Orson Scott Card
Planeta spisek
Tłumaczenie:
Grażyna Grygiel, Piotr Staniewski
Wydanie oryginalne: 1978
Wydanie polskie: 1997
Mojemu bratu Billowi, który pożyczył mi Catseye; Mary Jo, która przywiodła mnie do Body Electric Bradbury’ego; Laurze Dene, która włożyła mi do rąk Fundację Asimova; Dale i Marii, którzy skłonili mnie do przeczytania Opowieści z Narnii oraz bibliotekarzom w Santa Clara, Kalifornia, i Mesa, Arizona, którzy umożliwili mi znalezienie Nazywam się Joe Poula Andersona, Tunesmith Lloyda Biggle’a, Galactic Derelict Andre Norton i Tunnel in the Sky Roberta Heinleina. Sprawiliście, że zacząłem śnić; mam nadzieję, że nie obudzę się nigdy.
1. MUELLER
O tym, co ze mną się dzieje, dowiedziałem się ostatni. A przynajmniej ostatni uświadomiłem sobie, że już o tym wiem.
Saranna zdała sobie z tego sprawę, kiedy głaskała mój tors. Jej palce natknęły się na wiotki fragment mego ciała, zamiast przesunąć się gładko po mięśniach, stwardniałych od długich godzin spędzonych z mieczem, łukiem i oszczepem. Jej ręce pamiętały podobne odkrycie na własnym ciele, niewiele lat temu. I jako prawdziwa córa Muelleru, bystra i trzeźwa, zorientowała się od razu. Wiedziała, jaka czeka mnie przyszłość, wiedziała, że pewne rzeczy nie będą już między nami możliwe. Mimo to, jako prawdziwa córa Muelleru, nie powiedziała nic ani nie okazała żalu. Po prostu tak się ułożyło, że od tamtej chwili aż do momentu, kiedy opuściłem Mueller, nigdy mnie już nie dotknęła, przynajmniej nie tak, jak robiła to przedtem, z obietnicą przyszłych dziesięcioleci wypełnionych namiętnością. Ona wiedziała, ale ja – jeszcze nie.
Dinte też to dostrzegł. Wtedy gdy obserwował mnie jak zwykle – drugi syn mojego ojca, czekający z nadzieją, aż coś mi się przytrafi, a on będzie mógł opóźnić ewentualną pomoc. Wtedy gdy wypatrywał u mnie jakichś oznak wrodzonego kretynizmu, by on mógł zostać mianowany regentem po śmierci ojca. Wtedy gdy zapamiętywał wszystkie wady i słabości w moim sposobie walki czy myślenia, by on, gdy już mnie zdradzi, miał nade mną jakąś przewagę. Gdy obserwował mnie tak pilnie, musiał zauważyć, że koszula układa się na mojej piersi inaczej niż zwykle. Ze wszystkich powodów, dla których mogłem być uznany za niezdatnego do zasiadania na ojcowskim tronie, właśnie tym by się najbardziej delektował. Był nędzną namiastką syna Muelleru. Natychmiast zhardział. Nie mówił wprost o mojej dolegliwości, ale traktował mnie z butą. Nawet tchórze są na tyle przyzwoici, że taką butę okazują jedynie wobec trupa wroga. Dinte już wiedział, ale ja jeszcze nie.
Ojciec niczego nie dostrzegł. Mueller miał zawsze dużo pracy. Nie miał czasu, by mnie osobiście obserwować. Ale kazał to robić wszystkim moim wychowawcom i większości przyjaciół. Zwłaszcza w krytycznym okresie dojrzewania, kiedy przychodzi największe niebezpieczeństwo.
My wszyscy, w których płynie prawdziwa muellerska krew, jesteśmy obdarzeni wspaniałą zdolnością: rany zabliźniają się nam szybciej, nim wyschnie krew, a każda utracona część ciała czy organ odrasta z powrotem. Dlatego bardzo trudno nas zabić. Nasi wrogowie powiadają, że Muellerowie nie czują wcale bólu, ale to nieprawda. Tak im się wydaje, ponieważ podczas bitwy nie musimy tracić czasu na odparowywanie ciosów, by ocalić życie. Miecz wroga może wciąż tkwić w naszym ciele, a my jesteśmy w stanie zabić przeciwnika, a potem zaraz ruszyć na następnego ze świeżą, lecz już gojącą się raną.
Odczuwamy ból, dokładnie tak jak wszyscy inni. Nasze kobiety mdleją przy porodzie, gdy pęka ich ciało. Kiedy włożymy rękę w ogień, w mózgu mamy płonącą żagiew, podobnie jak inni ludzie. Czujemy ból, nie czujemy tylko trwogi. A dokładniej: nauczyliśmy się oddzielać ból i trwogę.
Dla innych ludzi ból jest sygnałem, że ich życiu zagraża niebezpieczeństwo. Muszą unikać go odruchowo, wszelkimi sposobami. Dla Muellerów ból oznacza, że niebezpieczeństwo jest niewielkie. Śmierć przychodzi do nas ponad bólem – z uwiądem starczym. Z zimnym, ciężkim oddechem topielca; z utratą czucia, gdy głowę oddzielają od tułowia. Skaleczenie, oparzenie, dźgnięcie nożem czy złamanie kości oznaczają jedynie utratę sił żywotnych na ten krótki czas, gdy nasze ciało będzie się goiło. Oznaczają, że po bitwie będziemy karmieni krwistymi befsztykami, a nie brukwią.
Największa zaś trwoga odczuwana przez innych – strach przed utratą kończyn, palców rąk lub nóg, uszu, nosa czy genitaliów – jest dla nas śmiechu warta.
Dlaczego inni ludzie właśnie tego boją się najbardziej? Ponieważ swój obecny kształt uważają za istotę własnej osobowości. Jeśli stracą ten kształt, stracą osobowość i staną się potworami nawet we własnych oczach.
My, Muellerowie, już dawno temu przekonaliśmy się, że nasz obecny kształt wcale nie jest naszą osobowością. Możemy go zmieniać, wciąż pozostając tymi co zawsze. Jest to wiedza, którą nabywamy podczas naszego młodzieńczego szaleństwa. W wieku lat dwunastu czy czternastu my również przechodzimy dziwaczny okres wrzenia chemikaliów. Inni w tym okresie porastają włosami w dziwnych miejscach i stają się maszynami, które mogą zbudować własne kopie. My zaś, z naszymi tak żywotnymi ciałami, przechodzimy ten okres bardziej burzliwie. Mamy rozwiniętą zdolność regeneracji utraconych lub uszkodzonych części ciała. Podczas szaleństwa dojrzewania nasz organizm zapomina o swym właściwym kształcie i próbuje utworzyć części ciała, które już istnieją. Każdemu młodemu mężczyźnie i młodej kobiecie zdarzało się wygrażać trzecią ręką, pląsać wymyślnie, wykorzystując dodatkową nogę albo nawet dwie, mrugać nadliczbowym okiem, szczerzyć trzy rzędy zębów górnych i cztery dolnych. Sam miałem kiedyś cztery ręce, ekstra nos i dwa serca pompujące niestrudzenie krew, dopóki chirurg nie wziął mnie pod nóż i nie usunął zbędnych części. Nasza osobowość to nie nasz kształt. Możemy go zmieniać i ciągle pozostawać sobą. Nie dręczy nas strach przed utratą kończyn. Nie możemy zniekształcić lub zniszczyć naszych osobowości przez odejmowanie.
Dręczą nas inne trwogi.
Przez cały okres mojego dojrzewania Ojciec kazał mnie obserwować. Kiedy miałem piętnaście lat, kiedy byłem tylko decymetr czy dwa niższy od dorosłego mężczyzny, a przemiany seksualne powinny się już zakończyć – dla Saranny już się zakończyły, nosiła bowiem w łonie moje dziecko – nawet wtedy czułem na sobie, od świtu do zmroku, baczne oczy obserwatorów. Mierzyli moje ciało oraz duszę i składali sprawozdania Ojcu, gdy miał czas o mnie pomyśleć. To niemożliwe, by nie zauważyli, co się ze mną dzieje – Ojciec musiał wiedzieć jeszcze wcześniej niż Dinte, nawet wcześniej niż Saranna. Wiedzieli wszyscy.
Ale nie ja.
Och, oczywiście wiedziałem. Wiedziałem wystarczająco dużo, aby porzucić obcisłe ubrania i nosić jedynie luźne bluzy. Wystarczająco, żeby wymigiwać się od pływania z przyjaciółmi. Wystarczająco, żeby nie warczeć na Dintego, kiedy był jeszcze bardziej wredny niż zwykle, tak jakbym nie chciał go sprowokować do nazwania tego, czym się stałem. Wystarczająco, żeby się nie zastanawiać, dlaczego Saranna już mnie nie dotyka. Wystarczająco, żeby w czasie ostatnich miesięcy nie brać jej do łoża. A jednak nie nazwałem tego, co się ze mną dzieje, nawet bezgłośnie.
Prawie nigdy nie dopuszczałem do siebie myśli o mojej straszliwej, nowej przyszłości. Zdarzyło się to jedynie raz, kiedy trzymając cenny, błyszczący, stalowy królewski miecz w dłoni, ślubowałem tak gorąco, iż pamiętam tę chwilę nawet teraz, jakby było to dziś rano – ślubowałem, że zawsze będę miał miecz w ręku albo przy boku. A nawet wówczas udawałem przed sobą, że obawiam się jedynie zostać człowiekiem z ludu, słabeuszem, co nigdy nie tyka żelaza i drży na widok najmniejszego krwawiącego skaleczenia.
– Dziś – rzekł Homarnoch.
– Nie mam czasu – odpowiedziałem z tą władczą wyższością, właściwą synom książąt, gdy chcą przypomnieć innym o władzy, której jeszcze nie mają.
– Tak rzecze Mueller.
I to było to. Wszystkie wybiegi się skończyły. Musiałem natychmiast odrzucić kłamstwa. Jednak wciąż się ociągałem; powiedziałem mu, że jestem brudny i muszę się umyć. W znacznym stopniu odpowiadało to prawdzie. Zdołałem się wykąpać, nie spojrzawszy ani razu w posrebrzane szkło, aby siebie zobaczyć. Na wszystkich lustrach porozwieszane były ubrania. Niektóre odstawiono, tak że w moim pokoju nigdy nie musiałem oglądać swego odbicia. Był to jeszcze jeden znak, że podświadomie wiedziałem. Jeszcze w zeszłym miesiącu byłem równie próżny jak wszyscy chłopcy i otaczałem się zwierciadłami.
Nie było jednak ucieczki przed lustrami w sterylnej pracowni chirurgicznej Homarnocha. W tym miejscu, pełnym ostrych stalowych noży i zakrwawionych łóżek, usuwano kolczaste strzały tkwiące w ciałach żołnierzy, a młodym ludziom odcinano zbyteczne części.
Postawił mnie przed lustrem. Stanąwszy za mną, podniósł rękami moje piersi, wtedy już obfite. Po raz pierwszy zmuszono mnie, bym spojrzał na ciało, które po prostu nie mogło być moim. Po raz pierwszy byłem świadomy ucisku czyjegoś dotyku. Nie sądzę, żeby to właśnie szorstka, lekarska pieszczota Homarnocha mnie podnieciła. Ten dotyk był dla mnie raczej dziwny niż podniecający. Myślę, że podniecił mnie widok czyichś piersi, ujętych przez kogoś innego. Myślę, że to był voyeurism. Wciąż nie wierzyłem w to, co się ze mną działo.
– Dlaczego od razu do mnie nie przyszedłeś? – spytał Homarnoch. W jego głosie słychać było niemal urazę.
– Po co? Już przedtem rosły mi najprzeróżniejsze części ciała.
Potrząsnął głową.
– Nie jesteś głupcem, Laniku Muellerze.
Usłyszałem swe imię i poczułem przyprawiającą o mdłości trwogę. Później zdałem sobie sprawę, że to ono mnie przeraziło. Nie dlatego, że należało do mnie, ale dlatego że wkrótce miało przestać do mnie należeć.
– To zdarza się nawet w rodzinie Muellera, Laniku. Co kilka pokoleń. Nikt nie jest odporny.
– To tylko dojrzewanie – powiedziałem, pragnąc, żeby w to uwierzył.
Popatrzył na mnie smutno i z pewną sympatią.
– Mam nadzieję, że się nie mylisz – rzekł, ale oczywiście nie miał żadnej nadziei. – Mam nadzieję, że kiedy cię zbadam, przekonamy się, że masz rację.
– Nie trzeba zaraz...
– Teraz, Laniku – rzekł. – Mueller prosił mnie, żebym dał mu odpowiedź w ciągu godziny.
Zachowałem się stosownie do rozkazu Ojca. Położyłem się na stole i zmusiłem do odprężenia, kiedy nóż wgryzł się W mój żołądek. Czułem już wcześniej większe bóle, na przykład gdy rozdzierały mnie drewniane miecze treningowe czy wtedy, gdy strzała przebiła mi skroń i wyszła okiem. Tym razem to nie był ból. Raczej nie tylko ból. Ponieważ po raz pierwszy od wczesnego dzieciństwa płonęły we mnie jednocześnie ból oraz trwoga i czułem to, co czuje człowiek z pospólstwa, to, co odbiera mu męstwo na polu walki, to, co wystawia go na żer dla zaborczych mieczy Muelleru.
Kiedy skończył, zakleił mi brzuch plastrem. Czułem już mrowienie i lekki zawrót głowy, co oznaczało, że rana się goi: cięcia były czyste i wszystko miało zrosnąć się, nie pozostawiając blizn, w ciągu kilku godzin. Nie musiałem pytać, co odkrył. Domyśliłem się tego z pochylenia jego ramion, z wyrazu pełnej szorstkiego stoicyzmu twarzy. Rozpoznałem, że jego beznamiętne oblicze skrywa żal, a nie radość.
– Po prostu je odetnij – powiedziałem, lekko żartując.
Nie mógł potraktować tego jako żartu.
– Są również jajniki, Laniku. Jeśli je wytnę i usunę macicę, odrosną.
Spojrzał mi potem w twarz, z tą samą odwagą, z jaką mężczyzna patrzy w czasie bitwy w twarz nieprzyjaciela.
– Jesteś radykalnym regeneratem, Laniku. To się nigdy nie skończy.
To było to. Nazwa tego, czym się stałem. Tak jak moja piękna kuzynka Velinisik: oszalała i na wszystkich dookoła siusiała penisem, który jej wyrósł i zamienił ją w potwora. Radykalny regenerat. Rad. Jak wszyscy, odwróciłem się od niej. Od tamtego dnia nie wypowiedziałem nawet jej imienia. Najpierw dla wszystkich przestała być człowiekiem. Potem nigdy nie była człowiekiem. Potem nigdy nie istniała.
Przy końcu okresu dojrzewania większość Muellerów stabilizuje się w swym dorosłym kształcie. Odtwarzają tylko te części ciała, które zostały stracone. Jednak niektórzy, niewielu, nigdy się nie stabilizują. Dojrzewanie trwa cały czas i stale przypadkowo wyrastają im nowe części ciała. W takich przypadkach organizm zapomina, jaki powinien być jego naturalny kształt: wydaje mu się, że jest jedną wielką raną, która wymaga ustawicznego gojenia. Jest jak ciało nieustannie pozbawione członków, które bez przerwy trzeba regenerować.
To najgorszy sposób umierania, ponieważ nie ma dla ciebie pogrzebu. Przestajesz być osobą, ale nie pozwalają ci stać się trupem.
– Kiedy to powiesz, Homarnochu, mógłbyś równie dobrze stwierdzić, że jestem martwy.
– Przykro mi – odrzekł po prostu. – Ale muszę natychmiast powiedzieć o tym twemu Ojcu.
I wyszedł.
Spojrzałem znów w wielkie ścienne lustro, obok którego wisiało na haku moje ubranie. Byłem wciąż szeroki w ramionach dzięki godzinom, dniom i tygodniom spędzonym z mieczem, kijem, dzidą i łukiem, a ostatnio przy miechu w kuźni. W biodrach byłem wciąż wąski dzięki bieganiu i konnej jeździe. Mój brzuch był wyrzeźbiony w mięśniach, twardy, solidny i męski. Przy tym mój biust – śmiesznie miękki i zapraszający...
Z pochwy przy pasie wiszącym na ścianie wyjąłem nóż i przycisnąłem ostrą srebrną klingę do mych piersi. Bardzo bolało. Naciąłem tylko na cal głęboko i musiałem przestać. Od strony drzwi doszedł mnie odgłos. Odwróciłem się.
Mała, czarna Cramer pochyliła głowę tak nisko, że nie widziała mnie. Pamiętałem, że została wzięta w ostatniej wojnie – wygranej przez Ojca – więc należała do nas dożywotnio. Przemówiłem łagodnie, gdyż była niewolnicą.
– Wszystko w porządku, nie martw się – rzekłem do niej, ale nie odprężyła się.
– Mój pan Ensel chce widzieć swego syna Lanika. Powiada, że natychmiast.
– Do diabła! – zakrzyknąłem, a ona uklękła, aby wziąć na siebie mój gniew. Jednak nie uderzyłem niewolnicy, tylko przechodząc dotknąłem jej głowy. Podszedłem do ubrania i włożyłem je. Byłem zmuszony patrzeć cały czas na swoje odbicie. Kiedy kroczyłem ku drzwiom, mój biust wznosił się i opadał. Mała Cramer mamrotała podziękowania, gdy wychodziłem.
Zacząłem zbiegać po schodach do komnat ojca. Nie nauczyłem się jeszcze chodzić płynnie jak kobieta i poruszać biodrami, by unikać niepotrzebnych potrąceń w tłumie. Po trzech susach przystanąłem i oparłem się o poręcz, aż ból i strach ustąpiły. Kiedy odwróciłem się, chcąc zejść na dół, ale już wolniej, u podnóża schodów zobaczyłem mego brata, Dintego. Uśmiechał się głupio: najwspanialszy okaz obiecującego durnia, jaki kiedykolwiek pojawił się w naszej rodzinie.
– Widzę, że usłyszałeś nowinę – powiedziałem, schodząc ostrożnie ze schodów.
– Doradzałbym ci nabycie biustonosza – zaproponował spokojnie. – Pożyczyłbym ci jakiś od Mannoah, ale jej są o wiele za małe.
Położyłem rękę na nożu i Dinte cofnął się o parę stopni. Odcinałem mu palce i wydłubywałem oczy podczas naszych dziecięcych kłótni tak wiele razy, że wiedziałem o jałowości tego działania. Musiałem jednak mieć nóż w ręku, kiedy byłem gniewny.
– Nie możesz mnie już więcej ranić, Lanik – powiedział z uśmieszkiem Dinte. – Będę teraz następcą tronu, wkrótce głową rodziny i będę o tym pamiętał.
Próbowałem obmyślić jakąś pogardliwą odpowiedź, by wiedział, że nie może mi już uczynić nic bardziej bolesnego od tego, co mi się właśnie wydarzyło, od tego, co się za chwilę wydarzy.
Ale wyznanie takiego bólu i strachu czyni się jedynie najbardziej zaufanym przyjaciołom, a może w ogóle nie czyni się nikomu. Tak więc nie rzekłem nic, minąłem go i skierowałem się do prywatnych komnat Ojca. Kiedy przechodziłem obok Dintego, wydobywał z głębi gardła pomruk, jak czynią ci, którzy przywołują prostytutki na ulicy Hivvel. Nie zabiłem go jednak.
– Witaj, synu – powiedział Ojciec, kiedy wszedłem do jego komnaty.
– Mógłbyś zawiadomić swego drugiego syna, że wciąż jeszcze potrafię zabijać – odezwałem się.
– Jestem pewien, że miało to być powitanie. Przywitaj się z matką.
Podążyłem wzrokiem za jego spojrzeniem i zobaczyłem Kupę. W ten sposób my, dzieci pierwszej żony Tatusia, bez zbytnich sentymentów nazywaliśmy Żonę Numer Dwa. Zajęła ona pozycję mojej matki, kiedy ta umarła na dziwny i nagły atak serca. Ojciec nie uważał go za nagły i dziwny, ale ja owszem. Oficjalne imię Kupy brzmiało Ruva. Pochodziła ze Schmidt i stanowiła część umowy wiązanej, w skład której wchodziło przymierze, dwa forty i około trzy miliony akrów. Miała zostać tylko konkubiną, ale przypadek i niewytłumaczalna namiętność Ojca wyniosły ją wyżej. Nazywaliśmy ją Matką, zmuszeni przez zwyczaj, prawo i gniew Ojca.
– Jak się masz, Matko – powiedziałem zimno. Tylko uśmiechnęła się tym swoim słodkim, łagodnym, krwiożerczym uśmiechem.
Ojciec nie tracił czasu na łagodność czy współczucie.
– Homarnoch powiada, że jesteś radykalnym regeneratem.
– Zabiję każdego, kto spróbuje zamknąć mnie w zagrodzie – oznajmiłem. – Nawet ciebie.
– Kiedyś wezmę na serio twe zdradzieckie wypowiedzi, chłopcze, i każę cię udusić. Ale przynajmniej tej trwogi możesz się pozbyć. Nigdy nie wsadziłbym żadnego z moich synów do klatki, nawet jeśli to rad.
– Takie rzeczy zdarzały się wcześniej – zauważyłem. – Studiowałem trochę historię Rodziny.
– Wiesz wobec tego, co się teraz stanie. Chodź, Dinte – rzucił Ojciec.
Ja zaś odwróciłem się i zobaczyłem, jak wchodzi mój mały braciszek. Wtedy właśnie straciłem po raz pierwszy panowanie nad sobą. Krzyknąłem:
– Masz zamiar pozwolić temu półgłówkowi zrujnować Mueller, ty sukinsynu! Wiesz przecież, że jestem jedynym człowiekiem, który mógłby utrzymać to kruche imperium, kiedy raczysz umrzeć! Mam nadzieję, że pożyjesz dostatecznie długo, żeby zobaczyć, jak się wszystko rozpada na kawałki!
Później miałem z goryczą wspominać te słowa, ale skąd mogłem wiedzieć, że to wypowiedziane w gniewie przekleństwo kiedyś się spełni?
Ojciec zerwał się na nogi i przeszedł szybkim krokiem dokoła stołu do miejsca, gdzie stałem. Oczekiwałem uderzenia i przygotowałem się na nie. Ale on położył mi dłonie na gardle i przez chwilę czułem okropny strach, że w końcu spełni swą groźbę i udusi mnie. Potem rozdarł mą tunikę, położył mi ręce na piersiach i brutalnie ścisnął je razem. Jęknąłem z bólu i szarpnąłem się do tyłu.
– Jesteś teraz słaby, Lanik – odparł. – Jesteś miękki, kobiecy i żaden z mężczyzn Muelleru nigdzie za tobą nie pójdzie.
– Chyba że do łóżka – dodał lubieżnie Dinte.
Ojciec wymierzył mu policzek.
Kiedy odwrócił się, przykryłem swoje piersi rękami, jak dziewica, i okręciłem się, stając twarzą w twarz z Kupą. Ciągle się uśmiechała i widziałem, jak jej wzrok przesuwa się z mojej twarzy w dół, ku łonu...
„To nie moje piersi!” – krzyknąłem bezgłośnie. – „Nie moje, to nie jest część mnie”. Czułem nieprzeparte pragnienie odejścia, kompletnego wycofania się ze swego ciała, niech pozostanie tutaj, kiedy ja pójdę gdzie indziej, wciąż jako mężczyzna, wciąż jako możny następca tronu, wciąż jako ja.
– Włóż płaszcz – rozkazał Ojciec.
– Tak jest, panie Ensel – wymamrotałem i zamiast ulotnić się z mego ciała, okryłem je. Czułem, jak szorstka tkanina płaszcza ociera się o delikatne końce moich sutek. Stałem i patrzyłem, jak Ojciec rytualnie ogłasza mnie bękartem, a mego brata następcą tronu. Brat był wysokim blondynem, wyglądał na silnego i mądrego. Wiedziałem jednak najlepiej, że jego mądrość to jedynie skłonność do przebiegłości, a jego sile nie towarzyszy ani szybkość, ani zręczność. Kiedy ceremonia skończyła się, Dinte usiadł swobodnie na krześle, które przez tyle lat należało do mnie.
Stałem wtedy przed nimi i Ojciec rozkazał mi, abym przysiągł posłuszeństwo memu młodszemu bratu.
– Raczej umrę – powiedziałem.
– To jest również wyjście – rzekł Ojciec, a Dinte uśmiechnął się.
Przysiągłem wieczną lojalność Dintemu Muellerowi, dziedzicowi dóbr Rodziny Mueller, co obejmowało posiadłość Mueller i kraje, które mój Ojciec podbił: Cramer, Helper, Wizer i wyspę Huntington. Złożyłem przysięgę, ponieważ Dinte w tak oczywisty sposób pragnął, żebym jej odmówił i umarł. Obecnie, kiedy wiadomo było, że zostanę przy życiu, będzie musiał stale się martwić. Usiłowałem zgadnąć, ilu strażników wystawi dzisiaj wokół swego łoża.
Wiedziałem jednak, że nie będę próbował go zabić. Po usunięciu Dintego nie mógłbym zająć jego miejsca. Nastąpiłby tylko bezlitosny spór o sukcesję. Albo jeszcze gorzej: pozwolono by Ruvie na spłodzenie jakiegoś szkaradnego potomka. Miałby połowę genów mego ojca i mógłby zająć jego miejsce. Bez względu na to, co się miało stać, rad taki jak ja nie mógł mieć żadnej nadziei, że kiedykolwiek będzie rządził Muellerem. Poza tym, radowie rzadko dożywali trzydziestki i nie mieli prawa – nie, to ja nie miałem prawa – krzyżować się z nadludźmi. Poczułem nagły ból, kiedy uświadomiłem sobie, co to oznacza dla biednej Saranny. Kobiety wyjmą z niej dziecko i zniszczą je. Stanie się teraz byłą kochanką potwora, a nie potencjalną pierwszą żoną Ojca Rodziny. W dniu, w którym kobiety wybrały mnie jako jej partnera hodowlanego, zrobiła krok ku chwale. Teraz wszystko zapadało się pod jej stopami. Nie tylko moja przyszłość była zniszczona – jej również.
– Czy to, co widzę w twoich oczach, to myśli dusiciela, Lanik? – spytał Ojciec. Sądził, że wciąż myślę o Dinte.
– Nic podobnego, Ojcze – upewniłem go.
– Więc to trucizna. Albo głęboka woda. Zdaje mi się, że mój następca ni...
ms500