Herbert James - Mgła.pdf
(
2263 KB
)
Pobierz
Herbert James-Mgła
JAMES
HERBERT
Prze
ł
o
ż
y
ł
: MACIEJ GOCMAN
Tytuł oryginału:
THE FOG
Ilustracja na okładce:
TOM HALLMAN
Opracowanie graficzne:
ADAM OLCHOWIK
Redaktor:
EWA PIOTRKIEWICZ
Redaktor techniczny:
JANUSZ FESTUR
Copyright © 1975 by Graham Masterton
For the Polish edition Copyright © 1992 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-85423-57-5
Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Warszawa 1992. Wydanie I
Skład: Zakład Fototype w Milanówku
Druk: Pilskie Zakłady Graficzne Sp. z o.o.
Rozdzia
ł
pierwszy
Wioska zacz
ęł
a powoli otrz
ą
sa
ć
si
ę
ze snu i budzi
ć
do
ż
y- cia. Powoli, poniewa
ż
nic nigdy nie dzia
ł
o si
ę
w tej
cz
ęś
ci Wiltshire w po
ś
piechu; czas nie mia
ł
tu
ż
adnego znaczenia od wieków. Przybysze
ł
atwo poddawali si
ę
spokojnej atmo- sferze tutejszego
ż
ycia i czuli si
ę
w niej zadowoleni i bezpie- czni. Niespokojni duchem
m
ł
odzi ludzie nigdy nie zagrzewali tu miejsca, ale zawsze pami
ę
tali koj
ą
cy spokój wsi i równie cz
ę
sto za
nim t
ę
sknili. Rzadki turysta trafia
ł
tu przez przypa- dek i zachwyca
ł
si
ę
niedzisiejszym urokiem tego
skrawka l
ą
du. Wystarcza
ł
o mu kilka minut, aby pozna
ć
osobliwy czar tej wioski, po czym rusza
ł
dalej,
wzdychaj
ą
c za jej spokojem, nie bez obawy jednak,
ż
e spokój ten móg
ł
by go znudzi
ć
.
Jessie otworzy
ł
a swój sklep spo
ż
ywczy dok
ł
adnie o ósmej trzydzie
ś
ci, jak zawsze zreszt
ą
przez ostatnich
dwadzie
ś
cia lat. Jej pierwsza klientka, pani Thackery, nie zjawi si
ę
na pewno przed ósm
ą
czterdzie
ś
ci pi
ęć
,
ale Jessie nigdy nie przysz
ł
o na my
ś
l, by zerwa
ć
z wieloletnim zwyczajem wcze- snego otwierania sklepu.
Nawet gdy umar
ł
Tom, jej m
ąż
, sklep zosta
ł
otwarty punktualnie o ósmej trzydzie
ś
ci, a pod- czas jego
pogrzebu dwa dni pó
ź
niej by
ł
zamkni
ę
ty tylko przez godzin
ę
, mi
ę
dzy dziesi
ą
t
ą
a jedenast
ą
. Jessie lubi
ł
a
poranne pogaduszki z pani
ą
Thackery, która zagl
ą
da
ł
a do niej nawet
5
wtedy, gdy nie robi
ł
a zakupów. Jessie znalaz
ł
a w niej podpo-
r
ę
po
ś
mierci Toma. Pani Thackery przychodzi
ł
a codziennie,
by wypi
ć
z Jessie porann
ą
fili
ż
ank
ę
herbaty. Nigdy si
ę
nie
nudzi
ł
y, sp
ę
dzaj
ą
c czas na plotkach; jeden temat móg
ł
zaj-
mowa
ć
je przez dwa tygodnie, a nawet trzy - je
ś
li zdarzy
ł
a si
ę
w wiosce jaka
ś
ś
mier
ć
.
Pomacha
ł
a panu Papworthowi, rze
ź
nikowi z naprzeciwka, który w
ł
a
ś
nie zamiata
ł
chodnik ko
ł
o swojego
sklepu. Mi
ł
y cz
ł
owiek, ten pan Papworth. O wiele milszy, odk
ą
d opu
ś
ci
ł
a go
ż
ona. Wydarzenie to wywo
ł
a
ł
o
we wsi pewne poruszenie, ale te
ż
nikt nie by
ł
specjalnie zdziwiony, gdy po sze
ś
ciu la- tach ma
łż
e
ń
stwa pani
Papworth odesz
ł
a. Nie pasowa
ł
a do niego. By
ł
a zbyt m
ł
oda, zbyt frywolna, nie mog
ł
a znie
ść
spo- kojnego
ż
ycia. Przywióz
ł
j
ą
ze sob
ą
z wakacji sp
ę
dzonych w Bournemouth. I po tych wszystkich latach, kiedy ka
ż
dy
by
ł
pewien,
ż
e zostanie ju
ż
na zawsze starym kawalerem, on obwie
ś
ci
ł
wszem i wobec,
ż
e si
ę
ż
eni.
Obydwoje od pocz
ą
tku wiedzieli,
ż
e nic z tego ma
łż
e
ń
stwa nie b
ę
dzie, ale on posta- nowi
ł
spróbowa
ć
. No,
ale to by
ł
o dawno temu. Jego wizyty przez ulic
ę
powtarza
ł
y si
ę
coraz cz
ęś
ciej i wszyscy we wsi nabrali
przekonania,
ż
e wcze
ś
niej czy pó
ź
niej dojdzie do po
łą
czenia si
ę
obu sklepów we wspólny interes rodzinny.
Nie by
ł
o jednak po
ś
piechu - wszystko si
ę
kiedy
ś
samo u
ł
o
ż
y.
- Tak - odpar
ł
Freddy, wyci
ą
gaj
ą
c szyj
ę
, by popatrze
ć
na stoj
ą
ce na pó
ł
kach s
ł
oje ze s
ł
odyczami.
- Dzie
ń
dobry, pani Bundock!
Jej rozmy
ś
lania przerwa
ł
y dwa m
ł
ode cienkie g
ł
osiki.
Spojrza
ł
a w dó
ł
i u
ś
miechn
ęł
a si
ę
do ma
ł
ego Freddy'ego
Graviesa i jego jeszcze mniejszej siostry Clary.
- Cze
ść
, maluchy. Ju
ż
do szko
ł
y?
- A jak ty si
ę
czujesz, Claro? - Jessie u
ś
miechn
ęł
a si
ę
do
pi
ę
ciolatki, która dopiero co zacz
ęł
a chodzi
ć
do szko
ł
y.
- Dzi
ę
kuj
ę
pani, dobrze - us
ł
ysza
ł
a nie
ś
mia
łą
odpowied
ź
.
- Jestem zaskoczona,
ż
e tu dzisiaj jeste
ś
cie. Zawsze do-
stajecie kieszonkowe w sobot
ę
, czy
ż
nie tak?
6
- Tak. Ale wczoraj wyczy
ś
cili
ś
my tacie wszystkie buty, no
i da
ł
nam co
ś
za to - zabrzmia
ł
a odpowied
ź
u
ś
miechni
ę
tego
Freddy'ego. Ich ojciec, policjant w pobliskim miasteczku, by
ł
szorstki w mowie, ale mi
ł
y, kochaj
ą
cy t
ę
swoj
ą
dwójk
ę
, cho
ć
post
ę
powa
ł
z nimi twardo.
- No, a co chcieliby
ś
cie sobie kupi
ć
? - zapyta
ł
a Jessie,
wiedz
ą
c,
ż
e szkraby nie maj
ą
zbyt wiele pieni
ę
dzy. - Lepiej
si
ę
po
ś
pieszcie, bo nie zd
ąż
ycie na autobus!
Clara wskaza
ł
a na cukierki po pensie, a Freddy skin
ął
g
ł
ow
ą
na znak aprobaty. - Po trzy, poprosz
ę
- powiedzia
ł
.
- Dobrze. Wiecie co, cukierki po pensie s
ą
ta
ń
sze w po-
niedzia
ł
ki. Dostaniecie dzisiaj po cztery dla ka
ż
dego za równe
sze
ść
pensów.
Ich twarze rozpromieni
ł
y si
ę
, gdy si
ę
gn
ęł
a do s
ł
oja i wyj
ę
-
ł
a s
ł
odycze.
- Dzi
ę
kujemy - powiedzia
ł
a Clara, wk
ł
adaj
ą
c trzy cukier-
ki do kieszeni, po czym natychmiast zacz
ęł
a odwija
ć
czwarty.
Freddy poda
ł
Jessie pieni
ą
dze, wzi
ął
swoje cztery i poszed
ł
w
ś
lady siostry.
- No to pa! Bawcie si
ę
dobrze! - krzykn
ęł
a jeszcze za ni-
mi, gdy wybiegali ze sklepu, trzymaj
ą
c si
ę
za r
ę
ce.
- Cze
ść
, Jessie! - Listonosz stawia
ł
rower za drzwiami
sklepu.
- Hej, Tom. Masz co
ś
dla mnie?
- Lotniczy, pewnie od syna? - powiedzia
ł
, wchodz
ą
c do
ś
rodka. - B
ę
dziemy chyba znowu mieli
ł
adny dzie
ń
. Co za
pi
ę
kne, czyste niebo. - Podaj
ą
c niebiesko-czerwon
ą
kopert
ę
,
spostrzeg
ł
,
ż
e cie
ń
smutku przemkn
ął
przez jej twarz. Przy-
najmniej tak mu si
ę
wydawa
ł
o. - To ju
ż
prawie rok, odk
ą
d
jest w wojsku, prawda?
Przytakn
ęł
a, studiuj
ą
c znaczki na kopercie.
- Co tam, Jessie. Nie mog
ł
o by
ć
inaczej. Taki m
ł
ody
ch
ł
opak jak on nie potrafi
ł
by sp
ę
dzi
ć
ż
ycia przykuty do tej
wioski, czy
ż
nie mam racji? Chcia
ł
pozna
ć
wielki
ś
wiat.
Andy zawsze pragn
ął
by
ć
samodzielny, nigdy nie móg
ł
usiedzie
ć
na miejscu. To jego najlepsze lata!
7
Znowu kiwn
ęł
a g
ł
ow
ą
i westchn
ęł
a, otwieraj
ą
c kopert
ę
.
- Tak, chyba masz racj
ę
. Ale ja tak za nim t
ę
skni
ę
. To jest
taki dobry ch
ł
opiec.
Listonosz sk
ł
oni
ł
g
ł
ow
ę
i wzruszy
ł
ramionami.
-
No, to do jutra, Jessie. Musz
ę
i
ść
.
-
Tak. Cze
ść
, Tom. - Jessie roz
ł
o
ż
y
ł
a cienki niebieski pa-
pier i zacz
ęł
a czyta
ć
list. Na jej twarzy pojawi
ł
si
ę
u
ś
miech - z
zadowoleniem stwierdzi
ł
a,
ż
e Andy'emu dopisuje humor i
ż
e
ma si
ę
dobrze.
Nagle poczu
ł
a zawrót g
ł
owy, zatoczy
ł
a si
ę
na lad
ę
. Przy
ł
o-
ż
y
ł
a r
ę
k
ę
do czo
ł
a; mia
ł
a wra
ż
enie,
ż
e
ż
o
łą
dek podchodzi jej
do gard
ł
a. Wtem us
ł
ysza
ł
a g
łę
bokie dudnienie dobiegaj
ą
ce z
do
ł
u, spod jej stóp. Pod
ł
oga zacz
ęł
a dr
ż
e
ć
, zmuszaj
ą
c j
ą
do
ponownego z
ł
apania si
ę
lady. Dr
ż
enie przesz
ł
o w gwa
ł
towne
dygotanie. S
ł
oje na pó
ł
kach zacz
ęł
y pobrz
ę
kiwa
ć
, a pojem-
niczki przesuwa
ć
si
ę
z miejsca na miejsce. Dudnienie przy-
biera
ł
o na sile, pog
łę
bia
ł
o si
ę
. Zdawa
ł
o si
ę
rozsadza
ć
g
ł
ow
ę
.
Upu
ś
ci
ł
a list i przycisn
ęł
a obie d
ł
onie do uszu. Ziemia pod-
skoczy
ł
a. Jessie straci
ł
a równowag
ę
i upad
ł
a na kolana. Wy-
dawa
ł
o jej si
ę
,
ż
e teraz ca
ł
y sklep si
ę
rusza. Wielka szyba
wystawowa p
ę
k
ł
a i szk
ł
o posypa
ł
o si
ę
do
ś
rodka. Pó
ł
ki run
ęł
y
na ziemi
ę
. Ha
ł
as wzmaga
ł
si
ę
i og
ł
usza
ł
.
Krzykn
ęł
a, zacz
ęł
a przedziera
ć
si
ę
do wyj
ś
cia. Ale gdy tyl-
ko próbowa
ł
a si
ę
podnie
ść
, jaka
ś
si
ł
a z powrotem rzuca
ł
a j
ą
na kolana. W ko
ń
cu doczo
ł
ga
ł
a si
ę
do drzwi. Pcha
ł
j
ą
po-
tworny strach przed zawaleniem si
ę
na ni
ą
stropu. Jej cia
ł
o
zacz
ęł
o wibrowa
ć
, a powtarzaj
ą
ce si
ę
wstrz
ą
sy co chwila od-
rywa
ł
y j
ą
od pod
ł
ogi.
Przeczo
ł
ga
ł
a si
ę
przez próg i wyjrza
ł
a na drog
ę
przebie-
gaj
ą
c
ą
przez wiosk
ę
. Widok, jaki ukaza
ł
si
ę
jej oczom, by
ł
przera
ż
aj
ą
cy.
Listonosz sta
ł
po
ś
rodku drogi, przyciskaj
ą
c do siebie ro-
wer. Wtem u jego stóp pojawi
ł
a si
ę
wielka rysa i ziemia roz-
st
ą
pi
ł
a si
ę
, poch
ł
aniaj
ą
c go w mgnieniu oka. Czarna rozpa-
dlina przemkn
ęł
a jak w
ąż
wzd
ł
u
ż
ulicy. Obejmuj
ą
c si
ę
kur-
czowo, stali tam ma
ł
y Freddy i Clara, nie mog
ą
c wykona
ć
8
jakiegokolwiek ruchu. P
ę
kni
ę
cie przesun
ęł
o si
ę
w kierunku
pani Thackery, która bieg
ł
a do sklepu Jessie. Nagle wyda
ł
o
si
ę
,
ż
e wioska zosta
ł
a przedarta na dwie cz
ęś
ci. Gdy ziemia
rozwar
ł
a si
ę
jak gigantyczne ziewaj
ą
ce usta, droga znikn
ęł
a.
Jessie spojrza
ł
a na drug
ą
stron
ę
ulicy i zd
ąż
y
ł
a uchwyci
ć
wyraz przera
ż
enia na twarzy pana Papwortha w chwili gdy
po
ł
yka
ł
a go ziemia, wraz z ca
ł
ym rz
ę
dem sklepików i domów
za jego plecami.
Rozdzia
ł
drugi
John Holman zm
ę
czonym ruchem zmieni
ł
biegi i pokona
ł
zakr
ę
t w
ą
skiej polnej drogi. By
ł
nieogolony, ubranie mia
ł
wci
ąż
wilgotne od porannej rosy. Próbuj
ą
c znale
źć
miejsce
do spania, pó
ł
ostatniej nocy sp
ę
dzi
ł
w zaro
ś
lach, niezauwa-
ż
ony przez patrole armii prowadz
ą
cej manewry na rozleg
ł
ej,
ukrytej cz
ęś
ci Równiny Salisburskiej. Obszar ten nale
ż
a
ł
do
Ministerstwa Obrony i osoby nieupowa
ż
nione schwytane na
tym terenie traktowano z ca
łą
surowo
ś
ci
ą
. Nie mo
ż
na by
ł
o
tam znale
źć
si
ę
przez przypadek - wyklucza
ł
y to wysokie
ogrodzenia i liczne tablice ostrzegawcze. Mur okala
ł
ten te-
ren na przestrzeni wielu kilometrów, a g
ę
sto rosn
ą
ce drzewa
i zaro
ś
la skutecznie zas
ł
ania
ł
y to, co by
ł
o po jego drugiej
stronie.
Holman wzdrygn
ął
si
ę
na my
ś
l o niebezpiecze
ń
stwie i
niewygodach, jakich do
ś
wiadczy
ł
, staraj
ą
c si
ę
ukry
ć
swoj
ą
obecno
ść
, pomimo
ż
e te
ż
przecie
ż
pracowa
ł
dla rz
ą
du. Idio-
tyczne by
ł
o to,
ż
e dwa ministerstwa - Obrony i Ochrony
Ś
ro-
dowiska Naturalnego, nie tylko unika
ł
y wspó
ł
pracy, ale
ukrywa
ł
y przed sob
ą
informacje, jak gdyby by
ł
y dwoma ob-
cymi pa
ń
stwami. On sam zosta
ł
przydzielony do nowego
dzia
ł
u utworzonego przez Ministerstwo Ochrony
Ś
rodowiska
w celu badania wszystkiego - pocz
ą
wszy od zatrutych rzek, a
sko
ń
czywszy na wybuchach epidemii. By
ł
a to komórka spe-
cjalna, poniewa
ż
prawie zawsze dochodzenie prowadzono
10
w tajemnicy. Je
ż
eli jaka
ś
firma by
ł
a podejrzana o nielegalne
wyrzucanie niebezpiecznych odpadów przemys
ł
owych do
morza, rzeki czy te
ż
na wysypiska, a normaln
ą
drog
ą
nie
mo
ż
na by
ł
o zdoby
ć
na to
ż
adnego dowodu, wówczas wysy
ł
a-
no Holmana, by przeprowadzi
ł
ś
ledztwo.
Zazwyczaj dzia
ł
a
ł
w pojedynk
ę
, cz
ę
sto ukrywaj
ą
c swoj
ą
to
ż
samo
ść
. Bywa
ł
o,
ż
e podejmowa
ł
prac
ę
zwyk
ł
ego robot-
nika, chc
ą
c dosta
ć
si
ę
do jakiej
ś
fabryki w poszukiwaniu po-
trzebnych informacji. Pracowa
ł
w szpitalu, w zak
ł
adzie dla
psychicznie chorych, na ma
ł
ej do
ś
wiadczalnej farmie, w fir-
mach prywatnych i w instytucjach rz
ą
dowych, w
ę
sz
ą
c u
ź
ró-
de
ł
za dowodami podejrzanych praktyk. Jego wielkie zmar-
twienie stanowi
ł
fakt,
ż
e dochodzenie w ujawnionych przez
niego wypadkach
ł
amania prawa nie zawsze by
ł
o prowadzo-
ne do ko
ń
ca. Gdy winnymi okazywali si
ę
cz
ł
onkowie rz
ą
du
albo ludzie biznesu, wiedzia
ł
,
ż
e szanse ich ukarania s
ą
nik
ł
e.
Maj
ą
c trzydzie
ś
ci dwa lata, Holman by
ł
wci
ąż
m
ł
ody; wystar-
czaj
ą
co m
ł
ody, by czu
ć
si
ę
ź
le, widz
ą
c u prze
ł
o
ż
onych brak
zdecydowania w dzia
ł
aniu, poniewa
ż
sam ryzykowa
ł
du
ż
o
szukaj
ą
c dowodów, o które prosili.
Stosowa
ł
ró
ż
ne sposoby dla osi
ą
gni
ę
cia swoich celów i
nieraz powa
ż
nie narusza
ł
prawo, wywo
ł
uj
ą
c panik
ę
w
ś
ród
prze
ł
o
ż
onych, którzy byli oczywi
ś
cie poinformowani o jego
poczynaniach. Ostatnim zadaniem Holmana by
ł
o zbadanie
obszaru nale
żą
cego do Ministerstwa Obrony, wykorzys-
tywanego na potrzeby wojskowe i chronionego ustaw
ą
o
zachowaniu tajemnicy pa
ń
stwowej. Ten wielki pas l
ą
du by
ł
poligonem ju
ż
w czasie wojen napoleo
ń
skich, pó
ź
niej za
ś
,
podczas drugiej wojny
ś
wiatowej, stanowi
ł
teren
ć
wicze
ń
armii brytyjskiej. Wi
ę
kszo
ść
poligonów znajdowa
ł
a si
ę
na
po
ł
udniu kraju, najbardziej zagro
ż
onym ewentualn
ą
inwazj
ą
.
Holman wiedzia
ł
,
ż
e du
ż
a cz
ęść
tych obszarów si
ę
marnuje, a
by
ł
a to ziemia
ż
yzna i bogata w zwierzyn
ę
. W czasach kiedy
urodzajnych gruntów i otwartej przestrzeni jest coraz mniej,
nie mo
ż
na sobie pozwoli
ć
na takie marnotrawstwo. Minister-
stwo Obrony wykorzystywa
ł
o jako poligony ponad siedemset
11
pi
ęć
dziesi
ą
t tysi
ę
cy akrów ziemi, jego ministerstwo za
ś
żą
da-
ł
o zwrotu co najmniej trzydziestu tysi
ę
cy akrów. Minister-
stwo Obrony mia
ł
o wprawdzie uzasadnione powody, by zaj-
mowa
ć
wi
ę
ksz
ą
cz
ęść
tych prywatnych gruntów, ale istnia
ł
y
w
ą
tpliwo
ś
ci, czy wszystkie te ziemie s
ą
mu rzeczywi
ś
cie nie-
zb
ę
dne.
Oba ministerstwa prowadzi
ł
y ju
ż
na ten temat rozmowy,
ale do wiadomo
ś
ci publicznej nie podano
ż
adnych infor-
macji. Tak wi
ę
c Holmanowi przydzielono zadanie spraw-
dzenia, ile tej ziemi jest wykorzystywane i w jakim celu.
Wojna pomi
ę
dzy dwoma instytucjami tego samego rz
ą
du
wydawa
ł
a mu si
ę
ś
mieszna, ale przyjmowa
ł
to jako smutn
ą
konieczno
ść
.
Unikaj
ą
c patroli, ostatnie dwa dni sp
ę
dzi
ł
na robieniu
zdj
ęć
i zbieraniu danych o tym wielkim obszarze le
ś
nym
Równiny Salisburskiej, stanowi
ą
cym w
ł
asno
ść
Ministerstwa
Obrony. Gdyby zosta
ł
na tym przy
ł
apany, konsekwencje by-
ł
yby nieprzyjemne, ale zdawa
ł
sobie spraw
ę
z ryzyka, i to go
nawet podnieca
ł
o. Jego pracodawcy wiedzieli o tym i cz
ę
sto
wykorzystywali t
ę
cech
ę
jego charakteru oraz gotowo
ść
po-
dejmowania ryzyka i odpowiadania na trudne wyzwania.
Po pokonaniu zakr
ę
tu oczom Holmana ukaza
ł
a si
ę
wio-
ska. Oto jedna z tych niewielkich, ma
ł
o znanych wsi po
ł
o
ż
o-
nych na Równinie, stwierdzi
ł
. Mo
ż
e móg
ł
bym zje
ść
tu
ś
nia-
danie?
Podjecha
ł
bli
ż
ej i wówczas zaalarmowa
ł
o go dziwne dr
ż
e-
nie. Po chwili us
ł
ysza
ł
ci
ęż
ki, dudni
ą
cy d
ź
wi
ę
k, a samo-
chodem zacz
ęł
o ko
ł
ysa
ć
. Gdy dotar
ł
do g
ł
ównej ulicy, wi-
doczno
ść
by
ł
a tak s
ł
aba,
ż
e nie móg
ł
jecha
ć
dalej. Ale to, co
pomimo wszystko zobaczy
ł
, by
ł
o trudne do poj
ę
cia.
Wielkie p
ę
kni
ę
cie w ziemi pojawi
ł
o si
ę
dok
ł
adnie na
wprost jego wozu, po czym zacz
ęł
o powi
ę
ksza
ć
si
ę
wszerz i
wzd
ł
u
ż
, zbli
ż
aj
ą
c si
ę
do niego. Mimo przera
ż
enia zd
ąż
y
ł
jesz-
cze zauwa
ż
y
ć
dwójk
ę
dzieci oraz kobiet
ę
i m
ęż
czyzn
ę
z rowe-
rem na chwil
ę
przed rozwarciem si
ę
ziemi. Wszyscy oni
znikn
ę
li w czarnej otch
ł
ani. Sklepy po lewej jego stronie
12
zacz
ęł
y si
ę
osuwa
ć
w powi
ę
kszaj
ą
c
ą
si
ę
dziur
ę
. Us
ł
ysza
ł
og
ł
u-
szaj
ą
cy huk - to rozst
ę
powa
ł
si
ę
grunt, wydaj
ą
c odg
ł
os po-
dobny do uderzenia gromu. Obserwuj
ą
c te straszne sceny,
Holman zauwa
ż
y
ł
,
ż
e ziemia pod jego samochodem te
ż
za-
czyna si
ę
zapada
ć
. Otworzy
ł
drzwi, ale by
ł
o ju
ż
za pó
ź
no: wóz
zako
ł
ysa
ł
si
ę
i zacz
ął
si
ę
osuwa
ć
. Drzwi zatrzasn
ęł
y si
ę
i
Holman by
ł
jak w pu
ł
apce.
Przez chwil
ę
samochód wisia
ł
zaklinowany, a gdy p
ę
k-
ni
ę
cie poszerzy
ł
o si
ę
, ponownie zsun
ął
si
ę
do przodu.
Holman wpad
ł
w panik
ę
i krzykn
ął
z przera
ż
enia. Spada
ł
w
dó
ł
i tylko nierówne
ś
ciany ziemi ratowa
ł
y pojazd przed swo-
bodnym spadkiem. Po paru sekundach, które wydawa
ł
y si
ę
wieczno
ś
ci
ą
, samochód zatrzyma
ł
si
ę
: Holman siedzia
ł
wci-
ś
ni
ę
ty w kierownic
ę
i gapi
ł
si
ę
prosto w dó
ł
, w czarn
ą
prze-
pa
ść
. Zamar
ł
z przera
ż
enia; by
ł
sparali
ż
owany potworno
ś
ci
ą
tego, co si
ę
dzia
ł
o. Powoli jednak odzyskiwa
ł
zdolno
ść
my-
ś
lenia. Najprawdopodobniej znajdowa
ł
si
ę
na kra
ń
cu rozpa-
dliny, w miejscu gdzie by
ł
a ona najw
ęż
sza. Gdyby si
ę
tylko
troch
ę
poszerzy
ł
a, samochód osun
ął
by si
ę
w ciemn
ą
otch
ł
a
ń
.
Spróbowa
ł
spojrze
ć
do góry, ale nie móg
ł
przebi
ć
si
ę
wzro-
kiem przez wiruj
ą
ce tumany py
ł
u.
Panika zmusi
ł
a go do dzia
ł
ania. Rozpaczliwie odepchn
ął
si
ę
od kierownicy, ale zbyt gwa
ł
towny ruch spowodowa
ł
nie-
bezpieczne osuni
ę
cie samochodu o dalsze pó
ł
metra. Krztu-
sz
ą
c si
ę
opanowa
ł
si
ę
ca
łą
si
łą
woli. Do jego uszu dociera
ł
tylko rumor wal
ą
cych si
ę
domów, brz
ę
k szk
ł
a i szum osuwa-
j
ą
cej si
ę
ziemi. Ze zdwojon
ą
ostro
ż
no
ś
ci
ą
zacz
ął
przesuwa
ć
si
ę
w stron
ę
tylnego siedzenia. Zamar
ł
, gdy wóz znowu
drgn
ął
, lecz tym razem zaraz si
ę
zatrzyma
ł
. Wytrwa
ł
bez ru-
chu kilka chwil, które wydawa
ł
y si
ę
ci
ą
gn
ąć
w nie-
sko
ń
czono
ść
, po czym podj
ął
prób
ę
raz jeszcze.
Plik z chomika:
wgaka
Inne pliki z tego folderu:
Dean Koontz - Fałszywa pamięć.pdf
(2918 KB)
Dean Koontz - Intensywność.pdf
(1073 KB)
Dean Koontz - Inwazja.pdf
(1515 KB)
Dean Koontz - Mroczne ścieżki serca.pdf
(1807 KB)
Dean Koontz - Nieśmiertelny.pdf
(1194 KB)
Inne foldery tego chomika:
100 zabawek na choinkę
101 pozycji seksualnych
Atlas ćwiczeń korekcyjnych
Budujemy sami
CD Action
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin