Clarke Nienawiść.txt

(34 KB) Pobierz
Arthur C. Clarke

Nienawi�� 

Tylko Joey czuwa� na pok�adzie w ch�odnej ciszy przed�witu, gdy z nieba 
ponad Now� Gwine� wypad� meteor. Joey patrzy�, jak meteor pnie si� coraz 
bli�ej, a� przelecia� prosto nad nim, rozganiaj�c gwiazdy i rzucaj�c 
przebiegaj�ce p�dem przez zat�oczony pok�ad cienie. Ostre �wiat�o ukaza�o 
kontury nagiego takielunku, zwini�tych lin, w�y do butli z powietrzem, 
miedzianych he�m�w do nurkowania, schludnie u�o�onych na noc - a nawet 
p�ask�, poro�ni�t� pandanem wysepk�, oddalon� o p� mili. Daleko na 
po�udniowym zachodzie, nad pustk� Pacyfiku, meteor zacz�� si� 
rozpryskiwa�. Odrywa�y si� od niego roz�arzone kulki, p�on�c i topi�c si� 
w ognistym ogonie, kt�ry meteor wl�k� za sob� kawa� drogi po niebie. Gdy 
znika� z pola widzenia, ju� dogorywa�, ale Joey nie ujrza� samego ko�ca. 
Wci�� buchaj�c w�ciekle p�omieniem, meteor zanurzy� si� pod horyzont, 
jakby pragn�� czym pr�dzej rzuci� si� w obj�cia ukrytego s�o�ca. 
Je�li sam widok by� imponuj�cy, to grobowa cisza wzbudza�a niepok�j. 
Joey d�ugo nas�uchiwa�, ale nie m�g� si� doczeka� �adnego d�wi�ku z 
rozdartego nieba. Gdy wreszcie po kilku minutach us�ysza� nie opodal 
plusk, mimowolnie poderwa� si� zaskoczony - i zakl�� siarczy�cie, bo 
przestraszy�a go zwyczajna manta. (Chyba niez�a sztuka, skoro narobi�a 
tyle ha�asu swoim skokiem.) �aden inny d�wi�k nie zm�ci� ju� ciszy i 
wkr�tce powr�ci� sen. 
W swej w�skiej koi tu� za kompresorem Tibor nic nie us�ysza�. Tak mocno 
spa� po ca�odziennej pracy, �e zabrak�o mu si� nawet na sny - a kiedy ju� 
go nawiedzi�y, nie by�y to sny, jakich pragn��. W godzinach ciemno�ci, gdy 
umys� b��ka� si� po zakamarkach przesz�o�ci, nie zatrzymywa� si� w og�le 
na lubie�nych wspomnieniach. Tibor mia� kobiety w Sydney, w Brisbane, w 
Darwin i na Wyspie Czwartkowej - ale �adnej w snach. Po przebudzeniu w 
zat�ch�ej ciszy kajuty nie pami�ta� nic pr�cz kurzu, ognia i krwi zaraz po 
wtoczeniu si� rosyjskich czo�g�w do Budapesztu. �ni� nie o mi�o�ci, lecz o 
nienawi�ci. 
Kiedy Nick potrz�sa� nim na pobudk�, w�a�nie wymyka� si� stra�nikom na 
austriackiej granicy. W ci�gu kilku sekund przeby� dziesi�� tysi�cy mil do 
Wielkiej Rafy Koralowej; ziewn��, strzepn�� �a��ce mu po palcach st�p 
karaluchy i wygramoli� si� z koi. 
Na �niadanie by�o, rzecz jasna, to samo co zawsze - ry�, ��wie jaja i 
konserwa wo�owa, a do popicia mocna, s�odka herbata. Posi�ki, kt�re 
pichci� Joey, mo�na by�o chwali� jedynie za to, �e by�y obfite. Tibor 
zd��y� si� przyzwyczai� do monotonnej diety; ten i inne niedostatki 
odbija� sobie na l�dzie. 
Ledwie s�o�ce wyjrza�o zza horyzontu, kiedy naczynia sta�y ju� 
posk�adane w kuchni i lugier podni�s� kotwic�. Nick wpad� w dobry humor 
stoj�c przy sterze i odp�ywaj�c od wysepki; stary szyper wraz ze sw� 
za�og� po�awiaczy pere� mia� wszelkie powody do rado�ci, bo �owisko 
muszli, na kt�rym w�a�nie pracowali, by�o najbogatsze, jakie Tibor widzia� 
w �yciu. Przy odrobinie szcz�cia wype�ni� �adowni� za dzie� lub dwa i 
pop�yn� z powrotem na Wysp� Czwartkow� z p�tonowym zbiorem muszli pod 
pok�adem. A wtedy, je�li los b�dzie jeszcze �askawszy, w diab�y rzuci t� 
�mierdz�c�, niebezpieczn� robot� i powr�ci do cywilizowanego �wiata. Nie 
mia� powod�w do narzekania; Grek traktowa� go bardzo dobrze, uda�o mu si� 
te� znale�� troch� cennych kamieni po otwarciu muszli. Ale teraz ju� 
wiedzia�, po dziewi�ciu miesi�cach sp�dzonych na Rafie, dlaczego bia�ych 
po�awiaczy mo�na zliczy� na palcach jednej r�ki. Japo�ce, Kanakowie i 
tubylcy z okolicznych wysepek jako� dawali sobie rad� - ale cholernie ma�o 
Europejczyk�w. 
Kaszel diesla ucich�, Arafura dobija�a do �owiska. Na oko dwie mile 
dzieli�y ich od zielonej, niskiej wyspy, wyra�nie jednak oddzielonej od 
wody w�sk� tasiemk� o�lepiaj�cej pla�y. Wyspa nie by�a wszak niczym innym, 
jak bezimienn� �ach� piasku, kt�r� zdo�a� opanowa� niewielki lasek, a jej 
wy��cznymi mieszka�cami by�y chmary g�upich burzyk�w, kt�re dziurawi�y 
mi�kkie pod�o�e niezliczonymi do�kami i noc� straszy�y upiornym wrzaskiem. 
Trzech nurk�w ubiera�o si� w niemal ca�kowitym milczeniu; ka�dy 
wiedzia�, co robi�, i nie marnowa� czasu. Gdy Tibor zapina� gruby watowany 
kaftan, Blanco, jego pomocnik, przeciera� szybk� he�mu octem, �eby nie 
zaparowa�a. Po chwili Tibor schodzi� ju� po drabince i dopiero wtedy 
Blanco na�o�y� mu na g�ow� he�m i o�owiany pancerz. Opr�cz watowanego 
kaftana, rozk�adaj�cego r�wno ci�ar na ramionach, mia� na sobie zwyk�e 
ubranie. W tych ciep�ych wodach gumowe skafandry by�y ca�kiem zb�dne, a 
he�m dzia�a� jak ma�y dzwon nurkowy, utrzymywany na miejscu pod w�asnym 
ci�arem. W razie niebezpiecze�stwa mo�na by�o - przy odrobinie szcz�cia 
- wy�lizn�� si� spod he�mu i wyp�yn�� na powierzchni� bez szwanku. Tibor 
wiedzia�, jak si� to robi, ale sam wola� nie pr�bowa� takich sztuczek. 
Ilekro� stawa� na ostatnim szczeblu drabinki, z workiem na muszle w 
jednej r�ce i link� ratunkow� w drugiej, ta sama my�l przychodzi�a mu do 
g�owy. Oto zostawia znany mu �wiat - czy tylko na godzin�, czy na zawsze? 
Tam na dnie czeka�o bogactwo i �mier�, jedno i drugie prawdopodobne. Mo�e 
tym razem b�dzie to jeszcze jeden dzie� zwyk�ej har�wki, jak wi�kszo�� dni 
w bezbarwnym �yciu po�awiacza pere�. Ale Tibor widzia�, jak zgin�� jeden z 
jego towarzyszy niedoli, gdy lina zapl�ta�a mu si� w �rub� Arafury - 
widzia� te� wij�cego si� w konwulsjach innego nurka. W morzu nic nie by�o 
bezpieczne ani pewne. Wyzwanie podejmowa�e� z otwartymi oczami - a je�li 
przegra�e�, p�acz na nic si� nie zda�. 
Odbi� si� od drabinki; �wiat nieba i s�o�ca przesta� istnie�. G�ow� 
mia� przeci��on� he�mem i musia� pracowa� ile si� w nogach, �eby utrzyma� 
si� w pionowej pozycji. Schodz�c na dno, nie widzia� nic pr�cz 
bezkszta�tnej, niebieskawej mgie�ki. Modli� si�, �eby Blanco nie 
wypuszcza� linki zbyt szybko. Po�yka� �lin� i chrz�ka�, by przedmucha� pod 
wp�ywem wzrastaj�cego ci�nienia uszy; prawe "strzykn�o" niemal 
natychmiast, w lewym za� pot�gowa� si� k�uj�cy, niezno�ny b�l, kt�ry dawa� 
mu si� we znaki ju� od kilku dni. Wepchn�� r�k� pod he�m, zacisn�� nos i 
dmuchn�� z ca�ej si�y. W g�owie poczu� gwa�towny, bezd�wi�czny wybuch i 
b�l natychmiast ust�pi�. Tego dnia nie b�dzie mu ju� dokucza�. 
Tibor dotkn�� dna, zanim je zobaczy�. Pole widzenia mia� bardzo 
ograniczone, nie m�g� bowiem schyla� si�, bo woda nala�aby mu si� do 
he�mu. M�g� rozgl�da� si� na boki, ale nie patrze� tu� pod nogi. To, co 
widzia�, uspokoi�o go sw� ponur� monotoni�- lekko pofa�dowane, muliste 
dno, znikaj�ce z oczu w odleg�o�ci dziesi�ciu st�p. Tu� obok, po lewej 
stronie, ma�a rybka skuba�a kawa�ek korala o wielko�ci i kszta�cie 
damskiego wachlarza. To wszystko; za grosz pi�kna, �adnego podwodnego 
raju. Ale by�y tu pieni�dze, i tylko to si� liczy�o. 
Linka delikatnie szarpn�a, gdy lugier rozpocz�� dryfowanie burt� do 
przodu przez �owisko, i Tibor ruszy� przed siebie spr�ynowym, powolnym 
krokiem, jaki wymusza�a niewa�ko�� i op�r wody. Jako nurek numer dwa, 
Tibor pracowa� od dziobu; po�rodku szed� jeszcze ma�o do�wiadczony 
Stephen, a pod ruf� g��wny nurek, Billy. Rzadko widzieli si� podczas 
pracy; ka�dy mia� sw�j pas do przeczesania, wyznaczony dryfem Arafury. 
Jedynie w najdalszych punktach swoich bocznych wypad�w dostrzegali 
niekiedy majacz�c� ve mgle sylwetk� kolegi. 
Tylko do�wiadczone oko potrafi�o wypatrzy� muszle spod kamufla�u alg i 
wodorost�w, ale bywa�o i tak, �e mi�czaki same zdradza�y swoj� obecno��. 
Czuj�c drgania spowodowane ruchem zbli�aj�cego si� nurka, zamyka�y si� 
raptownie - i wtedy nast�powa�o dostrzegalne przez u�amek sekundy na 
szarym tle per�owe migni�cie. Ale i w�wczas udawa�o im si� uciec, bo 
dryfuj�cy statek m�g� odci�gn�� nurka, nim ten zdo�a� pochwyci� znajduj�c� 
si� ju� niemal w zasi�gu r�ki zdobycz. We wczesnym okresie terminowania 
Tiborowi wymkn�o si� sporo poka�nych "srebrnych ust", z kt�rych ka�de 
mog�y przecie� zawiera� najcudowniejsz� per��. Przynajmniej tak sobie 
wyobra�a�, p�ki nie wypali� si� w nim zachwyt nad tym zawodem i gdy 
zrozumia�, �e per�y s� tak rzadkie, �e nie warto sobie zawraca� nimi 
g�owy. Najcenniejszy wy�owiony przez niego okaz zosta� sprzedany za 
pi��dziesi�t sze�� dolar�w, a udany jednodniowy zbi�r samych muszli wart 
by� wi�cej. Gdyby ca�y interes zale�a� od pere�, a nie macicy, wszyscy ju� 
dawno poszliby z torbami. 
Poczucie czasu nie istnia�o w tym przy�mionym �wiecie. Szed�e� pod 
niewidocznym, dryfuj�cym statkiem, w uszach dudni� ci warkot kompresora, a 
przed oczami przep�ywa�a zielonkawa mg�a. Raz po raz wypatrywa�e� muszl�, 
odrywa�e� j� od dna i wrzuca�e� do worka. Je�li ci szcz�cie dopisa�o, 
nazbiera�o si� z tego dwa tuziny podczas jednego dryfu przez �owisko; 
innym razem wyp�ywa�e� z pustym workiem. 
Nie lekcewa�y�e� niebezpiecze�stwa, ale te� nie ba�e� si� na zapas. 
Naprawd� gro�ne by�y rzeczy tak proste i banalne jak popl�tane w�e 
aparat�w i linki ratunkowe - nie �adne rekiny, strz�piele czy o�miornice. 
Rekiny czmycha�y na widok b�belk�w powietrza, a w ca�ej swej podwodnej 
karierze Tibor widzia� tylko jedn� o�miornic�, ale za to rozpi�to�ci dw�ch 
st�p. Owszem, ze strz�pielami nie by�o �art�w, bo potrafi�y po�kn�� nurka 
za jednym zamachem, gdy im dokucza� g��d. Ale prawdopodobie�stwo takiego 
spotkania na tej p�askiej, ja�owej r�wninie by�o nik�e; brakowa�o tu 
kolorowych jaski�, w kt�rych znalaz�yby kryj�wki. 
Nie dozna�by wi�c tak ogromnego szoku, gdyby ta jednostajna, p�aska 
szaro�� nie u�pi�a jego czujno�ci. Dopiero co szed� pewnie ku niedosi�nej 
�cianie mg�y, kt�ra cofa�a si�, w miar� jak on si� przybli�a�, a� tu 
nagle, bez �adnego ostrze�enia, drog� zast�pi�a mu jego osobista zmora. 
Tibor nie cierpia� paj�k�w, a w morzu �y� pewien potw�r, jakby 
stworzony tylko po to, by podsyca� t� fobi�. Wprawdzie nie stan�� 
dotychczas oko w oko z japo�skim krabem paj�...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin