Sky Blue [Senka].doc

(1137 KB) Pobierz
Sky Blue - tekst nieskończony http://yaoi

Sky Blue - tekst nieskończony http://yaoi.pl/teksty/viewstory.php?sid=781

autor: Senka

 

Kategorie: Opowiadania

Dozwolone od: 13+

Opublikowane:27/09/2005 | Liczba słów: 103480 | Rozdziały: 13 | Skończone: Nie

 

1. Sky Blue 1 (4712 słów)

2. Sky Blue 2 (5053 słów)

3. Sky Blue 3 (6994 słów)

4. Sky Blue 4 (9675 słów)

5. Sky Blue 5 (9019 słów)

6. Sky Blue 6 (9694 słów)

7. Sky Blue 7 (7176 słów)

8. Sky Blue 8 (17230 słów)

9. Sky Blue 9 (8597 słów)

10. Sky Blue 10 (8128 słów) + 11. special (1401 słów)

12. Sky Blue 12 (9195 słów)

13. Sky Blue 13 (6606 słów)

 

 

Sky Blue: 1

 

   "Moja matka zawsze powtarzała, że wszystko w życiu ma swoją cenę. Nawet za drobne szczęście trzeba zapłacić. Teraz doskonale rozumiem, co miała na myśli. Przy Tobie widziałem to aż nazbyt dokładnie. Za każde Twoje spojrzenie musiałem naprawdę słono zapłacić. Dla mnie była to zbyt wysoka cena. Dlatego postanowiłem odejść. Dlatego, gdy obudziłaś się rankiem tamtego dnia, mnie już nie było. Jestem pewien, że nawet nie przeczytasz tych słów, tylko od razu spalisz kopertę. Lubisz ogień... Ale mimo wszystko chciałem to napisać. Nie dla Ciebie, ale dla siebie. Mam nadzieję, że ułożysz sobie jakoś życie. Tak naprawdę, to nigdy mnie nie potrzebowałaś. Byłem dla Ciebie tylko ciężarem...

Adrian"

   

    Przez chwilę jeszcze wpatrywał się w zapisaną równym pismem kartkę. W końcu westchnął cicho i złożył ją, aby wsunąć do koperty. Zakleił ją uważnie i napisał adres, trochę tak od niechcenia. Przesunął jeszcze palcem po nazwisku i odłożył ją na bok. Jutro wyśle ten list. Zresztą, nie było z czym się spieszyć. Wszystko i tak było już skończone... i to od bardzo dawna.

    Spojrzał przez okno. W taką pogodę nie chciało się nawet wyjść. Ale on oczywiście musiał. Studia same się nie skończą.

    Narzucił na siebie kurtkę i wyszedł. Lało jak z cebra. W kilka sekund był cały przemoczony. Mijał sklepowe wystawy z obojętnością, przesuwając wzrokiem o barwie przygaszonego bursztynu po szarych płytach chodnika. W jednej chwili coś przykuło jego uwagę. Spojrzał w jedną z szyb, zatrzymując się w połowie kroku. Na wystawie stała piękna figurka, przedstawiająca smoka. Siedział dumnie wyprostowany z rozłożonymi skrzydłami, gotów w każdej chwili poderwać się do lotu. Wyrzeźbiony z aksamitnie czarnego kamienia. Taki, jak w bajkach, a jednak zupełnie inny. Piękny... Opuszkami palców dotknął szyby, a jego wzrok automatycznie zogniskował się na bliższym planie, na jego własnym odbiciu. Przemoczony do suchej nitki. Dość wysoki o płowych włosach, które teraz opadły mu mokrą falą na niezwykłe oczy. Uśmiechnął się gorzko. Przygryzł lekko wargę i ruszył dalej.

    Monotonność własnego życia dobijała go. Od kiedy pamiętał, każdy jego dzień był tak samo szary. Nie miał niczego, co szczególnie wryłoby się w jego pamięć. Człowiek bez wspomnień. Jaki był? Na pewno nie radosny. Ojca nawet nie pamiętał... Matka zmarła przed rokiem. Proszki uspokajające w zbyt dużych ilościach i alkohol. Śmierci daleko szukać nie trzeba, prawda? Od tamtej pory był sam. Ach, zapomniałby... była jeszcze Ona... Beata. Znali się jeszcze ze szkoły średniej, ale jemu wydawało się, że im dłużej z nią był, tym mniej ją rozumiał. Stawała się obca. Był sam... nawet z nią był sam.

    Spojrzał w niebo, rozchylając lekko pełne wargi, aby kilka kropel wody spłynęło na jego język.

    - Mam tylko jedno życzenie - szepnął prawie bezgłośnie. - Chcę, żeby moje życie się zmieniło. Na gorsze, na lepsze, nie ważne. Żeby tylko było inne...

   

    Zajęcia minęły mu szybko. Chyba nawet tak, jak nigdy przedtem. Niebo rozpogodziło się trochę, chociaż nadal mżyło. Ale czego można było się spodziewać po tej porze roku? Starał się w miarę skutecznie omijać kałuże. Już nie mógł się doczekać, kiedy znajdzie się w ciepłym, suchym mieszkaniu i zaparzy sobie gorącej herbaty, najlepiej z miodem. Do końca tego dnia nawet nie wychyli nosa za drzwi. Może w telewizji będzie coś ciekawego, a jeżeli nie, to przesiedzi całą noc w Internecie, tak, jak zwykle. Co innego miał do roboty w tym piekielnym mieście? Kluby, puby, dyskoteki... wszystko to dla niego były tylko egzotyczne słowa. Ten wymiar zabawy nigdy mu nie odpowiadał. I chyba właśnie dlatego nie miał przyjaciół... bo nie potrafił się bawić. Może to nawet lepiej, że nikogo nie miał, a może po prostu sobie to wmawiał?

    Skręcił w jedną z bocznych uliczek. Zimne ściany sąsiadujących ze sobą domów pochyliły się nad nim złowrogo. Objął się ramionami, czując nieprzyjemny chłód tego miejsca. Rzadko tędy przechodził. Co akurat tego dnia skusiło go, żeby skrócił sobie w ten sposób drogę? Czy było to coś, co można było nazwać przeznaczeniem? Ale stało się.

    Gdy dostrzegł ten ciemny kształt, rozłożony bezwładnie na chodniku, z początku wydawało mu się, że to jakieś śmieci. Lecz to coś się poruszyło. Przestraszył się dziwnie karykaturalnej postaci tego stworzenia. Serce stanęło mu w gardle, bijąc przeraźliwie. Dłonie pociły się, drżąc nerwowo. Jednak to ciekawość w nim zwyciężyła. Na sztywnych nogach podszedł do stwora. Upewnił się, że mimo wszystko się nie mylił. To coś przynajmniej w połowie musiało być człowiekiem... ale czym było w drugiej połowie?

    Z wykrzywionych bólem pleców młodego mężczyzny wyrastały ogromne, błoniaste skrzydła, atramentowo czarne. Jego dłonie przypominały raczej szpony, i to na pewno bardzo ostre. Twarz, dziwnie wydłużona, miała w sobie coraz mniej z ludzkiego oblicza. Ostre kły przebijały policzki, raniąc i sprawiając ból swemu właścicielowi. Skóra stwora robiła się coraz ciemniejsza z każdą chwilą. Gdzieniegdzie była już całkiem czarna. Ale najgorsza była rana na jego boku. Głęboka... Adrian był pewien, że to dziwne stworzenie w ten sposób zbyt długo nie pożyje. Przykląkł przy nim, gubiąc gdzieś resztki swoich obaw. Powoli, bardzo ostrożnie wyciągnął ku niemu dłoń, żeby dotknąć niezwykle sztywnych i wrzecionowatych włosów stwora. Przesunął palcami po nich delikatnie. Wtedy powieki stworzenia uniosły się gwałtownie i został uwięziony w niezwykłym błękicie, który okalał pionowe źrenice tego nieszczęśnika. Nigdy nie widział bardziej niebieskich oczu. Stwór patrzył na niego uważnie, a on dostrzegał w tym spojrzeniu nieme ostrzeżenie, ale także niewypowiedziany ból. Bał się cofnąć rękę.

    Dalsze wydarzenia potoczyły się zbyt szybko, aby mógł w jakikolwiek sposób zareagować. Jedna ze szpon stwora złapała jego dłoń, przebijając jego skórę i przyciągnęła go ku rannemu. Upadł na stwora i natychmiast został uwięziony w stalowym uścisku. Nie mógł się z żaden sposób wyrwać. Okrzyk przerażenia uwiązł w jego gardle, nie mógł nawet pisnąć. Jego zakrwawiona ręka została przyciśnięta brutalnie do tego, co kiedyś mogło być ustami tego potwora. Poczuł wilgoć długiego, giętkiego języka na niej. To coś, zaczęło zlizywać jego krew, pożywiając się łapczywie tym życiodajnym płynem.

    - Nie... - szepnął zachrypniętym głosem, nie próbując jednak wyrwać dłoni.

    Ku jego własnemu zaskoczeniu, po jego policzkach zaczęły toczyć się ogromne łzy. Ręka stwora, zaciśnięta na jego talii, nasiliła uścisk, prawie łamiąc mu kości. Jęknął głucho z bólu.

    - Nie... nie rób... - wychrypiał. - Proszę... - uniósł powoli głowę, żeby spojrzeć na swojego oprawcę. Jak przez mgłę widział jego twarz. Unurzaną w jego i we własnej krwi ludzką twarz. Jego kły gdzieś zniknęły, policzki zasklepiły się, uformowały się na nowo usta. Patrzył na niego przystojny, choć wciąż dość demoniczny chłopak, który wyglądał na niewiele starszego od niego samego. Gdyby nie te niebieskie oczy o pionowych źrenicach, powiedziałby, że to ktoś zupełnie inny. Stwór uśmiechnął się trochę kpiąco i dotknął gładką dłonią jego czoła.

    - Śpij - szepnął lekko zachrypniętym głosem, a Adrian poczuł jak powieki zaciążyły mu nieznośnie. Nie potrafił ich w żaden sposób powstrzymać przed opadnięciem. Zasnął.

 

    Ile czasu minęło? Nie miał pojęcia. Było mu ciepło. Nie pamiętał, żeby cokolwiek mu się śniło przez ten czas. Czarna dziura... Postanowił nie otwierać jeszcze oczu. Zresztą, nie był nawet w stanie. Wziął głębszy wdech. Poczuł dobrze mu znajomy zapach, ale nie potrafił jeszcze skojarzyć, skąd go znał. Było sucho... a przecież, jeżeli pamięć go nie myliła, to powinien się teraz znajdować gdzieś w ciemnym, wilgotnym zaułku, oblepiony zaschniętą krwią. A może był już martwy? Może ten stwór go naprawdę zabił? Ale... poruszył ręką i przysunął ją do swojej twarzy. Wcale go nie bolała, mimo że wcześniej wbijały się w nią szpony. Zacisnął palce na czymś, co musiało być poduszką. Więc musiał żyć. Wątpił, żeby tam, gdzie idzie się po śmierci, były łóżka. W końcu zdecydował się rozejrzeć. Powoli, z pewnym oporem, otworzył oczy. Jeszcze przez chwilę jego wzrok przyzwyczajał się do otoczenia.

    Ze zdziwieniem stwierdził, że znajdował się w swoim własnym łóżku. W pokoju było szaro, ale nie mogło być mowy o pomyłce. To jak najbardziej było jego mieszkanie. Zerwał się do siadu i obejrzał swoje dłonie. Nie było na nich nawet jednego śladu. Dotknął swojego boku, na którym powinny zostać przynajmniej siniaki, ale tam też nic nie było. Czy to był tylko sen? Ale... to niemożliwe. Spojrzał przez okno. Na zewnątrz zaczynało już świtać. Uśmiechnął się do siebie gorzko. Sen, co? Opadł z powrotem na poduszki, żeby zapatrzyć się tępym wzrokiem w sufit. Jedyna niezwykła rzecz, która mu się kiedykolwiek przytrafiła i okazuje się, że to był tylko zbyt realny sen. Westchnął ciężko. Ciekawe czy uda mu się zasnąć po raz kolejny.

    Po kilkunastu minutach stwierdził, że chyba jednak nie. Zwlekł się z łóżka niechętnie i przemaszerował do kuchni, szurając bosymi stopami po chłodnej posadzce. Otworzył lodówkę i zajrzał do środka. Dziwnie pusta... Westchnął i sięgnął po karton z mlekiem. Nalał go sobie trochę do szklanki. Gdy na nowo zatrzasnął lodówkę, coś przykuło jego uwagę. Kalendarz na zegarze ściennym... gdzieś zgubił trzy dni! Patrzył niedowierzająco na cyfry. Odstawił szklankę i przebiegł szybko do pokoju. Włączył komputer. Tutaj data była taka sama, jak w kuchni. Jak to? To gdzie on był? Czy je przespał? Ale jak to możliwe? No jak? Ręce zaczęły mu drżeć, a w głowie szumiało dziwnie. Poczuł się słabo. W jednej chwili nogi się pod nim ugięły i wylądował na ziemi. Cały czas jednak wpatrywał się zszokowany w ekran komputera. Jak? Niech ktoś mu wytłumaczy, w jaki sposób?

    Nie zauważył nawet, jak ktoś wślizgnął się do jego pokoju. Dywan stłumił odgłos cudzych kroków. Czyjaś dłoń dotknęła jego czoła, a on drgnął przestraszony. Niepewnie przekręcił głowę i spojrzał na nieznajomego. Napotkał poważne, niebieskie oczy o pionowych źrenicach, które zdawały się świecić w poświacie wczesnego świtu. Odsunął się od nich gwałtownie, na tyle, na ile pozwalało mu zdrętwiałe ciało. Czarnowłosy chłopak uśmiechnął się kącikiem ust i wyprostował powoli. Podszedł do komputera i wyłączył go, jakby nigdy nic. Adrian przyglądał mu się nieprzytomnie. Jego oprawca nie miał już na sobie tych porozrywanych łachmanów, w których go znalazł. Wręcz przeciwnie. Ubrany był cały na czarno, w golf i trochę za długie na niego spodnie. Z daleka mógł się wydawać po prostu zwykłym chłopakiem. Gdyby jeszcze nie te oczy... Zwrócił się z powrotem w stronę Adriana, ale ten nie potrafił już się dalej odsunąć. Jednak zadrżał przestraszony, gdy wyciągnął ku niemu rękę. Nieznajomy zaśmiał się krótko i złapał go gwałtownie, a z jego ściśniętego do tej pory gardła wydobył się piskliwy okrzyk zaskoczenia. W jednej chwili znalazł się nad ziemią, w jego ramionach. Spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami.

    - Nie wolno ci jeszcze wstawać - powiedział spokojnie jego oprawca, niosąc go do łóżka. Nic z tego nie rozumiał. Już po chwili leżał z powrotem na swoich poduszkach, a on okrywał go szczelnie kołdrą. - Musisz spać.

    - Kim ty jesteś? - wydusił w końcu.

    - Narickhien... smok - uśmiechnął się. - Jeżeli będzie ci łatwiej, to mów mi Narick.

    - Ale... jak...? I skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?

    - No jak to skąd? Adres masz w dokumentach. Co za sztuka przeczytać? - Narick patrzył na niego, jak na nienormalnego. - Ale ty masz spać - powiedział już bardziej stanowczo. - Jesteś tylko człowiekiem. Potrzebujesz dużo czasu do regeneracji organizmu. Zajmę się tobą przez ten czas - usiadł na łóżku przy nim. Jakby trochę od niechcenia poprawił jeszcze poduszkę pod jego głową. Adrian był kompletnie oszołomiony. Patrzył na niego okrągłymi oczami, starając się poskładać do kupy wszystkie fakty. Smok... w jego domu... jako pielęgniarka? Zresztą, co to za smok, który potrafi obsługiwać komputer i czytać dokumenty, a do tego wcale na smoka nie wygląda? Narick podniósł się z łóżka i powoli wyszedł z pokoju, życząc mu miłych snów po drodze. No nie... on chyba zaraz zemdleje...

    Przekręcił się gwałtownie na bok, zakrywając głowę kołdrą. Co się dzieje? Gdzie się podział cały jego zdrowy rozsądek? Przecież to było niemożliwe, aby świat tak naprawdę wyglądał właśnie w ten sposób. Jeszcze trochę i z jego kwiatów doniczkowych zaczną wyskakiwać małe wróżki. Co za nonsens. Kompletna paranoja. Zamknął oczy, zaciskając mocno powieki. Zasnąć... tak, musiał tylko zasnąć i wszystko będzie w porządku. Obudzi się i wszystko wróci do normy. Nie będzie żadnych smoków, ani innego dziwactwa. Będzie tylko zdrowy rozsądek.

    Ale już nic nie miało wrócić do normy...

   

    Narick siedział zamyślony w kuchni, wpatrując się w sobie tylko znany punkt. Więc do tego już doszło... Z sypialni chłopaka dobiegał go cichy, spokojny oddech śpiącego. I jego też w to wplątał... ale gdyby nie on, to pewnie zgniłby w tamtym zaułku. Ale teraz... gdy ich krew się zmieszała... Jedyny ratunek mógł się okazać największą pułapką. Adrian... mały słaby człowiek. Spojrzał na mleko, które zostawił chłopak. Uśmiechnął się lekko i sięgnął po nie. Czasem zastanawiał się, gdzie czuł się lepiej. Tutaj, czy w domu. Nie mógł zdecydować. Zresztą, przebywał tu tak często, że mógł nazwać to miejsce drugim domem.

    Adrian zakaszlał. Poderwał się zaniepokojony. W jednej chwili znalazł się przy nim. Dotknął jego czoła, które pokrywał chłodny pot. Chłopak był blady i drżał lekko. Czyżby już się zaczęło? Moment przyswajania... Modlił się do wszystkich znanych sobie bogów, żeby tylko nie odrzucił jego krwi. Jeśli tak się stanie, to ten bursztynooki dzieciak zejdzie na jego rękach, a on sam też zbyt długo nie pociągnie. Adrian otworzył oczy i ogarnął go nieprzytomnym spojrzeniem. Był przestraszony.

    - Zaraz poczujesz się lepiej - szepnął cicho smok, delikatnie zaciskając w palcach jego dłoń. - Musisz tylko wytrzymać... Niedobrze ci? - odgarnął jego przepocone włosy. Adrian skinął lekko głową. - Poczekaj chwilę - zerwał się z łóżka i przebiegł do łazienki. Rozejrzał się za jakąś miską, czy wiaderkiem... Chwycił miskę na pranie i wrócił do niego. Chłopak trzymał się za żołądek, skulony. Przykląkł przy nim i chwycił go uważnie. Pomógł mu usiąść. Pochylił jego głowę nad naczyniem. Zwymiotował prawie natychmiast. Dziwne, że miał w ogóle czym. Kiedy skończył, pomógł mu się położyć z powrotem. - Trochę lepiej? - uśmiechnął się, gdy chłopak kiwnął głową.

    Cały dzień i kolejną noc spędził opiekując się nim. Czuwał przy jego łóżku, wycierając jego pot, pojąc go, aby zapobiec odwodnieniu. Oddychał ciężko, czasem nawet majacząc. Dopiero nad ranem się uspokoił. Zasnął ciężkim snem, odpoczywając zasłużenie. Narick patrzył na niego z dziwnym smutkiem. Delikatnie odchylił jego górną wargę. Miał większe kły. Jednak udało się. Adrian poddał się smoczej krwi, pozwolił jej zmienić samego siebie. Już nigdy jego spojrzenie na świat nie będzie takie samo. Zmienił się nawet jego zapach. Teraz każdy z nich był częścią drugiego. Narick poczuł się zmęczony. Osunął się na ziemię, a ramionami oparł się o łóżko, ukrywając w nich głowę. Może i nie było mu najwygodniej, ale czy to rzeczywiście miało jakieś znaczenie? Potrzebował przynajmniej odrobiny snu. Jego własna regeneracja nie dobiegła jeszcze końca. Poza tym, niańczenie ludzi zdecydowanie było ponad jego zszarganą cierpliwość. Ziewnął rozkosznie, kradnąc Adrianowi jedną z poduszek. Tak, doskonale wiedział, jak bardzo był bezmyślny. We wszystkim. Postąpił głupio, wracając tu, dając się podejść i zranić, uzdrawiając się kosztem dzieciaka, a co najważniejsze, uzależniając jego od siebie, a siebie od niego. Zresztą, sam nie tak dawno jeszcze był dzieckiem. Nie miał pojęcia, jak uda mu się wyrwać z tej pogmatwanej sytuacji. Jego ojciec by się uśmiał... gdyby tylko mógł. Ale on pewnie jak zwykle zaszył się gdzieś w tych swoich górach nie wiedząc i nie chcąc wiedzieć o czymkolwiek. Może miał rację separując się od niego, bo chyba tylko on potrafił zwalić sobie tyle problemów na głowę. Westchnął cicho, z rezygnacją. A wszyscy myślą, że życie smoka jest łatwe. Może kiedyś tak, kiedy to ludzie ich czcili, bali się ich, znosili im dary i słono płacili za ich ogromną wiedzę. Ale nie w tych czasach. Ani jeden, ani drugi ze światów nie był mu przyjazny. Końcem końców, zmienił się w bezdomnego psa, na którego wszyscy polują.

    - Jestem Narickhien, pierworodny syn Dakaana i Senrackny, czarny smok... cholerna zwierzyna łowna - szepnął, zasypiając.

   

    Uniósł nieco powieki, zbyt słaby, aby zrobić cokolwiek. Nie miał pojęcia, co się z nim stało. Czuł się tak dziwnie... Powietrze w jego ustach miało dziwny smak, o ile kiedykolwiek wcześniej w ogóle go miało. Nie potrafił jednak określić, jaki to był smak. Czy był słony, słodki, gorzki czy kwaśny... nie wiedział. To był zupełnie inny, nowy smak. Jakby jego język dopiero co się go nauczył, a jego umysł nie miał jeszcze dla niego nazwy. Przez rzęsy dostrzegł promień światła tańczący na jego dłoni o dziwnie długich paznokciach. Czy urosły mu przez te trzy dni? Ale nie to go tak zainteresowało. Skupił się na kolorze tego światła. Zwykły promień słoneczny, a jemu wydawał się tak piękny. Niby bezbarwny, a mienił się całą tęczą. Miękki i ostry zarazem. Sunął po jego dłoni, pozostawiając niewidoczne smugi, które on dostrzegał. Do jego uszu ze wszystkich stron dobiegała kaskada dźwięków, tworząc taki hałas w jego głowie, że sam już nie rozróżniał które to jego myśli. Ale gdy starał się wyłowić jeden z nich, to stawał się on tak wyraźny, jak żaden inny. Od cichego oddechu śpiącej obok osoby po śpiew ptaków za oknem, czy poszum wiatru w liściach starych drzew po drugiej stronie ulicy. Niesamowite. Uśmiechnął się lekko. Nie wiedział, co zrobił mu Narick, ale on miał teraz takie jazdy, jakby się naćpał. Może coś w tej wodzie było... ale czy nie przestałoby działać do tej pory? Przymknął oczy na chwilę, żeby po chwili otworzyć je szerzej. Przekonał się, że wszystko było inne. Takie samo, ale zupełnie odmienne. Nie mógł na niczym skupić wzroku, który próbował ogarnąć wszystko naraz. W końcu spojrzał na czarnowłosą głowę Naricka, który spał na siedząco, opierając się ramionami o jego łóżko i wtulając się twarzą w jego poduszkę. Narickhien... Wyciągnął rękę, żeby zanurzyć palce w jego włosach. Był jak najbardziej prawdziwy. To aż dziwne... zaskakujące. Smok poruszył się nieznacznie. Powoli uniósł głowę i spojrzał na niego uważnie lekko zaspanymi oczami, które błyszczały błękitem. Ziewnął szeroko i mlasnął dwa razy zabawnie.

    - Dzień dobry... - Adrian szepnął ledwie słyszalnie.

    - Jak się czujesz? - spytał jego oprawca.

    - Jakby pewien smok mnie przeżuł i wypluł - uśmiechnął się słabo. Wydawało mu się, że jest jak bezkształtna masa, która może jedynie rozlewać się na łóżku. Nie mógł nawet poruszyć małym palcem. Poza tym był ledwo przytomny.

    - Jesteś na mnie zły? - Narick trochę spoważniał.

    - Nie wiem... wszystko mi się plącze...

    - To normalne - podniósł się powoli i usiadł na łóżku. Poprawił jego pościel. - Przyzwyczaisz się. Niedługo wszystko będzie ci przychodziło naturalnie. Teraz już zawsze będziesz patrzył w ten sposób na świat... moimi oczami. Tak, jak ja go widzę.

    - To jest... piękne.

    Spojrzeli sobie w oczy, czując pewną sympatię do siebie. Można by rzec, że w tej chwili nauczyli się siebie nawzajem. Tak jakby właśnie teraz zorientowali się, że rzeczywiście są po prostu jednym. Adrianowi zrobiło się tak lekko. W końcu nie był sam... ktoś z nim był. Kobieta, mężczyzna, człowiek, smok... to nie miało już znaczenia, bo był on. Uśmiechnął się do jego pionowych źrenic, ale powieki zaciążyły mu na nowo. Zasnął, nim zdążył nawet o czymkolwiek pomyśleć.

    Narick wpatrywał się w chłopaka z pewnym rozczuleniem. Może to wcale nie będzie takie złe, nawet jeśli będą musieli spędzić ze sobą praktycznie każdy dzień przez następne kilka tysięcy lat, tyle, ile trwa jego żywot - smoka. Nauczy Adriana wszystkiego, co on sam potrafi. Sprawi, że wcale nie będzie dla niego ciężarem, lecz pomocą i wsparciem. Przecież nawet nie miał innego wyjścia, jeśli chciał przeżyć. Gdy patrzył na niego teraz, tak oczywiste było jego zagubienie i kompletna bezradność. Naprawdę stał się dzieckiem, małym smoczym dzieckiem, które jeszcze nie potrafi o siebie zadbać. Uśmiechnął się. O tak, to też rozbawiłoby jego ojca. On, który sam niedawno od ziemi odrósł, musiał zajmować się własnym człowiekiem. Między nim i Adrianem mogło być z osiemdziesiąt lat różnicy. To zaledwie chwila dla smoka. Dla Dakaana byłoby to tak, jakby tego samego dnia wykluli się ze skorupy. Jakby dzieciak opiekował się dzieciakiem. Zresztą, pewnie gdyby on był w wieku swojego nieodżałowanego ojca, też patrzyłby na to w ten sposób. Chyba każdy smok z czasem robił się właśnie taki. Nie łudził się już nawet, że jego to ominie.

    Ziewnął. Chyba powinien wrócić na kanapę, na której spędził kilka ostatnich nocy. Ale najpierw zajrzy do lodówki, o ile tam jeszcze cokolwiek zostało. Wyjadł już chyba wszystko, a nie miał jak poprosić Adriana o jakieś pieniądze, bo sam oczywiście przeniósł się w takim pośpiechu, że zapomniał wziąć czegokolwiek. Dźwignął się powoli z łóżka i przemaszerował do kuchni. Tak jak podejrzewał, w lodówce były pustki. Zostały chyba tylko z dwa jajka i masło. Ale on nadal był głodny... Jajka też dobra rzecz. Westchnął i sięgnął po nie. Wychodziło na to, że jeszcze będzie musiał się babrać z ich gotowaniem. Cóż, nie jego winą było, że regeneracja potrzebuje energii, a najlepszym sposobem na jej zmagazynowanie jest jedzenie. Zresztą, smocze żołądki słyną z tego, że nie mają dna.

 

* * *

 

Sky Blue: 2

 

   Adrian powoli dochodził do siebie, ucząc się na nowo swojego ciała. Zapewne jeszcze przez długi czas wiele podstawowych czynności będzie sprawiało mu problemy. Czuł się kompletnie bezradny. Miał już dość tego leżenia w łóżku. Przeciągnął się, układając ramiona pod głowę. Narick nie pozwalał mu wstać. Nie pozwalał mu robić czegokolwiek, a gdy on próbował się sprzeciwić, to najzwyczajniej w świecie warczał, jak jakiś dziki zwierz. Aż strach się bać. Westchnął cicho. Nudziło mu się niemiłosiernie. Przecież w sypialni nie było nawet telewizora. Przeczytał już wszystkie książki w domu i to po kilka razy, podczas swojego nędznego życia i teraz nie miał nawet po co sięgnąć. Z drugiej strony mógłby posłać po coś Naricka do biblioteki, ale ten wredny smok upierał się, żeby nie zostawiać go samego.

    Ale teraz zachowywał się tak jakoś dziwnie cicho. Jakby go w ogóle nie było, ale przecież wiedziałby, gdyby wychodził. Tak, pół bloku by o tym wiedziało.

    - Mógłbyś mi zapewnić jakąś rozrywkę, skoro trzymasz mnie tu jak więźnia - mruknął. Przez te kilka dni spędzonych z Narickiem nauczył się między innymi tego, że smoki dysponują doskonałym słuchem. On sam przecież teraz taki miał, chociaż do końca nad nim nie panował. Wystarczył szept, aby usłyszał go z drugiego końca domu. Tym razem nie było jednak żadnej odpowiedzi. Musiał przyznać, że zaniepokoiło go to. Do tej pory nie zdarzyło się jeszcze tak, żeby Narick nie przybiegł do niego, słysząc jego skargę, albo chociaż jakikolwiek inny niepokojący odgłos. Oczywiście, ku rozpaczy Adriana, takim niepokojącym odgłosem mógł być nawet dźwięk przekręcania się z boku na bok w łóżku. Powoli podniósł się do siadu i zsunął stopy na ziemię, żeby wstać, ignorując jego wcześniejsze słowa. Przez chwilę walczył z mroczkami w oczach. Po cichu przeszedł przez pokój i uchylił drzwi. Jego wzrok padł na ziemię. W snopie światła płynącego z salonu, poruszał się cień. Co on robił? Ćwiczył, czy jak? Na palcach podszedł do drzwi i wychylił głowę, zaciskając palce na futrynie. Ruchy Naricka były płynne i delikatne, a jednak emanowały niesamowitą siłą. Wyglądał jakby tańczył. Powoli osunął się na kolana obserwując smoka. Zadziwiające, z jaką gracją potrafiło się poruszać jego szczupłe ciało. A przecież była to jedynie sztucznie stworzona forma, w którą przelał swą duszę. Prawdziwą postacią Naricka pozostawał ogromny, czarny jaszczur. Do tego ze skrzydłami. Przynajmniej tyle zdołał się dowiedzieć. Gdy smok słabnął, jego ciało wracało do właściwej postaci, dlatego, gdy spotkali się po raz pierwszy, Narick wyglądał w taki, a nie inny sposób.

    Nie wiedział ile czasu minęło, gdy w końcu zatrzymał się w miejscu. Adrian prawie czuł, jak cała jego istota powracała do rzeczywistości. Smok powoli przeniósł spojrzenie na niego. Uśmiechnął się z pewnym zakłopotaniem.

    - To taka medytacja w ruchu. Musiałem się na chwilę wyłączyć - szepnął. - Ostatnio miałem trochę problemów... Potrzebujesz czegoś?

    - Rozrywki - mruknął.

    - Chcesz pooglądać telewizję?

    - A mogę? - był raczej zaskoczony. Narick skinął głową i podszedł do niego. Pomógł mu wstać i dojść do kanapy, chociaż według Adriana było to zbędne. Przyniósł koc, żeby okryć jego ramiona. Chłopak czuł się głupio przez jego nadopiekuńczość, a Narick chyba robił wszystko, żeby go w tym uczuciu pogłębić. Podciągnął kolana pod brodę, obejmując je. Smok usiadł obok niego, sięgając po pilot ze stołu. Włączył telewizor i zaczął skakać po kanałach. - Powiedz... - Adrian spojrzał na niego kątem oka. - Czy każdy smok jest taki jak ty?

    - Znaczy się: jaki? - Narick patrzył na niego z uwagą, nie do końca rozumiejąc pytanie. No tak, czego się spodziewał? Przecież dla niego to naturalne, że był właśnie taki.

    - No... taki nowoczesny... We wszystkich książkach i filmach smoki to fantastyczne stwory, zagubione gdzieś na poziomie średniowiecza, które potrafią tylko ryczeć i ziać ogniem, a jeśli już są inteligentne i przyjmują ludzką postać, to na pewno nie oglądają telewizji.

    W jego niebieskich oczach pojawiło się rozbawienie. Pewnie teraz miał go za kompletnego idiotę. Cóż, Adrian przyzwyczaił się już do tego. Każdy w pewnym momencie patrzył właśnie w ten sposób na niego. Ale w oczach Naricka było coś jeszcze. A może to tylko złudzenie spowodowane ich niezwykłością?

    - Więc chyba cię rozczaruję, bo smoki to przede wszystkim długowieczna rasa, która obok tradycji ceni sobie także postęp i naukę. Ale nie martw się. Ten fantastyczny pełen magii świat z książek też istnieje - uśmiechnął się. - Może nie wygląda on dokładnie tak, jak go sobie wyobrażasz, ale znowu aż tak bardzo od tego wizerunku nie odbiega.

    - Chciałbym go zobaczyć - oparł głowę o kolano.

    - I pewnie zobaczysz. Mamy przed sobą tyle czasu, że zdążysz zobaczyć wszystko. Jesteśmy na siebie skazani, Adrianie - westchnął, a jemu wcale nie spodobało się to określenie. co więcej, wywołało w nim złość. Zrzucił koc z ramion i wstał gwałtownie. Zachwiał się lekko, zdając sobie nagle sprawę, że nie powinien podnosić się tak szybko. Narick podtrzymał go za łokieć zaniepokojony, ale on się wyrwał.

    - Nie prosiłem cię, żebyś ładował się z butami do mojego życia - warknął. - Jeżeli tak bardzo nie podoba ci się moje towarzystwo, to się wynoś!

    - O co ci chodzi? - smok niczego nie rozumiał.

    - Najwidoczniej za mało jeszcze wiesz o ludziach - ominął go i wyszedł z pokoju, kierując się do swojej sypialni. Narickowi nie pozostało nic innego, niż ruszyć za nim. Tego mu jeszcze brakowało, żeby jego człowiek okazał się humorzasty i obrażalski. Kiedy wszedł, on już leżał w łóżku, odwrócony twarzą do ściany. Okrył się kołdrą tak szczelnie, że wystawał tylko czubek jego głowy. Usiadł obok niego z westchnieniem godnym męczennika.

    - No dobra, powiedz mi, co ci jest - mruknął zrezygnowany.

    - Nie ważne - dobiegł go stłumiony głos spod kołdry.

    - Albo powiesz mi dobrowolnie, albo siłą to z ciebie wyduszę - spojrzał na niego groźnie, mimo że wiedział, że nie mógł tego widzieć. Jednakże Adrian nie odpowiadał. - Słyszałeś, co powiedziałem?

    - Aż za dobrze...

    - Więc na co czekasz? - zaczynał się już niecierpliwić.

    - Aż się ode mnie odwalisz.

    Tym razem Narick złapał go za ramię i przekręcił na plecy, ściągając z niego kołdrę w międzyczasie. Zrobił to tak gwałtownie, że Adrian krzyknął przestraszony, próbując zasłonić głowę rękoma. Smok nachylił się nad nim, patrząc mu w oczy ze złością.

    - Mów.

    - Nie rozumiesz? - na twarzy chłopaka odmalował się smutek, który złagodził nieco Naricka. - Całe życie ktoś przekonywał mnie, że życie ze mną jest niczym skazanie, jakaś niewypowiedziana męka. Najpierw mój ojciec, potem matka wytykała mi, że jestem taki, a nie inny. A moja była dziewczyna? Ona nawet nie chciała ze mną rozmawiać. Nie rozumiesz? To ja zawsze byłem ten niechciany. I ty teraz też mnie nie chcesz, więc się wynoś! Wynoś się! - uderzył kilka razy pięścią w jego ramię. Narick unieruchomił jego ręce, przytrzymując je za nadgarstki nad jego głową. - Dlaczego nie chcesz odejść? - spytał już ciszej.

    - Są dwa powody.

    - Aż dwa? - chłopak uśmiechnął się gorzko.

    - Tak. Pierwszy z nich jest taki, że jeżeli ja odejdę, a ktoś się dowie, że nosisz w sobie moją krew, to zginiesz, a wtedy moje marne życie dobiegnie końca w ciągu następnego tygodnia. A drugi to taki, że doskonale wiedziałem, co robię, zmieniając cię. Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, twoje oczy powiedziały mi wszystko i, z całą odpowiedzialnością, to właśnie ciebie wybrałem sobie na towarzysza. Niestety, tego cofnąć już nie mogę, nie ważne jak mocno byś tego chciał. Jesteś mój.

    Adrian patrzył na niego szeroko otwartymi oczami.

    - Jak to: jestem twój? - wykrztusił w końcu.

    - Nie zapominaj, że ja nadal jestem smokiem, a ty tylko człowiekiem. Nie ważne ile moich cech przejąłeś, nigdy nie będziesz mógł stanąć ze mną na równi. Twoje życie należy do mnie.

    - Jestem niewolnikiem - wycedził.

    - Niewolnikiem, tak? - smok powtórzył z ironią. - Ofiarowuję ci długowieczność, niezwykłą dla człowieka moc, ogromną wiedzę, więc chyba mam prawo oczekiwać od ciebie przynajmniej odrobiny posłuszeństwa.

    - Nie jestem psem!

    - Więc się ciesz, że cię tak nie traktuję - warknął. - Myślisz, że ja nie mam nic innego do roboty, tylko niańczenie cię, gotowanie, pranie i zapewnianie ci rozrywki? Bynajmniej. Powinienem teraz zastanawiać się nad tym, jak wyciągnąć przyjaciela z niewoli, zamiast tu siedzieć. Ale nie, głupi Narickhien musi być honorowy i ponosić konsekwencje swoich czynów, prawda? Uwierz mi, gdybym chciał, to wylądowałbyś w jakichś ciemnych lochach i bym się już tobą nie przejmował. Dlatego przestań wygadywać takie rzeczy i uspokój się - jego oczy pełne były chłodu. Adrian, nie wiedział czemu, ale pod ich wpływem znikała cała jego złość. Było w nich coś tak racjonalnego i mądrego, co sprawiało, że jego myśli uspokajały się. Zrobiło mu się dziwnie przykro z powodu swojego poprzedniego zachowania. - Ja cię nie opuszczę - szepnął smok prawie bezgłośnie, bo przecież tylko te słowa cisnęły mu się na usta od początku tej kłótni.

    - Przepraszam... - chłopak odwrócił wzrok, czując zakłopotanie. Może rzeczywiście przesadził. W końcu, co on takiego powiedział? A czy przez te dni Narick nie dał mu wystarczająco wielu dowodów sympatii? Rzadko przecież zdarza się, aby w ciągu zaledwie kilku dni, kilku nic nie znaczących rozmów, przywiązać się do drugiej osoby, tak, jak oni przywiązali się do siebie. Nie wiedział, czy sprawiła to ta cała smocza krew, czy rzeczywiście polubili się z własnej woli. Ale teraz nawet nie obchodziło go to.

    - Co chcesz na obiad? - Narick puścił jego nadgarstki. - Może zamówić pizzę? Albo najlepiej dwie, bo w brzuchu mi burczy... - westchnął smok z rezygnacją. Adrian był pewien, że jego współlokator zdążył na nowo opróżnić lodówkę, kiedy on spał. Pewnie tylko dlatego ta pizza przyszła mu do głowy. Uśmiechnął się, kręcąc głową z pewnym rozbawieniem

    - Tylko żeby była dobra...

   

    - Nie byłem na uczelni od dobrego tygodnia. Z pracy pewnie już wyleciałem... - mruknął Adrian. Smok uśmiechnął się i sięgnął po następny kawałek pizzy. Ten był chyba już piąty. Chłopak spojrzał na niego z dezaprobatą. - Jesteś taki wesoły, to może powiedziałbyś mi, w jaki sposób mam zapłacić za mieszkanie, nie mając pracy. O jedzeniu nie wspomnę, głodomorze - zmarszczył brwi. Narick prychnął i jadł dalej, jakby nigdy nic. - Widzę, że nie masz za dużo do powiedzenia.

    - A po co ci tak w ogóle to mieszkanie? - mruknął smok.

    - Wiesz co, tak głupiego pytania jeszcze nie słyszałem.

    - Chodzi mi o to, że i tak długo tu nie będziemy. Najlepiej by było, gdybyś już teraz zaczął zbierać te swoje szpargały, czy co ty tam chcesz ze sobą zabrać. Weźmiemy je do mojego domu.

    - To znaczy gdzie? - Adrian patrzył na niego z powątpiewaniem. Narick wyszczerzył się jak głupi do sera.

    - W chwili obecne...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin