MARGIT SANDEMO
Z norweskiego przełożyła
IWONA ZIMNICKA
POL-NORDICA Publishing Sp. z o.o.
Otwock 1997
Z zardzewiałym jękiem, który echem poniósł się przez łukowato sklepione piwniczne korytarze, zatrzasnęły się za nim żelazne drzwi. Zadzwonił pęk kluczy i odgłos kroków rozpłynął się w lochach.
Usiłował przyzwyczaić oczy do ciemności, palcami obmacał wilgotne, grube mury z kamienia. Nieduże, czworokątne pomieszczenie z zimną posadzką... Rozpadająca się prycza bez pościeli... Z wąskiej szparki pod sufitem sączyła się skąpa smużka dziennego światła.
Elisabeth, pomyślał, czując rodzący się z wolna strach. Co się z nią stanie? Kto się nią zajmie? Przecież tak bardzo mnie teraz potrzebuje.
Wyczuł raczej niż usłyszał, że ktoś skrada się po schodach i staje pod drzwiami. Po tej drugiej stronie, stronie wolności, czyjeś serce waliło mocno z napięcia. Przycisnął dłonie do zimnego żelaza.
Z zewnątrz dobiegł go odgłos pospiesznych oddechów, jak u wystraszonego dziecka.
- Dlaczego mi to zrobiłeś? - zawołał więzień, ogarnięty poczuciem bezsiły. - Co chcesz osiągnąć?
Nie doczekał się odpowiedzi, rozległo się jedynie nerwowe skrobanie w drzwi.
- Pozwalasz się wodzić za nos! Nie przypuszczasz chyba, że wymyślili to dla twojego dobra?
Z korytarza słychać było zdradzający podniecenie oddech.
- Wysłuchaj mnie - zaczął błagalnie, lecz urwał.
Nie mógł poprosić go o zajęcie się Elisabeth. Nie jego! Jedyne, co mu pozostawało, to gorąco się modlić, by Elisabeth znalazła się w bezpiecznym miejscu.
Czy doprawdy nie było nikogo, kto by wiedział o jego położeniu, kto mógłby go uwolnić? Co mieli zamiar uczynić? Obwołać go zdrajcą? A może ogłosić, że umarł?
- Słyszysz mnie? - odezwał się z udawanym spokojem. - Jak długo masz zamiar mnie tu trzymać? Tygodniami? Miesiącami? Latami? A może na zawsze? Chcesz, abym tu zgnił?
Nareszcie ten drugi się odezwał, jego głos z podniecenia brzmiał przenikliwie:
- Milcz! I okaż mi wdzięczność! Oni chcieli cię zabić, ja ich przed tym powstrzymałem. Dzięki mnie siedzisz tutaj bezpieczny.
- Dziękuję! - odparł z goryczą.
- Już byś nie żył, to ja ocaliłem ci życie. Oni nie mają odwagi mi się sprzeciwiać. Teraz ja o wszystkim decyduję!
- Tak ci się wydaje - mruknął zrezygnowany. - Tak ci się wydaje. A więc rozkaż, aby mnie wypuszczono!
- Nie! - W młodzieńczym głosie dało się wyczuć coś na kształt wyrzutów sumienia pomieszanych z oszołomieniem władzą. - Nie, nie!
Korytarzem poniósł się odgłos pospiesznych, oddalających się kroków.
Więzień przycisnął dłonie do drzwi i zawołał:
- Fabianie! Fabianie! Wracaj, Fabianie!
Poranna mgła otuliła wąską dolinę niczym wełniana kołdra. Z łagodnie kołyszącej się bieli wystawały czarne, szpiczaste czubki świerków, a niczym gniazdo drapieżnego ptaka zbocza czepiał się zamek Tannenburg o grubych murach, łukowatych bramach i ostrych, strzelistych wieżach. Całe wielkie miasto Tannenburg, stolicę księstwa, skrywała mgła.
Przez wrota zamku wtoczyła się elegancka kareta, służba pomogła z honorami wysiąść wytwornie ubranemu pasażerowi. Konie i powóz zdobił aksamit i srebrne okucia, Ale przepych nie zdołał ukryć pustki malującej się na twarzy mężczyzny, rozmytych rysów i obwisłych ust. Postawa wprawdzie wskazywała na jego wysokie urodzenie, lecz trzymał się zbyt demonstracyjnie prosto, z pogardą odnosząc się do świata. Afektowane gesty świadczyły o niepewności i słabym charakterze. Mógł mieć około dwudziestu pięciu lat, lecz rozpustne życie odcisnęło ślady na twarzy, czyniąc ją znacznie starszą, niż wskazywałby na to wiek.
Młodzieńca kroczącego przez zamkowy dziedziniec dostojnie, acz nieco chwiejnym krokiem, z okna wysokiej wieży śledziły zimne oczy.
- Cóż za dureń! - oburzyła się hrabina Konstancja. - Znów spędził noc u córki karczmarza! Czy on nie ma bodaj odrobiny gustu?
- Pst! - uciszył ją Isenbrand von Burgen, uśmiechając się jadowicie. - Nie wolno tak mówić o księciu! Ale masz rację, trzeba położyć temu kres. Cesarz pożądliwie zerka na nasze księstewko i młody Fabian daje mu doskonały pretekst do interwencji. Gdy tylko ród księcia wymrze, Tannen przypadnie cesarzowi. Musimy jak najprędzej zatroszczyć się o następcę tronu.
- Na pewno nie poprzez ladacznicę z oberży - oświadczyła żona Isenbranda, piękna niegdyś, lecz starzejąca się już hrabina Konstancja. W czarnych włosach pojawiły się pasma siwizny, a oczy pod gęstymi brwiami wraz z upływającymi latami straciły blask. - Musimy wyszukać dla niego odpowiednią narzeczoną.
Na jastrzębiej twarzy Isenbranda z wolna ukazywał się uśmiech pozbawiony ciepła.
- O, tak, pannę, którą równie łatwo da się kierować jak nim! Abyśmy mogli jak najdłużej rządzić Tannen, moja droga żono!
- Szkoda, że jesteś tak daleko spokrewniony z księciem - mruknęła Konstancja. - Właściwie to niesprawiedliwe, że jesteśmy skazani na odgrywanie drugoplanowych ról. Czy nie ma żadnej możliwości...?
- Nie bądź głupia! - ofuknął ją Isenbrand.
Gładko wygolona twarz pod przyprószonymi siwizną włosami była pociągła i ostra, oczy patrzyły inteligentnie, lecz zimno, zdradzając, że istnieją pewne aspekty życia, których pomimo wytężania rozumu Isenbrand nigdy by nie pojął.
- Wiesz równie dobrze jak ja, że w żadnym wypadku nie uznano by mnie księciem. Nawet ten barbarzyńca Zoltan stoi bliżej tronu niż ja. Ciesz się z pozycji, jaką osiągnęliśmy! Mamy wszak nieskrępowane ręce! Fabian jest niczym dziecko i na zawsze taki pozostanie.
Hrabina Konstancja westchnęła:
- Jest jeszcze inna sprawa, Isenbrandzie. Mam dość tego biegania z jedzeniem niczym prosta dziewka kuchenna. Czy to będzie trwało wieczność?
- Rzeczywiście, już wystarczy. Domieszaj trochę trucizny.
- Ale Fabian nam zabronił...
- Fabian! - prychnął Isenbrand. - On nie śmie nawet zejść na dół!
- Pierwsze miesiące panowania Fabiana trudno nazwać sukcesem - zauważyła hrabina, w zamyśleniu obserwując, jak młody książę znika w zamku. - Cała północna prowincja skrycie burzy się przeciw niemu. I przeciw nam!
- Hmmm - mruknął Isenbrand. Oczy mu się zaświeciły. - Narzeczona dla Fabiana... Zastanawiam się...
- O czym myślisz? - prędko spytała żona.
- Nie możemy utracić północnej prowincji, potrzebujemy wsparcia stamtąd. Gdybyśmy tak znaleźli odpowiednią pannę, stworzyli dynastię, być może wichrzyciele stanęliby po stronie Fabiana?
- Nic tak nie łączy ludzi jak sentymentalizmy - z aprobatą pokiwała głową Konstancja. - Wydaje mi się, że znalazłam odpowiednią dziewczynę. Margrabia Warin...
- Oczywiście! - przerwał jej Isenbrand. - Cieszy się poważaniem wśród górali na północy. I ma dwie córki.
- Biankę i Berengarię - uzupełniła hrabina. - Bianka, poważna i mądra...
- Nie, na miłość boską, tylko nie ona! Mądra kobieta oznaczałaby dla nas koniec! Ale ta druga, Berengaria, czy ona nie jest trochę... głupawa?
- Trochę? - roześmiała się hrabina. - Pusta jak wydmuszka! Stroje, flirty, szminki i przyjemności, w jej ślicznej, małej główce na nic więcej nie ma miejsca.
- Tak, pamiętam ją z zeszłorocznego balu, blond loczki, szelest szerokich spódnic, które ciągle obracały się w tańcu. Czarująca dziewczyna. Ale tej drugiej nie pamiętam... Bianka? Nie.
- Przeważnie stała z boku, w ogóle nie tańczyła. Właściwie z wyglądu są bardzo do siebie podobne, to wyraz twarzy sprawia, że różnią się jak dzień od nocy. Wiesz, ta Bianka nawet mnie trochę wystraszyła. Miałam wrażenie, że wzrokiem przeszywa mnie na wylot.
- Odpowiednią dla nas osobą jest Berengaria - zdecydował hrabia Isenbrand. - Pamiętam, że udało mi się zamienić z nią parę słów w jednym z tych nielicznych momentów, kiedy przez chwilę stała. „U nas na południu nie ma takich jasnych aniołków”, rzekłem z galanterią. „Ach, jak to miło z waszej strony!” wysepleniła i zaraz zniknęła spowita w obłok tiulu, czy co to był za materiał.
- Miło z naszej strony nie mieć tak jasnych aniołków? - roześmiała się Konstancja. - Zaraz wyślemy list do Warina. Napiszemy, że Fabian ujrzawszy Berengarię zakochał się w niej i prosi teraz o jej rękę. Dodamy, że wkrótce po dziewczynę przybędzie nasz wysłannik, jeśli naturalnie odpowiedź będzie pozytywna. A tak się z całą pewnością stanie, któż bowiem nie pragnie tytułu księżnej dla swej córki?
- Wysłannik - powtórzył Isenbrand. - Kto ma nim być? Nie odważę się zapuścić w tę krainę dzikusów. Powieszono by mnie, gdybym tylko postawił stopę na tej ziemi. To samo dotyczy naszego syna Fulca.
Hrabina szczupłymi dłońmi, pokrytymi siatką niebieskich żyłek, wygładziła purpurowoczerwoną suknię.
- Dlaczego nie Zoltan? Sam jest wszak dzikusem.
- Zoltan? Czy można mu ufać? - szeptem spytał Isenbrand, jak gdyby jego głos mógł przeniknąć przez grube mury.
Żona rozciągnęła w uśmiechu cienkie wargi.
- W każdym razie jest wierny księstwu Tannen i jego władcy. A obecny władca nosi imię Fabian.
- Właściwie wszystko jedno, czy jest godny zaufania, czy też nie - powiedział do siebie Isenbrand. - Chciałbym, aby na pewien czas opuścił zamek. Ciarki przechodzą mi po plecach na widok tego człowieka i jego paskudnego noża myśliwskiego, który tak luźno zwisa mu u pasa. Możemy dziękować Stwórcy, że jest członkiem książęcego rodu Tannen wyłącznie po kądzieli i przez to nie ma prawa do tronu. Obawiam się, że gdyby było inaczej, moglibyśmy mieć kłopoty. Doskonale! Zaraz napiszemy list!
- Bianko! Bianko! O, tutaj jesteś! Zawsze powtarzam: jeśli ktoś chce się widzieć z Bianką, powinien szukać jej w bibliotece. Drogie dziecko, czy nie mogłabyś wyjątkowo zająć się czymś pożytecznym?
Bianka odstawiła książkę na półkę i uśmiechnęła się do matki. Margrabina stanęła prosto jak struna, patrząc surowo, co miało ukryć niepewność, jaką zawsze czuła wobec starszej córki. Piwne oczy Bianki spoglądały na nią spokojnie, w kącikach czaił się przebłysk uśmiechu. Jasne włosy, które właściwie naturalnie się kręciły, były ściągnięte mocno do tyłu i upięte w praktyczny węzeł na karku, delikatne brwi miały kształt ptasich skrzydeł, a skóra ciepły odcień. Margrabina musiała przyznać, że również jej starsza córka jest piękna. Ale cóż po tej urodzie?
- Czym pożytecznym, na przykład? - spytała Bianka.
- Hmmm - mruknęła niezdecydowanie matka. - Choćby haftowaniem ślubnej wyprawy. Naprawdę zaniedbujesz tę pracę.
Usta Bianki rozciągnęły się w wesołym uśmiechu.
- Sądzisz, mamo, że jest w tym jakiś sens? Skończyłam już dwadzieścia trzy lata i od dawna powinnam być mężatką. I tak nikt mnie nie zechce. Przekonasz się, mamo.
- Owszem, i to twoja wina! - wykrzyknęła margrabina, a łono gwałtownie jej przy tym zafalowało. - Niedobrze, kiedy kobieta jest taka... taka... inteligentna!
W ustach matki określenie to brzmiało niczym obelga.
Bianka westchnęła.
- Pójdę szyć, jak sobie tego życzysz, mamo.
Kiedy jednak znalazła się w swej komnacie na zamku ojca, margrabiego Warina, stanęła przy oknie i wyjrzała na równiny. W oczach pojawił się wyraz rozmarzenia, myśli poszybowały daleko.
Została teraz sama. Po wyjeździe Berengarii w zamku zapanował niezwykły spokój. Kochana, szalona Berengaria, taka wesoła i pełna życia, bez jednej rozsądnej myśli w czarującej główce. Jak ułożą się jej losy? Czy mężczyzna, który ją poślubił, będzie ją kochać i rozumieć?
Sprawiał wrażenie dobrego człowieka, no i przecież Berengaria pragnęła tego małżeństwa, osiągnęła wszak to, czego chciała.
Przez bramę wyjechał pocztylion, Bianka powiodła za nim wzrokiem. Widziany z góry przypominał niewielkiego żuka, a wrażenie to potęgowały jeszcze rozwiane niczym skrzydła poły granatowego płaszcza. Pełnym galopem przemierzał miasteczko przylegające do zamku. Poddani margrabiego Warina wychodzili z domów i przyjaźnie machali jeźdźcowi. Wreszcie zniknął w głębokich, przepastnych lasach świerkowych.
Wzrok Bianki przesunął się po horyzoncie. W oddali widać było ostre, postrzępione szczyty, nieco bliżej - łagodnie rysujące się wzgórza. Na zachodzie - Bianka zadrżała, zdjęta lękiem - na zachodzie dawało się dostrzec wejście do doliny cieni, o której nikt nie chciał mówić. Powiadano, że mieszka w niej wszystko, co złe i niebezpieczne, stąd jej nazwa, Höllentor, Wrota Piekieł...
Krzyk dochodzący z dołu wyrwał ją z zamyślenia.
- Ach, nie! - wołał zrozpaczony margrabia. - Och, żałość i niedoczekanie! Cóżeśmy uczynili?
- Co się stało? - usiłowała dowiedzieć się jego żona.
Bianka przeszła na galerię ciągnącą się nad wielkim, pięknym hallem i z góry spojrzała na rodziców.
Margrabia, szczupły, młodo wyglądający blondyn z brodą, trzymał się za głowę.
- Książę Fabian informuje, że wkrótce przyśle swata, który w jego imieniu poprosi o rękę Berengarii. Jeśli się zgodzimy, ten sam człowiek zabierze ją natychmiast na zamek książęcy, by mogła rozpocząć naukę etykiety dworskiej.
- Berengaria księżną? - wykrzyknęła margrabina, przezwyciężając początkowe osłupienie. - Ależ ona...
- Właśnie wydaliśmy ją za mąż za prostego szlachcica - z goryczą westchnął Warin.
- Może dałoby się unieważnić to małżeństwo? - nieśmiało zaproponowała margrabina.
- Bzdury! Poza tym trwałoby to zbyt długo. Książę prosi, bym już jutro wysłał kuriera z odpowiedzią, czy jego wysłannik będzie mile widziany.
- Pomyśleć tylko, księżna Tannen - z rozmarzeniem w głosie powiedziała margrabina. - Nasza córka! Wszystko przepadło! Chyba że...
Piękna wprawdzie, lecz lalkowata twarz się rozjaśniła.
- O czym myślisz?
- Może on weźmie Biankę?
Warin pokręcił głową.
- Albo Berengaria, albo żadna, tak brzmi żądanie. Pisze, że widział ją i do szaleństwa się w niej zakochał.
- Niby kiedy to miało nastąpić?
- Może na zeszłorocznym balu? Książę mógł przybyć tam incognito.
Bianka wmieszała się w rozmowę.
- Wybaczcie, ale czy Fabian nie jest trochę... dziecinny? I czy nie cieszy się złą sławą? Słyszałam, że pozwala, aby dominowała nad nim rodzina hrabiego Isenbranda. Podobno tak naprawdę właśnie oni władają Tannen, a rządzą gwałtem i uciemiężeniem, wysysają z ludzi ostatnie grosze, a protestujących wtrącają do więzienia. Sam mi to mówiłeś, ojcze. Doszły do mnie też słuchy, że Fabian gustuje w prostackich przyjemnościach, w dziewkach służących i pijatykach. Czy takiego losu pragnęlibyście dla naszej kochanej, wesołej Berengarii? Czy z czasem nie zwiędłaby jak piękny kwiat? Cieszę się, że moja młodsza siostra jest już zamężna.
- Oczywiście, masz całkowitą racją, Bianko - przyznał ojciec.
Matka nie słuchała uważnie słów dziewczyny.
- Bianko, kiedy tak stoisz tam na górze, mam wrażenie, że patrzę na Berengarię. Gdybyś pozwoliła, by ułożono ci fryzurę nieco mniej w stylu Madonny, na czole przycięto grzywkę i rozpuszczono włosy pozwalając, by loki spływały na kark...
Margrabia przygryzł wargi. Widać przyszedł mu do głowy jakiś pomysł, nie całkiem zgodny z ideami żony. Uzupełnił jednak:
- Gdybyś postarała się nieco zmienić wyraz twarzy, podniosła brwi w sposób świadczący o dziecinnej ciekawości i spontaniczności... Gdybyś więcej się śmiała, bardziej ćwierkała...
- Stałabyś się wówczas Berengaria - dokończyła zadowolona matka.
- Nie! - Bianka zaprotestowała gwałtownie, urażona zdradą ojca. Tego się po nim nie spodziewała. - Nie! O czym wy myślicie? To przecież oszustwo!
Rodzice przyszli do niej na górę.
- Tobie, takiej mądrej, odgrywanie bezmyślnej panny powinno przyjść z łatwością - tłumaczył Warin. - Dałabyś sobie z tym radę.
- Nigdy się na to nie zgodzę! Jestem wam posłuszną we wszystkim córką, ale odmawiam udziału w tym matactwie. W dodatku wkrótce się dowiedzą, że Berengaria jest już mężatką.
- Nie zdołają. Nie mieszka przecież w kraju, a ponieważ jej mąż musiał się stawić na służbę wojskową u cesarza, ślub odbył się w pośpiechu i nie zdążyliśmy zaprosić żadnych gości. Możemy powiedzieć, że to Bianka wyszła za mąż.
Dziewczyna cofnęła się przerażona.
- Chyba nie myślicie tak naprawdę? Czyżbyście byli aż tak próżni, by za wszelką cenę starać się wydać córkę na tak okrutny los, jaki niesie małżeństwo z Fabianem?
- Głupia dziewczyno! - ostrym głosem skarciła ją matka. - Zostałabyś wszak księżną!
- Nie, Bianko, niczego nie rozumiesz! - Ojciec złapał ją za nadgarstek i zmusił, by siadła na rzeźbionej ławie. Matka przycupnęła po drugiej stronie. - Wysłuchaj mnie - rzekł Warin z naciskiem. - Muszę przyznać, że przez moment zaślepiła mnie myśl o Berengarii jako księżnej Tannen, doszedłem jednak do takiego samego wniosku jak ty, a mianowicie, że życie z Fabianem byłoby nieznośne.
Żona usiłowała protestować, lecz margrabia uciszył ją zniecierpliwiony.
- Gdyby nie znacznie ważniejsze sprawy, moglibyśmy się cieszyć, że Berengarii udało się uniknąć takiego losu. Ale w ciągu tych minut w mojej głowie zrodziła się pewna idea. Bianko... Twoja mądrość jest powszechnie znana i szanowana. Respektowana do tego stopnia, że kawalerowie boją się starać o twoją rękę, sama chyba pojmujesz tego przyczyny. Wiem, wiem, to moja wina, że cieszysz się taką sławą. Nie powinienem był drażnić uczonych mężów, których zdaniem żadna kobieta nie potrafi logicznie rozumować. Powodowany dumą ogłosiłem konkurs, w którym każdy z nich miał możliwość przyparcia do muru mej piętnastoletniej córki pytaniami, jakie sam sformułował. Czyż mogłem przypuszczać, że wygrasz? To stało się twoim nieszczęściem. Ale posłuchaj mnie teraz. Tannen znalazło się w niebezpieczeństwie, władza Isenbranda jest ogromna, a dalsze ciemiężenie ludu może przywieść kraj na krawędź otchłani. Bunt jest niemożliwy, dopóki on ma zwierzchnictwo nad armią. Gdyby jednak Fabiana wyrwać spod jego wpływów...
- Ojej - westchnęła zniecierpliwiona margrabina. - Do wszystkiego musisz wmieszać jakieś dziwne kwestie. Czy nie dość, że Bianka zostałaby księżną? Pomyśl tylko, jaki to zaszczyt!
Warin uporczywie wpatrywał się w córkę.
- Gdyby silniejsza osobowość zyskała nad nim większą dominację...
- Nie! - jęknęła Bianka.
- Jeśli jakakolwiek kobieta w tym kraju jest do tego zdolna, to tylko ty, Bianko!
- A czy zastanawialiście się, co się stanie, gdy Isenbrand się dowie, kim jest owa silna osobowość? - spytała z bolesną goryczą w głosie. - I on, i jego żona, nie wspominając już o ich synu Fulco, są groźnymi przeciwnikami, nie przebierającymi w środkach. Nie pamiętacie plotek, jakie krążyły wokół śmierci Maksymiliana pół roku temu? Jeśli ośmielili się podnieść rękę na swego księcia, czy będą się wahać wobec mnie, prostej kobiety?
- Ty nie jesteś prostą kobietą, Bianko. Zostaniesz księżną, a ponadto jesteś niezwykle mądra. Tylko ty potrafisz w sposób niezauważalny pokierować Fabianem.
- Zbyt wysoko mnie oceniacie - stwierdziła zniechęcona. - Proszę, zostawcie mnie na chwilę samą.
Pozwolili jej wrócić do swej komnaty. Bianka znów stanęła przy oknie i wyjrzała na głęboki, mroczny świerkowy las, z którego po porannym deszczu unosiła się drżąca mgła.
Miała wrażenie, że na jej oczach mgła zmienia się w ognistą łunę trawiącego leśne podszycie pożaru, którego nikt nigdy nie zdoła ugasić.
Sędziwa dama w fotelu poruszyła się niespokojnie..
- Czy Zoltan tu przyjdzie? - co najmniej dziesiąty raz pytała służącą. - Musi tu przyjść, zanim wyjedzie do Warineck. Musi!
- Już idzie - odparła służąca. - Słyszę jego kroki na schodach.
Księżna wdowa opadła na fotel. Rozległo się pukanie do drzwi i zaraz Zoltan wszedł do środka.
Był to olbrzym, któremu pierwsze lata młodości już minęły. Ubrany w ściągnięty pasem skórzany kubrak, za pas zatknięty miał szeroki nóż myśliwski. Nosił miękkie, długie buty, dlatego niemal bezszelestnie stąpał po podłodze z desek. Zatrzymał się w stosownej odległości od księżnej i głęboko skłonił. Wymienili spokojne spojrzenia, świadczące o trwającym od wielu lat wzajemnym zrozumieniu. Służącą oddalono.
- Usiądź tutaj - odezwała się księżna. - Będziemy mogli rozmawiać tak, aby nikt nas nie podsłuchiwał. Słyszałam, że masz sprowadzić narzeczoną dla mego nieszczęsnego wnuka.
- Tak, jaśnie pani, Berengarię von Warineck.
Stara dama pokiwała głową.
- Jaka ona jest?
- Nigdy jej nie widziałem, ale podobno bardzo piękna.
- Czy jest mądra?
Zoltan zawahał się.
- Słyszałem, że wprost przeciwnie.
- To dobrze - stwierdziła księżna wdowa. - Bardzo dobrze.
Zdziwiony spojrzał na nią ciemnymi oczyma, skrytymi niemal pod długą grzywą włosów.
- Sądziłem, że dla księcia Fabiana lepiej byłoby, gdyby...
Gestem uciszyła jego protesty.
- Jestem pewna, że Isenbrand i ta jego czarownica z gminu celowo wybrali Berengarię, by uniknąć kłopotów z księżną, która pozbawiłaby ich dominacji nad Fabianem. Ale o małżeństwie mojego wnuka pomówimy później. Przede wszystkim chodzi mi o twój wyjazd i o to, aby dziewczyna o niczym się nie dowiedziała.
Twarz Zoltana, niebywale przystojna pomimo braku jakichkolwiek śladów szlacheckiego wydelikacenia, pozostała niczym wyryta w kamieniu.
- Nie rozumiem...
- Fulco, syn Isenbranda, pojedzie z tobą, prawda?
- Owszem, wybiera się dalej, do granicy na północy, ale boi się jechać sam przez północną prowincję i dlatego chce skorzystać z mojej ochrony.
-...
nazirus2411