Wilczyca i Córka Ziemi rozdział 1-2 całość.doc

(170 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

 

                                                        MOJRA

 

 

 

WILCZYCA I CÓRKA ZIEMI

 

HENRI LCEVENBURCK

 

PRZEKŁAD ELIZA KASPRZAK-KOZIKOWSKA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

WYDAWNICTWO OTWARTE

KRAKÓW 2010

 

 

Przepisane przez chomika Manija.B

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

DŁOŃ NA WRZOSOWISKU

 

Pamięć ludzka nie zna wspomnień Ziemi. Wydaje nam się, że wiemy wszystko o świecie i jego

historii. Istniały jednak zapomniane epoki pełne czarów i cudów, które zniknęły bezpowrotnie.

Pamiętają o nich tylko drzewa, niebo i wiatr. Lecz jeśli w letni wieczór położysz się wśród trwa i zotwartym sercem wsłuchasz w ich szepty, być może usłyszysz tę historię z odległych czasów, z krainy

zwanej Gaelią: opowieść o białej wilczycy i dziewczynce, na którą wołano Alea.

 

 

 

 

Było to w epoce, którą zwano Trzecią Erą. Pewnego wieczoru w hrabstwie Sarre, na wydmie

w samym środku piaszczystego wrzosowiska, płakało dziecko.

W gasnącym blasku zachodzącego słońca jak okiem sięgnąć nie widać było żywej duszy, po za

tą dziewczynką w łachmanach, skuloną w miejscu, gdzie kończył się ślad jej stóp. Na wydmie hulał

suchy i ciepły wiatr, który porywał amarantowe gałązki wrzosów i podnosił chmury białego piasku.

Zmierzch wypełniał się powoli zapachem dymu z rozpalonego w odległych domostwach ognia.

Alea siedziała zagubiona pośrodku pustkowia, wystawiona na kapryśne podmuchy.

Mierzwione przez wiatr kosmyki czarnych włosów smagały jej policzki. Spod potarganej czupryny

błyskały chwilami ciemnobłękitne oczy. Dziewczynka kryła twarz w ramionach. Pod łopoczącą

chłostaną przez wiatr koszulą rysowała się filigranowa dziecięta sylwetka.

Alea zanurzyła ręce w piasku, podniosła dwie garście i pozwoliła mu powoli przesypać się

przez palce. Ziarenka, niczym w klepsydrze, przepływały jedno po drugim. Podmuchy wiatru tłumiły

wszelkie odgłosy życia i czas zdawał się biec w zwolnionym tempie. Wznosząca się na południu jedna

z gór pasma Gor-Draka była tak stara, że u jej podnóża lata zdawały się sekundami. Była tak wysoka,

że ludzie wyglądali przy niej jak pyłki kurzu, które mogły zostać porwane nawet przez lekki wiosenny

wietrzyk, jak drobinki życia, targane przez ślepe siły w szalonej grze przeznaczenia – Mojry.

Alea zastanawiała się, czy Mojra jej nie opuściła, tym razem na zawsze. Jakaż się czuła

samotna!

Podniosła wreszcie głowę, by wystawić swą trzynastoletnią twarz na podmuch wiatru. Twarz

szczupłą, smutną, surową i delikatną zarazem. Ciemne sługi, ślady po wyschniętych już łzach, znaczyły

jej policzki. Była inna i powtarzano jej to tysiące razy. Wyglądem nie przypominała mieszkańców

hrabstwa Sarre. Od ludzi z wioski różniło ją wszystko: smukła sylwetka, smagła cera, skośne oczy i

czarne, niesforne, długie, proste włosy.

Ziarenka piasku obsypywały jej włosy i drobne ciało niczym złoty deszcz. Opuściła ręce i

zaczęła rozgrzebywać ziemię, by uciszyć swój gniew, zapomnieć o łzach i cierpieniu, które rozrywało

jej wnętrzności. Nigdy jeszcze nie czuła podobnego bólu. Tak jakby ktoś pięściami okładał jej brzuch.

Nie rozumiała, co się dzieje. Jak zawsze, gdy była smutna, tak i teraz przyszła się wypłakać na

wrzosowisku, pragnęła być blisko Ziemi, sama wobec natury, która zdawała się jej słuchać.

To nie był zwykły dzień, zrozumiała to już z samego rana. Mieszkańcy miasteczka znowu ją

wygnali i było to jeden raz za dużo. A ból, który przeszywał jej biodra i podbrzusze, dodatkowo

pogarszał sprawę. Alea nie wiedziała jeszcze, że wkrótce przeżyje bajeczną przygodę, tak bajeczną, że

godną opowiedzenia całe wieki później, na kartach tej książki.

O nagle jej dłoń natrafiła na coś zagrzebanego w piasku.

 

*

 

Legenda głosi, że nieco wcześniej, w samym środku wiosny, podobna samotność stała się

udziałem wilczycy. Dawni bojarze nazywali ją Imala, co w naszym jeżyku oznacza Biała, a wołano na

nią tak z powodu jej umaszczenia, które w przeciwieństwie do koloru sierści wszystkich innych

wilkołaków było śnieżnobiałe.

Tego wieczoru poszła do wodopoju u podnóża góry, by po powrocie położyć się w swojej

noże, gdzie wkrótce miała wydać na świat potomstwo. Samce, gdy tylko zauważyły dziwne

zachowanie samic, które skomląc, kręciły się w koło w poszukiwaniu wygodnego legowiska,

poszerzyły jamę wykopaną pod osłoną pochylonej skały wysoko na zboczu góry. Jama była wspaniała:

za dnia wystawiona na promienie słońca, ale osłonięta od wiatru, położona zaledwie kilka kroków od

jeziorka, w którym pływały wielkie ryby, lecz wystarczająco wysoko, by można było w porę odeprzeć

atak innych drapieżników. Już od dłuższego czasu sfora pozostawała w tym samym miejscu: w

tamtym okresie ziemia była żyzna i lasy obfitowały w zwierzynę, więc pożywienia nigdy nie

brakowało. Było wystarczająco dużo saren i jeleni, by wilki nie musiały migrować każdej zimy.

Imala ostrożnie schodziła ze zbocza. Wysunęła głowę do przodu, nadstawiła uszu, gotowa w

każdej chwili uskoczyć. Z ciężkim, nabrzmiałym brzuchem czuła się słaba, a inne drapieżniki rzadko

wahały się przed zaatakowaniem ciężarnej samicy. Deszcze ustały ponad tydzień temu i rzadka dotąd

roślinność zaczęła się w końcu zielenić. Jezioro porastały nowe delikatne kępy trawy. Dzięki temu

miejsce było widoczne z daleka, zieleń była tam bardziej intensywna i wydzielała mocniejszy,

przesycony świeżością zapach. Imala bez trudu znalazła to, czego szukała. Piła bardzo długo, co chwila

podnosząc psyk, by rozejrzeć się dookoła, po czym jeszcze przez zachodem słońca wróciła do swego

legowiska. Sierść z brzucha, którą traciła od kilku dni, tworzyła na Ziemi wygodne puchowe posłanie i

wilczyca z ulgą położyła się na tym miękkim dywanie z na wpół zamkniętymi oczami. Była bardzo

zmęczona i niewiele widziała, jednak samce wolały się zajmować Aheną, samicą dominującą, która

też była w ciąży, i pozostawiły Imalę samą sobie.

Imala była inna niż reszta wilczyc. Żadna z nich nie odważyłaby się połączyć z samcem, jeśli

wataha miała już dominującą parę. Było to sprzeczne z zasadami sfory. Wilczyce dobrowolnie

podporządkowywały się samicy dominującej i same ograniczały swój popęd. Imala postąpiła inaczej.

Była odważna i zuchwała, nie miała żadnych wątpliwości, że jeśli nie uda się jej zastąpić samicy

dominującej, opuści watahę. Imala nie mogła już być uległa. Natura przeznaczyła ją do czego innego.

Wilczyca musiała wydać na świat potomstwo.

Stado nigdy nie chciało jej do końca zaakceptować, być może z powodu jej białej sierści, ale

także dumy, jaką zdawała się z tego powodu odczuwać. Postanowiła więc sama zająć się narodzinami

swych szczeniąt, mając tylko nadzieję, że Taimo, ich ojciec, porzuci w końcu Ahenę, aby pomóc jej

wykarmić małe.

Zima minęła, wilkom udało się przeżyć, i to w dużej liczbie, i Imala wiedziała, że jej

miot to dla klanu za wiele. Jednak mimo to była dumna i żaden członek stada nie był wstanie jej

przestraszyć. Była najsilniejsza wśród młodych wilczyc i przez dwie poprzednie zimy próbowała w

okresie rui zając miejsce samicy dominującej. Jednak Ahena była wciąż nie do pokonania i przegrana

Imala połączyła się w ukryciu z Taimo, jednym z młodych wilków. Tego samego dnia stała się rywalką

Aheny, która korzystała z każdej nadarzającej się okazji, by przypomnieć jej o swej wyższości groźnym

warczeniem lub agresywnymi zaczepkami.

Wszystko wskazywało na to, że jedność klanu jest zagrożona. Stadu groził rozłam. Takie było

prawo natury – walczyć albo zginąć. Imala instynktownie rozumiała, że jeśli zbyt długo zostanie w tej

sforze, Ahena w końcu ją zaatakuje i z pewnością zabije. Należało więc odejść, zabierając ze sobą co

najmniej jednego wilka. Ale nie od razu. Najpierw pokaże, że jest wilczycą i może wydać na świat

potomstwo.

Kiedy Imala ułożyła się wygodnie na swym nowym posłaniu, a słońce skryło się całkowicie za

ogromną skałą górującą nas wilczą jamą, jako pierwsza zaczęła wyć. Wilki z innych odległych sfor

odpowiedziały dużo wcześniej niż jej własna wataha.

 

*

 

Zaskoczona Alea nagle przestała kopać. Co też mogło się znajdować pod tą warstwą piachu w

samym środku wrzosowiska? Było coś dziwnego w przedmiocie, którego dotknęły jej palce. Czy było

to coś cennego? Może jakieś ukryte pieniądze?

Alea była sierotą i jej dzieciństwo upłynęło na pogoni za szczęściem, którego nigdy nie udało

jej się schwytać. W końcu nauczyła się niczego nie oczekiwać od losu i nie wierzyć w dobroć innych

ludzi. Wydawało się, że Mojra uwzięła się na to biedne dziecko, by sprawdzić jego wytrzymałość.

Dziewczynka nauczyła się żyć samotnie w poczuciu ciągłego zagrożenia i bezbronności. Odkąd sięgała

pamięcią, zawsze musiała walczyć o przetrwanie, patrząc z daleka, jak inne dzieci w jej wieku śmieją

się i bawią beztrosko. A w Saratei, jak w całym hrabstwie Sarre, nie lubiano brudnych nędzarek jej

pokroju.

Miasto nie znało litości dla dzieci ulicy, oferując jako schronienie tylko kamienne mosty, pod

którymi Alea kładła się na gołej ziemi, czekając na sen i wpatrując się o odblaski wilgotnego bruku

nabrzeży. Włóczęgostwo było zakazane w Saratei, gdzie pracy było w bród dla każdego, tak

przynajmniej utrzymywali starcy, kupcy i lokalne matrony, które zasłaniały oczy swoim małym

podopiecznym, gdy obok przechodziła Alea, z rękami w kieszeniach, rozczochranymi włosami, z

pewnością szykującą jakąś niegodziwość. Wszyscy skarżyli się na włóczęgostwo porzuconych dzieci,

ale tylko nieliczni byli skłonni dać Alei jakąś pracę. Ona zresztą i tak nie miała najmniejszej ochoty

pracować. Nauczyła się nikomu niczego nie zazdrościć, bo w głębi serca wiedziała, że jest wyjątkowa.

A ponieważ czuła się szczęśliwa wyłącznie na łonie natury – wieczorami, gdy uciekała z miasta –

uznała, ze jest córką Ziemi, a jej jednymi towarzyszami są wiatr, piasek, drzewa, niebo i zwierzęta.

Córka Ziemi, taki przybrała przydomek i tak kazała na siebie wołać dzieciakom z miasteczka.

Nikt nie znał Saratei tak dobrze jak ona: jej wąskich uliczek, starych studni, zagajników,

zapomnianych stodół i spichlerzy, nikt nie potrafił się tak dobrze skryć w ciemnych zaułkach

miasteczka, nikt nie potrafił tak szybko uciekać i zniknąć w labiryncie mrocznych uliczek. Nawet

łobuzy z ulicy, którym często stawiała czoło. Nauczyła się, jak przetrwać mimo swej samotności, i

tylko to się liczyło. Potrafiła się bić, często musiała to robić, przy spotkaniu z innymi bezdomnymi

włóczęgami w jej wieku. Potrafiła szybko biegać, spać pod gołym niebem i nauczyła się zadowalać

tym, co przynosił każdy dzień. Oczywiście bywało, że znajdowała przyjaciół, kilku życzliwych

mieszczan, którzy od czasu do czasu nieco jej pomagali, ale nigdy nie trwało to długo, a już z

pewnością nie było w stanie przetrwać nawiedzających miasto plag i klęsk głodu wpędzających

mieszkańców w skrajną nędzę.

Alea musiała radzić sobie sama. Większość czasu spędzała po zachodniej stronie miasteczka,

w pobliżu rynku, gdzie ludzie byli zbyt zajęci swoimi sprawami, by zwracać na nią uwagę. Czasem jakiś

kupiec dał jej kilka monet w zamian za pomoc w rozładowaniu towaru lub rozstawieniu straganu.

Przez kilka dni miała za co kupić jedzenie, ale monety szybko znikały i musiała szukać nowego

sposobu na przeżycie. Wybierała się wtedy daleko za miasto i zbierała wszystko, co później mogła

sprzedać: jagody, grzyby, zioła czy świeże ususzone kwiaty z łąk hrabstwa Sarre, które potrafiła

układać w przepiękne bukiety. Niektórzy mieszkańcy wioski kupowali jej różne produkty, a oberżysta

z Gąski na Ruszcie płacił jej nawet więcej, niż chciała. Życie zaczynało się od nowa i Alea z dumną

miną kupowała sobie jedzenie.

Zupełnie inaczej było zimą. Dziewczynka wbrew swoim zwyczajom musiała kraść, a czasem

przyłączała się do grupy wędrowcy zatrzymujących się na chwilę w miasteczku, którzy zgadzali się jej

pomóc. Później ruszali w dalszą drogę i znów zostawała całkiem sama.

Zawsze była sama. Znała tylko tę samotność na ulicach miasta. W każdym razie nie miała

żadnych innych wspomnień. Skąd się tu wzięła? Zajęci sobą mieszczanie na pewno jej tego nie

powiedzą. Czy miała rodziców? A jeśli nie, to kto ją tu zostawił i ile miała wtedy lat? Wolała o tym

wszystkim nie myśleć. Wolała zapomnieć.

Lecz dzisiaj wszystkie te pytania powróciły ze zdwojoną siłą. Tak jakby łzy i dziwny ból brzucha

nagle przywołały je z niepamięci, a jakiś głos w jej głowie powtarzał: „Uciekaj stąd, zmień swoje

życie!”.

Jeśli więc w ziemi krył się skarb, Alea obiecała sobie, że powróci do Saratei ostatni raz, po to,

by zemścić się na tych, którzy pozbywali się jej, tak jak usuwa się szkodnika. W końcu zasiądzie przy

stole bogaczy z wioski. A później uda się do Providence, największego miasta w całym królestwie, i

zostanie powszechnie szanowaną damą.

Przede wszystkim jednam zemści się na Almarze, tłustym rzeźniku z Saratei, który złapał ją

dzisiaj, gdy usiłowała zwinąć dwa kawałeczki mięsa. Zaczaił się na nią, schowany za sąsiednim

straganem, i skoczył, gdy próbowała uciec z kawałkami wołowiny za pazuchą. Biedna Alea nie miała

szans w starciu z tuszą przekupnia, padła więc oszołomiona na ziemię przy salwach śmiechu i

okrzykach zachwyconej widowiskiem gawiedzi. Rzeźnik odebrał swoje kawałki mięsa, co pozostali

kramarze obserwowali z dużym rozbawieniem.

- Wynoś się z miasta, bo następnym razem zawołam żołnierzy!

Kiedy próbowała się podnieść, ktoś rzucił w nią jabłkiem. Owoc trafił ją w plecy i Alea

krzyknęła z bólu. Wtedy przekupnie podchwycili pomysł i zaczęli rzucać w nią bez litości wszystkim,

co wpadło im w ręce. Uciekała pod gradem kamieni. Biegła aż do bram miasta i nie zatrzymała się,

póki nie dotarła daleko na wrzosowisko, gdzie siedziała teraz z policzkami mokrymi od łez.

Normalnie szybko zapomniałabym o podobnym zdarzeniu, przełknęłaby łzy i pewnie nie

uciekałaby z miasteczka, mimo gróźb. Nie pierwszy raz dała się złapać kramarzowi i nie pierwszy raz

urządzono sobie rozgrywkę, upokarzając ją publicznie. Okrucieństwo mieszkańców Saratei nie było jej

niespodzianką, dlatego dawno temu Alea zamknęła się w swojej skorupie.

Jednak tego dnia skorupa pękła. Alea nie wiedziała dlaczego, ale czuła się inaczej niż zwykle i

wolała uciec na wrzosowisko, by znaleźć tu spokój i samotność. Czuła się słaba, bezbronna, a przede

wszystkim bardzo zmęczona. Nie miała zupełnie siły walczyć, jakby po trzynastu latach tolerowania

tej sytuacji doszła do granic wytrzymałości, jakby nagle pękła ostatnia cienka nić, która łączyła ją z

tym cygańskim życiem, i pozostawiła całkowicie bezsilną. Miała już dość swego losu.

Alea westchnęła i zabrała się do odkopywania tajemniczego przedmiotu, który znalazła w

piasku.

 

*

 

W tamtych czasach noce były zupełnie inne. Gdybyście mogli położyć się na szczycie tego

wzgórza, usłyszelibyście wszystko to, co dziś już nie istnieje lub zostało zgłuszone przez hałas czyniony

przez ludzi. Usłyszelibyście szum wiatru w liściach i gałęziach, by po chwili nagle ucichnąć.

Usłyszelibyście odgłosy drzew i ich mieszkańców, ptaków i gryzoni, które zdawały się nigdy nie

usypiać. Usłyszelibyście szemranie ukrywających się przed ludzkim wzrokiem chochlików, które od

zmierzchu do świtu szeptały wśród drzew niczym tajni spiskowcy. Był to urzekający koncert,

kołysanka rozbrzmiewająca w samym sercu lasu.

Imala zwinięta w kłębek na swym posłaniu obudziła się nagle, czy to za sprawą samców,

które, korzystają z panujących ciemności, wybierały się właśnie na polowanie, czy też przez małe

wilczki poruszające się w jej brzuchu, jakby już chciały wydostać się na zewnątrz.

Taimo, nim wyruszył na łowy, zbliżył się do niej powoli i musnął ją delikatnie łapą. Pokazał jej

po prostu, że czuje jej lęk i zmęczenie i że przyniesie jej coś do jedzenia. Jednak Imala pod wpływem

budzącego się w niej instynktu macierzyńskiego warknęła tylko ostrzegawczo i patrzyła, jak Taimo

odchodzi ze zwieszonym łbem. Nigdy wcześniej nie rodziła, ale przeczuwała, że sprawi jej to ogromny

ból i że będzie potrzebowała wiele siły i cierpliwości, aby zapewnić potomstwu przetrwanie. Być

może przypomniała sobie własną matkę i dzięki temu wiedziała, co robić. Powinna teraz spać.

Późną nocą uspokoiło ją w końcu dobiegające z daleka wycie młodej wilczycy i pozwoliła się

ukołysać w tej harmonijnej pieśni. Przeciągły ton sięga granic wysokości, na moment zastygał na

najwyższej nucie, po czym opadał i zanikał, by po chwili znów rozbrzmieć. Już kiedyś słyszała to wycie.

I choć nigdy nie spotkała śpiewającej w ten sposób wilczycy, czuła, że jest jej ona w jakiś dziwny

sposób bliska.

W tej samej chwili w głębi lasu Taimo i pozostałe samce skradały się do zabłąkanego jelenia.

Taimo, na czele zasadzki, czołgał się ostrożnie, zastygają co chwila, by dostosować swój rytm do

naturalnych odgłosów lasu. Po pysku ściekała mu piana. Podniecenie i głód ściskały mu brzuch. Inne

wilki w ciszy rozejrzały się na lewo i prawo, by otoczyć ofiarę, lecz nim zdążyły zamknąć krąg, jeleń

znieruchomiał, podnosząc głowę. Usłyszał jakiś dźwięk, który nie należał do zwykłego lasu. Zaczął

gwałtownie wciągać w nozdrza powietrze. Nim wilki zdążyły zareagować, wyczuł niebezpieczeństwo i

błyskawicznie podskoczył, by uciec i zniknąć w ciemnościach.

Rozpoczęła się obława. Wilki rzuciły się pędem za swą ofiarą. Choć nie tak sprytnie i być może

nie tak szybkie, były jednak liczniejsze i prowadził je głód. Siła watahy tkwiła w jej uporze i

cierpliwości.

Pogoń przyspieszyła, jednak las stawiał liczne przeszkody zarówno przed łowcami, jak i ich

zdobyczą: kamienie, kładące się nisko gałęzie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin