Eau de Marseille [Arinsar].doc

(115 KB) Pobierz
Eau de Marseille

Eau de Marseille

auror: Arinsar

 

 

Chłód i spokój w sali przylotów były istnym ukojeniem po hałasie na lotnisku i skwarze lejącym się z nieba nie przesłoniętego ani jedną chmurką. Przyjemnie było rozprostować nogi zdrętwiałe od kilkugodzinnego siedzenia w fotelu. Michał powachlował się ulotką zabraną z samolotu i usadowił na krzesełku, wlepiając wzrok w nieruchomą ciągle taśmę, na której wkrótce miały pojawić się bagaże. Przyjrzał się towarzyszącym mu ludziom: obok siedziało małżeństwo w średnim wieku, młoda dziewczyna i facet koło trzydziestki. Inny gość, mniej więcej w jego wieku, snuł się w te i we wte, łypiąc wokoło spode łba.

Michał zagapił się znów na taśmę i pogrążył w rozmyślaniach. Otóż i Marsylia. Wprawdzie samo lotnisko nie mogło mu wiele opowiedzieć o mieście, ale zrobił to już wcześniej dziadek - rodowity Marsyliańczyk, którego z miasta i kraju wyciągnęła żona - Polka. Żeby było śmieszniej to teraz Michał przyjechał za Polką do Francji. Oczywiście nie tylko: zawsze chciał zobaczyć kraj części jego przodków, o którym wiele słyszał od dzieciństwa, poza tym dostanie się na socjologię na Universite d - Aix - Marseille II zaspokajało jego ambicje.

Jednak świadomość, że na tej samej uczelni będzie też Julia... Może w końcu piękna, daleka kuzynka spojrzy na niego łaskawszym okiem? Obiecująca była jej pomoc w znalezieniu mu zakwaterowania. I jeszcze wyszukała takie tanie! Przyda się na początek, potem postara się załapać jakąś pracę, nie może wiecznie żerować na rodzinie.

Sięgnął do kieszeni i wyjął portfel. Poszperał w nim i jeszcze raz sprawdził nabazgrane na kartce nazwisko i adres. Madame Helene Caervaux, Rue Brochier 7. W tym samym momencie wizg i szum oznajmiły uruchomienie taśmy. Chłopak schował portfel do tylnej kieszeni dżinsów i zaczął wypatrywać swojej walizki.

Z niechęcią opuszczał budynek lotniska, wychodząc znów na skwar. Ciekawe czy cały wrzesień będzie taki upalny? Gorące południe Francji... Wlokąc za sobą walizkę i czując jak koszulka lepi mu się do ciała pod plecakiem, poczłapał na przystanek autobusowy. Odetchnął z ulgą, bo wiata znajdowała się w ustronnym, zacienionym miejscu. Która to miała być linia? Sięgnął ponownie do portfela by sprawdzić zapisane informacje i w tym momencie poczuł, że na ramię spada mu czyjaś ciężka łapa. Odwrócił się gwałtownie i ujrzał dwóch mężczyzn z poczekalni. Jeden tradycyjnie łypał spode łba i niezbyt czystej grzywki, drugi - starszy wyciągał rękę po portfel.

- Pardon? - zaczął Michał, ale szybko zrozumiał, że wszelkie dyskusje są raczej zbędne. Starszy mężczyzna wyrwał mu portfel, młodszy dopadł walizki. Michał rzucił się w jego kierunku, ale otrzymał celny nokaut. Leżąc na ziemi i trzymając się za szczękę, poczuł, że pozbywa się tez plecaka.

- Skuhwyhyny! - stęknął, plując krwią, ale złodzieje byli już daleko, pomimo ciężaru bagażów.

- Kuhwa mać, ja piehdole! - usiadł na krawężniku wycierając brodę. - Wybhyli mi zęba, fhancuskie gównojady!

Rozejrzał się żałośnie wokół siebie, ale dostrzegł tylko psa przyglądającego się mu z ciekawością i beztrosko kopulującą na gałęzi parkę gołębi.

„Pieniądze, dokumenty, komórka, czyste skarpetki...” wymieniał w myślach, wpędzając się w coraz większą depresję. Złość rozładowywał wymyślaniem coraz to bogatszych wiązanek bluzgów na zbirów. W chwili gdy po raz setny spluwał krwiście na trawnik, podjechał autobus.

Po dość krótkiej, ale krępującej jeździe, gdzie zakurzony, spocony, zakrwawiony i mamroczący pod nosem słowa w obcym języku stał się główną atrakcją pasażerów, dotarł w końcu na Rue Brochier. Gdy zobaczył niekończące się rzędy identycznych domków - bliźniaków, poczuł, że ma ochotę rozwalić sobie głowę o rozgrzany chodnik.

„Co to był za numer?!” Pamięć ziała bezdenną pustką.

Początkowo chciał spytać przechodniów o madame Caervoux, ale wszyscy, których mijał patrzyli na niego w taki sposób, że stracił na to ochotę. Postanowił przypuścić frontalny atak i zapytać po kolei w każdym domku. Może wreszcie kiedyś trafi na sąsiadów madame Helene?...

Kilku drzwi nawet nie otworzono, choć mógłby przysiąc, że ktoś do nich podchodził, w kilku mieszkaniach wprawdzie go wysłuchano, ale nie: nikt nie znał kobiety o takim nazwisku. Zrezygnowany, wściekły, prawie bliski płaczu i wciąż plujący krwią, zadzwonił do kolejnego domku.

- Moment! - zawołał ktoś ze środka. Michał czekał dłuższą chwilę i już miał sobie pójść, kiedy drzwi w końcu się otworzyły i stanął w nich ociekający wodą mężczyzna w samym ręczniku.

- Ach! - wyrwało się w tym samym czasie obojgu.

Po przedłużającym się milczeniu Michał zaczął niewyraźnie swoją powtarzaną dziś do znudzenia śpiewkę o madame Caervaux.

Mężczyzna nie dał mu dokończyć.

- Wejdź, wejdź! - zaprosił go do środka. - Mówisz, że co się stało? Okradli?! Sacreble! Skąd jesteś? Pologne? Madame Caervoux, powiadasz? Hmmm...

Mężczyzna zamyślił się i Michał miał okazję dobrze mu się przyjrzeć. Na oko był starszy od niego kilka lat, trochę wyższy, opalony i dobrze zbudowany. Z czarnych włosów sięgających linii brody kapały kropelki wody, spływając po plecach, ramionach i klatce piersiowej tak, że zdążyła wytworzyć się wokół niego efektowna kałuża. Michał musiał go wyciągnąć wprost spod prysznica.

- Tak, znam tą panią, mieszka trzy domki dalej, pod siódemką!

Chłopak poczuł bezbrzeżną ulgę, co wraz z upałem, wrażeniami i ubytkiem krwi spowodowało, że zakręciło mu się w głowie. Zatoczył się i oparł o ścianę.

- Oj, widzę, że daleko tak nie zajdziesz! Siadaj, zrobię ci okład, już i tak nieźle spuchłeś! Co za ludzie, w biały dzień!...

Michał usiadł na krześle w kuchni i zerknął na szklane drzwi szafki.

- Oszszsz kurrr.... - jęknął, dostrzegając na tle kubków swoją nienaturalnie dużą wargę. Odwrócił szybko wzrok i rozejrzał się wokoło. Aneks kuchenny połączony był z salonem, gdzie dwoje drzwi prowadziło do dalszych pomieszczeń. Mieszkanie było skromne, proste i nieco zabałaganione - wszystko wskazywało na to, że zajmuje je samotny mężczyzna.

Tymczasem gospodarz przyniósł szklankę i lód zawinięty w chusteczkę. Kiedy Michał ostrożnie wypił wodę, Francuz pochylił się nad nim i delikatnie przytknął mu okład do ust. Michał mógł z bliska przyjrzeć się jego wyrazistej twarzy, ciemnym oczom pod czarnymi brwiami, a nawet poczuć zapach jego żelu pod prysznic. Wzdłuż ciała przebiegły mu dreszcze.

„Wszystko przez ten lód...”

- Trzymaj to tak przez chwilę, przystojniaku! - mężczyzna uśmiechnął się, a Michał zaczął się zastanawiać, czy dobrze zrozumiał ostatnie słowo. Nie miał jednak dobrych warunków do myślenia, bo Francuz zaczął rozmowę, a raczej długi, ożywiony monolog. Nazywał się Armand Richeau, miał dwadzieścia sześć lat i był dziennikarzem miejscowej gazety. Lubił chińską kuchnie, gotować, fotografowanie, morze i motocykle, a jego babcia miała na imię Gertrude i hodowała kanarki. Kiedy Michał poczuł, że lód już zupełnie się roztopił i odjął chusteczkę od ust, przyszła kolej na odpowiadanie na pytania Armanda. Mich - au? Co to za imię? Ach, Michel! Student z Polski? Gratulacje! Dziadek pochodził z Marsylii? C’est interessant!

- A dziewczyna nie będzie tęsknić? Masz dziewczynę? - spytał naraz Armand.

- Dziewczyna jest tu. Wprawdzie jeszcze nie moja, ale kto wie... - uśmiechnął się porozumiewawczo do mężczyzny, ten jednak spojrzał na niego dziwnie.

W końcu musieli się pożegnać. Armand pożyczył Michałowi swoją koszulkę, bo przecież nie mógł tak paradować w te zakrwawionej, życzył powodzenia i uścisnął na pożegnanie.

„Bardzo jowialni ci Marsyliańczycy”, pomyślał Michał, czując w materiale zapach wody kolońskiej Armanda. „Cholera, chyba temperatura znów rośnie, co za okropne upały!...”

 

* * *

 

Kiedy zatrzaśnięto mu drzwi przed nosem, nie wiedział czy śmiać się, płakać, kopnąć w nie, czy próbować wejść oknem. Sytuacja, w jakiej się znalazł, zaczynała robić się coraz bardziej paskudna. Owszem, pod siódemką mieszkała pani Helene Caervoux, ale nic nie słyszała o żadnym Michale Wolińskim z Polski, który miałby wynajmować u niej mieszkanie. Zresztą ona nigdy nikomu nic nie wynajmowała i nie zamierza tego robić. A w ogóle co to za głupie żarty?! Au revoir!

Usiadł na schodkach pod drzwiami i wsparł rękami czoło. Co robić? Nie miał gdzie się podziać. Musiał pogadać o tym z Julią, wyjaśnić sprawę... Ale bez pieniędzy, bez telefonu! Chyba, że...

Spiesznym krokiem wrócił do mieszkania Armanda. Mężczyzna otworzył mu już kompletnie wysuszony i ubrany.

- Mogę skorzystać z telefonu?

Nerwowo wykręcał numer Julii. Odebrała po długiej chwili. Drżącym od nerwów głosem streścił jej całą historię i osłupiał, gdy wybuchła śmiechem.

- Widocznie coś mi się pomyliło...

- Pomyliło?! Kobieto, ja nie mam gdzie się podziać!

- Poradzisz sobie, taki mądry przecież jesteś! Wybacz, musze kończyć.

I najzwyczajniej w świecie rozłączyła się, zostawiając Michała ściskającego bezradnie słuchawkę w trzęsącej się ręce.   

- Nie wierzę! - jęknął.

- Coś nie tak? - zaciekawił się Armand.

Skołowany chłopak trzeci raz tego dnia opowiedział Francuzowi żałosnym tonem bardzo żałosną historię.

- C’est putain! - wypalił mężczyzna bez ogródek. - Nigdy nie rozumiałem kobiet.

- Jak chyba żaden facet... - bąknął Michał.

- Może i tak, ale inni faceci mimo wszystko się nimi interesują.

- A ty może nie? - zapytał Michał bezbarwnie, wciąż przeżywając swoją nędzną sytuację. Nagle doznał olśnienia. - Jesteś gejem??

Armand uniósł brwi.

- Cóż to za zdziwienie! - oburzył się. - To chyba nic złego? No to co? - uśmiechnął się od ucha do ucha. - Zostajesz na noc?

- Hęęę?!

- No bo chyba nie pójdziesz na ławkę do parku...

- A...No...Tak...A mogę?

- Oczywiście! Nie puszczę cię... - urwał. - ...samego nie wiadomo gdzie w obcym mieście.

- Hmmm...Dziękuję. Obiecuję, że jutro już się wyniosę.

- Nie ma pośpiechu! Możesz mieszkać tu tak długo, jak będziesz potrzebował. Starczy dla nas dwóch miejsca w łóżku...Znaczy starczy łóżek! - Armand uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Rozgość się, ja zajmę się kolacją!

Zostawił Michała zastanawiającego się, czy nie trafił przypadkiem z deszczu pod rynnę.

 

* * *

 

Kilka wieczorów później Michał stał pod prysznicem i pozwalał gorącym strumieniom spływać wzdłuż ciała. Wciąż był wściekły na Julię i zatroskany całą sytuacją: już myślał, że zaczęła patrzeć na niego przychylniejszym okiem, a ona znów kpi i traktuje go tak bezczelnie! Już chyba dawno powinien dać sobie spokój!

Sięgnął po żel pod prysznic. Poczuł zapach kosmetyku i przed oczami stanęła mu wilgotna skóra Armanda, jego ciemne oczy i dłoń delikatnie przykładająca chusteczkę. Potrząsnął głową i w tej samej chwili usłyszał, że ktoś otwiera drzwi łazienki i wchodzi do środka, pogwizdując.

- Ja tylko ząbki umyję! - dobiegł go wesoły głos.

- Nie przeszkadzaj sobie! - dodał Armand, odsuwając nagle zasłonkę i bez krępacji zaglądając do środka.

- Uaaaa! - wrzasnął Michał, chwytając co miał pod ręką - w tym wypadku butelkę szamponu - i zasłaniając newralgiczne miejsce.

Armand staksował go uważnie od stóp do głów, zatrzymując wzrok na etykietce z napisem L’Oreal.

- Hmmm, za wiele tym nie zakryjesz... - stwierdził z namysłem i pomału wycofał się z powrotem.

Michał odstawił szampon i ignorując niedociągniętą zasłonkę, odkręcił zimną wodę.

 

* * *

 

Spać poszedł na kanapę i choć noc była tak gorąca, że najlepiej położyłby się do łóżka nago to doszedł do wniosku, że nie jest to najlepszy pomysł z napalonym francuskim homoseksualistą pod jednym dachem. Pożyczył od Armanda piżamę, ale za to zrezygnował z koca i zostawił uchylone okno. Tym większe było jego zdumienie, gdy obudził się przykryty cienkim prześcieradłem, w podkoszulku, a piżamę dostrzegł przewieszoną przez poręcz krzesła. Zaczął zastanawiać się co jest grane, gdy ktoś przechylił się przez oparcie kanapy z radosnym:

- Bonjour Michel!

Chłopak ścierpł.

- To twoja sprawka?

- Co? Aaaa wiesz, strasznie się w nocy spociłeś, a z otwartego okna wiało, jeszcze byś się przeziębił...

- Nic nie pamiętam!

- Możliwe...Zaspany byłeś okropnie, dałoby się wszystko z tobą zrobić... - stwierdził Armand z grobowo poważną miną, ale w oczach błyszczały mu wesołe iskierki. - To co chcesz na śniadanie?

Włączył kuchenne radyjko i nucąc pod nosem, zaczął szperać w lodówce.

Michał zerknął pod prześcieradło i z ulgą zarejestrował obecność bokserek.

- Chyba na policji złożę też zeznanie o molestowaniu... - mrucząc, podreptał do łazienki.

 

* * *

 

Wyszedł z domu o 9:00 a wrócił na krótko przed 19:00. Cały dzień spędził na policji, poczcie, zawiadomieniu rodziców (wysłuchując przerażonych ochów i achów mamy), załatwianiu sprawy z dokumentami, a w końcu na szukaniu pracy bądź mieszkania. Niestety nie znalazł ani jednego ani drugiego. Padający z nóg i rozdrażniony wrócił do domu Armanda.

- Na policji powiedzieli, że mój opis pasuje do poszukiwanych od dawna kieszonkowców, więc jest nadzieja. Ale z pracą nędza...

- Nie przejmuj się, rozmawiałem dziś o tobie w redakcji i coś mam dla ciebie. Nic wielkiego, będziesz kimś w rodzaju chłopca na posyłki, ale...

- Nic wielkiego?! DZIĘKI! - niewiele myśląc, mocno uścisnął Armanda.

- Hoho! Jak ci powiem, że możesz tu mieszkać, to zrobisz coś więcej?

Michał momentalnie odskoczył do tyłu.

- Nie mogę tak na tobie żerować. Będę ci oddawał część zarobków.

- Daj spokój! Zapłacisz w naturze!

- C...c...co?

- Posprzątasz, pójdziesz na zakupy...

Chłopak odetchnął z ulgą, ale zaraz potem zaprotestował.

- Nie jestem pokojówką!...

- Dogadamy się jakoś...A teraz chodź na spacer!

- Nieeee...Mam dość łażenia na dziś, nogi wchodzą mi do dupy!

- A tam! Nie zobaczyłeś jeszcze prawdziwej Marsylii!

I nim chłopak zdążył ponownie zaprotestować, już byli na zewnątrz.

- Pójdziemy do portu. Wieczorem szczególnie jest na co popatrzeć.

Ruszyli jakąś tajemniczą, niecodzienną trasą, którą Armand zdawał się jednak doskonale znać. Urokliwe zaułki, klimatyczne uliczki, piękne zagajniki, a wszystko tętniące gwarem i nocnym życiem. Michał jednak musiał być stale czujny, bo ręką Armanda wciąż trafiała na jego ramię i plecy, a raz nawet próbowała wślizgnąć się w tylną kieszeń jego dżinsów. Wkrótce dotarł do nich wiatr o słonym, morskim zapachu. Port oświetlały pomarańczowe i żółte latarnie: ich światła tańczyły na falach uderzających w przystań i w burty zacumowanych kutrów i jachtów, wydając miarowy, cichy plusk. Nieopodal znajdował się rząd rzęsiście oświetlonych kafejek i pubów, od której to strony dochodziły ożywione głosy i muzyka.

- Przejdźmy się trochę wzdłuż przystani, a potem zapraszam na wino! Nie bój się Michel, to zwykły męski, przyjacielski wypad, nie proponuję ci randki! - mężczyzna widząc minę Michała zaśmiał się cicho, choć oczy miał smutne, czego nie dało się dostrzec w pomarańczowo - mrocznej scenerii.

Podczas spaceru prawie wcale nie rozmawiali, zamilkł nawet wiecznie rozgadany Armand. Tylko w pewnym momencie odezwał się cicho:

- W Marsylii najbardziej kocham porty.

- Ja w ogóle kocham morze. - dodał Michał. - W Polsce ludzie narzekają na Bałtyk, że brudny i zimny, ale ja uważam, że ma niepowtarzalny klimat!

- W takim razie muszę go kiedyś zobaczyć...

W jednej z nadportowych knajpek wypili kilka kieliszków wina (choć Michał wyraził tęsknotę za dobrym polskim piwem), spędzając czas na ożywionej rozmowie, gdyż wspólnych tematów znalazło się wiele. Gdy wracali był środek nocy, a oni szli ramię w ramię, w doskonałych humorach, rozgrzani alkoholem i upałem lata. W pewnej chwili, w wąskiej uliczce Michał, któremu wino dość szumiało w głowie, potknął się i wpadł wprost na Armanda. Ten, w stanie również wskazującym na spożycie, zachwiał się i razem uderzyli w ścianę pobliskiego domku.

W rezultacie dostawszy ataku histerycznego, pijackiego śmiechu, zsunęli się na ziemię.

- Kurwa, przepraszam... - mruknął Michał po polsku.

- Putain! Quoi?!

Spojrzeli na siebie i ponownie wybuchnęli śmiechem. Michał, trzymając się za brzuch, oparł ciężką głowę  na piersi Armanda, Chwilę chichotał pod nosem, aż zaczął go opanowywać zapach skóry i wody kolońskiej mężczyzny. Nie zdając sobie do końca sprawy z tego, co robi wtulił twarz w jego tors i zaczął gładzić palcami materiał jego koszulki.

- Miły... w dotyku... - wymamrotał.

Coraz mocniej kręciło mu się w głowie, a wino szybciej krążyło w żyłach.

Poczuł, że silne ręce powoli go odsuwają, że twarz muska mu ciepły oddech, a w policzek łaskoczą długie włosy. Wkrótce w jego usta wdarło się coś chłodnego i wilgotnego i jak przez mgłę uświadomił sobie, że to język Armanda. Kiedy jedna dłoń mężczyzny wsunęła się pod jego podkoszulek i dotknęła nagich pleców, a druga powędrowała w kierunku coraz ciaśniejszych spodni, zdało mu się, że traci przytomność w samym środku pożaru. Oprzytomniał, kiedy ręce na jego ciele znieruchomiały na dźwięk kroków, a czyjś głos zawołał ze śmiechem:

- Ładnie to tak w miejscu publicznym? Powodzenia, chłopcy!

Chłopcy? Co on właściwie wyprawia?!

Wyrwał się z ramion Armanda i chwiejnym krokiem ruszył przed siebie, nie oglądając się na wołającego za nim mężczyznę. W skroniach mu pulsowało, a twarz płonęła - od wina i od myśli.

 

* * *

 

Najbliższe dwa tygodnie mijały spokojnie: Michał zaczął pracę w redakcji gazety Armanda, którą bardzo sobie chwalił, choć zarobki były średnie, a roboty mnóstwo. O wydarzeniu ze spaceru nie rozmawiali wcale, choć innych tematów im nie brakowało i przyjaźń pomiędzy nimi coraz bardziej się zacieśniała. Jednak Armand nadal często doprowadzał Michala do, delikatnie rzecz ujmując, konsternacji.

Pewnego razu na przykład, chłopak obudził się w środku nocy i niemal dostał zawału, widząc obok na krześle ciemną, nieruchomą postać. Zerwał się do pozycji siedzącej, wtedy postać drgnęła.

- Oj... - zaśmiała się cicho głosem Armanda. - Patrzyłem jak śpisz i chyba samemu mi się przysnęło.

- Patrzyłeś jak...? Czemu? - Michał dla pewności sprawdził czy ma wszystkie części garderoby na sobie.

- Bo tak ładnie wtedy wyglądasz... - mężczyzna przechylił się wraz z krzesłem w stronę kanapy. Naraz zachwiał się i poleciał wraz z nim prosto na Michała. Krzesło przewróciło się, a Armand wylądował w dość dziwnej pozycji między nogami chłopaka.

- Auuuu! - zawył cicho. - Moje kolano... No ale lepszego lądowania nie mogłem sobie wyobrazić...

Pozbierał się pomału i pochylił nad Michałem. Wsparł ręce o oparcie kanapy nad jego głową i przyglądał mu się badawczo z bliska. Wyszeptał coś, tak bardzo cicho, że chłopak dosłyszał tylko swoje imię.

- Michel...

Armand westchnął i wygramolił się z kanapy masując kolano.

- No to dobranoc. - rzucił i kuśtykając wrócił do swojej sypialni.

Poza tym nie dość, że notorycznie wpadał do łazienki bez pukania, to raz sam wyszedł z niej tylko z ręcznikiem przewieszonym nonszalancko przez ramię i beztrosko przedefilował tak przed nosem zapatrzonego w tv Michała.

- Armand, zmiłuj się! - stęknął chłopak. - Nie mieszkasz tu sam!

- No właśnie! - dziennikarz puścił mu oko znad kartonu z sokiem, który nalewał sobie do szklanki. Wypił napój i stanął tuż za Michałem.

- Nie bądź taki sztywny, najlepiej też czuj się jak u siebie w domu... - złapał za koszulkę chłopaka i zaczął powoli podciągać ją do góry.

- Jeszcze czego! - Michał odsunął jego ręce i poprawił ubranie, patrząc intensywnie w ekran, choć dawno już zgubił wątek filmu.

- Rozluźnij się... - Armand położył mu dłonie na ramionach i zaczął masować. Po chwili Michał poczuł, że coś jest nie tak...

- Zaraz wracam. - bąknął i wyszedł pospiesznie z salonu. Zamknął za sobą drzwi sypialni i opierając się o nie, zaczął zastanawiać się, co tak właściwie się stało; wiedział, że jest to coś oczywistego, a jednocześnie zaskakującego. Spojrzał w dół i sapnął. Spodnie wypychała mu solidna erekcja...

- Stanął mi przez faceta!... - próbował się uspokoić, ale wciąż czuł na sobie dotyk Armanda oraz miał przed oczami widok jego nagiego ciała. Wkrótce powróciły ukrywane wspomnienia z ciemnej uliczki. Dłoń mimo woli powędrowała do podbrzusza. Naraz dojrzał leżący na łóżku szlafrok Armanda. Jak zahipnotyzowany ruszył w tym kierunku. Chwycił tkaninę i przytulił się do niej, ciężko osuwając się na ziemię, z ręką wciąż między nogami. Wcisnął rozgrzaną twarz w materiał, zapach przywołał falę myśli, wyobrażeń o tym, co stałoby się w uliczce, gdyby nikt nie nadszedł. Szlafrok zdusił jego głośny oddech i okrzyk, gdy było już po wszystkim. Chyłkiem przemknął się do łazienki, samemu nie wiedząc nawet, co myśleć.

Od tej pory stał się dziwnie małomówny i rozdrażniony. Pewnego dnia, gdy był po wyjątkowo męczącym dniu w pracy, a Armand znów rzucił dwuznacznym tekstem, wybuchnął:

- Mógłbyś się w końcu ode mnie odpieprzyć?!

Dziennikarz na moment zamilkł.

- Pardon?

- Zrozum w końcu, że nie jestem taki jak ty!

- Cóż, kilka zdarzeń sprawia, że śmiem w to wątpić...

- Jeżeli mówisz o tym, co było miesiąc temu w tej cholernej uliczce, to sorry, ale byłem pijany! Równie dobrze mógłbym wtedy zacząć całować się z psem!

Armand zmarszczył brwi i spuścił wzrok.

- Powiem wprost: wolę kobiety, więc daj sobie lepiej spokój! Dotarło?

Nie czekając na odpowiedź, wyszedł z pokoju. Tę noc to on spędził w sypialni, a Armand na kanapie: oboje bezsennie, wciśnięci w rogi łóżek.

 

* * *

 

Następnego dnia prawie wcale ze sobą nie rozmawiali. Nazajutrz Michał zaczynał studia i siedział, przeglądając plan zajęć, kiedy zadzwonił telefon (zdążył już sobie sprawić nową komórkę, udało mu się też odzyskać dokumenty - złodzieje porzucili je i życzliwy znalazca przyniósł je na policję; samych bandytów oczywiście jednak nie ujęto). Michał z drżeniem serca odczytał na wyświetlaczu numer Julii.

- Halo?

- No cześć i jak ci się wiedzie? Mam nadzieję, że nie mieszkasz na dworcu? - zachichotała.

Michał skrzywił się.

- Miło, że się wreszcie zainteresowałaś... Tak, udało mi się znaleźć mieszkanie.

- Wiedziałam, że dasz sobie radę. No to cześć!

- Julia?

- Tak?

- Może jutro po zajęciach pójdziemy na wino? Znam fajną knajpkę w porcie...

- Hm, zobaczę. No to cześć.

- Cześć...

„Nie powiedziała: nie”. Z uśmiechem odłożył telefon i utkwił rozmarzony wzrok w suficie. Nie dojrzał pełnego goryczy spojrzenia Armanda, który szybko odwrócił głowę, udając, że zajmuje się kolacją, kolejne kromki chleba krojąc coraz mocniej i coraz bardziej krzywo.

 

* * *

 

Mimo, że już pierwszego dnia zajęć mieli do późna, to Michałowi nic nie było w stanie zepsuć humoru. Julia zgodziła się umówić się z nim wieczorem! Spędzili w porcie całkiem miłe chwile, lecz wracali okrężną drogą, omijając stare uliczki... chłopak poczuł się wniebowzięty, kiedy umówili się też na weekend.

Armand stał się dziwnie cichy, przestał rzucać specyficzne komentarze, zaczął nawet pukać do drzwi łazienki. Michał wypełniał sobie głowę myślami o Julii, nie dopuszczając do siebie tego, co czaiło się w podświadomości. Mimo, że coraz więcej czasu spędzał z drobną, jasnowłosą dziewczyną, to miewał sny erotyczne o kimś wysokim i ciemnowłosym, kto jednak zawsze pojawiał się bez twarzy i był raczej mglistą sylwetką. Zachowując się jakby nigdy nic, Michał wciąż nawiązywał rozmowy z Armandem. Opowiadał mu o spotkaniach z dziewczyną, jej oczach, włosach i nie tylko, nie dostrzegając, że mężczyzna tylko potakuje ze spuszczonym wzrokiem. Udał też, że nie wiedział, o co chodziło dziennikarzowi, kiedy ten nagle wyszedł po słowach Michała:

- Ty nie rozumiesz, jak to jest...

Pewnego dnia postanowił zrobić Julii niespodziankę. Czekał, aż jej grupa skończy zajęcia z czerwoną różą. Spojrzał krytycznie na kwiat.

„To chyba trochę kiczowate, ale dziewczyny lubią takie rzeczy...”.

Po dość długiej chwili oczekiwania ujrzał ją wreszcie wychodzącą z budynku uniwersytetu. Szła w jego stronę, wydając się go nie zauważać.

- Julia! - zawołał, kiedy już prawie go minęła.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin