LEGENDA TATR
MARYNA Z HRUBEGO JANOSIK NĘDZA LITMANOWSKI
WYDAWNICTWO LITERACKIE KRAKÓW 1972, wyd. III
MARYNA Z HRUBEGO
LEGENDY TATR CZĘŚĆ PIERWSZA
Ujrzała Maryna w nizinie Czarny Staw. Wiatr kołysał ponurość jego wód wśród mgieł, w pomroce. Głuchy bełkot dawały fale, o głazy u brzegów bijąc. Coś niewypowiedzianie smutnego szło od tej toni w górę. Stojąca wysoko na skrzesanej, stromej uboczy pod Kościelcem Maryna patrzała w tę wodę, o której słyszała od urodzenia. Z biczem w ręku, opasterzona w płachtę szarą od deszczu, patrzała w dół spod skały, podana piersią naprzód. Jej szafirowe, ogniste oczy stykały się z czarną, posępną powierzchnią wody, wiązały się z nią, zdawały spływać w jedno. Dusza dzieckadziewczyny uczuła się tak samo wahaną głucho wiejącym wiatrem. Po raz pierwszy poszła paść w hale i po raz pierwszy spojrzała na tę wodę, której
Pamięci Seweryna Goszczynskiego... - Tetmajer żywił trwałe uczucia uznania i sympatii dla autora Zamku Kaniowskiego. W słowie wstępnym do cyklu Na Skalnym Podhalu wyznał, że dzieło to powstało pod auspicjami Goszczyńskiego, zwłaszcza jego Dziennika podróży do Tatrów. Wyznał o wiele więcej jeszcze: „Goszczyński otwarł mi ten świat (Podhala - przyp. red.);
otwarł mi oczy (...) on mię potem do poezji pchnął” (op. cit., rozdział Stara książka i stara pieSn, wyd. z r. 1955, s. 44). Prócz koneksji literackich rodzinę Tetmajerów, zwłaszcza ojca poety - Adolfa Tetmajera, łączyły z Goszczyńskim więzy osobistej przyjaźni.
imię było jądrem rozmów na Hrubem. Lecz imię prawdziwe tej wody było: groza.
Powoli mgły zakryły staw i omroczyły Marynę, tłumiąc wiatr. Nieprzewładana pustka objęła ją, nieogarnione stracenie się od świata. Uczuła nad sobą zwały spiętrzone ślizgich, skrzesanych, niebosiężnych skał i pod sobą wodę zapadłą w mgły, i w okrąg mgły niezmierne. Uczuła się w pustkowiu nieprzewładanym. I uczuła, że wszystko, co w sobie miała, ucichło, znikło. W duszę jej wrażała się ta godzina z mocą wiadomą, że nie zapomnisz jej nigdy. Oparła się na biczysku i pochyliła twarz. Zapamiętała się w mroku.
Ptak jakiś zafurgotał zza zrębu i przeleciał na dół w przepaści...
Wrzało już, choć nie buchał jeszcze płomień. Chmielnicki gotował się do ostatecznej rozprawy z królem i Rzecząpospolitą. Gdy Jan Kazimierz rozsyłał wici na pospolite przeciw Kozakom ruszenie, tysiące wysłańców Chmielnickiego pospieszyło do dalekich ziem polskich *, pod Poznań, Kraków, w zachodnie województwa. Mieli oni podniecić chłopów do buntu, gdy tylko szlachta pociągnie w pole.
Strach zaś był wielki. Olbrzymią armię zbierał Chmielnicki. Naprzeciw sił królewskich zgromadził przeszło trzysta pięćdziesiąt tysięcy Kozaków, czerni i ordy tatarskiej.
Chmielnicki gotował się do ostatecznej rozprawy (...) tysiące wysłańców Chmielnickiego pospieszyło do (...) ziem polskich - Po zwycięstwach w r. 1648 nad wojskami koronnymi pod Żółtymi Wodami, Korsuniem i Piławcami oraz po przebiegu walk w r. 1649 (oblężenie Zbaraża) Chmielnicki próbował na terenie Polski, głównie w Wielkopolsce i Lubaczowskiem, prowadzić dywersję na tyłach z zamiarem wywołania ogólnoludowego powstania. Użył do tego celu 2 tysięcy wysłanych w głąb kraju emisariuszy.
Chmielnicki zamierzał daleko: zamierzał zwalić całą szlachecką rzeczpospolitą, wywołać powszechne powstanie polskiego ludu, Rakoczemu ułatwić zajęcie Krakowa, szlachtę zdruzgotać raz na zawsze.
Rzucono i rozszerzano wieść, że szlachta buntuje się przeciw królowi, że wymordować chce chłopów, że Kozacy na pomoc królowi i obronę chłopów ciągną. Judzeni chłopi, skorzy dla tyraństwa, ucisku i wyzysku panów dawać posłuch podobnym wieściom, łatwo burzyć się zaczęli. Buchnęły tu i owdzie pożary, w lasy chłopi na tajemne narady szli, zuchwalsi, odważniejsi wobec szlachciców i ich sług się stali.
Na Podtatrzu, w Beskidach, lud z dawien dawna do łupieży, zbójectwa, oporu był pochopny. Przez całe Karpaty, od zachodu do wschodu ich granic węgierskich, raz w raz tworzyły się i dawały o sobie znać bandy grabieżcze.
W województwie krakowskim, w małym stosunkowo okręgu górskim, więcej było zbójów i napadów niż na ziemiach całej Rzeczypospolitej polskiej, a typ życia Górali podobny był do typu życia zaporoskich Kozaków.
Rody sołtysie używały tej wolności w górach, jaką cieszyły się rodziny kozacze na Rusi, a młódź chadzała na zbój na obie strony gór, jak Kozacy na wyprawy z Siczy. W owym czasie Górale byli rozjadli. Od trzydziestu lat trwał spór między dworem szlacheckim i ekonomiami duchownymi i królewskimi o czynsze za wypasy na polach (na które jedni chłopi mieli przywileje i nadania z uprzednich czasów, inni nie mieli), z rozmaitą słusznością, ale i z tym, że i słuszność gwałcono. Prócz tego Lubomirscy, chciwi tytułów i majątków, wstydzący się już rodzinnego, małego Lubomierza, a piszący się hrabiami na Wiśniczu i Jarosławiu (Wacław Śreniawa Potocki: Wojna okocimska), jęli wydzierżawiać dla większego zysku Żydom cła, myta i karczmy i wzbraniać palenia wódki i szynkowania, wbrew prawom osadniczym, warującym sołtysom i całym gromadom w kasztelani!
krakowskiej własne karczmy i gorzelnie. Za przykładem nowych, ale już magnatów, szła okoliczna szlachta. Rozjątrzeni chłopi rwali się do oporu i odwetu, powstawały bandy po kilkudziesięciu ludzi, napadano dwory i podłoże pod bunt powszechny było gotowe.
W uczuciu pewnej trwogi i niepokoju opuszczała szlachta podgórska dwory i ‘zagrody, aby do obozu królewskiego pod Sokal ciągnąć. Szczupłe, prawie nie istniejące lub zgoła nie istniejące załogi po starościch grodach i grodkach, strzec mający w czas wojny pokoju domowego wojscy, prywatne poczty, te, których przeciw Chmielnickiemu nie pchnięto, panów duchownych i świeckich: małą dawały ochronę i skąpe bezpieczeństwo. Główną otuchą szlachty, wyciągającej z progów rodzinnych, była nadzieja, że chłopi się na nic większego nie ważą, a także przekonanie, że nad ogólniejszym ruchem musiałaby stanąć jedna, i nie chłopska, nie chamska głowa. Nie bez trwogi, ale wzgardliwie liczono, że się taka głowa nie znajdzie. Nie przypuszczano dwóch Chmielnickich równocześnie, gdy jeden już był i od lat całych nękał wojną i odetchnąć nie dawał.
W dumnej hardości z zamków swoich spoglądali naokół panowie małopolscy, ci, którzy dla wieku czy niedomagania w pole na wezwanie królewskie nie wyszli, i plenipotenci pańscy pod czas dominiami rządzący; z umyślnym też lekceważeniem patrzyli na ruchy chłopskie urzędnicy królewscy. Starosta czorsztyński, pokojowiec królewski, Platemberg, w zamku dzierżawców Żydów pozostawiwszy, w zbroi szmelcowanej ku wojsku odjechał.
Gdy Szymek Bzowski, czyli Aleksander Leon Kostka z Krakowa do Siworogu, zamku Joachima Herburta *, pana na stu wsiach, u którego podówczas bawił, zakupiwszy odzienia, z sercem roztęsknionym wracał: na każdym popasie, od Mogilan poczynając,
do (...) zamku Joachima Herburta - Herburtowie, ród pochodzenia niemieckiego. Do Polski przybyli w w. XIV z Moraw i osiedli w Samborskiem.
10
tu o podpaleniu, tam o kradzieży, ówdzie o zabójstwie nawet słyszał, a gromadki chłopskie, nie budzące ufności, po drodze spotykał.
Ale jego strój szwedzki, bródka z szwedzka przycięta, łatwa do poznania najęta w Krakowie kolasa czyniły na chłopach wrażenie, iż obcy to człowiek jedzie, a napadu lękać się potrzeby mieć nie musi, skoro go nawet na pachołka przy boku woźnicy nie stać, bez którego lada szlachetka za próg z domu nie stąpił. Mijano go też bez uwagi.
Ów zaś plany szerokie roił.
Beatę Herburtównę, jedynaczkę, poślubić, na stu wsiach panem się uczuć, rywala, wojewodzica Sieniawskiego, pognębić, a potem - ? Król Jan Kazimierz bezdzietny był, linia Wazów polskich gasła - on jeden krew z krwi, kość z kości króla Władysława Czwartego, wnuk jedyny Zygmunta Trzeciego, pierwszego z dynastii, w Polsce pozostawał... A choć go mała szlachcianka, panna Tekla Bzowska, porodziła, po ojcu on jeden z królewskiej w Polsce krwi się wiódł... Gdyby jakiś wielki czyn, jakiś czyn znakomity...
Na dworze szwedzkim wiedziano, kim jest, gdy z listami króla Władysława, wzywającymi do wojny tureckiej, w 1648 r. jeździł, i przyjmowano go odpowiednio; znał go także jako królewskiego syna książę Siedmiogrodu, Rakoczy, u którego po śmierci ojca przebywał; wiedział o nim Chmielnicki . Czuł w sobie zręczność, śmiałość, dar ujęcia ludzi, przyjaciół znaleźć się spodziewał. Wychowany też w magnackim domu Kostków z dzieciństwa, otarty o dwór jako paź królowej Cecylii Renaty, wiedział, iż niejednego
znał go (...) Rakoczy (...) wiedział o nim Chmielnicki. - Siedmiogród w latach 1526-1686 stanowił odrębne księstwo, na którego czele stał magnat węgierski, książę Jerzy II Rakoczy (1621-1660). Zetknął się z nim Napierski przypuszczalnie w r. 1651. W tym samym czasie Kostka pojawił się w obozie Chmielnickiego, z którym uzgodnił plany ruchu na Podhalu.
jako paź królowej Cecylii Renaty-We dług źródeł historycznych Kostka Napierski był paziem na dworze królowej Cecylii Renaty, którą Władysław IV poślubił w r. 1637.
11
z panów panicza dwornością, pańskim obejściem przewyższy i gdyby trzeba było, głowę wznieść i panem stanąć potrafi.
Rozumiał też, że król ojciec nic o nim nie myślał, gdy go niewątpliwie z królewską wolą do Kostików, których imię przejął, na wychowanie dano, gdy go później do fraucymeru królowej stamtąd wzięto i gdy na koniec, jako wysłaniec królewski do Szwecji, miał kredytywy do wszystkich monarchów * i książąt chrześcijańskich. Król Władysław Czwarty jedynego miał syna, Zygmunta, i ten umarł On był jedynym synem królewskim, dziedzicem...
Małżeństwo stryja Jana Kazimierza z królową wdową nie wróżyło już potomstwa - ale możnowładcy polscy, choćby królewskiego, bękarta na tron by nie puścili. Nie puściłaby go też i szlachta, ciemna, głupia i możnowładcom służąca. Ha! I jednych, i drugich zgnieść!
Pycha pierś Kostce rozpierała, żądza wzniesienia oddech dławiła. Zgnieść, zdeptać, a znakomitym wojennym czynem błysnąć i ogłosić się światu!...
jako wysłaniec królewski do Szwecji, miał kredytywy do wszystkich monarchów - Kostka Napierski w czasie wojny 30-letniej służył w armii szwedzkiej w randze kapitana, lecz już w r. 1648 był w kraju, w otoczeniu króla Władysława IV. Jako jego poseł skierowany został w tajnej misji do monarchów Hiszpanii i Szwecji. W archiwach szwedzkich zachowała się wiadomość o przybyciu w 1648 r. do Sztokholmu Aleksandra Leona ze Sztemberku Napierskiego w celu żądania pomocy w planowanej wojnie z Turcją. Zaskoczony wiadomością o niespodziewanej śmierci króla Władysława IV, Kostka znalazł schronienie u królowej szwedzkiej Krystyny;
kredytywa (niem.) - pisemne pełnomocnictwo udzielane posłowi delegowanemu za granicę.
syna Zygmunt a... - Zygmunt Kazimierz, jedyny syn króla Władysława IV i jego pierwszej żony, Cecylii Renaty, ur. w 1640 r., zmarł 9 VIII 1647.
12
Pod króla znaki pociągnąć nie chciał - nie chciał służyć temu stryjowi, który go nie znał, który na tronie jego ojca siedział, nie chciał służyć i słuchać, gdy się do panowania i rozkazywania urodzonym widział.
Zawidził też panom polskim nad wyraz wszelki. Ci magnaci, którzy jak Bogusław Radziwiłł, kiedy jechali incognito, w tysiąc koni jechali; ci dawni, dumni z rodów Zborowscy, Chodkiewicze, Koniecpolscy, Tarnowscy, ci dumni z książęcej krwi Wiśniowieccy, Zbarascy, Zasławscy, ci pyszni, rosnący przy pomocy łask królewskich zagrabiciele dostojeństw, władzy i bogatych starostw, Lubomirscy, Potoccy, kłuli go w oczy aż do krwawych w nich świateł.
A porówno z ambicją, gwałconą miłością własną, zazdrością wrodzoną: wrzała mu w sercu miłość do Beaty Herburtówny.
Jej serca pewny był, lecz i tu naprzeciw niego stał szlachcic - pan polski, potomek przodka, który się na akcie unii lubelskiej podpisał, prastarego, potężnego, przesławnego domu syn: Jan Sieniawski *, wojewodzic krakowski.
Polak, rdzenny Lach, również z Herburtówny urodzony, w którego żyłach krew wszystkich polskich królewiąt płynęła.
Bogaty jak król, władny jak hetman, butny jak książę udzielne, urodny jak bożek słowiański.
Drobny, nikły, w obcisłych, szwedzkich pluderkach, często skrycie łatanych, karłem i nędzarzem czuł się syn króla Władysława naprzeciw tego dębczaka, od złota i drogich kamieni lśniącego.
Gryzł Kostka pod cienkim, czarnym wąsem wargi i w palcach niecierpliwych pierścionek z włosów Herburtówny, ofiarowany mu jako zadatek miłości, obracał.
Jan Sieniawski - Ród Sieniawskich osiągnął w dawnej Rzeczypospolitej szereg wysokich dostojeństw (buławy hetmańskie l krzesła wojewodzińskie). Postać Jana Sieniawskiego fikcyjna.
13
Jako Kostka, choć z mniej bogatego, mniej możnego domu niż Sieniawski, od tego kasztelana rzekomo się wiódł, co również podpis na akcie unii za Zygmunta Augusta położył. Świętego też w rodzie miał, a stąd osobliwe błogosławieństwo nad domem Kostków upatrywano.
Stary Herburt, pobożny nad miarę, ze czcią go i poszanowaniem, jako krewnego świętych, gościł i niewątpliwie przez samą pobożność związkowi z córką nie miałby się sprzeciwiać.
Do stanowczego punktu musiało przyjść. Sieniawskiemu na polowaniu kość niżej łokcia niedźwiedź przetrącił i stąd on, sześciuset husarzów i tysiąc piechoty własnego pokrycia królowi pod Sokal posławszy, sam w domu pozostał i do Siworogu, jako krewniak po matce i konkurent do panny, zjechał.
Popierała go stryjna panny, kasztelanowa księżna Dymitrowa Korecka, po śmierci matki matkę Beacie zastępująca, pani dumna i ubogim, choćby to był nie świętego Stanisława Kostki, ale samego świętego Piotra krewny, gardząca.
Gdy Kostka w nowym odzieniu na zamku Herburtowskim stanął, zastał on tam sprawy naprzód pchnięte. Oto księżna Sieniawskiego, który rzeczy aż do szczęśliwego zakończenia kampanii kozackiej odkładał, nastraszyła Kostką i ten się zdeklarował i o panny rękę tegoż dnia właśnie prosić się gotował.
Zacisnął Kostka pięście na te wieści i ledwo się z kurzu podróżnego otrzepawszy i obmywszy, do Beaty szedł.
Już się ku zachodowi słońce miało. Pachniał ciepłym kwietniem ogród zamkowy, pełen kwiatów cennych i drzew odwiecznych. Nad sadzawką zamyśloną napotkał Beatę. Ośmnaście lat swoich i cudne lico uwieńczyła wianuszkiem kwiatków polnych, zaplecionych zgrabnie i powabnie.
- Prawdali to? - zawołał Kostka, prawie witać zapominając. - Prawdali to jest?
14
- Co ma prawdą być? - zapytała Beata.
- Co słyszę, iże wojewodzie Sieniawski o rękę waszą, miłościwa wojewodzianko, prosić dziś jeszcze przed wieczorem ma?
- Prosić może, to nikomu nie wzbronno.
- A ja?
- A wy też o nią prosić możecie.
- Lecz jakaż wasza odpowiedź będzie? Wojewodzianka uśmiechnęła się lekko i wzniosła oczy niebieskie ku górze.
- Gwiazd jeszcze nie ma - one wiedzą.
- Zatem je wydrzeć z nieba rękoma trza, aby rzekły!
- Wydrzejcie. I to wolno.
- Wojewodzianko! - krzyknął niemal Kostka. - Dawaliście mi próby przyjaźni waszej! Włosów waszych pierścionek mam!
- Gwiazd jeszcze nie ma - odrzekła Herburtówna z uśmiechem. - Nie wzszedł wieczór.
I aleją dębową ku zamkowi jęła iść, a Kostka szedł za nią, tak gorejący ogniem, że trudno mu było chciwe usta i dłonie pragnące na wodzy trzymać.
Szli chwilę w milczeniu, z jednego szpaleru w drugi przechodząc. Wtem pierwsza gwiazda na błękicie zatlała, blada jeszcze, ale już widoczna.
- Gwiazdy już są - szepnął Kostka pochylając się ku Beacie.
Ona zaś odwróciła ku niemu nieco głowę i niewypowiedzianej łaski uśmiech posłała mu z ust i ze źrenic.
- Kto ma wiarę i nadzieję - zaczął Kostka pół nieprzytomny.
- Ten posiąść może miłość - dokończyła Beata Herburtówna nigdy dotąd u niej przez Kostkę nie słyszanym, drżącym od wzruszenia głosem.
- Mam rozumieć? - zapytał Kostka półszeptem namiętnością zdławionym.
- Jak serce dyktuje.
Naówczas zastąpił on drogę Beacie, ukląkł przed
15
nią na kolana i za kraj jej żupanika obramowanego gronostajem ujął, a ona zwróciła naprzód twarz w bok, jakby ze wstydu, a potem wraz ku niemu, jakby zwalczona tym, co ją parło.
Za dłonie obie Kostka ją chwycił - nie broniła ich; ku sobie pochylił - poddała się - i nachyloną, klęcząc, wyżej stanu ułapił, piersiami przygarnął i usta w usta jej wcisnął. Wyrwać się niby chciała, ale ją niemoc zniewoliła.
Wtedy Kostka wstał i wpół przez ramię przegiąwszy, lica, oczy, usta, szyję, obnażoną w czas ciepła, całować bez upamiętania zaczął.
Gdy do siebie przyszli, więcej już gwiazd na niebie płonęło.
Szybko poprawiwszy i ogarnąwszy szatki, jak sarna spłoszona, iść przed się ku zamkowi jęło dziewczę. Kostka zaś obok kroczył, milcząc ze szczęścia, z ręką na rękojeści szpady, którą szwedzkim obyczajem nosił, opartą.
Podeszli pod zamek.
W wielkiej sieni od ogrodu stał Herburt wojewoda, księżna Korecka, Sieniawski i dworzanin jego i druh, Michał Gozdawa Sulnicki, człek siły niezwykłej i rębacz w Małopolsce pierwszy, z twarzą zuchwałą i groźną, bez grosza majętności, z łaski Sieniawskiego żyjący. Z nim razem on się chował, pół^sługa, pół-przyjaciel.
Obaj strojni byli od stóp do głów - a Sieniawski na podziw.
Miał on na sobie kontusz szafirowy aksamitny, z brylantowymi guzami, z których każdy miasteczko żydowskie był wart, pod tym żupan z niebieskiego atłasu, a pas go opasywał niewysłowionej roboty, tak mieniący się przy blasku zapalonych już świeczników, iż się widziało, że się sztuką tęczy przepasał. Ku temu hajdawery karmazynowe i z żółtego safianu łyskliwe buty, na złotych podkówkach u napletków. U boku słynna Sieniawskich karabela o złotej pochwie, na rękojeści kołpak soboli z czaplą białą kitą, rubinami,
16
szmaragdami, brylantami, szafirami i żółtymi topazami przypiętą. Lewa ręka, od niedźwiedzia przetrącona, na czarnym ‘spoczywała temblaku.
Sulnicki, choć dworzanin, prawie nie mniej od złota i kamieni świecił, aby znać było, co to za pan, co nie tylko siebie jak królewic, ale i dworzanina swego nawet nad miarę niejednego posesjonata ubrać może.
Właśnie w imieniu Sieniawskiego Sulnicki deklarację o rękę Beaty czynić kończył, gdy oboje z Kostką nadeszli. Aliści Beata, która ostatnie wyrazy słyszała, a z nich i z wyglądu sceny snadnie treść dyskursu poznać mogła, ‘zwracając się wprost ku Sieniawskiemu, z uprzejmym skinieniem głowy rzekła:
- Wielki to honor dla mnie, gdyż, ile się domyślam, rzecz o mnie idzie, że potomek tak znakomitych przodków i sam nie mniej od nich znakomity kawaler, którego mężem swym nazwać za zaszczyt by sobie najpierwsze w Polszcze panny miały, ku mnie afekt swój zwrócić raczył. Iście srodze mi markotno, że afekt ten w tym momencie wewspółdźwięku nie znajduje.
- Jakoż to? - zapytała księżna Korecka.
- Gdyż serce moje komu innemu oddałam. Blask radości zajaśniał na twarzy wojewody, Sieniawski zaś przy tych słowach Beaty w bok się wsparł
i płomieniem z oczu zaświecił.
- I komuż to, jeśli wiedzieć wolno? - zapytała księżna Korecka.
- Tu obecnemu panu Aleksandrowi Kostce - odpowiedziała Beata. Nim kto ozwał się, pospieszył wojewoda głos wziąć:
- Umiem i ja cenić honor - rzekł - jaki na dom mój z ucieleśnienia afektu imci wojewódzka spłynąć by miał. Nie ma jednak snadź domu wielkiego w Rzeczypospolitej, z którym by gniazdo Herburtów spowinowacone nie było, a i samego tu przytomnego wojewodzica Herburtówna rodziła. Gdy sami do czeskiej mitry prawo nosim, nieobce w naszych krewieństwach małżeńskich buławy, wielkie pieczęcie i mitry
17
książęce. Z rodem atoli, którego najwyższa dystynkcja ziemska: świętego wydać - z łaski Boga spotkała, nie dał Bóg się dotychczas skoligacić. I gdy ani dostatków, ani dostojeństw nam nie brak, za wyraźny dokument łaski Opatrzności mam, iż do krwie naszej krew, która i we świętego Pańskiego żyłach krążyła, przymieszać życzy sobie.
Naówczas zdarł w górę głowę Sieniawski i odpowiedział:
- Nie mam ja tu co dłużej porabiać, gdy mnie porówno serce córki, jak woła ojca odtrąca. Zbyt jednak umiłowaną sercu mojemu jest wojewodzianka Beata, w zbyt wielkiej czci mam jego wielmożność pana wojewodę, w zbyt wielkiej estymie przesławny ród Herburtów, abym, co wiem im przeciwnego, zmilczał.
A iż do delacji * nawet w świętej i obowiązkowej sprawie usta Sieniawskiego się nie zniżą, Sulnicki - czytaj list, który na twoje zapytanie kasztelan Janusz Kostka z Dębin ci odpisał.
Kostka drgnął, jakby złym przeczuciem tknięty, a Sulnicki, wielki arkusz z zanadrza dobywszy, czytać począł:
- „Do Imci Pana Michała Sumickiego, wojewódzka Sieniawskiego dworzanina:
Jako mnie waszmość, podejrzeniami pewnymi, jako piszesz, tknięty, pytasz i do odpowiedzi ze strony wiadomej osoby obligujesz, odpowiadam waszmości przez umyślnego co następuje:
Sprawiedliwie szacuję miłość waszmości ku prawdzie i nienawiść szalbierzy S wiadomym czynię, iż ów Aleksander Leon Kostika ze Szternberku, za takiego się podający, z rodu naszego nie jest. Przed dwudziestu kilku laty do ‘stryjecznego mego, Rafała Kostki, kasztelana bełskiego, zaufanego króla nieboszczyka Władysława, przywiózł hajduk chłopię, ledwie mówić mogące, bogato odziane i tam je wraz z oddanym sobie listem zostawił. Dom był bezdzietny
d e l a c j a (tac.) - potajemne oskarżenie, doniesienie
18
i dziecko jak swoje chowano. Gdy chłopiec podrósł, zasię po niego przysłano i co się z nim później działo, nie wiem. Z naszego plemienia Kostków on nie jest, jeśli to ten za takiego się prezentuje. To wiem i słowem uręczam, a nawet, gdyby potrzeba w jakiej ważnej sprawie była, i przysięgą uręczyć mógłbym. Życzę zdrowia waszmości.
Janusz Kostka z Dębin, kasztelan sieradzki”.
Gdyby grom z jasnego nieba uderzył, większego by efektu zdziałać nie zdołał.
Wojewoda list z ręki Sulnickiego wychwycił, jeszcze raz go przeczytał i ozwał się mocno pomieszany:
- Zaiste! Na palu pal - bo ‘takie miał, gdy go co poruszyło, przymówisko - ręka to kasztelana, tak mi znana, jak moja własna. Któż więc waszmość jesteś? - zwrócił się ku Kostce.
Ten stał biały jak płótno.
- Ktoś ‘waść jest? - zapytała porywczo księżna Korecka.
Kostka milczał, a Sieniawski rzekł:
- Jakom rzekł, nie mam ja tu co dłużej porabiać. Atoli zdaje mi się, iż ziem nie uczynił, zezwalając zaufanemu memu, któren z gorliwości ku mnie, o cześć domu Herburtów nie mniej też dbały, podejrzenia powziąwszy, w najsłuszniejszą stronę, gdy kasztelan Rafał i małżonka jego nie żyją, z interrogacją * się zwrócił. Cokolwiek stąd wyniknie, mnie wszelako jedno tylko: odejść stąd - pozostaje.
- Czekaj, wasza miłość, nie odjeżdżaj, póki się sprawa nie wyklaruje! - zawołał wojewoda i zwracając się ku Kostce: - Mów waszmość, kto jesteś? - powtórzył.
Kostka ‘milczał. Białość nie ustępowała mu z twarzy, oczy w ziemię wbił i stał jak skazaniec. Byłby może słowa ‘nie rzekł, gdyby nie prośba Beaty, która ręce jak do pacierza złożywszy, ozwała się błagalnie:
interrogacją (iac.) - zapytanie, badanie śledcze
19
@- Na Boga, proszę, powiedz waszmość nazwisko swe i godło!
Naówczas Kostka spojrzał na nią zarówno z wyrzutem, jak z miłością nieopowiedzianą, i wyprostowawszy się, iż acz nieduży, prawie wysokim w tej chwili się wydał, spojrzenie w oczach obecnych topiąc, rzekł spokojnie i wyniośle:
- Imię moje jest w księdze dziejów zapisane nie tam, gdzie wasze będzie.
Znaczenia tych słów nie pojąwszy, a najmniej się podobnych spodziewając, wszyscy stali chwilę, spoglądający po sobie, aż pierwszy ozwał ‘się zuchwale Suiriicki:
- Nie o enigmata * tu idzie, jeno o nazwisko waścine. Powiadaj je i basta.
Jeszcze dumniej wzniósł Kostka głowę w górę i odparł:
- Odpowiedzieć ci raczę, pachołku, iż pan twój mnie do kolan kołpakiem kłaniać się winien.
Spłonił się na to Sieniawski i w oka mgnieniu karabelę ze złotej pochwy wyrwał, ale go blisko stojący wojewoda za rękę chwycił i krzyknął:
- Jedno, nie pozwolę (krwi rozlewać w domu moim, drugie, nie wiesz waszmość, kto zacz, a jak zbój mordować nie będziesz!
Zatrwożona i ze łzami w oczach Beata powtórnie się ku Kostce skłoniła.
- Mów waszmość, jak cię zowią - błagała - nie wystawiaj serca mego na próby ognia!
I wtedy ponownie Kostka - jako pierwej, na nią popatrzywszy - rzekł głośno i wyraźnie:
- Jam jest króla Władysława syn *.
enigmata (lać.) - tajemnice
Jam jest króla Władysława syn - Na kilka lat przed powstaniem występował Kostka jako Aleksander Lew (Leon) Napierski ze Sztemberku (Sztem-berk - wieś w Prusach Królewskich, majątek magnackiej rodziny Kostków), prawdopodobnie było to jego autentyczne nazwisko. Według źródeł pochodził z Mazowsza, z rodziny używającej herbu Dąbrowa, którym pieczęto-
Znów oniemieli wszyscy, jeszcze dłuższą chwilę milczenie potrwało niż uprzednio.
Przerwała je kasztelanowa Korecka, mówiąc w aluzji do nazwiska Wazów:
- Z tych pewnie waz, co nie jabłko i wawrzyn, ale pierogi ze śmietaną naszały.
Huknął śmiechem Sulnłcki, rozśmiał się i Sieniawski, a Sulnicki przez śmiech zawołał:
- U mojego szwagra jest fornal Władysław Król, zali nie ten? Nawet podobny z urody!
- Pachołku - odpowiedział Kostka wyniośle - jesteś mi jako pies, co na mnie szczeka. Obrazić nie możesz, ale obitym będziesz.
Porwał się wreszcie wojewoda, który stał jak słup, bez słowa i ruchu.
- Dość! - krzyknął. - Ktokolwiek waść jest, iżeś śmiał pod nieprawdziwym wejść w dom mój nazwiskiem, próg mój przestąpić proszę!
- Panno Beato! - zwrócił się Kostka ku wojewo-dziance, która z twarzą zasłonioną rękoma stała.
Słowa nie otrzymał, ale ruch głowy nic dobrego, owszem, źle mu wróżył.
- Beato! - rzekł jeszcze.
Lecz tylko ten sam ruch głowy uzyskał.
- Milcz, wasze! - rzekła księżna Korecka. - Jak śmiesz ożywać się jeszcze do tej, którąś zuchwalstwem twym i bezczelnością pokrzywdził i pohańbił! Znamy takich królewskich synów! Z hajduka w pralni się kocą!
- Tak jest! - krzyknął z kolei wojewoda. - Tak jest! Jak śmiałeś, fałszywego nazwiska używając, na
wali się również Kostkowie. Jako dziecko wychowywał się w domu starosty malborskiego Mikołaja Rafała Kostki. Zarzucano jednak Napierskiemu bezprawne używanie nazwiska Kostka, za pomocą którego próbował on dodać sobie wobec szlachty splendoru, na chłopów zaś oddziałać swoimi związkami ze św. Stanisławem. W czasie śledztwa na torturach zeznał on, że jest nieprawym synem Władysława IV (wątpliwe!) i że nazywa się Wojciech Stanisław Bżowski.
21
dziecko moje, na Herburtównę, oczy podnieść! Powsinogo! Przybłędo! Precz mi z zamku! Precz!
Kostka na te obelgi i groźby ku Beacie się zwrócił, ta jednak, twarzy nie odkrywając, milczała jako pierwej.
Naówczas gniew go ogarnął, ręką w zanadrze sięgnął i z kieszeni zwitek z pierścionkiem z włosów wojewodzianki dobywszy, pod nogi go jej rzucić chciał, ale się wstrzymał, zbyt bowiem ją jeszcze miłował, aby wstydzić zdołał.
Ta snadź odgadła czy odczuła myśl jego, odsłoniła bowiem nieco lica i pełne strachu, przerażenia, wdzięczności spojrzenie padło na twarz Kostki.
- Precz! - huczał wojewoda. - Ty niewiadomy człeku, iszalbierzu imienia królewskiego! Precz, bo na samą myśl, żeś na córkę moją patrzeć śmiał, krew mię zalewa! Fora! do kroćset diabłów, bo psami wyszezuć każę!
Za wiele tego Kostce było. Nie licząc się już z nikim i z niczym, choć wiedział, że zginąć musi, za szpady rękojeść chwycił, ‘gdy nagle o niespodzianej godzinie dzwon kościelny we wsi pod zamkiem ‘zabrzmiał i równocześnie dwaj dworzanie wojewody, Rajcerz i Szybka, w najwyższym pomieszaniu przybiegli, jeden przez drugiego wołając:
- Wasza miłość! Zbóje! Folwark zgorzelicki płonie! Czerń pustoszy!
- Gwałtu! - krzyknęła kasztelanowa, wojewoda zaś, o Kostce zapomniawszy, bo Zgorzelice tuż niemal obok zamku leżały, gębę na razie w zdumieniu i przerażeniu otworzył.
- Kupa chłopstwa! - wołał Rajcerz. - Dowiedzieli się snadź, że chorągwie nadworne pod panem Makowskim do obozu królewskiego wyprawione!
- Co jest ludzi w zamku! Do broni! Na koń! - wrzasnął wojewoda, mowę odzyskawszy. - Hej! Wasiutyński! - krzyczał oglądając się za marszałkiem dworu.
Poskoczył naprzód Sulnicki, a Kostka, trzasnąwszy
22
szpadą w pochwie, wpadł za nim do stajni i nie mając swego, w zamieszaniu najlepszego z wierzchowców wojewody okułbaczył i .za bramę na nim wypadł. Myślano, że ku Zgorzelicom leci, ale on w lesie nie opodal zaimku n’a prawo skręcił i na gościniec myślenicki ku Rabie, co pary było w bachmacie, ruszył.
Wrzawę i dzwon larmo czyniący słyszał, wkrótce otoczyła go cichość wieczorna, łunę tylko widział na niebie.
O Beatę się nie lękał. Zbyt potężnym było imię wojewody, aby chłopi, choćby jak zuchwali, porwać się na zamek ważyli; zbyt wielu ludzi w zamku, aby najmniejsze niebezpieczeństwo rodzinie wojewody grozić mogło. Spalono już wprawdzie po dwakroć Bełz i zamek ciechanowski, ale tam dowodził zorganizowaną bandą zuchwały i podstępny emisariusz ChmSelnickiego, Jachowski *. Uprzednio wstecz złupił herszt Bajus z towarzyszami Januszkowice, .zabito panów Trojanowskich, Bobownickiego, Bylinę z Leszczyn, splądrowano dwór Olszewskiego w Siarach, Domaradz-kiego w Ropie, słynny Czepiec i Sawka napadli na Jamgród *, choć obwarowany, Męcińskiego, zrabowali w Zyndramow...
mikiirish