Sebastian Chosi�ski Kolberg cz�� pierwsza W poprzednim numerze Magazynu Esensja przedstawili�my "Pogromc� pier�cienia", kr�tk� histori� z �ycia Jakuba W�drowycza, pomys�u Andrzeja Pilipiuka, pi�ra Sebastiana Chosi�skiego. Obecnie publikujemy tego� d�u�szy, samodzielny tekst. 1. Usytuowana na proscenium orkiestra gra�a marsza. Ma�o kto zwraca� jednak uwag� na muzyk�. Gwar rozm�w zag�usza� bowiem jednostajny rytm b�bna i owini�t� doko�a niego toporn� melodi�, kojarz�c� si� tylko i wy��cznie z odg�osem maszeruj�cych brukowanymi ulicami �o�nierzy. O tej porze - zbli�a�a si� ju� siedemnasta - restauracja t�tni�a �yciem. Nikogo jako� nie przera�a�y ostrze�enia przed maj�cymi nast�pi� dzisiejszej nocy nalotami; nikt nie zrezygnowa� z zabawy, cho� mo�e raczej do przyj�cia tutaj pcha�a ludzi ciekawo��, ch�� wymiany informacji i pogl�d�w z innymi. Spojrza� na zegarek. Pi�� minut - pomy�la�. A potem wszystko si� wyja�ni, przestanie dr�czy� go ta niepewno��, zara�aj�ca od kilkunastu dni wszystkie jego my�li. Wzi�� �yk wystyg�ej kawy i wzdrygn�� si�, tak by�a gorzka, kwa�na i przez to nieprzyjazna podniebieniu. Przy stoliku obok siedzia�a bardzo m�oda dziewczyna. Ma nie wi�cej ni� siedemna�cie lat - stwierdzi� okiem znawcy kobiecych wdzi�k�w. Tylko co robi sama o tej porze w takim miejscu? - zastanawia� si�. Jego uwag� przyku�y jej d�onie. To nie by�y d�onie nastolatki, ale dojrza�ej kobiety, d�onie wiele obiecuj�ce m�czy�nie. Patrzy� chciwie, jak bierze do r�k szklank� z gor�c� jeszcze herbat� i podnosi j� do ust. Ale usta go wcale nie interesowa�y. S� pi�kne - uzna�. Tak pi�knych d�oni jeszcze nie widzia�em. Nie m�g� oderwa� od niej swego spojrzenia, zdawa� si� by� zahipnotyzowany. Nagle przesta�y do� dociera� gwar rozm�w i gra orkiestry. Istnia�a tylko ona. Czy dostrzega moje spojrzenie? - pyta� sam siebie, maj�c nadziej�, �e tak. �e zwr�ci w ko�cu na siebie jej uwag�, �e mile po�echtana uwag�, jak� ofiarowuje jej nieznany, ale niezaprzeczalnie przystojny, m�czyzna, po�le w jego kierunku u�miech. U�miech, kt�ry b�dzie stanowi� zach�t� do wsp�lnej rozmowy. Oczyma wyobra�ni widzia� ju�, jak podchodzi do jej stolika, przedstawia si�, uk�oniwszy si� uprzednio szarmancko, i pochyla si�, by uj�� w swoje d�onie jej d�o�, i sk�ada na tej jedwabistej sk�rze ulotny, lecz zarazem pe�en uwielbienia poca�unek. Dziewczyna jednak nie uczyni�a nic, co on m�g�by odebra� jako sygna�. Co wi�cej: odwr�ci�a si� w stron� wej�cia do holu g��wnego i siedzia�a teraz niemal�e ty�em do niego. Z widoku straci� r�wnie� obraz jej doskonale wymodelowanych d�oni. Czeka na kogo� - stwierdzi�, po czym poczu� si�, jakby w�asna my�l zada�a mu cios no�em mi�dzy �ebra. C� innego mia�aby tu robi�: taka m�oda, pi�kna i samotna? Przeczucie, cho� wrogie mu, nie omyli�o go. Chwil� p�niej dostrzeg� bowiem id�cego w kierunku jej stolika wypr�onego jak struna wysokiego blondyna. M�g� mie� dwadzie�cia pi�� mo�e sze�� lat. Dwadzie�cia lat m�odszy ode mnie - skonstatowa� z niesmakiem. O ile� jednak pi�kniejszy by�em od niego, maj�c tyle lat, co on - pomy�la�, obserwuj�c z uwag�, ale i rosn�cym niezadowoleniem, scen� powitania kochank�w. M�odzieniec uj�� d�onie dziewczyny w swoje i zach�annie uni�s� je do ust. Nie protestowa�a - ani teraz, ani p�niej, gdy zbli�y� si� do niej jeszcze bardziej, by delikatnie poca�owa� j� w usta. Twarz kobiety ja�nia�a ostatnimi promieniami jesiennego s�o�ca, kt�re - skrywaj�c si� za horyzont, wyznaczony tutaj starymi czteropi�trowymi kamienicami - potajemnie przenika�y przez nie zas�oni�te jeszcze okna do wn�trza. Wyobra�a� j� sobie nag� w swoich ramionach, a potem le��c� na wielkim �o�u, nie�mia�o pr�buj�c� skry� przed nim czer� �ona i soczysto�� dojrzewaj�cych piersi. Do stolika kochank�w podszed� kelner. M�ody �o�nierz, w mundurze Abwehry, z�o�y� zam�wienie. Korzystaj�c z okazji, on tak�e przywo�a� kelnera. - Czym mog� panu s�u�y�? - zapyta�, m�wi�c nienaturalnie g�o�no. Inaczej nie umia�; od wielu ju� lat musia� przecie� ka�dego wieczoru toczy� boje z szalej�c� w lokalu orkiestr�, marszami skutecznie zag�uszaj�c� nie tylko ka�de s�owo, ale i ka�d� my�l. - Poprosz� jeszcze jedn� kaw� - odpar� tak cicho, �e kelner domy�li� si� raczej, o co mu chodzi, z ruchu warg, ni� us�ysza�, co m�wi. - Dla mnie r�wnie� - doda�, bardzo dono�nie i s�u�bi�cie, kto� za jego plecami. Odwr�ci� si� natychmiast i, zobaczywszy go�cia, nie potrafi� ukry� maluj�cego si� na jego twarzy zdziwienia. Mia� z nim ju� kiedy� do czynienia; to znaczy: wiedzia�, czym si� zajmuje. S�ysza� co nieco od znajomych, kt�rzy jednak, opowiadaj�c o nim, zachowywali daleko posuni�t� wstrzemi�liwo��. - Jest pan zaskoczony moim pojawieniem si�, herr Harlan? - zapyta� oficer SS, siadaj�c na s�siednim krze�le. - Przyznam, �e tak. Odrobin� - doda�, pr�buj�c ukry� zdumienie, kt�re, jak mu si� zdawa�o, przysz�o bardzo nie w por�. - Pan oczywi�cie wie, jak ja si� nazywam? - Tak - mrukn�� pod nosem. - Sturmbahnf�hrer L�tzke, nieprawda�? - W rzeczy samej... Harlan, czekaj�c na to, co powie jego niespodziewany - cho� przecie� um�wi� si� z nim telefonicznie, nigdy nie wpad�by na to, �e mo�e to by� SS-man - go��, wzi�� ostatniego �yka kawy. Smakowa�a wyj�tkowo paskudnie. Czego zreszt� m�g� si� spodziewa� w takim lokalu w sz�stym roku wojny, kiedy - pono� nigdy nie maj�ca zosta� pokonana - armia III Rzeszy ponosi�a kl�sk� za kl�sk� na wszystkich frontach wojny? Gdy tylko wr�c� do domu, napij� si� porz�dnej brazylijskiej kawy, by jak najszybciej wyrzuci� z pami�ci smak tego paskudztwa. Ale - przysz�o mu do g�owy - mo�e powinienem stwierdzi� raczej: "je�li wr�c�", miast "gdy"... Obecno�� L�tzkego na pewno nie by�a tu przypadkowa. - Dlaczego wybra� pan takie miejsce na spotkanie? - spyta�, stwierdziwszy, �e SS-man nie kwapi si� do rozpocz�cia rozmowy. - W takim miejscu nie b�dziemy wzbudza� niczyich podejrze� - odpar� oficer. - A mogliby�my? - Jest pan dobrem nadrz�dnym naszego narodowosocjalistycznego pa�stwa - stwierdzi� L�tzke. - Co chce pan przez to powiedzie�? - To, co pan i tak na pewno wie. �e jest specjalnie chroniony! - Chroniony? - zdziwi� si�. - Przez kogo? - Przez upowa�nione do tego s�u�by. - To znaczy, �e jestem non stop, przez dwadzie�cia cztery godziny na dob�, inwigilowany? - To zdecydowanie z�e s�owo. - Oboj�tnie co pan powie, jak to nazwie, b�dzie znaczy� dok�adnie to samo. - Prosz� nie udawa� g�upca, herr Harlan. �yjemy w �wiecie, kt�ry przyjazny jest tylko nielicznym, a ich grono i tak z dnia na dzie� si� zaw�a. Zamilkli na moment, bowiem w�a�nie podszed� do ich stolika kelner. Dwie szklanki kawy stan�y na ich stoliku. Co za ignorancja! - pomy�la� Harlan. - Kaw� podaj� w szklankach, zamiast w fili�ankach. Ale mo�e ju� wszystkie fili�anki pot�uk�y im si� podczas nalot�w? Korzystaj�c z chwili przerwy w rozmowie, m�czyzna rzuci� okiem na s�siedni stolik. Wci�� tam siedzieli, m�odzi i pi�kni oboje. Ona trzyma�a d�onie na jego udach. Nic bardziej podniecaj�cego nie m�g�by sobie wyobrazi�. - Czy m�g�by pan przej�� do sedna sprawy, zamiast zwodzi� mnie i zabiera� tym samym niezwykle cenny czas? - spyta�, wyra�nie z�y i zazdrosny. - S�ysza�em, �e jest pan despot�, ale nigdy nie spodziewa�em si�, �e b�d� tego musia� sam do�wiadczy� - stwierdzi� SS- man z ironicznym u�miechem pod nosem. Harlan wyra�nie spu�ci� z tonu. Ta wrogo�� jest zupe�nie niepotrzebna - pomy�la�. - Pies szczeka tylko wtedy, gdy si� czego� obawia. - Prosz� mi wybaczy� - powiedzia� g�o�no. - Jestem ostatnimi czasy troch� rozdra�niony. - Wszyscy jeste�my - uzupe�ni� oficer. - To przez te alianckie naloty. - Tak s�dz�! L�tzke zamiesza� gor�cy p�yn i wzi�� pierwszy �yk. Po chwili wyci�gn�� z kieszeni munduru paczk� francuskich papieros�w. - Pali pan? - Nie, dzi�kuj�. - Ale w og�le pan pali, prawda? - Zdarza mi si� - odpowiedzia� Harlan, kt�rego coraz bardziej dra�ni�a ju� ta dyskusja o niczym, niczym istotnym. SS-man z namaszczeniem zapali� papierosa i zaci�gn�� si� dymem. Wypuszcza� go potem z ust w kszta�cie k�ek. B�azen! - pomy�la� Harlan. Orkiestra tymczasem zmieni�a repertuar. Z proscenium dosz�y ich �agodne d�wi�ki "Muzyki na wodzie". Tak nierealnie brzmi�ce w kraju ogarni�tym wojn�. - Mam do pana pewn� propozycj� - powiedzia� oficer. Tak cicho, �e s�ysza� go z trudem, mimo �e muzycy grali teraz znacznie ciszej. Bezwiednie zbli�y� si� do twarzy oficera, by us�ysze�, co ten ma mu do zaoferowania. - Czy mog� by� z panem szczery? - Przyznam, �e nie rozumiem tego pytania? - odpar� Harlan. - Czy ma pan jaki� pow�d, by w rozmowie ze mn� nie kierowa� si� szczero�ci�? - M�g�by pan by� wytrawnym dyplomat� - stwierdzi� na to L�tzke. - Ale nie chc� prowadzi� z panem wojny, nawet gdyby mia�a to by� tylko partia szach�w na s�owa... - Prosz� wi�c m�wi� wprost! - Sens mojej wypowiedzi mo�e si� jednak wyda� panu niejasny b�d� te� niezrozumia�y... - zacz�� oficer, ale Harlan nie da� mu doko�czy�. - Kto pana do mnie przys�a�? Kto stoi za t� rozmow�? - spyta�. - Chcia�by pan pozna� nazwisko, stopie�, stanowisko, jakie pe�ni? - Harlan potakuj�ca kiwa� g�ow�; przesta� jednak natychmiast, kiedy us�ysza� drug� cz�� zdania: - Nie uracz� pana tymi wiadomo�ciami. I to nie dlatego, �e nie chc� b�d� nie mog�, ale dlatego, �e nie maj� one �adnego znaczenia, poniewa� nikogo pan nie zna. Nie znam? - zastanowi� si�. I by�a to dla� najwa�niejsza informacja, jak� otrzyma� od oficera SS. - Je�li go nie znam, zak�adaj�c oczywi�cie, �e L�tzke nie k�amie, to nie stoi za t� ca�� maskarad� ani Goebbels, ani G�ring, ani tym bardziej Hitler. No w�a�nie, ale czy on m�wi prawd�? Czy mo�na mu zaufa�? Wszystko, co m�wi, brzmi bardzo podejrzanie. Musz� by� szczeg�lnie ostro�ny... - Brak zaufania, kt�rym mnie pan obdarza, jest jak najbardziej zrozumia�y - stwierdzi� SS- man. - Nie liczy�em na to, �e uwierzy pan od razu we wszystko, co powiem. - Jak do tej pory, ni...
Jagusia_17