Lucas Corso Ronin Sygnalizator �wietlny zamruga� i b�ysn�� czerwieni�. Kierowca grafitowego lincolna zdj�� nog� z gazu i pozwoli�, by limuzyna wytraci�a pr�dko��. Zatrzyma� si� tu� przed wymalowan� na jezdni bia�� lini� stopu, cho� jad�cy przed nim granatowy ford zd��y� jeszcze przejecha� przez skrzy�owanie. Ford zmieni� pas i wyra�nie zwolni�, niemal zatrzymuj�c si� w linii samochod�w zaparkowanych przed o�wietlonym reklamami centrum handlowym. Siedz�cy obok kierowcy Washuioki poprawi� krawat i spojrza� w boczne lusterko na stoj�cego na �wiat�ach lincolna. Tu� obok, na chodniku, kobieta z aparatem fotograficznym na szyi i planem miasta przed oczyma, zatrzyma�a si� przed wej�ciem do sklepu. Uczepiony nogawki jej szort�w ch�opiec pomacha� d�oni� i u�miechn�� si�. Washuioki odwzajemni� u�miech, wyj�� ze schowka paczk� gum i wyci�gn�� j� przez uchylone okno. Ch�opiec zaczerwieni� si�, ale si�gn�� d�oni� w kierunku d�oni m�czyzny. Bia�a furgonetka pojawi�a si� na skrzy�owaniu nagle, z piskiem opon wyjecha�a zza zakr�tu, cudem unikaj�c zderzenia z p�dz�cym autobusem przeci�a dwa pasy ruchu i uderzy�a bokiem w limuzyn�. Impet uderzenia obr�ci� lincolna, kt�ry tylnym zderzakiem �ci�� hydrant i otar� si� o mask� stoj�cego za nim samochodu. Przeci�g�y odg�os klakson�w zag�uszy� szcz�k gi�tej blachy i t�uczonego szk�a. Washuioki zacisn�� z�by i si�gn�� pod marynark�, gdy samochodem targn�� silny wstrz�s. Uderzy� czo�em o desk� rozdzielcz�, krew przys�oni�a mu oczy. Gdzie� z lewej strony rozleg� si� basowy jazgot broni maszynowej. Kule przeszy�y karoseri� na wylot, rozerwa�y tapicerk�, przesz�y ze �wistem przez siedzenie kierowcy. Stoj�ca przed sklepem kobieta z piskiem rzuci�a si� na ziemi�. Przeszklona witryna eksplodowa�a na tysi�c cz�ci, a stoj�ce w niej manekiny zata�czy�y w rytmie tn�cych pocisk�w. Washuioki zdo�a� otworzy� drzwi �okciem, mru��c oczy przed kryszta�owym deszczem szk�a przetoczy� si� po chodniku. Zrzuci� marynark� i si�gn�� po bro�. Kierowca ju� nie �y�, le�a� z przestrzelon� g�ow� na kierownicy. Nie widzia�, co sta�o si� z ochroniarzami zajmuj�cymi tylnie siedzenie. Wyskoczy� na mask� i mocno odbi� si� od dachu samochodu, przelatuj�c na g�ow� zdezorientowanego napastnika, m�czyzny w ciemnych okularach z pistoletem maszynowym w d�oniach. W locie, delikatnym, oszcz�dnym ci�ciem uderzy� go przez skronie. Lustrzane okulary upad�y na asfalt rozci�te na p�. Upad� mi�kko, ukl�kn�� i przetoczy� si� pod czarn� toyot�, kt�rej prz�d wbity by� w bok forda. Znalaz� si� tu� za plecami drugiego napastnika. Ten odwr�ci� si� gwa�townie, kieruj�c bro� w stron� samuraja, ale Washuioki uskoczy� z linii strza�u. Praw� r�k� zbi� luf� automatu a lew� si�gn�� po wakizashi, kr�tszy miecz o szerszym ostrzu i jednym, szybkim ruchem rozci�� przeciwnikowi gard�o od ucha do ucha. Rzuci� si� biegiem przez skrzy�owanie w stron� limuzyny. Spokojne do tej chwili ulice nagle o�y�y, ludzie z panicznym krzykiem starali si� ukry� w okolicznych sklepach czy pod zaparkowanymi samochodami. Cz�� kierowc�w wybieg�a z unieruchomionych pojazd�w i przy��czy�a si� do biegn�cego chodnikiem t�umu. Washuioki w�ciekle uderza� stopami o asfalt, a� czu� w nich bolesne pieczenie. Gdzie� w oddali s�ycha� by�o wrzask policyjnych syren. Jeden ze stoj�cych na kompletnie zakorkowanej ulicy samochod�w ruszy� gwa�townie przed siebie, w szale�czym slalomie tr�c o inne pojazdy. Washuioki rzuci� si� przez mask�, dostrzegaj�c jeszcze k�tem oka przera�on� twarz kierowcy. Sykn�� z b�lu i chwyci� si� za st�uczony bark. Katana upad�a kilka krok�w dalej. Nie mia� czasu po ni� si�ga�. Prze�o�y� kr�tszy miecz do prawej d�oni i bieg� dalej. Od strony unieruchomionej limuzyny ruszy� w jego stron� wysoki m�czyzna w jasnym garniturze. Bieg� lekko, starannie odmierzaj�c kroki. W ostatniej chwili, tu� przed Washuiokim, zerwa� z siebie marynark� i rzuci� j� w stron� samuraja, skr�caj�c jednocze�nie cia�o i zachodz�c go z lewej strony. Uwolniony z pochwy miecz zatoczy� szerokie ko�o, ostra jak brzytwa klinga przeci�a powietrze. Washuioki nie da� si� zaskoczy�, nie pr�bowa� chwyta� d�oni� ograniczaj�cej widok marynarki, lecz okr�ci� si� woko�o i zbi� ci�cie kieruj�c si� s�uchem. Przeciwnik natar� ponownie, seri� b�yskawicznych, kr�tkich, oszcz�dnych ci��. Uderza� szybko, zza obu ramion, staraj�c si� zmienia� t�po i stref�, na kt�r� uderza�. Washuioki odpar� natarcie i spr�bowa� wyprowadzi� kontr�, lecz jego miecz by� zbyt kr�tki, smuk�a klinga przeciwnika nie pozwala�a mu si� zbli�y�, atakuj�c niespodziewanie jak rozszala�a kobra. Po�yskuj�ce brzeszczoty zderza�y si� z metalicznym szcz�kiem, wirowa�y w powietrzu, opada�y i wznosi�y na przemian. Washuioki rzuci� si� do przodu w odwa�nym wypadzie, przez u�amek sekundy trwa� nieruchomo z ramieniem wyci�gni�tym przed siebie, widzia�, jak �mierciono�na klinga przeciwnika tn�c powietrze zbli�a si� do jego barku. Odrzuci� g�ow� w ty�, przepuszczaj�c ci�cie bez bloku, obr�ci� cia�o w ciasnym skr�cie, przykl�kn�� i uderzy� w kolano m�czyzny. Ten zgi�� si� w bolesnym grymasie, lecz nie wypu�ci� broni. Washuioki wyprostowa� si� za jego plecami i szerokim, mocnym ci�ciem powali� na ziemi�. Nagle, tu� przed jego oczyma bia�a furgonetka ruszy�a do przodu, toruj�c sobie drog� w zakorkowanej ulicy i wyje�d�aj�c na chodnik. Naderwany zderzak samochodu ci�gn�� si� po asfalcie, wzbijaj�c tumany iskier. Washuioki podbieg� do limuzyny. Jej drzwi by�y otwarte. Na tylnym siedzeniu le�a� Masuhiro Dalehata, prezes korporacji Dalehata Soft. W jego klatce piersiowej, wbity niemal po r�koje��, tkwi� d�ugi, smuk�y sztylet. Oczy, nieruchomo szkliste, wpatrywa�y si� w samuraja niewidz�cym wzrokiem. Washuioki pad� na kolana, chowaj�c twarz w d�oniach. Nie s�ysza� burzy syren ani coraz g�o�niejszych nawo�ywa� policjant�w. W�a�nie straci� swego pana. Straci� miecz. Straci� wszystko. Motel sta� tu� przy zje�dzie z autostrady. Bia�y, pi�trowy budynek z zielonym neonem zawieszonym ponad bram� otoczony by� szerokim, asfaltowym placem, z wymalowanymi miejscami parkingowymi. Ponad hotelem, nad lini� drzew i s�up�w, wznosi� si� daleki zarys �wi�tej g�ry Fuji, opasanej cieniutkimi wst�gami linii kolejowych. Samahiko zaparkowa� sw�j samoch�d na skraju placu. Wszed� obrotowymi drzwiami do recepcji i stan�� przed kontuarem. - Um�wi�em si� tu ze swym przyjacielem - powiedzia�. - My�l�, �e ju� na mnie czeka. Nazywa si� Hideochi Washuioki. Chcia�bym wiedzie�, w kt�rym pokoju si� zatrzyma�. - Przykro mi - recepcjonistka obrzuci�a go nieufnym spojrzeniem, na moment zatrzymuj�c wzrok na krawacie od Armaniego i nienagannie skrojonej, jedwabnej marynarce. - Nikt o tym nazwisku u nas nie mieszka. Samahiko u�miechn�� si� i wyci�gn�� wizyt�wk�, chowaj�c pod bia�ym kartonikiem z czerpanego papieru zwini�ty banknot. - Pok�j numer 23 - ton g�osu recepcjonistki sta� si� bardziej uprzejmy i mi�y, jakby rozpozna�a w nim dawno nie widzianego przyjaciela. - Pan Washuioki jest u nas od trzech dni. Nie chcia�, by ktokolwiek mu przeszkadza�, za wyj�tkiem pana, oczywi�cie. Podzi�kowa� i wyszed� na pi�tro, urz�dzone w prostym, funkcjonalnym stylu. Otworzy� drzwi pokoju i wszed� do ciemnego, dawno nie wietrzonego wn�trza. Zas�ony i rolety by�y szczelnie zasuni�te, tylko przez pod�u�ne szpary na kraw�dziach okien do �rodka przeciska�y si� d�ugie, w�skie strumienie �wiat�a. Wszystkie meble ustawiono r�wno przy �cianach, nawet ��ko oparte by�o pionowo na wprost wej�cia. Washuioki siedzia� po�rodku pokoju, ze stopami u�o�onymi pod po�ladkami i d�o�mi na kolanach. By� zupe�nie nagi, je�li nie liczy� �nie�nobia�ej opaski przytrzymuj�cej w�osy ponad wysokim czo�em. Wychudzona, pokryta ciemnoczerwonymi tatua�ami pier� unosi�a si� spokojnym rytmem zwolnionego oddechu, napinaj�c sk�r� na nienaturalnie wystaj�cych �ebrach. Tu� obok, na wyci�gni�cie d�oni, le�a�y dwa miecze skryte w czarnych pochwach. Musia� s�ysze� szmer otwieranego zamka, ale nie otworzy� oczu. Samahiko zdj�� buty i marynark�, polu�ni� krawat. Usiad� tu� przed Washuiokim, przybieraj�c lustrzan� pozycj�. Zamkn�� oczy. Czeka�. - Dzi�kuj� przyjacielu. Ciesz� si�, �e zn�w mog� ci� zobaczy� -po d�ugiej chwili Washuioki przerwa� milczenie. M�wi� powoli, z wysi�kiem. Kilkudniowy post i medytacje os�abi�y jego cia�o. - To dla mnie zaszczyt, �e b�dziesz towarzyszy� mi w tej chwili. Samahiko uk�oni� si�. - Twoja pro�ba jest dla mnie wyr�nieniem. Przyby�em tak szybko, jak by�o to mo�liwe. Si�gn�� za pasek i wyj�� dwa kolorowe, zwini�te wachlarze. Wolnym ruchem przechyli� si� do przodu, k�ad�c je na pod�odze. Dok�adnie w miejscu o�wietlanym przez wkradaj�ce si� do pokoju promienie s�o�ca. Zauwa�y�, jak spod wp�przymkni�tych powiek Washuioki obserwuje ten gest, wiedzia� jak bardzo jest zaskoczony, ale wyraz skupionej, nienaturalnie nieruchomej twarzy koloru zastyg�ego wosku nie zmieni� si� ani troch�. Dwa wachlarze, papierowe p�ksi�yce ozdobione wizerunkami ta�cz�cych w�r�d chmur, zielonych smok�w. Samuraj ze �wistem wypu�ci� powietrze przez nos. - Co to ma znaczy� - zapyta� cicho. - Obra�asz mnie, Samahiko. - Znamy si� od lat, przyjacielu. Nie przyby�em ci� obra�a�. Przynios�em ci nadziej�, Washuioki. - Dla mnie nie ma ju� nadziei. Jestem samurajem i znam swoje obowi�zki. Nie potrafi�em ochroni� mego pana, utraci�em miecz, utraci�em honor. Nie ma dla mnie nadziei. - Jeste� samurajem, jak tw�j ojciec i ojciec twego ojca, jak wszyscy twoi przodkowie. Straci�e� miecz, widzia�e� �mier� swego pana. Wiem, �e jeste� got�w wype�ni� sw�j obowi�zek zgodnie z nakazami Bushido. Ale wiem te�, �e samuraj wybiera ostatni� drog�, gdy nie ma ju� �adnej innej, pozwalaj�cej mu odzyska� honor. Znasz prawo, Washuioki, wiesz, �e m�wi� prawd�. Seppuku jest honorem, a nie uciec...
Jagusia_17