Norwid Cyprian Kamil - Wesele.doc

(41 KB) Pobierz
CYPRIAN KAMIL NORWID

 

 

 

Cyprian Kamil Norwid

WESELE


I

Po dwóch salonu stronach komnaty w półcieniu,

Z których na ogród wielkie podwoje otworem —

Szerokie wschody — wazy rzezane w kamieniu,

Ociekające roślin pnących się doborem —

Noc księżycowa-zapach akacji-szmer wody

Dalekich kaskad, które wilgocą ogrody...

To nietańczących przystań!

 

...Tańczący, przeciwnie,

W całej wszech-tęczy blasku oczy swe kąpali,

Każdy się w stu zwierciadłach oglądał naiwnie;

Śmiechów, brylantów, drobnych grzecznostek, opali,

Westchnień, szmaragdów, kwiatów fałszywych, rumieńców,

Atłasów białych... chaos!... Chciałem dodać: wieńców,

Dla rymu-ale wieniec jeden był... jedyny...

A wieniec panny młodej, wieczoru królowej:

— Kto widział go, ten widział mirt i dwa jaśminy,

Obejmujące czoło posągu Canovy,

A kto ten posąg widział, ten przypomniał pewno

Z życia Canovy oną śmieszną rzecz i rzewną,

Jak brał łachmany na się i sakwy podróżne,

Stając, gdzie Hebe jego dawała jałmużnę.

— Spóźniony Grek!... daninę widział chrześcijańską

Jak nektar bogom lany, i z swojej Wenecji

Poglądał na świat, rzekłbym, przez szybę pogańską

(Gdyby nie anachronizm szyb w klasycznej Grecji...)

 

Lecz mniejsza o to — idzie tu o pannę młodą,

Że przypomina Hebę Canovy urodą

I że ma wieniec z mirtu, a ulotną szatę,

Której mgłę gwiazdy gęsto spinają bogate,

I że zwierciadła z tego bardzo są szczęśliwe,

Oddając sobie wzajem arcydzieło żywe.

 

II

Początki tego, co dziś balem się nazywa,

Różne są, w czym bogactwo i smak się odkrywa,

Lecz wszystkich balów środek zawsze jest ten samy,

A koniec jak komedii, tragedii lub dramy:

Jeśli komedii, koniec jest na samym końcu,

Jeśli dramy, to koniec jest o rannym słońcu,

Jeśli tragedii, wtedy koniec w środku bywa —

I wpada rycerz, piękność zemdloną porywa,

A koń go wierny zbawia od strasznej pogoni —

Pan-młody mnichem-ojciec klnie albo łzy roni...

 

Wszystko jest przewidziane na wszelki przypadek,

Jak wieniec z mirtu, metryk dwie, drużka i świadek,

I rzadko dzisiaj rycerz wpada nieczekany

Z czarnym na hełmie piórem... Częściej kto na boku

Pomodli się i lekki ból poczuje w oku,

I da jałmużnę nędzy przypadkiem spotkanej,

Której powiedział anioł: „Stój u tamtej ściany.”

— Częściej kto rylcem sobie zapisze stalowym:

„Dziś się narodził człowiek z rozumem światowym”—

I pyszny jest, i mówi: „Siebie zwyciężyłem —

Człek jest śmiertelny — życie chwilką — ja czym? — pyłem —”

I idzie szukać równych, by jasno powiedział,

Czego się sam od siebie jak na złość dowiedział...

 

III

Że rzadkie są porwania, zwłaszcza u narodów,

Co, zniósłszy klas różnicę, pozywają za to —

I długie stąd regestra świadków a powodów,

Długi rzeczników z tego dyjalog za kratą,

Piór zgrzyty i biretów podrzucania gniewne:

Co wszystko jest zarówno logiczne, jak rzewne;

Że już w arystokrackiej Anglii ledwo bywa

Ten bunt, ta monstrualność (powiedziałbym) tkliwa;

By więc utile dulci złączyć bez kłopotu.

Po ślubie i po balu słychać róg pocztowy,

A w kryte bramy powóz wpada na kształt grzmotu,

Z czego jest rozruch w izbie czeladzi zamkowej.

Tu, tam, z światłami w ręku biegną przez krużganki,

I to ma niby pewny efekt niespodzianki...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

 

IV

Wszelako, aby powieść wolne miała pole,

Nie uprzedzajmy zdarzeń zawsze dość szczególnych

I cieszmy się, że tańczą na płaczu padole,

Bo sporo jest umartwień i żałób ogólnych,

Bo w pewnym względzie cnotą wesołość swobodna,

Gdy rola czasów krwawo orze się, niepłodna...

— Biada duchom i takiej społeczności biada,

Gdzie człowiek karci uśmiech i za grób odkłada,

Jakby sąd-ostateczny mógł być uprzedzony

W całej potędze swojej przez kilku sensatów

I jakby łzy nie miały sperlić się w korony,

A śmiechów wiele w siano uwiędniętych kwiatów...

— Jakbyśmy już najjaśniej znali, co wesołe,

A co bolesne?... biedne, my, anioły chore,

Kwiat, kamień świetny musim kłaść na skronie gołe,

Żeby do-pięknieć, zrównać... ubranym w pokorę!...

Żeby do-ważyć jakiejś niewidzialnej ceny,

Radości — jakiejś, którą zasłoniły treny...

 

V

Tańczą więc jak w najlepsze, a północ już biła,

I biła pierwsza, druga po niej nastąpiła

I trzecia się przeważa w przeszłość... a na chórze

Ten, owy skrzypek nutę upuści fałszywą,

Potem się ocknie, hardo postawi naturze,

W imię chybionej sławy poprze smyk co żywo,

Dopędzi cało-toku, a harmonii prawo

Raduje się jak owcy zbłąkanej poprawą...

 

VI

Patrząc zaś z chóru, widzisz Olimpu władanie,

I jak Esencje rządzą śmiertelnych krokami,

I jak śmiertelni swoje szerzą panowanie...

— Muzyka duch papieru kilka kart poplami,

Nie mogąc zdążyć z góry lecącym natchnieniom —

Wraz się zbiegają skrzypki, basetle, trombony,

Testament martwy gwałtem wykradają cieniom,

I spada akord... listki mirtowej-korony

Drżeć poczynają niby oazis zwodnicza,

Niby płynąca wyspa na stubarwnej fali —

Trytonów, nimf półszepty— radość tajemnicza —

Wyspa płynie... i morze dokoła się pali!...

 

VII

Lecz czas jest, by czytelnik przypatrzył się z bliska

Państwu młodym, a wreszcie zaznał i nazwiska,

Lubo o sercach głównie mówić tu przystoi,

Które są pełne zalet, a miłość je stroi

Jak arfy dwie o złotej siatce strun, tak drżącej,

Że widzisz tylko jeden obłok gorejący...

— Bogactwa równe, imion też same zaszczyty,

A młody-pan urodą z lekka przypomina

Onego Endymiona, Protogenii syna,

Kiedy wstępował nocą na Latmosu szczyty.

Też same oczy nawet, z grecka przedłużone,

I wolny gest-pasterski kij albo koronę,

Albo miecz, albo ubiór daj mu najmniej zdobny,

Czujesz, że zawsze będzie do siebie podobny...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

 

VIII

Otóż i koniec balu... a gości kaskada

Przy krzyku woźnic z szmerem po wschodach się zsuwa;

Tu, ówdzie kwiat z warkoczy zawiązanych spada,

Skoro się kaptur na nie posępny zazuwa—

Niekiedy skrzypce jękną w pudła zamykane—

Oknem niedoperz wleci, lub ćmy zabłąkane

Dokoła gałęzistych zatoczą świeczników,

Jakby smętarnych przyszły próbować ogników...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

 

IX

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Powóz czeka — na willi wszystko w pogotowiu,

Słowik w akacjach śpiewa, i księżyc na nowiu,

A ówdzie — patrz — co wiejską uprzyjemni ciszę:

Podróżny ołtarz — nuty — i ten szereg tomów

Mniejszych i większych, niby organów klawisze.

Ciche, pełne utęsknień, łez, jęków i gromów...”

 

„W ołtarza skrzydłach nasi Aniołowie-stróże.”

 

„Ten trzyma krzyż, a tamten trzyma białą różę...”

 

„Książki te, kto są?...”

 

„...Różni znajomi — poczciwi —

Oto na przykład Gustaw, z listkiem swym na czole.

Tłumaczy Księdzu, ludzie jak wielce są tkliwi!...

To — Komorowska Maria — Wacław i pacholę...

To Werter — to T. A. O. Bruno — to Mazepa —

A to, co Chopin pisał po podróży swojej...”

 

„A ów tom na uboczu, co samotnie stoi...

Drukiem drobnym jak czarno rozesłana krepa?”

 

„To... Torquat i Lamenty jego przez Byrona...”

 

„A to — co to jest?...”

 

„...Twoja — mirtowa korona,

Którą przed chwilą jeszcze widziałem na czole...”

 

„Każ, niech zostanie na tym marmurowym stole.

A teraz — jedźmy...”

 

...Trąbka zagrała pocztowa.

Podkowy brzękły — więcej nie słyszałem słowa...

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin