Masłowska Dorota - Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną.rtf

(473 KB) Pobierz
DOROTA MASŁOWSKA

Dorota Masłowska

Wojna polsko-ruska
pod flagą biało-czerwoną


Najpierw ona mi powiedziała, że ma dwie wiadomości dobrą i złą. Przechylając się przez bar. To którą chcę najpierw. Ja mówię, że dobrą. To ona mi powiedziała, że w mieście jest podobno wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną. Ja mówię, że skąd wie, a ona, że słyszała. To mówię, że wtedy złą. To ona wyjęła szminkę i mi powiedziała, że Magda mówi, że koniec między mną a nią. To ona mrugnęła na Barmana, że jakby co, ma przyjść. I tak dowiedziałem się, że ona mnie rzuciła. To znaczy Magda. Chociaż było nam dobrze, przeżyliśmy razem niemało miłych chwil, dużo miłych słów padło, z mojej strony jak również z niej. Z pewnością. Barman mówi, żebym kładł na niej laskę. Chociaż to nie jest tak proste. Jak dowiedziałem się, że tak już jest, chociaż raczej, że już nie ma. to nie było tak, żeby ona mi to powiedziała w szczere oczy, tylko stało się akurat na tyle inaczej, że ona mi to powiedziała poprzez właśnie Arletę. Uważam, że to było jej czyste chamstwo, prostactwo. I nie będę tego ukrywał, chociaż to była moja dziewczyna, o której mogę powiedzieć, że dużo zaszło między nami różnych rzeczy zarówno dobrych i złych. To przecież nie musiała mówić tego przez koleżankę w ten sposób, że ja się dowiaduję ostatni. Wszyscy wiedzą od samego początku, gdyż ona powiedziała to również innym. Mówiła, że ja to jestem raczej bardziej wybuchowy i że musieli mnie przygotować do tego faktu. Boją się, że coś mi odpierdoli, bo raczej tak zawsze było. Mówiła, żebym wyszedł pooddychać. Dała mi te swoje fajki z gówna. Tymczasem ja czuję tylko smutek bardziej niż cokolwiek. Jeszcze żal, że nie zostało mi to powiedziane w cztery oczy przez nią. Chociaż jedno słowo.

Przechylając się przez bar niczym sprzedawczyni przez ladę. Jak gdyby zaraz miała sprzedać mi jakieś podroby, jakiś wyrób czekoladopodobny Arleta. Żelazistą wodę w szklance od piwa. Barwnik do pisanek. Cukierki, co by sprzedała, by były puste w środku. Samo pazłotko. Czego by nie dotknęła swoimi palcami z paznokciami, podrobione i fałszywe. Gdyż ona sama jest fałszywa, pusta wewnętrznie. Pali fajkę. Kupioną od Ruskich. Fałszywą, nieważną. Zamiast nikotyny są w niej jakieś śmieci, jakieś nieznane nikomu drągi. Jakieś papiery, trociny, co nie śniło się nauczycielkom. Co nie śniło się żadnej policji. Chociaż powinni Arletę posadzić. Których nie zna nikt, a na które ona wszystkich bajeruje, na swoje oczy. Na swój telefon, na swoje dzwonki w telefonie.

 

Teraz siedzę i patrzę na jej włosy. Arleta w skórze, a obok włosy Magdy, długie, jasne włosy, jak ściana, jak gałęzie. Patrzę na jej włosy również jak w ścianę, gdyż nie są dla mnie. Są dla innych, dla Barmana, dla Kisła, dla różnych chłopaków, co wchodzą i wychodzą. Dla wszystkich, chociaż tym samym nie dla mnie. Inni będą wsadzać w nie ręce.

Przychodzi Kacper, siada, pyta, o co chodzi. Jego za krótkie spodnie. A jego buty są niczym czarne zwierciadło, w którym przeglądam się, neony w barze, automaty do gier, różne rzeczy, które są wokół. Tuż koło klamry widać Magdy włosy, które są jak nieprzepuszczalna ściana. Odgradzają ją ode mnie niczym mur, niczym beton. Za nim są nowe miłości, jej wilgotne pocałunki. Kacper jest naspidowany wyraźnie, szyje butem. Toteż obraz rozmywa się. Jest samochodem, żuje gumę miętową. Pyta czy mam chusteczki. Gubię Magdę w tłumie.

Mówię mu, że nie mam. Chociaż mieć być może powinnem. Kacper ma spida, cały samochód spida, cały bagażnik od golfa. Rozgląda się wszędzie, jak gdyby ze wszystkich stron czaiła się armia ruskich. Jak gdyby chcieli tu wejść i wsadzić mu między te trzęsące się szczęki wszystkie swoje ruskie fajki. Wyciąga LM-y czerwone. Pyta dlaczego siedzę z twarzą do ściany. Mówię, czy gdybym siedział przodem, to może by coś zmieniło, tak? Może by tu Magda ze mną była, tylko siadam przodem, a ona przylatuje i sru mi na kolana, włosami w twarz, wkłada sobie moją rękę wewnątrz ud, jej pocałunki, jej miłość. Mówię, że nie. Chociaż wolałbym powiedzieć tak. Ale mówię nie. Nie i nie. Nie zgadzam się. Gdyby nawet chciała tu przyjść, bym powiedział: nie zbliżaj się, nie dotykaj mnie, śmierdzisz. Śmierdzisz tymi facetami, co cię dotykają, jak nie patrzysz i myślisz, że nie wiesz, że cię dotykają. Śmierdzisz tymi fajkami, co od nich bierzesz, co cię częstują. Pierdolonymi LM-ami mentolowymi. Kupionymi u Rusków po tańszej cenie. Tymi drinkami, tym bagnem co ci kupują w szklance, w którym pływają bakterie z ich ust niczym ryby, niczym morskie kurwy. I gdyby chciała, żebym ją taką miał teraz, nie doczekałaby się. Nie powiedziałbym ani słowa. Podałaby mi szklankę z drinkiem, powiedziałbym: nie. Najpierw zdejmij tą gumę, co przykleiłaś pod spodem, gdyż ona jest z ust jednego z tych brudnych facetów, z ich ust jest ta guma, chociaż myślisz, że o tym nie wiem. Potem się umyj, a wtedy możesz mi usiąść dopiero, kiedy będziesz czysta od tych lewych fajek, od tych lewych spidów, co pijesz w drinkach. Dopiero jak się rozbierzesz z tych szmat, z tych piór, które nie są dla mnie.

Oczywiście wtedy ja jestem nieco jeszcze obrażony. Odwracam się, nie chcę z nią gadać. Mówię, że jak będzie taką, rozpierdolę cały bar, wszystkie szklanki pójdą na podłogę, będzie chodzić w szkle, będzie łamać sobie wszystkie swoje obcasy, potłucze sobie łokcie, podrze sobie kieckę i wszystkie w niej zawarte w sznurki. Ona prosi, żebym do niej wrócił. Że będzie dobra jak nigdy, bardziej dobra, bardziej oddana. Ja mówię na to, że nie. Mówię: raz mam tłumaczyć czy dwa razy mam ci to wytłumaczyć, że już nie chcę nigdy z tobą być i albo ze mnie zejdziesz, albo sam to zrobię. Ona mówi, że mnie kochała. Ja mówię, że też ją kochałem, że zawsze mi się podobała, chociaż najpierw była dziewczyną Lola i chociaż zanim była moja, to jego samochód był lepszy, to wszystko Lolo miał lepsze, lepsze buty, lepsze spodnie, lepsze pieniądze. Że chciałem go zabić, bo nie był dla Magdy dobry, tylko raczej szorstki. Że potem chociaż była moja, zawsze byłem dla niej, zawsze byłem za nią. Chociaż nie zawsze było dobrze, co już mówiłem, gdy owszem, kradła ciuchy ze sklepów, wycinała kody w przymierzalni. Kolczyki, torebki, cienie do oczu. Wszystko w torbę i w siatkę. Nie było dobrze, gdyż musiałem potem raz błyszczeć oczami, chociaż przeważnie jej się udawało, co wpływało dodatnio na jej humor. Poza tym miała tę wadę, że była młodsza, o co zresztą mieli mi za złe moi rodzice. Poza tym było wszystko odpowiednio, mówiła często, że nie innego chłopca, ale właśnie mnie i to uczucie jest dla mnie, a nie dla nich.

 

Przychodzi Lewy, mówi, że wie i że Magda to bardziej niż zwykła szmata spod dworca, niż te, co stoją na Głównym. Bordowe na pysku, brudne. Również te od Ruskich. Rozumiem, ale co to, to już nie mogę pozwolić. Żeby ktoś Lewego pokroju tak powiedział, więc wstaję. Żeby ktoś z tikiem komputerowym mówił mi, jakie jest moje życie, jakie są moje uczucia, co mam robić, a co nie, czy Magda jest dobra, czy nie, bo tego to już nawet w grobie może nikt nie udowodni, jaka jest prawda o Magdzie. Żeby oceniał jej sumienie, jak sam wjechał samochodem w Arletę z poczucia zemsty, czego by nikt Arlecie nie zrobił, chociaż jest jaka jest. Więc wstaję. Patrzę w jego skaczące oko, tak z bliska, żeby wiedział, jak jest. Milcząc patrzy głęboko w swoje piwo. Mówi, że toczy się w mieście w ostatnich dniach wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną. Myśli, że zmienił temat. Temat jest ciągle ten sam, Lewy. Wiem, że czy się toczy wojna, czy się nie toczy, to ją miałeś przed Lolem, wiem, że wszyscy ją mieliście przede mną i znów teraz wszyscy będziecie ją mieć, bo od dzisiaj jest wasza, bo od dzisiaj jest pijana i jest czynna całą dobę, świecą jej żarówki osiemdziesiątki w oczach, świeci jej język w ustach, świeci jej neon nocny między nogami, idźcie ją wziąć, wszyscy po kolei. Ty, Lewy, na pierwszy rzut, bo ciebie znam, wiem jaki jesteś, dla ciebie najświeższe mięso, bo ty musisz w życiu dostać same najlepsze rzeczy, samą piankę, kawkę ze śmietanką, najszybszy komputer, najlepszą klawiaturę, złoty telefon na złotej tacy, więc jak chcesz, masz Magdę, gdyż ona jest najlepsza, ma złote serce. Ma złote serce, gdy kładzie ci na głowie rękę i mówi co by chciała. Ma złote serce, wszystko potrafi osiągnąć, ale w taki sposób, że jeszcze jak płacisz, to czujesz się jakbyś pożyczał. Że czujesz się, jakbyś zastawiał się w lombardzie. Ma złote serce, jest delikatna i romantyczna, na przykład lubi zwierzęta i często gęsto mówi, że chciałaby mieć różne zwierzęta, lubi oglądać chomiki w akwariach. Może nawet chciałaby mieć później dziecko, ale tylko pięcioletnie, takie co by urodziło się, jak miało pięć lat i nigdy nie urosło. Z odpowiednim imieniem. Klaudia, Maks, Aleks. Małe dziecko, pięcioletnie, a ona już zawsze by miała siedemnaście lat, by prowadziła go pod ramię rynkiem, w swojej sukni ze sznurków, w swoich obcasach. By je nosiła w swoich torebkach ze szminką w jednej przegródce. Ona by z tym dzieckiem tańczyła w dyskotece, przychodziłyby gazety i robiły zdjęcia jej włosom, jakie są lśniące i błyszczące, a dziecko brzydkie, bo twoje, Lewy, urodzone ze złamanym nosem, urodzone z tikiem komputerowym, od urodzenia brzydkie, od urodzenia skurwysyńskie, bo twój syn to by był z miejsca skurwysyn. Bo ty byś nie wiedział, jak być dla Magdy dobrym, jak ją uczynić szczęśliwą. Jak jej z siebie dawać, nie pokazałbyś jej świata, tylko swoje komputerowe gry, krew, rozpacz, ból. Ona nie jest do tego, ona jest do robienia z nią delikatnych rzeczy.

 

Bo to jest Magda. Arleta przyszła, żebym dał jej ognia, mówi, że niby robię cyrk, podobno tak Magda mówi. Proszę bardzo, oto są słonie, co przeze mnie idąc, zniszczyły moje serce, oto są pchły. Oto są psy tresowane, gdyż byłem niczym psy tresowane, co nie dostają nic w zamian, tylko jeszcze liścia na twarz i ani dziękuję, ani spierdalaj. Oto jestem psem tresowanym, żeby prowadził samochód bez dachu. Ognia nie mam. Gdyż jestem wypalony. I chcę teraz umrzeć. W ostatniej chwili, gdy będę umierał, chcę zobaczyć Magdę. Jak pochyla się nade mną i mówi: nie umieraj. Nie umieraj, to wszystko moja wina, będę teraz z tylko tobą, tylko nie umieraj, przecież nie o to tu chodzi, chodzi, żeby się dobrze bawić, a to wszystko były takie żarty, tak naprawdę przed tobą nie byłam Z nikim, z innymi nie byłam albo nawet nie byłam wcale, tak żartowałam, Żeby cię rozzłościć, palancie, teraz wszystko będzie dobrze, będziemy mieć dziecko, Klaudię, Bryczka, Nikolę, wiesz zresztą, zawsze tego chciałeś, będziemy je wozić w wózku, zobaczysz, jak będzie, tylko obiecaj, że nie umrzesz, a teraz ja muszę iść do toalety, ponieważ Arleta bajeruje teraz takiego jednego, on mówi, że jest prezesem i zna wszystkich, podobno dobie zresztą zna nawet, mówi: Silny, znam go, a ja nic, cisza, nie powiedziałam mu, że jesteś moim chłopakiem, bo było inaczej, ale teraz mu powiem, jaka jest prawda, żeby wiedział, jak jest.

 

Więc to najwyżej zrobię później jako ostateczność, gdyż Arleta mówi, że Magda teraz wyszła gdzieś. Mówi, że nie wie gdzie. Mówi, że nie wie z kim. Mówię jej, czy jest moją koleżanką czy też taką samą szmatą jak Magda. Ona mówi, że koleżanką. Ja mówię, że o co wtedy kurwa chodzi. Ona mówi, że z Irkiem. Że Magda poszła z Irkiem popatrzyć na miasto, pogapić się na samochody, zostać przyjaciółmi, ot po prostu. A więc z Irkiem. A więc dziecko będzie jednak brzydkie. Gorsze bardziej niż z Lewym. Genetycznie nienormalne. Genetycznie zboczone od urodzenia. Genetycznie bez sensu. Genetyczny skurwysyn. Od początku z genetycznie wrodzoną kieszonką w dziąśle na skradzione rzeczy, z wrodzonymi brudnymi paznokciami. Któregoś dnia będę jechał pociągiem i jak jakieś dziecko mnie poprosi o na jedzenie, i kiedy spojrzę w jego twarz, to zobaczę oczy Magdy, jąkanie Irka i swoje uszy lekko odstające w jednej osobie, gdyż coś tam po mnie również musiało w niej zostać, jakieś geny. Bliznę na czole też po mnie, co się wywaliłem kiedyś na szkło, złamany nos po jeszcze kim innym, sama rozpacz, najbrzydsze dziecko świata. Wtedy się spytam go, gdzie jego matka. Jak powie, że nie ma, że umarła, to w porządku, dam mu. A jak powie, że z tatusiem, to koniec z nim, niech mnie lepiej nie spotyka na swej drodze, bo tak będzie lepiej dla niego samego.

 

Magda wchodzi, ale bez Irka. Wygląda tak, jak gdyby coś się stało, jak gdyby rozsypała się na czynniki pierwsze, włosy gdzie indziej, torebka gdzie indziej, kiecka na lewo, kolczyki na prawo. Rajstopy całe w błocie na lewo. Twarz na prawo, z jej oczu płyną czarne łzy. Jak gdyby walczyła na wojnie polsko-ruskiej, jakby podeptało ją całe wojsko polsko-ruskie, idąc przez park. Odżywają we mnie wszystkie moje uczucia. Cała sytuacja. Społeczna i ekonomiczna w kraju. To cała ona, to wszystko jej. Jest pijana, jest zniszczona. Jest naspidowana, jest upalona. Jest brzydka jak nigdy. Ciekną jej po brodzie czarne łzy, ponieważ jej serce jest czarne równie jak węgiel. Jej łono jest czarne, podarte. Przez całe łono idzie oczko. Z tego łona ona urodzi dziecko murzyńskie, czarne. Andżelę o zgnitej twarzy, z ogonem. Z tym dzieckiem to ona daleko nie zajedzie. Nie wpuszczą jej do taksówki, nie sprzedadzą jej białego mleka. Będzie leżeć na czarnej ziemi na działkach. Będzie mieszkać na szklarniach. Jedzona przez glizdy, jedzona przez robaki. Będzie karmić to dziecko czarnym mlekiem z czarnych piersi. Będzie je karmić ziemią ogrodową. Ale ono i tak umrze prędzej czy później.

 

Przychodzi Arleta. Mówię, że niech przekaże Magdzie, że życzę jej rychłej śmierci. Arleta puszcza balona z gumy Foczym nawija tę gumę na palec i zjada. Wygląda na to, że w swoim życiu niczym innym się nie zajmuje, tylko robi balony i nawija je na pałce. Że taką ma pracę, za co dostaje całkiem dobrą kasę i kupuje sobie za to wszystkie te szmaty, wszystkie te ruskie fajki. Mogłaby wystąpić z tym całym swoim przenośnym burdelem we „Śmiechu warte”. Arleta mówi, że mam nasrane w głowie, żebym nie mówił to, co mówię, bo to się może sprawdzić. Mówi, że jej się już tak zdarzyło parę razy. Na przykład w szkole kiedyś powiedziała: „zdechnij” do nauczycielki od przedmiotów zawodowych, i potem ona podobno wylądowała na porodówce na podtrzymaniu życia. Podobno powiedziała również kiedyś do koleżanki na zajęciach wuef: „złam sobie nogę”, i ta dziewczyna złamała sobie palca małego u ręki. Mówi też, że nie pali nigdy LM-ów, gdyż są niezdrowe i są to najbardziej rakotwórcze z papierosów. Także podobno los siedzi i czuwa, czy nie mówi się coś złego w czarną godzinę. Jeśli coś powiesz, a akurat jest czarna godzina, nie ma przebacz i to się staje, i nie ma odwołań, nie ma przepraszam. Jest to być może coś związane z religią, z życiem paranormalnym, jest to pewna właściwość życia paramentalnego.

 

Ale co Arleta ma do powiedzenia na tym tle, to już mnie za przeproszeniem gówno obchodzi. Gdzie była z Irkiem Magda, to się do ciebie pytam, mówię do Arlety. Ty pizdowata matko chrzestna. Razem z sobą we dwie będziecie miały te wszystkie pozamałżeńskie dzieci, nie wpuszczą was do jednej złamanej knajpy. Powiedz, co on jej zrobił, ten złodziej. Ukradł jej czyste serce, całą jej delikatność, wszystkie włosy, zniszczył jej rajstopy, doprowadził ją do płaczu. Zranił ją. I ja go za to zduszę, ale to potem. Teraz chcę wiedzieć, Arleta.

Ale jednak z jej kieszeni w dżinsach rozlega się odpowiedni sygnał i Arleta dostaje tekstową wiadomość. Że jej się fajnie ze mną rozmawiało, gdybym nie był taki cham, mówi do mnie i idzie gdzieś szybko. Wtedy Barman przychodzi i mówi do mnie, że są dymy. Ja mówię, że niby jakie są to dymy. On na to, że Magda zawsze była nieco wpadająca w histerię, za łatwo wpadająca. Ja mówię, że niby że o co chodzi. I już jestem lekko podkurwiony, bo nie lubię jak coś się dzieje nie po myśli.

No on na to, że zaistniała jakaś historia z Magdą. Historia nie historia, ale Barman to też niezły skurwiel, że zamiast sama Magda mi o tym powiedzieć, to on to w jej miejsce mówi.

Wtedy idę do kibli, gdyż Arleta mnie woła, jest cała podjarana, pali naraz dwa papierosy mentolowe, LM-y dodatkowo, oba trzyma w jednym kąciku ust, a drugą ręką podtrzymuje Magdę. Jestem trochę nieswój, gdyż wiem, iż Magda mnie zraniła, skrzywdziła. Pytam więc, że co się stało. Ona mówi, że to skurcz. Ja mówię, że to może od spida, że za dużo spida. Arleta mówi, że ona nas wtedy zostawi już samych i zamyka od zewnątrz drzwi. No to stoję. Magda ma skurcz w łydce i siedzi na sedesie. Lewą ręką trzyma się za łydkę, równocześnie płacząc, równocześnie histeryzując. Nie wiem teraz nawet, czy jest piękna, czy też brzydka i trudno jest mi to naprawdę powiedzieć. Jedno jest pewne, ogólnie jest ładna, ale obecnie w złej kondycji jeżeli chodzi o wygląd, ponieważ wszędzie są jej czarne łzy, z którymi spływa z niej jak z rynny tusz do oczu, rajstopy ma podarte do skóry, jakby zresztą nadmiernie duże i dość rozmiękczoną twarz, która mi przypomina, nie chcąc być nie przyjemnym, czerwony wóz strażacki. Zastanawiam się więc, czy ją jeszcze kocham, kiedy tak jęczy dość głośno, nawet nie patrząc mi w oczy i nie mówiąc do mnie ani słowa. Ale wtedy już prawie nie wytrzymuję.

Czy zrobiłem coś źle, Magda? - mówię do niej i zamykam zasuwkę. Czy zrobiłem coś źle, przecież mogliśmy jeszcze raz wszystko zacząć ponownie. Zawsze wyglądałaś na szczęśliwą, gdy cię kochałem, czemu teraz mnie raptem nie chcesz, czy to taki kaprys, czy znudziłem się ci? Pamiętasz, jak wtedy cię suki spisywały na przystanku, i chociaż byłaś tam wtedy z Masztalem, chociaż z nim cię spisali, i chociaż wiesz, że on miał sprawę o dilerkę. To kto ci potem chodził sprawdzać skrzynkę, żeby nie przyszło wezwanie do rodziców na policję, kiedy ty miałaś praktyki. Święty Józef chodził sprawdzać? Poszedł chociaż raz Masztal sprawdzić?

Czy ja nie byłem dobry, powiedz sama? Kwiatki czekoladki, romantyczne sraczki.

 

Teraz nie wiesz, co powiedzieć. Jęczysz i powiem ci, że to jest żenada, bo jesteś teraz niczym, jesteś jak dziecko, tak żenująca. Gapisz się w te brązowe kafelki, które nie raz widziały nas, jak byliśmy ze sobą tak bardzo blisko, jak tylko dziewczyna albo kobieta może z mężczyzną być. Tym kafelkom jeszcze odbija się nami, cokolwiek było wcześniej, to właśnie to jedno ci powiem.

 

Twoje imię jest ładne, Magda, tak samo jak twa twarz. Ładne są twe ręce, twe palce, twe paznokcie, czy nie możemy dłużej ze sobą być? Jeżeli chcesz, to zabiorę cię stąd gdzie tylko chcesz. Może nawet do szpitala, jeżeli jest to niezbędnie konieczne. Pytasz się, czy piłem, no więc piłem, ale to nikogo nie stanowi, czy piłem czy nie. Jedziemy to wsiadamy w samochód i jedziemy, ciebie zawiozę wszędzie, choćby dziesięć tysięcy Rusków nas chciało zbadać na zawartość alkoholu i narkotyków. Mówisz, żebym nie pierdolił od rzeczy, od sedna sprawy. Mówisz, że to chyba skurcz łydki, że robiłaś test i być może jest możliwe, że jesteś w ciąży, chociaż nie jesteś tego pewna do końca. Mówisz, że dlatego stchórzyłaś, dlatego nie chciałaś ze mną dłużej być, bo wiedziałaś, że będę zły. Powiedz mi, kiedy ja byłem na ciebie zły dłużej niż jeden dzień? Jeżeli masz dziecko, a może nawet jest to moje dziecko, to zawsze możesz iść do lekarza i to stuprocentowo sprawdzić. A tymczasem jedziemy. Biorę Magdę na rękę i ona drze się w niebogłosy, po prostu drze ryj, chociaż jeszcze chwilę temu była cichutka i potulniutka jakby we śnie. Od razu Arletka przybiega z tym balonem wystającym z ust, chce wszystko wiedzieć, co się kręci, co z tym skurczem i czy Magda nie chce żadnej z jej strony pomocy, wody, panadolu. Ja mówię do Arlety, żeby spierdalała, jak również do Barmana, który się gapi, jakby nie wiedział o co chodzi. Inni też się głupio patrzą, Lewy, Kacper, Kisiel też z jakąś panna, którą nawet nie znam, musi być nowa, chociaż dosyć niezła, leci muzyka, istny burdel na kółkach. Arleta przysyła mi tekstową wiadomość, że być może prawdopodobnie jest to brak nadmanganianu albo potasu we krwi, ze względu na zły tryb odżywiania. Odsyłam jej, żeby spierdalała, gdyż napisałbym więcej, ale telefon mój się rozładowuje i jedyne, co zdążam to właśnie to: spierdalaj arie. Napisałbym więcej, żeby wzięła swoje złe przepowiednie, złe podszepty, gdyż to ona prawdopodobnie sprowokowała swoim paraprzyrodzonym pierdoleniem, swoimi zaklęciami o tej nauczycielce geografii, że Magdę złapał tak bardzo bolesny skurcz.

No więc wychodzimy i wsadzam Magdę do pierwszej taksówki, po czym sam także wsiadam, ona mówi, że do szpitala, a on, czy coś się stało. Ja mówię, czy to jest wywiad do gazety, czy to jest taksówka i czy to jest spowiedź grzechów i rozgrzeszenie, czy nas wiezie, bo inaczej ja wysiadam i Magda również ze mną, zero kasy i jeszcze kamień na przednią szybę i może się nie pokazywać na mieście. On chwilę milczy, a potem zagaja, że podobno ostatnio walczymy pod flagą biało-czerwoną z Ruskimi. Ja mówię, że owszem, chociaż my raczej nie jesteśmy tak bardzo radykalni na tym tle. Magda mówi, że ona jest raczej przeciwko Ruskim. Teraz się wkurwiam, mówię: a skąd ty to wiesz, że ty jesteś akurat przeciwko? Gra radio, grają wiadomości, różne piosenki. Ona mówi, że ona tak sądzi. Ja mówię, że się naspidowała i urządza wielkie sądzenie, wielkie poglądy urządza, że skąd ona wie, że akurat tak sądzi, a nie właśnie inaczej? Ona się trochę boi. Ja mówię, żeby mnie zostawiła, żeby mnie nie wkurwiała. Ona jęczy, gdyż skurcz się nie skończył.

Potem łazi sama, mówi, żebym jej nie dotykał. Jest kulawa. Mówi, że jestem tak brutalny, że gdy ją tylko jedynie dotknę, zabiję nasze dziecko i ją samą. Gdyż ona wtedy popęka wzdłuż i nasze dziecko zginie. Jestem dość zdenerwowany. Na izbie przyjęć spotyka nas ordynator albo ortopeda, już sam nie wiem, gdyż boję się, żeby jej nie pobrali krwi, bo oprócz braku potasu wyjdą inne jej konszachty ze spidem, bo jest teraz naspidowana jak świnia, jej sprawki z prochem i odbiorą jej to dziecko. Głównie jednak chodzi o tę nogę, gdyż skurcz jest potężny i robi przerzuty. Ortopeda mi mówi, żebym wyszedł na okres badania, o co się podkurwiam dość, gdyż jakkolwiek bądź jest to moja kobieta, czy nie jest. Patrzę mu prosto w same centrum oczu, w same białka, które są dość naszłe od krwi, żeby wiedział, jak jest i niczego nie próbował, żadnych ortopedycznych sztuczek. Magda błaga mnie wzrokiem, żebym był spokojnym, więc się dość uspokajam. Jako że najprawdopodobniej jest to ten niedobór potasu w mięśniu, który ją właśnie boli. No więc czekam i jestem spokojny, chociaż nosi mnie, żeby rozpieprzyć ten szpital w drzazgę. Za tego ortopederastę i innych zboków, którzy tu urzędują, za to, że takie z nich krochmalone książęta z prętem w ręce, ze słuchawką, jako że w kwestii, w której chodzi o wyrażenie poglądów, jestem przeważnie lewicowy.

Raczej się nie zgadzam na podatki i postuluję o państwo bez podatków, w którym moi rodzice nie będą sobie flaków wypruwać na to, żeby wszyscy ci fartuchowi książęta mieli własne mieszkanie i numer telefonu, podczas gdy jest inaczej. Co już zresztą mówiłem, że sytuacja w kraju gospodarcza jest kategorycznie na nie, ostentacja rządu i ogólnie rzecz biorąc słaba władza. Ale odchodzimy od tematu, w którym Magda wychodzi właśnie z gabinetu. Dalej kulawa. Ale uczesana. Chuj z tym, kto ją czesał. Już nie będę w to wnikać, gdyż ten wieczór jest przepełniony po brzegi stresem. Ona mówi, żebym zabrał ją nad morze. Ja mówię, że jak ona chce jechać nad morze z tą gangreną na nodze. Ona mówi, że kurwa normalnie, po polsku. Po czym, ponieważ na korytarzach szpitalnych nie widać gołej duszy, zapieprza jakieś kule do chodzenia. Ja mówię, że to nie jest godzina nad morze. Ona mówi, że właśnie, że jest najlepsza, i że chce tam jechać tylko ze mną, bodajże dlatego, że dla mnie jest to uczucie, które jest w niej, które ona czuje. Ja mówię, że jest pierdolnięta w mózg, ale generalnie bardzo się zmiękczam na tę myśl, że ona kocha mnie i tak bez cienia fałszu to przyznaje.

Ona mówi, że ma takie przeczucie, taki impuls prawie że wewnętrzny, że wkrótce umrze, że to już jej czas. To dziecko w niej ją zabija, tak Magda mówi, ono ma przedwcześnie rozwinięty układ zębowy, który każe mu ją gryźć od wewnątrz, przegryzać żołądek, a potem wątrobę. Mówi, że to już koniec z nią i efektem tego, zarówno jak stygmatem, jest ta noga ze skurczem, co znaczy, że dziecko już pociąga ją od wewnątrz za sznurki. Niszczy ją wewnętrznie, również psychicznie, wyniszcza ją po prostu, niszczenie, rozkład. Czuję ból, gdyż ja również prawdopodobnie mam udział w tym dziecku i bardzo mi się robi żal tej dziewczyny, że to właśnie tak wyszło, ze ono w niej się rozwinęło. Widzę, jak bardzo cierpi, nawet bez względu już na te kule, które niby mają jej pomóc, ale w związku z nimi jeszcze bardziej się męczy, gdyż ma ubrane buty z obcasami, które utrudniają jej normalne poruszanie się. Czyli ogółem biorąc, jedziemy nad morze. Magda jest bardzo przedsiębiorcza w tym kierunku, powinna robić pieniądze na tym, na właśnie takiej firmie, która jeździ nad morze, kasuje bilety, wszystkie te czynności wykonuje, które odstręczają ludzi od jeżdżenia nad przysłowiowe morze. Mimo że jest kulawa, mimo to nawet. W sumie mówię, że jest już późno. Ona mówi: no i co z tego, że późno. Czy jestem już całkiem głupi i czy myślę, że mi zamkną to morze, jak się spóźnię? Czy że nie starczy dla mnie tego morza? Ja mówię, że nie będę się z nią na ten temat wypowiadał. Gdyż jeżeli ona ma się zachowywać jak cham, pomimo że wspólnie byliśmy w szpitalu, wspólnie przeżyliśmy wiele gorszych lub lepszych chwil, i jeżeli ona ma się zachowywać w ten sposób, to bardzo dziękuję, niech weźmie mój bilet i sobie pojedzie te kilometry, które miały na mnie przypaść, również. A najlepiej niech sobie tam zostanie, bo tylko tam się nadaje. Magda mówi, żebym teraz z niej zszedł, gdyż ona właśnie marzy o czym innym i że czy ja idę z nią czy przed nią, skoro ona właśnie jest w ten sposób niepełnosprawna, że z taką prędkością nie może iść.

 

Ja mówię do niej, że skąd miała ten towar, gdyż z twarzy i ogólnie z wyglądu jest raczej przekrwiona, niezdrowa, szczerze mówiąc wygląda jakby to dziecko właśnie urodziła, tylko zgubiła gdzieś i aktualnie szuka teraz po dworcu. Ona mówi, żebym lepiej nie pytał, bo od Wargasa.

Mówię, że to zły towar, łączony, mieszany. Ona mówi, że zajebisty. Ja mówię, żeby mnie nie denerwowała, że nie, bo zły, to gnój, a nie towar. Ona mówi, że na chuj ja jej sprawiam przykrości. Ja mówię, że dobra, jak chce sobie zapodawać od Wargasa, proszę droga wolna, proszek do czyszczenia wanien jest jej już na zawsze, ale jak to dziecko urodzi się potworem, jedna noga dłuższa, druga krótsza i genetyczny brak włosów, i to ja w tym rąk nie maczałem. Na to ona odpowiada, że dobra, że jak chcę, to się przekonamy. I jak tylko nadjeżdża pociąg, jak wsiadamy, to owszem, ona bierze gazetkę z Hitu i mi robi ścieżynkę od okna.

 

I kiedy budzę się nad morzem, to właśnie tyle pamiętam z tego czasu, kiedy jeszcze kojarzyłem ze sobą różne fakty, że ciągnę przez długopis, co na nim napisane jest Zdzisław Sztorm, Wytwórnia Piasku, ul. 12 marca ileś. Jak wyobrażam sobie ten piasek, który jest produkowany przez nowoczesne technologie, nowocześnie przetworzony, nowocześnie upakowany w worek, nowocześnie podany do dystrybucji ręcznej i czynnej. Pamiętam moje myśli o charakterze prawdziwie ekonomicznym, które mogły uratować kraj przed właśnie zagłada, o której już zresztą napominałem, przed zagładą, którą szykują na kraj skurwieni arystokraci ubrani w płaszczach, w fartuchach, którzy gdyby tylko stworzono im takie warunki, by nas sprzedali, obywateli, na Zachód do burdeli, do Bundeswehry na organy, na niewolników. Którzy wreszcie chcą wysprzedać nasz kraj jako pierwszy z brzegu lumpeks, kupę szmat i dawnych płaszczów z metką Mińsk Mazowiecki, starych pociętych pasków za przeproszeniem, gdyż w moim pojęciu jedynym środkiem jest tu wypędzenie ich z domów, wypędzenie ich z bloków i uczynienie naszej ojczyzny ojczyzną typowo rolniczą, która produkuje chociażby właśnie na eksport zwykły polski piasek, który ma szansę na światowych rynkach w całej Europie. Gdyż są to moje właśnie poglądy natury lewackiej, które każą mi uważać, że by należało rozbudować sieć zsypów w blokach, żeby rolnicy, bo właśnie na rolnikach by w moim mniemaniu kraj polegał, mogli wyrzucać więcej płodów, mieszkając w blokach, właśnie o to chodzi, żeby tą drogą ich życie stało się bardziej zmechanizowane, bardziej po prostu dobre.

 

I kiedy teraz budzę się, pamiętam to dobrze, bo mógłbym powiedzieć każde słowo, co pomyślałem, ale kiedy budzę się, Magdy już nie ma, choć może nie ma jej jeszcze albo nie ma jej wcale. Wstaję z ziemi, która jest o tej porze nocy zimna i strzepuję się z dżinsów, strzepuję się z katany. Magdy nie ma i to zauważam od razu, od razu się podkurwiam, choć po ocenieniu okazuje się, że mam zarówno portfel, co jest kluczowe dla sprawy, jak również dokumenty. Nie bardzo też wiem, co było, kiedy już moja wizja natury gospodarczej znikła na ten czas, kiedy robiłem coś, zanim się tu obudziłem. Jest to gorzej bardziej niż, przepraszam za słowo, ale urwany film. Widzę mnóstwo piasku, co uważam, że jest prawdziwie aekonomicznym marnotrastwem, co, muszę stwierdzić z przykrością, mnie prowadzi do kurwicy. Po prostu groźna choroba kurwica. Kiedy więc idąc znajduję woreczek foliowy, bez cienia zwłoki sypię do niego piach. Po czym zakręcam i chowam, gdyż na przypadek braku gotówki, na przypadek załamania rynku, może się to okazać cennym faktem, wręcz plusem. Potem znajduję jeszcze dwie reklamówki z Hitu, co również boli mnie w serce, ten brak jakiejkolwiek ekonomii w kraju, gdzie dobre jeszcze całkiem reklamówki są położone na ziemi i zostawione na mar-nacje. A przede wszystkim pastwę lumpenproletariatu. Tak więc po obietnicy solennej, że zaraz Magda na pewno przyjdzie, gdyż przykładowo poszła się chociażby odlać, idę sypać piasek. Uważam, że trzeba go w całości zebrać jak najprędzej. Gdyż jeśli on nie trafi w nasze ręce, to koniec. Zostanie on do cna rozdrapywany przez zdrajców.

 

Wtedy tak w podobny sposób rozmyślam. Zaczynam nawet, co jest rzadkie, zapisywać te różne myśli, obliczenia na ziemi. Niestety, piszę szybko. Co rzutuje na to, że są to litery, są to cyfry z gruntu niewyraźne. Ale chuj z tym, gdyż gdzieś w pobliżu, ponieważ jest zupełnie ciemno, słyszę Magdę, która najwyraźniej się śmieje z czegoś. Zastanawiam się, co jest w tym śmiesznego. Nie w tym, ale wręcz w ogóle, co jest śmiesznego. No więc widzę ją, chociaż ona wyraźnie nie jest sama, tylko jest z kimś. Wręcz z mężczyznami, w dodatku dwoma. Co mnie skłania do interakcji. Do reakcji. Gdyż, co by nie było między nami złego, jej miłość jest z tego, co pamiętam, moja, a jej ciało również moje. Tak więc czegoś tu nie rozumiem, kiedy ona tak idzie swawolnie. Macha dupką. Sama słodycz. Noga niekulawa. Modelka, aktorka i równocześnie piosenkarka w jednym. Przeleciana na wylot. Dziurawe rajstopy reklamuje, kupujcie dziurawe rajstopy, takie są teraz w ostatnich trendach najbardziej modne. I koniecznie kule pod pachą, koniecznie zajebane ze szpitala.

Co kurwa? - mówię do niej, gdyż ta zaistniała nagle sytuacja wytrąciła mnie zupełnie z rozważań. A ona mówi do tych facetów tak: to jest właśnie ten mój upośledzony psychofizjologicznie brat. Jak sobie radzisz, co? - to mówi do mnie. Piszesz sobie na piasku, to dobrze z twojej strony. Bo ja jeszcze z tymi panami mam tu kilka spraw, twoje kule ci tu zostawiam, jakbyś chciał wracać do domu albo w ogóle może gdzieś iść, tu przyduś tą kulą do ziemi, to będzie ci łatwiej.

Stoję tak chwilę z patykiem, a jeden z tych facetów, straszny z wyglądu zboczeniec i utajony perwers, czarna skóra, sweterek z paskiem, mówi: wiesz co, Magda, w ogóle nie jesteś podobna, mimo że jesteś jego rodzeństwem. Ona na to mówi: No. Tak jak w życiu. Za to mamy te same nazwisko. Po czym mówi do mnie: Silny, słuchaj, jak ty masz na nazwisko?

Robakoski Andrzej - odpowiadam zgodnie ze swoimi zapatrywaniami. A ta szmata na to przebiegle mówi: no właśnie! Ja też się tak nazywam właśnie. Robakoska na nazwisko.

 

Wtedy ja jeszcze milczę. Drugi facet podchodzi bliżej, jest takiego bardziej sportowego typu w dresie i mówi: patrzcie, on tu coś napisał. Wtedy stoją tam wszyscy nad moim pisaniem niczym bez mała ministerstwo edukacji i sportu, i starają się odczytać. Jak już nadmieniałem trochę wcześniej, są to litery niewyraźne, takie znaki trochę bardziej abstrakcyjne, żeby nie powiedzieć: nieistniejące.

 

Gdyż on jest niezupełnie normalny - mówi Magda. Dlatego właśnie używa takiego pisma. Jest to pismo używane przez psychicznych z dałnem.

 

Oni już chcą iść. Magda jest już prawie bliska zrobienia fiku-miku i odejścia w otchłań, odejścia w pizdu z tymi dwoma bumelantami. Trójosobowa komisja do spraw edukacji i sportu, ten spedalony pedał od edukacji i od spraw liter, a Magda z tym w dresie robią w sporcie, świetnie robią, bardzo to widzę.

Mówię tak: chodź no, flądro, na momencik tu na stronę. Chodź, nie bój mi się, nie zajebię ci. Ponieważ z szoku, z tego szoku dokonanego na moich poglądach, na moich uczuciach, jestem całkowicie bezradny. Całkowicie bez sił. Nie jestem taki z natury znowu delikatny, gdyż powiem nawet otwarcie że w mojej przeszłości, która była nawet jeszcze nie tak dawno, byłem dość porywczy, co zresztą miało swoje stygmaty w moim związku z Magdą. Od razu skory, od razu gotowy, żeby wyjść na solo. Ale ta jątrząca przykrość, wyrządzona mi tak bardzo bez udziału mojej winy. To mnie nagle uczyniło delikatnym, łagodnym. Gdyż jest to kolejna krzywda ponownie wyrządzona na mnie niczym na ofierze.

Więc mówię: no chodź. Chcę minutkę z tobą mówić. Widzę, jaka jest w niej niepewność. Ona się waha, ona się, że tak powiem, boi. Wie, co uczyniła, wie, że wszystko między nami będzie inaczej, więc trzęsie tyłkiem, obciąga sobie kieckę, patrzy raz w prawo raz w lewo raz prosto. W różne strony patrzy, przeważnie raz w tę, raz wewtę. Czy ona jest doszczętnie głupia, ja się tak jej pytam, gdyż już coraz to gorzej ze mną, gdyż moje uczucia runęły, moje nerwy runęły, jestem przez nią zniszczony, jestem psychicznie i nerwowo konający.

 

Tamci dwaj patrzą się na mnie. Są współczujący dość, ale chcą już iść. Magda spogląda na tego z dresem raz, a raz na tego pedała, który - jak się potem dowiedziałem - ma ksywę Jaskóła.

Dupa mu odżyła, mówi, wskazywawszy na mnie, po czym szybko mówi: idziemy stąd do tamtych ich oczywiście.

 

Teraz się wkurwiam nie na żarty. Teraz już nie ma przebacz, nie ma, że Silny, dobra dusza, ministrant na kościele służący do mszy, sama łagodność, samo dobre serce. Dobry kochany Silny, co będzie spełniał za innych dobre uczynki, jak są na praktykach. Silny błyszczący oczami u kierownika sklepu za jakieś szmaty ukradzione bez gustu nawet, bez żadnego poczucia gustu. Bo Silny to taka jest firma, chcesz, to z nią zrywasz, potem skurcz w łydce, to myk, jeden telefon, Silny na miejscu wyliże ci podłogę spod nóg, żebyś chodziła po czystym. Silny zginie za ciebie w wojnie polsko-ruskiej, zasłaniając cię od ciosu sztandarem, flagą biało-czerwoną. Chociaż wszystkie twe koleżanki będą ci chętnie chciały nią przyjebać za te wszystkie twoje wręcz niezbyt moralne po prostu występki. Ale Silny stanie i cię obroni. Nie ma przebacz, dziewczyno, teraz, gdy na ciebie patrzę, to wiem, iż moja miłość do ciebie była z gruntu niesłuszna. I że tę wulgarną zniewagę, którą teraz poniosłem od ciebie, będziesz musiała surowo zapłacić.

Teraz właśnie decyduję, że nie będę dłużej czuł tego uczucia, które we mnie wzbudziłaś, gdy cię pierwszy raz ujrzałem w samochodzie Lola. Teraz właśnie upuszczam kijek, choć przed chwilą wypisałem nim na ziemi plany na przyszłość dla nas, ilość naszych dzieci, koszty mieszkania, prania, koszty wesela i pogrzebów, wszystko na wspólną przyszłość. Teraz jednym gestem potrafię to skreślić, zmazać. Teraz podchodzę obok ciebie blisko, biorę w jedną rękę twe włosy, które kiedyś tak kochałem, choć teraz nie czuję nic na ich temat. Owijam sobie wokół pięści. Teraz jestem spokojny spokojem, że tak to określę, pracownika rzeźni, pracownika uboju drobiu.

Mówię tak, choć cały drżę na ciele, choć nie ze strachu, lecz z żalu: panowie, jest taka sprawa. To jest moja kobieta. Tak się nażarła spida, że nic wam do niej. Nie jestem nierozwinięty lub nienormalny. Ja ją teraz zabieram. A dla was, chłopaki - respekt od Silnego, miło, żeście ją tu sprowadzili, tę szmatę, która za swoje partactwa zaraz dostanie za swoje.

Uśmiecham się w duszy. Ponieważ to ich naprawdę upokorzyło, zaskoczyło. To moje opanowanie, ten mój opanowany smutek. To ich Uczyniło zaskoczonymi zupełnie, zdziwionymi wręcz. Paraedukacyjny podał jeszcze coś mamrotał, ten w dresie również. A ja pociągnęłem ją za te włosy, fuli kultura, spokojnie, bez zajawki, bez syfu. Oni tam stanęli jak stali, Magda trzyma pysk cicho niczym mysz, ja idę spokojnie, chłodnie, wlekę ją za sobą. Wtedy jeszcze ci dwaj coś niby mamroczą, coś niby mruczą, coś szeptają. To mnie również podkurwia. Obracam się gwałtem i mówię: co kurwa, bunt w więzieniu stanowym?

Wtedy oni milczą równie raptownie i mówią obaj: respekt.

Poruszyłem się, rozmiękłem. Jako że jednak wobec czystego chamstwa, czystej nienawiści do drugiego człowieka, matactwa, zła, człowiek z człowiekiem potrafią jednak się solidarnie zmówić, solidarnie walczyć przeciw nim. To są również moje takie poglądy, lecz staram się głośno ich nie mówić. Tak wyglądają jednak właśnie na tę kwestię moje zapatrywania: respekt dla człowieka, szacunek ramię przy ramieniu, ponieważ nie jest to jego wina, że się w ten sposób, w tej formie urodził. Co jak co, ale w dawniejszych czasach miałem silne odczucia rodzaju religijnego, sakralnego. I to we mnie zostało, to we mnie jeszcze na dzień dzisiejszy tkwi, to uczucie żywione dla Matki Boskiej Fatimskiej, do samego Boga zresztą też.

Chłopaki! - tak wołam, gdyż jesteśmy z Magdą coraz to znowuż dalej. Jak będziecie u nas na mieście, pytajcie o Silnego. Jest wojna polsko-ruska na mieście. Jak ktoś, coś, jakiś dym, to o mnie pytajcie, chłopaki.

Oni się patrzą za nami jeszcze bardziej w szoku, ale tymczasem mówią znowuż po raz ostatni: respekt, Silny, gdyż mimo iż jestem daleko, rozpoznaję to po ruchu ich ust.

Tak więc jestem z nimi rozprawiony na dość pokojowych warunkach, ustaleniach. A teraz poloneza czas zacząć z Magdą. Sadzam ją na murku przy plaży. Ma ból wypisany na twarzy, na ustach, gdyż trzymam ją niezrównanie mocno za te farbowane kudły.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin