Erlbach Arlene - Chlopcy, randki i inne klopoty.pdf

(568 KB) Pobierz
ARLENE ERLBACH
ARLENE ERLBACH 83
CHŁOPCY, RANDKI I INNE
KŁOPOTY
ROZDZIAŁ 1
Gdyby chodzenie z chłopcami było dyscypliną olimpijską, Chris Pattinos z Highland
w stanie Illinois bez wysiłku zajęłaby pierwsze miejsce. W ciągu ostatnich dwóch lat chodziła
z sześcioma. Dwóch zerwało z nią, a z kolei ona rzuciła czterech pozostałych. I to właśnie
Chris uważa, że Ricky Fingerbaum poprosi mnie dziś wieczór, abym była jego dziewczyną!
Stoję w holu na piętrze i gadamy przez telefon. Zadzwoniła dokładnie w momencie,
gdy wyszłam z wanny. Jestem tylko w bieliźnie, a z włosów kapie mi woda.
- Skąd ta pewność? - pytam. Nie wierzę w to tak mocno, jak ona.
- Wszystko na to wskazuje, Henny - upiera się Chris. - Zaprosił cię na specjalną
randkę na dzisiejszy wieczór, a jutro jest pierwszy dzień szkoły. A poza tym spotykacie się
już chyba całą wieczność i jeszcze z pół dnia na dodatek.
Nie mam pojęcia, skąd wzięła te pół dnia, ale nie jestem w nastroju, żeby czepiać się
byle dwunastu godzin. Rick Fingerbaum to mój pierwszy chłopak i chciałabym móc uwierzyć
Chris. Tyle tylko, że ta „wieczność i pół dnia” nie była wcale szczególnie romantyczna. Rick
nigdy nie szeptał mi do ucha czułych słówek i nawet nie przysłał mi walentynki czternastego
lutego. Jeśli rzeczywiście oficjalnie poprosi, żebym z nim chodziła, może podaruje mi złoty
medalion, który nosi na szyi.
- Będzie ci towarzyszył na weselu twojego ojca - kontynuuje Chris. - To już
najpewniejszy pomyślny znak.
Moja mama umarła, kiedy miałam siedem lat. W zeszłym roku, na spotkaniu
absolwentów uniwersytetu w Chicago, tata poznał Joy Kellison, moją przyszłą macochę.
Biorą ślub za kilka tygodni, a ja mam być pierwszą druhną. Moje dwie najlepsze przyjaciółki,
Chris Pattinos i Sherry Green, też są zaproszone. Wszystkie trzy przyprowadzimy swoich
chłopców.
W zeszłym tygodniu zadatkowaliśmy z Rickiem po dziesięć dolarów na prezent
ślubny: komplet ręcznie wykonanych ceramicznych pojemniczków kuchennych, które
zestawione razem mają kształt smoka. Joy kolekcjonuje oryginalną ceramikę, więc jak tylko
zobaczyłam ten komplet w sklepie, od razu wiedziałam, że będzie zachwycona. Kosztuje
osiemdziesiąt dolarów. Rick zaproponował, żebyśmy się zrzucili, ale większą część zapłacę
sama. W końcu to prezent dla moich rodziców. Jutro rano, kiedy zacznie się szkoła, sprawdzę
na tablicy ogłoszeniowej Szczęśliwego Trafu, czy nie znajdzie się dla mnie jakaś robota.
Przydałoby mi się trochę dodatkowych pieniędzy, no i potrzebuję sześćdziesięciu dolarów na
te pojemniczki.
Żegnam się z Chris, suszę włosy i zaczynam szykować się na wieczór.
Rick obudził cały dom, kiedy zadzwonił do mnie o wpół do siódmej rano.
- Henny - oznajmił - dostałem fantastyczną wiadomość. Pójdziemy wieczorem na
obiad, żeby to uczcić.
Tata tak się wściekał, że musiałam szybciutko przerwać rozmowę. Zdążyliśmy tylko
ustalić, o której się zobaczymy. Rick będzie tu za pół godziny, a ja jestem jeszcze nie ubrana!
W moim pokoju panuje taki bałagan, że nie mogę znaleźć niczego, co nadawałoby się
do włożenia. Nie zrobiłyśmy w porę prania. Joy wprowadziła się do nas w zeszłym tygodniu,
gdy wygasła umowa najmu jej mieszkania, gosposia odeszła, a w dodatku wszyscy są
pochłonięci sprawami związanymi ze ślubem i weselem. W efekcie codzienne życic uległo
kompletnej dezorganizacji. Miałyśmy prać dziś, ale jakoś się do tego nie zabrałyśmy.
Gaduła, mój syjamski kot, śpi na stosie ubrań w kącie szafy. Nie mam ochoty go
budzić, ale muszę przecież znaleźć coś przyzwoitego do włożenia na siebie.
- Jak myślisz, co wydarzy się dziś wieczorem?
- pytam go. Gaduła wydaje miauknięcie, przenosi się w drugi kąt szafy i znowu
zasypia.
Decyduję się na rudą bluzkę i spódnicę w kwiaty, którą Joy kupiła mi kilka miesięcy
temu. To mój jedyny wyjściowy komplet ciuchów, który nie jest brudny lub wygnieciony.
Schodzę na dół, by zaczekać na Ricka. Tata i Joy siedzą w stołowym i grają w
scrabble. Ojciec jest ubrany w starą bawełnianą koszulkę z napisem MOOSE CREEK.
Inskrypcja na koszulce Joy głosi: KOCHAM MOJEGO BULLMASTIFA. Wprawdzie Joy
jeszcze nie ma bullmastifa, ale to już kwestia dni. Jej synowa nie znosi ślinienia się Sir
Winstona, więc już pojutrze po południu Winnie zjawi się, by odtąd zapluwać się w naszym
domu.
- Ataraksja? Nie ma takiego słowa - uskarża się tata.
- Jest - stwierdza Joy.
Tata chwyta słownik. Joy zagląda mu przez ramię i znajduje zagadkowy wyraz.
- To znaczy „równowaga ducha”.
Joy odwraca się, by mi się przyjrzeć.
- Naprawdę ślicznie wyglądasz dziś wieczór. Wiedziałam, że będzie ci do twarzy w
tym kolorze.
Mam nadzieję, że tak jest naprawdę.
- Powiem temu Rickowi, żeby nie dzwonił tak wcześnie - zapowiada ojciec.
- Nawet nić próbuj! - protestuję.
- Skoncentruj się na scrabble - mówi Joy. Jest psychoterapeutką i wie, jak sobie radzić
z tatą.
Ojciec wzdycha. Powracają do gry. Żadne z nich nie lubi przegrywać. Oboje należą do
Stowarzyszenia Graczy w Scrabble w Highland i oboje są finalistami mistrzowskich
rozgrywek.
Słychać dzwonek. Otwieram. To Ricky. Jestem tak podekscytowana, że prawie
mdleję. Rick podaje mi orchideę.
- Jaka piękna - mówię. - Dzięki!
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiada. Z uśmiechem próbuje przypiąć mi
ją do bluzki, ale jest tak podenerwowany, że prawie mnie przy tym kłuje. Purpurowy kwiat
wygląda koszmarnie przy rudej bluzce, ale i tak jestem zachwycona. Może Chris ma rację?
Purpurowa orchidea to dobry znak. To byłby idealny początek nowego roku szkolnego w
trzeciej klasie.
Udaje nam się wymknąć bez rodzicielskich pytań, zamieszania czy też wykładu, o
jakiej porze nie należy telefonować.
- Dokąd jedziemy? - pytam, gdy wsiadamy do samochodu.
- Do „Colonial” - odpowiada Rick. - To jedno z moich ulubionych miejsc.
Staram się udawać entuzjazm. To oczywiście nie znaczy, że mam coś przeciwko
„Colonial Inn”. Tylko że to jedna z tych restauracji, gdzie babcia zabiera cię w twoje
urodziny, a nie lokal, w którym chłopak prosi, żebyś z nim chodziła. Gdybym miała ocenić
„Colonial” pod względem romantycznego nastroju, dałabym mu ujemną punktację.
Rick prawie się nie odzywa podczas jazdy. Robi wrażenie spiętego.
- Podobno w tym roku będzie nowy nauczyciel wiedzy o społeczeństwie - informuję
go.
- Nie będę chodził na ten kurs - ucina.
- Myślałam, że taki miałeś zamiar?
- Może w college’u, w przyszłym roku.
Ja cieszę się na lekcje wiedzy o społeczeństwie. Może zostanę w przyszłości
psychoterapeutką. Chciałam być weterynarzem, dopóki nie przekonałam się na lekcjach
biologii, że robienie sekcji zwierząt przyprawia mnie o mdłości. Może pewnego dnia
dokonam jakiegoś odkrycia, na przykład, jak zaskakiwać facetów. Dopomogłabym w ten
sposób połowie ludzkości. A mnie samej z pewnością przydałaby się taka wiedza właśnie
teraz! Na przemian ogryzam paznokcie i wyglądam przez okno.
Przed wejściem do restauracji Rick otwiera bagażnik i wyjmuje spore pudło
zapakowane w lśniący, biały papier. Uśmiecha się.
- To dla ciebie. Ale na razie tego nie rozpakowuj.
- Ojej! Umieram z ciekawości, co to jest.
- Warto poczekać - zapewnia mnie.
Paczka ma wymiary pudła, w jaki pakuje się suknie. Czy to jakiś żart? A może Rick
zapakował do pudła swój medalion? Spoglądam na jego szyję, by sprawdzić, czy ma go na
sobie, ale nie mogę nic dojrzeć pod koszulą i krawatem. Gdyby napięcie mogło zabijać, moje
zwłoki już leżałyby na parkingu.
Rick bierze mnie pod ramię i wchodzimy do restauracji. Hostessa prowadzi nas do
stolika przy oknie.
Aż trudno uwierzyć, że posadzono nas zaledwie dwa stoliki od najbardziej odlotowego
chłopaka szkoły w Highland, Trzyrandkowego Briana Andersona i jego rodziców. Brian jest
wysoki, przystojny i ciemnowłosy. Z żadną dziewczyną nie umawia się więcej niż trzy razy.
Jest taki fantastyczny, że stał się szkolną znakomitością. I do tego prawdziwy czaruś. Chris i
ja nieraz dzwoniłyśmy do niego tylko po to, by usłyszeć jego głos i natychmiast odwiesić
słuchawkę. Jestem zaskoczona, że w ogóle można go zobaczyć bez dziewczyny.
Kelner podaje nam menu.
Jestem tak pochłonięta Rickiem i zagadkową zawartością pudełka, że nie jestem w
stanie go przeczytać.
- Co zamawiasz? - pyta Rick, gdy kelner ponownie podchodzi do stolika.
- Grzankę z serem i z pomidorem.
- W porze obiadu nie podajemy grzanek z serem - stwierdza wyniośle kelner.
- Dwa razy cielęcina Picatta - zamawia Rick. - Może być, Henny?
Nie mam pojęcia, co to jest cielęcina Picatta, ale odpowiadam:
- Doskonale.
- Czemu nie rozpakujesz pudełka? - pyta Rick.
Oddzieram kokardę i ostrożnie zdejmuję papier. Wewnątrz jest mój prześliczny,
olejny portret. Zaglądam do pudełka, czy nie ma w nim medalionu. Niestety. Coś mi się
zdaje, że sprawy nie układają się dokładnie tak, jak miałam nadzieję.
- Kiedy to namalowałeś?
- Wykonałem ten portret według szkicu węglem, który zrobiłem ci w zeszłym roku. -
Ujmuje mnie za rękę. - Gdyby nie ty, nie dostałbym pełnego stypendium.
- Stypendium? Jestem z ciebie taka dumna! Przyjęli cię w pierwszej kolejności!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin