Raymond Moody-Kto się śmieje ostatni.pdf

(1357 KB) Pobierz
149364060 UNPDF
RAYMOND MOODY
KTO SIĘ ŚMIEJE OSTATNI
149364060.001.png
Czy przeżycia z pogranicza śmierci stanowią rzeczywiście dowód na istnienie życia po
śmierci? Raymond A. Moody uważa, że NIE.
Dr Moody wydaną przed kilkunastu laty książką Życie po życiu pragnął zwrócić uwagę opinii
publicznej oraz naukowców na fenomen zjawiska, jakim są przeżycia z pogranicza śmierci.
Książka zyskała rozgłos i poczytność, lecz została niewłaściwie zinterpretowana przez różne
środowiska opiniotwórcze. W Kto się śmieje ostatni dr Moody w dowcipny sposób dowodzi,
że nauka wciąż zbyt mało wie o wszechświecie, by móc oceniać, co się w nim tak naprawdę
dzieje. W trakcie swoich badań dr Moody odkrył zupełnie nowe zjawisko nazywane przez
niego „empatycznym przeżyciem z pogranicza śmierci” – doświadczenie dzielone przez
kogoś, kto sam nie umiera, lecz jedynie łączy się emocjonalnie z osobą umierającą. Z
pewnością wiele pozostaje wciąż jeszcze do odkrycia na tym polu.
Jaką receptę daje Raymond A. Moody spragnionym poznania faktów czytelnikom>
Rozchmurzcie się! Nikt bowiem nie wie, kto się śmieje ostatni.
Przedmowę napisał Neale Donald Walsch, autor znanej w Polsce książki Rozmowy z Bogiem .
SPIS TREŚCI:
Przedmowa
We współczesnych leksykonach można znaleźć zarówno dorobek prądu, który przyjęło się
dziś określać mianem New Thought (Nowa Myśl), jak i prawie wszystkie najnowsze pojęcia i
idee dotyczące życia po śmierci, nieśmiertelności duszy, a także tak zwanych przeżyć z
pogranicza śmierci (near-death experience, NDE). Stało się to za sprawą pionierskich i
śmiałych badań jednego człowieka: dr. Raymonda Moody'ego.
Mimo wielkiego wkładu innych badaczy Raymond Moody jest prawdziwym pionierem na
tym polu, wędrowcem przecierającym szlaki, liderem – nigdy naśladowcą. Dzieje się tak bez
wątpienia dlatego, że dr Moody jest tak głębokim myślicielem oraz że pragnie on
wspaniałomyślnie i bez względu na konsekwencje dzielić się z nami wynikami swoich
mentalnych eksploracji.
Często zdarza się, że czyjejś idee muszą najpierw zostać uznane za pozbawione sensu
fantazje, nim ostatecznie zyskają miano wnikliwych i dogłębnych. Lub też, jak ujął to George
Bernard Shaw, wszelkie wielkie prawdy zaczynają swój żywot jako bluźnierstwa. Tak więc
mamy tu oto kolejną porcję bluźnierstw Raymonda Moody'ego.
Nie dziwi mnie to. Moody bluźnił już wcześniej – jeśli oczywiście za bluźnierstwo uznać to,
co stawia pod znakiem zapytania naszą „konwencjonalną mądrość” – i, jeśli trzymać się tej
definicji, ma zamiar niewątpliwie dalej to robić.
Dr Moody, jeden z najbardziej wnikliwych naukowców, w tej książce – ostatnim swoim
dziele – kwestionuje nie tylko konwencjonalne idee, lecz także swoje własne idee o bardzo
niekonwencjonalnym charakterze. Oczywiście czynią tak wszyscy wielcy naukowcy. Nigdy
nie biorą niczego za dobrą monetę, nigdy nie uznają żadnego ze swoich dociekań za
„zakończone”, nigdy też nie traktują żadnego „dowodu” za ostateczny. I chwała im za to.
Zachęcają nas do przysłuchiwania się, jak kwestionują samych siebie, a ponieważ tak wiele z
tego, co wiemy o naszym świecie i życiu, ma związek z tym, czego się od nich wcześniej
dowiedzieliśmy, stajemy w obliczu większej liczby wyzwań, niż nam się to na pierwszy rzut
oka wydaje. Największe wyzwanie polega oczywiście na tym, by, pozostając otwartym na
innych, ostatecznie myśleć na swój własny, odrębny sposób.
Wielu ludzi – miliony – zaakceptowało „odkrycia” Raymonda Moody'ego dotyczące przeżyć
z pogranicza śmierci, a następnie dokonało ich ekstrapolacji, tworząc całą kosmologię życia
po śmierci. Teraz mogą się oni przekonać, że dr Moody nigdy nie zamierzał podsuwać nam
gotowych odpowiedzi na temat życia po śmierci oraz zjawisk paranormalnych, a jedynie
starał się pobudzić nas do myślenia.
Także w tej fascynującej książce, którą mamy przed sobą, Moody postawił sobie takie
właśnie zadanie i jest tym, kto „się śmieje ostatni”. Znów, tak jak poprzednio, obala idole,
wkłada kij w mrowisko i wykrzykuje swoje prawdy prosto w nos świętym krowom.
Tak więc strzeżcie się. Tylko ci, którzy mają aktywny, otwarty i szeroki umysł mogą
beztrosko poruszać się po tym obszarze. Z drugiej jednak strony, jeśli należycie właśnie do
ludzi tej kategorii, wkraczajcie nań bez wahania – oto kraina pełna niespodzianek. Nie zawsze
miłych, żeby była jasność. Dr Moody tylko w takim otoczeniu czuje się naprawdę dobrze, a i
wam może ono mimo wszystko przypaść do gustu. Może nawet uznacie całą sytuację za nieco
zabawną, jak z pewnością czyni to Raymond.
Ci z was zaś, którzy traktują tę gadaninę o życiu po śmierci, a także samo życie, nieco
bardziej serio... niech pozwolą sobie na zdrowy śmiech. Z samych siebie.
Tego właśnie potrzebujemy. Wszyscy powinniśmy pośmiać się trochę z siebie samych. A
wtedy naprawdę odnajdziemy mądrość.
Dzięki, Raymond, że jeszcze raz wskazałeś nam drogę.
Neale Donald Walsch
Wprowadzenie
Wpaństwierepublikańskimnaktóregoobywatelinależyoddziaływać
logicznymiargumentamiiperswazjęaniesiłąsztukarozumowaniama
pierwszorzędneznaczenie
Thomas Jefferson
Media nie podzielają wiary Thomasa Jeffersona w siłę opinii publicznej ani zdrowy rozsądek
obywateli. Karmią nas sensacyjnymi materiałami, wychodząc z założenia, że nikt z nas nie
nawykł do myślenia lub też nie jest do niego zdolny. Wydawcy książek na temat przeżyć z
pogranicza śmierci i innych zjawisk paranormalnych faszerują je chwytliwymi historiami
nazywanymi przez nich „opisami przypadków”. Cóż jednak znaczą owe opowieści? W tym
właśnie miejscu należy odwołać się do sztuki rozumowania postulowanej przez Jeffersona.
Książka ta, będąca obowiązkowym uzupełnieniem Życia po życiu, składa się z myśli, które
komercyjni wydawcy usunęli z moich prac opublikowanych w ciągu ostatnich dwudziestu lat.
Faktem jest, że w pogoni za zyskiem i sensacją wydawcy i redaktorzy tak bardzo
poszatkowali i poprzycinali to, co napisałem, że przez długi czas nie potraciłem rozpoznać w
tych książkach samego siebie. Ich okładki, z wyeksponowanymi przez wydawców
nieprawdziwymi, krzykliwymi stwierdzeniami w rodzaju „Naukowy dowód na istnienie życia
po śmierci!”, przyprawiają mnie o ciągły ból głowy i nieustannie żenują. Tego rodzaju tanie
chwyty reklamowe pozwalają zapewne sprzedawać więcej książek, jednocześnie jednak
podważają wiarygodność prezentowanego w nich tematu.
Wydawcy zgarniają forsę, ja zaś jestem tym, który ma odpowiadać na zastrzeżenia krytyków
– te same zastrzeżenia, które przewidywałem i omawiałem we fragmentach, albo
zmienionych albo całkowicie usuniętych z moich prac przez redaktorów. Tak więc teraz wraz
z publikacją Kto .się śmieje ostatni postanawiam w końcu odzyskać moją tożsamość.
Niniejszym więc, dokonując niezwykłego zabiegu, oświadczam, że cała zawartość książki,
którą trzymają państwo właśnie w ręce, stanowi aneks do Życia po życiu. Rozporządzenie to
wchodzi w życie natychmiast. Kto się śmieje ostatni ma stać się immanentną częścią tej
149364060.002.png
wcześniejszej książki, jeśli ktokolwiek myśli o jej poważnym czytaniu, dyskutowaniu lub
wykorzystywaniu do celów dydaktycznych. Przyjmuję na siebie odpowiedzialność za Życie
po życiu tylko wówczas, jeśli będzie ono czytane i interpretowane w szerszym kontekście,
jaki umożliwia ów nowy, niezbędny suplement.
Mam silne poczucie tego, że media wprowadzają opinię publiczną w błąd, dostarczając jej
nierzetelnych informacji na temat przeżyć z pogranicza śmierci i zjawisk paranormalnych.
Proszę jednak nie sądzić, że potępiam media w czambuł. Dziennikarze wykorzystują po
prostu jako materiały źródłowe wiadomości dostarczane im przez domniemanych ekspertów
w tych dziedzinach. Problem polega na powszechnie akceptowanych, choć niezdrowych
zasadach prowadzenia dyskusji przez owych tak zwanych specjalistów.
Kto się śmieje ostatni stanowi wyzwanie dla utartego sposobu myślenia o zjawiskach
nadprzyrodzonych. Od dłuższego czasu uczone dyskusje dotyczące tego rodzaju spraw
zdominowały trzy odrębne sekty prawdziwych wyznawców. Poniżej zamierzam pozbawić
owe trzy sekty ich uprzywilejowanej pozycji, przedstawiając alternatywną teorię na temat
natury zjawisk paranormalnych.
Media przydają mi etykietkę parapsychologa. To wielkie nieporozumienie i nie zamierzam
tego już dłużej tolerować.
Parapsychologowie występują w przebraniu naukowców, utrzymując, że za pomocą technik
laboratoryjnych lub, mówiąc bardziej ogólnie, racjonalnych procedur, potrafią udowodnić
realność takich zjawisk jak czytanie w cudzych myślach, zdolności prorokowania czy życie
po śmierci. W rzeczywistości parapsychologowie są pseudonaukowcami, co oznacza, że
adaptują oni do swoich celów system metod i założeń, które błędnie uznają za naukowe.
Nie sugeruję jednak, że są oni nieuczciwi. W większości przypadków parapsychologowie to
ludzie szczerzy, sympatycznie optymistyczni i mile naiwni. Zaliczam ich do tej samej
kategorii co wszelkiego rodzaju zapaleńców i pasjonatów, marzycieli, lotofagów
[Lotofiagowie – zjadacze lotosów, przedstawiciele ludu, których napotkał podczas swojej
wędrówki Odyseusz (Homer, Odyseja, 9, 84), przenośnie: ludzi leniwych, próżnych i
prowadzących marzycielskie życie (przyp. tłum.).] oraz bujających w obłokach fantastów.
Sam mam wiele takich samych słabostek charakteru i marzycielskich cech, uważam więc
większość parapsychologów za osobników sympatycznych i łagodnych, którzy dają się lubić.
Fundamentalne założenia, którymi się oni kierują, zawierają jednak poważne błędy.
Proszę teraz o cierpliwość. Niech państwo nie ferują zbyt pośpiesznie sądów i nie wyciągają
pochopnych wniosków, iż jestem oto jednym z tych asekurantów, którzy zawsze zajmują
sceptyczne stanowisko wobec kwestii zjawisk paranormalnych. Ludzie ci zupełnie
bezpodstawnie określają się mianem „sceptyków”, który to termin ma przecież wyjątkowe
miejsce w historii zachodniej myśli filozoficznej.
Wielu domorosłych sceptyków traktujących nieufnie zjawiska paranormalne przystępuje do
ekstremistycznego ruchu obywatelskiego podającego się oficjalnie za organizację naukową, a
jednocześnie po kryjomu występującego jako agencja egzekwująca przestrzeganie ustalonych
przez siebie pseudoprawnych zasad. Podkreślam w tym miejscu z naciskiem, że nie są to
moje czcze wymysły! Członkowie tego ruchu obywatelskiego określają się mianem sigh cops
(dosł. wzdychający gliniarze). Później wyjaśnię, co to oznacza i dlaczego zapisuję tę nazwę w
ten właśnie sposób. Na razie wystarczy, że powiem, iż po pierwsze sigh cops nie są
Zgłoś jeśli naruszono regulamin