Christie Przyjdź i zgiń.txt

(370 KB) Pobierz
AGATHA CHRISTIE

PRZYJD� I ZGI�

T�UMACZY�A: KRYSTYNA BOCKENHEIM
TYTU� ORYGINA�U: THE CLOCKS
PROLOG
Popo�udnie owego dziewi�tego wrze�nia by�o podobne do innych. Nic nie 
zapowiada�o 
katastrofy. (Z wyj�tkiem pani Packer, mieszkaj�cej pod numerem 47 na Wilbraham 
Crescent, 
specjalizuj�cej si� w przepowiedniach, kt�ra zwykle po fakcie opisywa�a dr�cz�ce 
j� 
przeczucia i l�ki. Jednak pani Packer i dom numer 47 by�y tak daleko od numeru 
19, �e nie 
wyda�o si� jej konieczne, aby przeczuwa� cokolwiek.)
W Biurze Stenografii i Maszynopisania Cavendish, kt�rego szefem by�a panna 
Catherinc 
Martindale, dziewi�ty wrze�nia up�ywa� nudno i zwyczajnie. Telefon dzwoni�, 
maszyny 
stuka�y, wydajno�� by�a �rednia, nie ni�sza i nie wy�sza ni� zwykle. Nie dzia�o 
si� nic 
ciekawego. Do godziny 14.35 dziewi�ty wrze�nia by� dniem jak inne.
O 14.35 odezwa� si� brz�czyk z gabinetu panny Martindale i Edna Brent, jedna z 
maszynistek odezwa�a si� g�osem troch� zdyszanym i nosowym, z powodu cukierka w 
ustach.
� S�ucham, panno Martindale?
� Ale� Edno, nie tak mia�a� odbiera� telefon. Prosi�am, �eby� m�wi�a wyra�nie i 
na 
wydechu.
� Przepraszam, panno Martindale.
� Ju� lepiej. Potrafisz, jak si� starasz. Przy�lij mi Sheil� Webb.
� Jeszcze nie wr�ci�a z lunchu.
� Ach! � panna Martindale rzuci�a okiem na stoj�cy na biurku zegar. 14.36. 
Dok�adnie 
sze�� minut sp�nienia. Sheila Webb zaniedbuje si� ostatnio. � Przy�lij j�, jak 
tylko 
przyjdzie.
� Tak, panno Martindale.
Edna ponownie zacz�a ssa� cukierek, cmokaj�c g�o�no i powr�ci�a do 
przepisywania 
Nagiej mi�o�ci Armanda Levine�a. Szczeg�owy erotyzm tej ksi��ki nie interesowa� 
jej wcale, 
podobnie zreszt� jak i wi�kszo�ci czytelnik�w pana Levine�a. Nie ma nic 
nudniejszego nad 
ogran� do md�o�ci pornografi�. Mimo krzykliwych ok�adek i prowokacyjnych tytu��w 
sprzeda� spada�a z ka�dym rokiem, a ostatni rachunek za przepisywanie pan Levine 
p�aci� w 
trzech ratach.
Drzwi otwar�y si� i wesz�a Sheila Webb, lekko zdyszana.
� Ruda Kocica pyta�a o ciebie � powiedzia�a Edna. Sheila skrzywi�a si�.
� Mam szcz�cie. W�a�nie tego dnia, kiedy si� sp�ni�am.
Przyg�adzi�a w�osy, wzi�a notatnik, o��wek i zapuka�a do drzwi szefowej.
Panna Martindale popatrzy�a na wchodz�c� znad biurka. By�a kobiet� 
czterdziestoparoletni�, tryskaj�c� sprawno�ci� i kompetencj�. Rudawe w�osy 
upi�te w kok i 
imi� Catherine sta�y si� �r�d�em przezwiska Ruda Kocica*.
� Sp�nia si� pani, panno Webb.
� Przepraszam, panno Martindale. By� straszny korek.
� O tej porze jest zawsze straszny korek. Powinna pani by� na to przygotowana. � 
Spojrza�a na notes. � Dzwoni�a panna Pebmarsh. Potrzebuje stenografki na 
trzeci�. �yczy�a 
sobie w�a�nie pani. By�a ju� pani u niej?
� Nie przypominam sobie. W ka�dym razie nie ostatnio.
� Adres brzmi Wilbraham Crescent 19 � spojrza�a pytaj�co, ale dziewczyna 
potrz�sn�a 
g�ow�.
� Nie pami�tam, �ebym tam chodzi�a. Panna Martindale rzuci�a okiem na zegarek.
� Zd��y pani bez trudu na trzeci�. Ma pani jeszcze co� dzisiaj po po�udniu? Ach 
tak � 
zajrza�a do terminarza. � Profesor Purdy w hotelu �Curlew�. Godzina pi�ta. 
Powinna pani do 
tej pory wr�ci�. Je�li nie, wy�l� Janet.
Odprawi�a dziewczyn� skinieniem g�owy i Sheila wycofa�a si� do biura.
� Co� ciekawego, Sheilo?
� Jeszcze jeden nudny dzie�. Jaka� stara panna na Wilbraham Crescent. A o pi�tej 
profesor Purdy � te okropne archeologiczne nazwy! Chcia�abym, �eby czasem 
zdarzy�o si� 
co� ekscytuj�cego.
Drzwi gabinetu panny Martindale otworzy�y si�.
� Mam tu jeszcze notatk�, Sheilo. Je�li panna Pebmarsh nie wr�ci do czasu twego 
przyj�cia, masz wej�� do pokoju po prawej stronie hallu i tam czeka�; drzwi nie 
b�d� 
zamkni�te. Zapami�tasz, czy mam ci zapisa�?
� Zapami�tam, panno Martindale.
Ruda Kocica wr�ci�a do swego sanktuarium.
Edna Brent si�gn�a pod krzes�o i wyci�gn�a dyskretnie elegancki pantofel, z 
oderwanym 
cieniutkim obcasem.
� Jak ja si� dostan� do domu � j�kn�a.
� Och, przesta� lamentowa�, pomy�limy o tym � odpar�a jedna z pozosta�ych 
dziewcz�t, 
nie przerywaj�c pracy.
Edna westchn�a i wkr�ci�a do maszyny now� kartk�: �Desire trzyma�a go w 
ramionach. 
Dr��cymi palcami rozdar� delikatny szyfon na jej piersiach i pchn�� j� na sod�.
� Do licha � mrukn�a Edna i si�gn�a po gumk�.
Sheila wzi�a torebk� i wysz�a.
Wilbraham Crescent by�a fantazj� stworzon� przez wiktoria�skiego budowniczego 
oko�o 
roku 1880. Ulica zatacza�a p�tl� wok� domk�w i ogrod�w, stykaj�cych si� ty�ami. 
Ten 
pomys� sta� si� �r�d�em licznych trudno�ci dla os�b nie znaj�cych tej cz�ci 
miasta. 
Przybywaj�cy od strony zewn�trznej nie mogli znale�� niskich numer�w, ci za�, 
kt�rzy 
trafiali od wewn�trz p�tli, byli zbici z tropu brakiem numer�w wysokich. Domy 
by�y 
schludne, wymuskane, ozdobione artystycznie kutymi kratami balkon�w, niezmiernie 
nobliwe. Na razie modernizacja dotkn�a je bardzo powierzchownie. Tylko kuchnie 
i �azienki 
odczu�y powiew zmian.
Numer 19 nie r�ni� si� od innych przy tej ulicy. Mia� �adne zas�ony w oknach i 
wypucowan� mosi�n� klamk�. Standardowe krzaki r� ros�y po obu stronach �cie�ki 
prowadz�cej do drzwi wej�ciowych.
Sheila Webb otworzy�a furtk�, zbli�y�a si� do domu i zadzwoni�a. Nie by�o 
odpowiedzi, 
wi�c zrobi�a jak polecono i nacisn�a klamk�. Ust�pi�a i dziewczyna wesz�a. Po 
prawej stronie 
ma�ego hallu drzwi by�y uchylone. Zapuka�a, odczeka�a moment i przekroczy�a 
pr�g. 
Znalaz�a si� w zwyczajnej bawialni, jak na dzisiejsze upodobania nieco 
nadmiernie 
zat�oczonej meblami. Jedyn� uderzaj�c� rzecz� by�a ilo�� zegar�w � w k�cie tyka� 
wielki 
szafkowy, porcelanowy mi�nie�ski sta� na kominku, na biurku � srebrny karetowy, 
na 
eta�erce w pobli�u kominka ozdobny, z�ocony, a na stole przy oknie sfatygowany 
podr�ny, 
obci�gany wytart� sk�r�, z wyci�ni�tym z�oconymi literami napisem ROSEMARY w 
rogu.
Sheila popatrzy�a na zegar na biurku z pewnym zdziwieniem. Wskazywa� godzin� 
kilkana�cie minut po czwartej. Przenios�a spojrzenie na kominek. Dzie�o 
mi�nie�skiego 
r�kodzie�a wskazywa�o ten sam czas.
Dziewczyna drgn�a, gdy nad jej g�ow� rozleg� si� zgrzyt, trzask i z drewnianego 
zegara na 
�cianie wyskoczy�a przez malutkie drzwiczki kuku�ka, krzycz�c g�o�no i wyra�nie: 
kuku, 
kuku, kuku! Glos mia�a niemi�y, ostry, jakby grozi�a. Kiedy znikn�a, drzwiczki 
trzasn�y 
powt�rnie.
Dziewczyna u�miechn�a si� lekko i pow�drowa�a naoko�o sofy. Zatrzyma�a si� 
gwa�townie.
Na pod�odze le�a� m�czyzna. Jego oczy by�y p�otwarte i niewidz�ce. Na przodzie 
ciemnoszarego ubrania widnia�a ciemna, wilgotna plama. Sheila nachyli�a si� 
nieomal 
mechanicznie. Dotkn�a policzka le��cego � poczu�a ch��d. R�ka te� by�a zimna� 
Przesun�a d�oni� po wilgotnej plamie i cofn�a j� z przera�eniem. W tej samej 
chwili 
us�ysza�a skrzypni�cie furtki i odruchowo spojrza�a w okno. Zobaczy�a kobiet� 
id�c� 
spiesznie �cie�k�. Prze�kn�a �lin�: gard�o mia�a suche. Sta�a jak przykuta, nie 
b�d�c w stanie 
poruszy� si�, ani krzykn�� Patrzy�a tylko przed siebie.
Drzwi otwar�y si� i wesz�a starsza, wysoka kobieta, nios�ca torb� na zakupy. 
Mia�a faliste, 
siwe w�osy zaczesane od czo�a i szeroko otwarte pi�kne, niebieskie oczy. Ich 
spojrzenie 
przesun�o si� niewidz�co po Sheili.
Dziewczyna wyda�a s�aby g�os, nie wi�cej ni� chrz�kni�cie. Szeroko otwarte, 
b��kitne oczy 
zwr�ci�y si� ku niej i kobieta spyta�a ostro:
� Czy kto� tu jest?
� Ja� to jest� � przerwa�a, widz�c �e kobieta zbli�a si� do niej szybko, 
obchodz�c 
sof� z ty�u.
Zacz�a krzycze�.
� Nie� nie� Nadepnie pani na niego� On nie �yje�
ROZDZIA� PIERWSZY
RELACJA COLINA LAMBA
I
U�ywaj�c j�zyka policyjnego: dziewi�tego wrze�nia o godzinie 14.59 szed�em 
Wilbraham 
Crescent w kierunku zachodnim. By�a to moja pierwsza bytno�� na tej uliczce i, 
szczerze 
m�wi�c, czu�em si� rozczarowany.
Uda�em si� tam wiedziony jakim� przeczuciem, kt�re wydawa�o mi si� coraz 
bardziej 
absurdalne. Ale szed�em, bo taki ju� jestem.
Szuka�em numeru 61, ale czy mog�em go znale��? Nie. Uwa�nie przeszed�em wzd�u� 
dom�w z tabliczkami od l do 35, czyli do ko�ca Wilbraham Crescent. Dalej ju� 
by�a Albany 
Road. Zawr�ci�em. Po p�nocnej stronie nie by�o dom�w, tylko mur, a za nim pi�y 
si� w 
g�r� nowoczesne bloki mieszkalne, kt�re mia�y wej�cia od innej ulicy. Stamt�d 
nie 
spodziewa�em si� niczego.
Id�c z powrotem ponownie mija�em numery 24, 23, 22, 21, i Diana Lodge z rudym 
kotem, 
myj�cym pyszczek na skrzynce pocztowej, 19�
Drzwi domu numer 19 otwar�y si� i wypad�a z nich dziewczyna, p�dz�c �cie�k� jak 
pocisk. 
Podobie�stwo by�o tym wi�ksze, �e jej biegowi towarzyszy� krzyk, przera�liwy, 
piskliwy i 
dziwnie nieludzki. Dziewczyna dopad�a furtki i zderzy�a si� ze mn� z si��, kt�ra 
nieomal 
przewr�ci�a mnie na chodnik. W dodatku chwyci�a moje rami� szalonym, 
rozpaczliwym 
u�ciskiem.
� Uwaga � powiedzia�em, z�apawszy r�wnowag�. Potrz�sn��em ni� delikatnie. � 
Prosz� si� uspokoi�.
Dziewczyna odzyska�a panowanie nad sob�. Nadal trzyma�a mnie kurczowo, ale 
przesta�a 
krzycze�. Chwyta�a powietrze, ci�ko dysz�c.
Nie mog� powiedzie�, �ebym zareagowa� na t� sytuacj� b�yskotliwie. Zapyta�em, 
czy co� 
si� sta�o. Stwierdziwszy, �e moje pytanie jest bez sensu, poprawi�em si�.
� Co si� sta�o? Dziewczyna zaczerpn�a tchu.
� Tam! � wskaza�a za siebie.
� Co?
� Na pod�odze le�y m�czyzna� martwy� Mog�a na niego nadepn��.
� Kto m�g�? Dlaczego?
� Chyba� dlatego, �e ona jest �lepa. I na nim jest krew � rozlu�ni�a chwyt 
jednej r�ki. 
� I na mnie. Krew jest na mnie.
� Wi�c o to chodzi � powiedzia�em. Zobaczy�em plamy na r�kawie p�aszcza. � Teraz 
i 
na mnie r�wnie� � pokaza�em. Westchn��em i zastanowi�em si� nad sytuacj�. � 
Lepiej 
niech mnie pani tam zaprowadzi i poka�e wszystko.
Zacz�a gwa�townie dr�e�.
� Nie mog� nie potrafi� Nie wejd� tam.
� Mo�e ma pani racj� � rozejrza�em si� dooko�a. Nie by�o nic odpowiedniego, aby 
umie�...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin