sensu. Jak mógł ktoś ją kochać, jeśli nie znała nikogo naprawdę
interesującego. To tylko wyobraźnia płata jej figle.
Na obiad zjadła gotowe danie z piersi kurczaka na grzance polanej sosem i puree
z ziemniaków. Nareszcie rozsądna dieta, której była pozbawiona w ciągu ostatnich
paru miesięcy. Wzmocniła się witaminami przepisanymi jej przez lekarza. Wyjrzała
przez okno zastanawiając się, czyby nie wywołać filmu, który zrobiła tego
popołudnia. Czemu nie? W końcu i tak nie miała nic lepszego do roboty.
Ciemnia mieściła się w komórce. Gdy matka jeszcze Ŝyła, Hope nigdy nie
przebywała na wyspie na tyle długo, by urządzić sobie warsztat pracy. Teraz
przyjechała tu spędzić koniec lata i jesień albo teŜ pozostać, dopóki nie wróci do
równowagi po ostatnich przejściach, gdy pojmano ją w charakterze zakładniczki.
WłoŜyła do magnetofonu kasetę Paula Horna, wyregulowała poziom dźwięku i
sięgnęła po aparat. Ciekawe, czy któreś ze zdjęć będzie się nadawało do jednego z
tych magazynów, z którymi kiedyś współpracowała.
Kupiła aparat, gdy tylko ukończyła college. Fotografowanie wciągnęło ją jak
Ŝadne inne zajęcie. Od tego czasu nie rozstawała się z aparatem, dzięki czemu miała
wstęp do tych wszystkich miejsc, gdzie dobrze ułoŜone młode kobiety na ogół nie
bywają. Ludzie, których fotografowała, myśleli, Ŝe jest profesjonalistką. Niebawem
rzeczywiście się nią stała. Była wszędzie tam, gdzie coś się działo, utrwalając na
filmie to, co widziała, a to, co słyszała, w pamięci. Politycy nie przerywali przy niej
rozmów, gdyŜ nigdy nie widzieli jej z długopisem w ręku.
WciąŜ jeszcze dziwiło ją, Ŝe zdjęcie, które wydawało się całkiem zwyczajne,
okazywało się wyjątkowe. Niejedno sprzedała za wysoką cenę. Inne wisiały w jej
domu na farmie obok oprawionych w ramki dyplomów i nagród. Jeszcze inne
ozdabiały siedzibę „Today’s World”, magazynu, z którym była teraz na stałe
związana. No, prawie na stałe. Czasami jeszcze sprzedawała swoje zdjęcia innym
redakcjom.
Dla „Today’s World” równieŜ pisała. Ta podwójna rola dawała jej szerokie
moŜliwości. Mogła utrwalić to, co widziała, na zdjęciu i uzupełnić szczegółami,
których świadkiem nie była. Niejeden raz naraŜała Ŝycie i dlatego odnosiła takie
sukcesy.
Historia, którą właśnie ukończyła, będzie najlepsza z dotychczasowych. MoŜe
112723718.004.png
najlepsza w ogóle.
Tę opinię potwierdził jej szef Joe Bannon, korpulentny męŜczyzna, który
wyglądał na lat sześćdziesiąt, choć dobiegał zaledwie pięćdziesiątki i zawsze z
szacunkiem odnosił się do słowa pisanego.
– Wiesz, Ŝe zrobiłaś świetną robotę. Wiesz równieŜ, Ŝe jesteś wykończona i
potrzebujesz więcej czasu, niŜ ci się wydaje, by dojść do siebie. Dwa tygodnie nie
wystarczą – orzekł. – Miesiąc teŜ nie byłoby za duŜo.
Hope opadła na krzesło. Głowę miała cięŜką jak kamień. Wróciła trzy dni
wcześniej z wyprawy do Ameryki Środkowej. Po krótkim pobycie w szpitalu udała
się prosto do hotelu i zasiadła do wypoŜyczonej maszyny, aby napisać tekst do zdjęć,
które juŜ wcześniej wywołała.
Kto by uwierzył, Ŝe porywacze zwrócą jej bagaŜ i kliszę? Pozwolili się nawet
sfotografować na poŜegnanie. Była zadowolona z artykułu. To jej najlepszy tekst.
Szef wiedział o tym.
– Dwa tygodnie, Joe. Później zadzwonię, Ŝeby się dowiedzieć, co masz w planie –
nalegała, walcząc z ogarniającym ją uczuciem słabości.
– Hope, myślę, Ŝe nie zdajesz sobie w pełni sprawy ze stanu swego zdrowia.
Jesteś wykończona. Głodzono cię i groŜono ci śmiercią. Czy ty naprawdę nie
rozumiesz, Ŝe powinnaś odpocząć?
Słyszała jego głos jak przez mgłę. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, jęknęła i
bezwładnie osunęła się na podłogę.
W ciągu godziny znów znalazła się w szpitalu – tym razem w Chicago. Po pięciu
dniach wypuszczono ją, napominając, by nie wracała do pracy, dopóki całkowicie nie
odzyska sił. W godzinę później była juŜ w drodze na lotnisko. Leciała do Duluth,
gdzie miał czekać samochód, by zabrać ją do północnowschodniej części Minnesoty,
w pobliŜe Two Harbors. Było to jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Jezioro
upstrzone małymi zielonymi wysepkami otaczały przepiękne dziewicze lasy. Gdy
przybyła na miejsce, dostała się małą motorówką na swoją wyspę, leŜącą tuŜ przy
rezerwacie, na końcu szlaku wodnego.
Nie była w stanie zebrać myśli. WciąŜ wracała do wydarzeń ostatniego roku, na
które patrzyła juŜ teraz z dystansu. Szef zawsze w pełni wykorzystywał jej
umiejętności, dając jej dwa lub trzy tygodnie na zebranie materiału. Wysłał ją do
Francji, skąd wróciła po to tylko, by natychmiast polecieć do Egiptu, a następnie do
Ameryki Południowej.
Mimo tak napiętego harmonogramu zdąŜyła jeszcze pojechać do Ameryki
Środkowej, poniewaŜ mieszkał tam teraz jej ojciec. Była to okazja do odnowienia
stosunków, które nigdy właściwie nie były naprawdę rodzinne. W chwili rozwodu
rodziców Hope miała dwanaście lat i wyjechała do Minneapolis wraz z matką, która
otrzymała tam pracę jako programistka. Z wyjątkiem krótkich, dla obojga
kłopotliwych wizyt Hope i jej ojciec nigdy się nie widywali ani nie korespondowali ze
112723718.005.png
sobą. Kontakty stały się jeszcze rzadsze, gdy skończyła siedemnaście lat, i zmarła
matka, a ojciec nawet nie przyjechał na pogrzeb. Od tego czasu Hope zwracała się do
ojca po imieniu. W ten sposób łatwiej było utrzymać dystans.
Czas jednak leczy rany, więc gdy otrzymała propozycję wyjazdu do Ameryki
Środkowej, była gotowa zawrzeć z ojcem pokój. Nie upłynęły jednak nawet
dwadzieścia cztery godziny od jej przybycia, a zamieszki na przedmieściach
przekształciły się w regularną wojnę domową.
Hope i sekretarka ojca, Joannę, zostały porwane, gdy wracały do hacjendy Franka
Langstona z zakupów w centrum. Przez pierwsze dwa tygodnie trzymano je w
ciemnej, wilgotnej piwnicy jakiegoś domu w mieście. Później, gdy rząd USA nie
mógł się zdecydować, czy zapłacić okup, a jej wydawca równieŜ nie, zaczęły się
zawiłe negocjacje.
Hope i Joannę rozdzielono. Hope trzymano przez dwa miesiące w dŜungli, w
najstraszniejszym więzieniu, w brudzie, prawie bez jedzenia. Dopiero po zwolnieniu
zdała sobie sprawę, jakie miała szczęście. Joannę w ogóle nie wróciła...
Ale teraz było juŜ po wszystkim, była bezpieczna, otoczona przyjaciółmi. Joe
zatroszczył się o wszystko, łącznie z zaopatrzeniem w Ŝywność na parę tygodni.
Gdy zapasy się skończą, wróci do miasta i do swoich obowiązków. Był cudowny
jako szef... i jako przyjaciel. W pełni zasługiwał na to miano.
Hope spojrzała na rolkę filmu, który trzymała w ręce. Wywoła go jutro. Albo
pojutrze. Czas nie ma juŜ znaczenia. Zostawiła negatyw na półce w ciemni, zgasiła
światło i przeszła do sypialni. Stanęła przy oknie i zaczęła rozpinać bluzkę. Zrzuciła
dŜinsy. Nie miała na sobie ani biustonosza, ani majtek. MoŜe to dziwne,
prowokacyjne, ale nie musiała wkładać na siebie niczego, jeśli nie chciała. W kaŜdym
razie tutaj.
Stała nago przy oknie na piętrze i patrzyła na niewielkie wzgórze za domem.
Światło księŜyca rozjaśniało jej twarz. Wydawało jej się, Ŝe ktoś delikatnie pieści jej
policzek.
ZadrŜała. Widocznie rozpaczliwie potrzebuje towarzystwa męŜczyzny, skoro
przychodzą jej takie myśli do głowy. Wyobraźnia znów nią zawładnęła, tak jak w
więzieniu. I tak jak tego popołudnia, gdy siedziała na szczycie wzgórza. Być moŜe
jest bardziej samotna, niŜ jej się wydaje. Kto wie, czy Joe nie miał racji, gdy mówił,
Ŝe przydałby się jej odpoczynek dłuŜszy niŜ miesiąc? Być moŜe myśl o kochaniu jest
najlepszym sposobem na pozbycie się złych wspomnień...
Następnego dnia była wspaniała pogoda, jak z reklamy wakacji w Minnesocie.
Słońce odbijało się w wodzie jeziora. W dali widać było kolorowe Ŝagle małych
łódeczek. Lekki wiatr delikatnie poruszał firankę w oknie.
Hope spała tej nocy mocniej niŜ kiedykolwiek w ciągu minionych miesięcy.
Rozpierała ją energia. Nie naleŜało tego dnia spędzać bezczynnie.
W pół godziny była juŜ po śniadaniu, sprzątnęła kuchnię i mogła zabrać się do
112723718.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin