Cook Stare cynowe smutki.txt

(425 KB) Pobierz
Glen Cook

Stare Cynowe Smutki

I
D
ok�adnie w chwili, kiedy wyda ci si�, �e masz wszystko uporz�dkowane i zaczynasz
wychodzi� na swoje, staruszek Los przegalopuje ci po grzbiecie i nawet si� nie 
zatrzyma,
�eby powiedzie� �przepraszam". A je�li nazywasz si� Garrett, zdarza ci si� to co 
chwila.
Mo�esz napisa� o tym ksi��k�.
Nazywam si� Garrett. Cokolwiek po trzydziestce, sze�� st�p wzrostu, ciemne 
w�osy, dwie�cie
funt�w wagi z ok�adem... no, mo�e nied�ugo b�dzie wi�cej, bo moj� ulubion� 
potraw� jest pi-
wo. M�j charakter mo�na opisa� na wiele sposob�w: ponury, skwaszony, 
sarkastyczny lub
cyniczny. Co chcesz, byle dosadnie. Wrogowie twierdz�, �e jestem podst�pny i 
z�o�liwy. Ale,
do licha, tak naprawd� jestem s�odki. Du�y, puszysty i mi�ciutki pluszowy mi� o 
mi�ym
u�miechu i uduchowionych oczkach.
Nie wierzcie we wszystko, co wam m�wi�. Jestem po prostu realist�, kt�ry cierpi 
na nieule-
czalny wrz�d pragmatycznego romantyzmu. Kiedy� by�em naprawd� romantyczny, a 
potem
odpracowa�em moj� pi�tk� we flocie Marines. To prawie za�atwi�o spraw�.
Pami�tam dobrze czasy Korpusu. Musz� je pami�ta�, bo gdyby nie one, to nigdy by 
si� nie
zdarzy�o.
Morley m�wi, �e jestem �mierdz�cy le�, ale czego mo�na si� spodziewa� po 
osobniku, kt�ry
nie ma do�� hartu ducha, aby przez pi�� minut usiedzie� na miejscu. Wcale nie 
jestem leniwy
� po prostu nie czuj� potrzeby pracy, je�li nie odczuwam braku pieni�dzy. Gdy to 
nast�puje,
pracuj� jako tajny agent, co oznacza, �e sp�dzam mn�stwo czasu w�r�d ludzi ze 
specyficzne-
go �rodowiska. Takich, kt�rych raczej nie zaprasza si� do domu na kolacj� - 
porywaczy,
szanta�yst�w, �otr�w, z�odziei i morderc�w.
Ech, co to nie wyrasta z tych dzieciak�w...
Nie jest to szczeg�lnie wspania�e �ycie. Nie upami�tni� mnie w �adnych ksi��kach 
historycz-
nych, ale przynajmniej jestem swoim w�asnym szefem, ustalam moje w�asne zasady i 
sam
wybieram sobie robot�, dzi�ki czemu mam znacznie mniej problem�w i znacznie 
rzadziej
musz� chodzi� na kompromis z w�asnym sumieniem.
Unikanie pracy, gdy nie potrzebuj� pieni�dzy, oznacza, �e kiedy kto� stuka do 
drzwi mojego
domu przy ulicy Macunado, najpierw uwa�nie obserwuj� go przez judasza, a je�li 
wygl�da
jak potencjalny klient, po prostu nie otwieram drzwi.
By� wczesnowiosenny dzie�, wyj�tkowo wcze�nie jak na t� por� roku. W�a�ciwie 
mia�a by�
zima, ale kto� na g�rze przysn��. �nieg zacz�� topnie�. Po sze�ciu dniach 
nienaturalnego cie-
p�a i s�o�ca drzewa da�y si� nabra� i zacz�y wypuszcza� p�czki. Jeszcze tego 
po�a�uj�.
Od pocz�tku roztop�w nie wystawi�em nosa z domu. Siedzia�em przy biurku i 
rozlicza�em
kilka drobnych fuch, kt�re zleci�em, planuj�c niewielki spacer, zanim dostan� 
klaustrofobii. I
w�a�nie wtedy kto� zapuka�.
Dean mia� akurat dzie� wolny, wi�c musia�em si� pofatygowa� osobi�cie. Powlok�em 
si� do
drzwi i wyjrza�em. Da�em si� zaskoczy�. I, bracie, da�em si� wrobi�.
Z regu�y zwiastun wi�kszych k�opot�w zawsze nosi sp�dniczk� i patrz�c na niego, 
masz wra-
�enie, �e takie istoty przechadzaj� si� wy��cznie w twoich snach. Je�li kto� 
uwa�a, �e to za
delikatne stwierdzenie, powiem inaczej: lubi� dojrza�e jab�uszka, ale pracuj� 
nad sob�. Dajcie
mi z tysi�c lat, a wtedy mo�e...
Tym razem to nie by�o jab�uszko. By� to facet, kt�rego zna�em dawno temu i nie 
spodziewa-
�em si� ujrze� nigdy wi�cej. Sta� tam i wygl�da� raczej na zak�opotanego ni� 
maj�cego k�o-
poty. Otworzy�em.
I to by� m�j pierwszy b��d.
� Sier�ancie! Co pan tu robi? I jak si� pan ma? � Zafundowa�em mu grab�. Kiedy 
go wi-
dzia�em ostatnio, raczej nie mia�bym na to odwagi.
By� o dwadzie�cia lat starszy ode mnie, wzrost ten sam, ale dziesi�� kilogram�w 
wagi mniej.
Sk�ra jak dobrze wyprawiony rzemie�, wielkie uszy dziarsko rozpostarte na wiatr, 
zmarszcz-
ki, ma�e czarne oczka, ciemne w�osy z du�� ilo�ci� siwizny, kt�rej wcze�niej tam 
nie by�o.
Nie wiem, na czym to polega�o, ale by� najbrzydszym facetem, jakiego znam. 
Wydawa� si�
cholernie wysportowany, ale tacy jak on nie zmieniaj� si� nawet powy�ej setki. 
Sta� wypro-
stowany, jakby kto� przybi� mu sztachet� do kr�gos�upa.
- Dzi�ki, w porz�dku - odpar�, uj�� moj� d�o� i szczerze j� u�cisn��. Ma�e, 
paciorkowate oczka
wwierca�y si� we mnie, jakby m�g� widzie� przeze mnie na wylot. Zawsze to 
potrafi�. - Przy-
bra�e� kilka kilo.
- Troch� wi�cej w pasie, troch� mniej na g�owie. � Poklepa�em si� po czuprynie. 
Do tej pory
nie zauwa�a� tego nikt opr�cz mnie. - Ale co pan robi tutaj, w TunFaire? Prosz�, 
niech�e pan
wchodzi.
- Jestem na emeryturze, odszed�em z Korpusu. S�ysza�em o tobie par� ciekawych 
rzeczy.
Do�� ekscytuj�cych, je�li mam by� szczery. Obraca�em si� w okolicy i pomy�la�em, 
�e zajrz�.
Oczywi�cie, je�li nie jeste� zaj�ty.
- Ani troch�. Piwa? Chod�my do kuchni. � Poprowadzi�em go wprost do kr�lestwa 
Deana.
Staruszek by� za daleko, �eby go broni�. - Kiedy pan wyszed�?
- Ju� ze trzy lata temu, Garrett.
- Naprawd�? A ja my�la�em, �e w wieku stu pi��dziesi�ciu lat umrze pan w 
kieracie.
Nazywa� si� Blake Peters, ale ch�opcy m�wili na niego Czarny Pietrek. By� dla 
nas najbli�-
szym z mo�liwych wcieleniem Boga lub szatana, jakie znali�my, zawodowym 
�o�nierzem,
bez kt�rego mundur nie m�g� istnie�. Nie potrafi�em go sobie wyobrazi� jako 
cywila. Trzy
lata? Wygl�da� jak sier�ant Marines w przebraniu.
- Wszyscy si� zmieniamy. Zacz��em my�le�, zamiast robi� to, co mi ka��. Niez�e 
piwo.
Pewnie, �e niez�e. Weider, piwowar, przes�a� mi bary�k� w podzi�kowaniu za dawn� 
przys�u-
g� i �eby mi przypomnie�, i� wci�� dla niego pracuj�. Przez chwil� nie by�o mnie 
w domu i
biedak obawia� si�, �e jego pracownicy zn�w mog� ruszy� na fuch�.
� I co pan teraz porabia? - Czu�em si� nieco zak�opotany. Nigdy sam tego nie 
do�wiadczy-
�em � m�j ojciec zgin�� w bitwie w Kantardzie, gdy mia�em cztery lata - ale 
ch�opaki opo-
wiadali, �e dziwnie si� czuli, gdy po raz pierwszy spotykali si� twarz� w twarz 
z ojcami.
Czarny Pietrek nie by� nawet przyjacielem. By� sier�antem. Teraz ju� nie, ale i 
tak nie zna�em
go z innej strony.
� Pracuj� dla genera�a Stantnora. Nale�a�em do jego sztabu. Kiedy poszed� na 
emerytur�,
poprosi�, �ebym poszed� z nim. No i poszed�em.
Westchn��em. Za moich czas�w Stantnor by� pu�kownikiem i szefem wszystkich 
Marines
dzia�aj�cych z Full Harbor, to znaczy oko�o dw�ch tysi�cy ludzi. Nigdy go nie 
spotka�em, ale
w czasie s�u�by mia�em niejedn� okazj�, by si� na jego temat wypowiada�. Nie 
zawsze by�y
to komplementy. Mniej wi�cej w tym samym czasie, gdy wychodzi�em, zosta� 
komendantem
korpusu i przeni�s� si� do Leifmold, do kwatery g��wnej marynarki Karenty i 
Marines.
- Robota prawie taka sama jak przedtem, ale lepiej p�atna -opowiada� Peters. - 
Wygl�da, �e
nie�le ci si� wiedzie. S�ysza�em, �e to tw�j dom.
I wtedy zacz��em nabiera� podejrze�. Taki ma�y, dokuczliwy robaczek, taki 
szepcik. Wida�
popracowa� sobie, zanim przyszed�. Co oznacza�o, �e to nie wspomnienia go tu 
sprowadzi�y.
- Nie chodz� g�odny - przyzna�em. � Ale martwi� si� jutrem. Jak d�ugo b�d� mia� 
refleks i
czujny umys�. I nogi ju� nie te co kiedy�.
- Musisz troch� wi�cej po�wiczy�. Nie dbasz o siebie: To wida�. Parskn��em. 
Kolejny Morley
Dotes?
- Tylko ani s�owa o zielonych listkach i czerwonym mi�sie. Ju� mam takiego 
elfiego ojca
chrzestnego, kt�ry mnie tym n�ka.
Popatrzy� na mnie, zaskoczony. Niez�y widok na takiej facjacie.
- Przepraszam. To taki �arcik. No to teraz sobie pan troch� popu�ci�, co? - 
Niecz�sto s�ysza-
�em nazwisko Stantnora, odk�d poszed�em do cywila. Wiem, �e wr�ci� do domu w 
TunFaire,
do posiad�o�ci rodzinnej na po�udnie od miasta, ale to by by�o wszystko. Sta� 
si� samotni-
kiem, ignoruj�cym polityk� i interesy, dwa najwa�niejsze cele, do kt�rych d��yli 
zwykle ci,
kt�rzy �ywi wyszli z wiecznie niedoko�czonej wojny kantardzkiej.
- Nie mieli�my du�ego wyboru. - Przez chwil� mia� kwa�n� min� i wygl�da� na 
zdenerwowa-
nego. - Planowa� zaj�� si� dostaw� materia��w, ale zachorowa�. Pewnie co� z�apa� 
na wy-
spach. Wszystko z niego usz�o. Prawie ca�y czas le�y w ��ku.
Szkoda. Na plus nale�y Stantnorowi przyzna�, �e nigdy nie siedzia� na ty�ku w 
kwaterze w
Full Harbor, przestawiaj�c �o�nierzy jak pionki na szachownicy. W czasie 
najwi�kszego za-
m�tu by� z nami i nadstawia� ty�ka tak samo jak my.
- Szkoda. Wcale nie ukrywa�em, �e jest mi przykro.
- Mo�e bardziej ni� szkoda, Garrett. Coraz gorzej z nim. My�l�, �e umiera. I 
obawiam si�, �e
kto� mu w tym pomaga.
Podejrzenie zmieni�o si� w pewno��.
- Pan chyba nie przypadkiem si� tu zab��ka�. Nie owija� w bawe�n�.
- Nie. Przychodz� odebra� d�ug. Nie musia� nic wyja�nia�.
Pewnego razu dorwali nas ze spuszczonymi portkami na jednej z wysp. 
Niespodziewany atak
Venageti prawie wtar� nas w ziemi�. Ci, kt�rzy prze�yli, zwiali na bagna i �yli 
tym, co nie
zdo�a�o ich zje��, wci�� dr�cz�c Venagetich. Sier�ant Peters przeprowadzi� nas 
przez to pie-
k�o. Tyle mu zawdzi�czali�my.
Ale ja zawdzi�cza�em mu jeszcze wi�cej. Wyni�s� mnie, kiedy zosta�em ranny. 
Wcale nie
musia� tego robi�. A ja mog�em tam sobie le�e� i czeka�, a� Venageti przyjd� i 
mnie dobij�.
- Ten stary cz�owiek du�o dla mnie znaczy, Garrett. Jest jedyn� rodzin�, jak� 
mam. Kto� go
poma�u zabija, a ja nie wiem kto i jak. Nie potrafi� tego powstrzyma�. Nigdy nie 
czu�em si�
tak bezradny. Dlatego zjawi�em si� u cz�owieka, kt�ry ma opini�, �e rozwi�zuje 
sprawy nie-
rozwi�zywalne.
Nie chcia�o mi si� pracowa�, ale Garrett zawsze sp�aca d�ugi. Poci�gn��em d�ugi 
�yk piwa,
potem g��boko zaczerpn��em tchu i zakl��em pod nosem.
- Opowiadaj pan. Peters potrz�sn�� g�ow�.
- Nie b�d� ci opowiada� tego, w co sam nie wierz�.
- Cholera, sier�ancie...
- Garrett! - wci�� mia� ten sam g�os, zmuszaj�cy do s�uchania, cho� go nawet nie 
podni�s�.
- Dobra, s�ucham...
- Ma inne problemy. Wm�wi�em mu, �e nale�y wyna...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin