Palmer Diana - Mimoza.pdf

(772 KB) Pobierz
Palmer Diana - Mimoza
DIANA PALMER
MIMOZA
174966118.001.png 174966118.002.png
1
Południowo - wschodni Teksas, 1900
Z wszystkich rzeczy na świecie Bernadette Barron
najbardziej kochała własny ogród, mimo że często wiosną
musiała z niego gwałtownie uciekać z powodu astmy. W
południowo - wschodnim Teksasie było mnóstwo kwiatów i
wiele okazji, by przystrajać nimi okazały rodzinny dom w stylu
wiktoriańskim. Do Colstona Barrona należało co najmniej pół
okręgu Valladolid, położonego w połowie drogi pomiędzy
dużym i bogatym miastem San Antonio a mniejszym Del Rio
na granicy z Meksykiem.
Jak na irlandzkiego imigranta, który rozpoczął karierę od
pracy przy budowie torów, Colston Barron poczynał sobie
niezwykle dzielnie. Teraz, po trzydziestu trzech latach pobytu
w Stanach Zjednoczonych, był właścicielem dwóch linii
kolejowych.
Choć był człowiekiem bardzo majętnym, dotkliwie od-
czuwał brak akceptacji i lekceważenie ze strony elity. Wyraźny
irlandzki akcent i brak obowiązujących w środowisku manier
sprawiały, że czuł się odrzucony przez grono wpływowych
rodzin. Był zdecydowany za wszelką cenę zmienić tę sytuację, a
 
Bernadette miała posłużyć mu jako środek do osiągnięcia celu.
Jego ukochana żona, Eloise, zmarła wkrótce po urodzeniu
Bernadette. Starsza córka umarła przy porodzie. Jedyny syn,
Albert, któremu niedawno urodziło się dziecko, mieszkał na
wschodnim wybrzeżu Stanów, pracował jako rybak i bardzo
rzadko kontaktował się z ojcem. Popadł w niełaskę, ponieważ
ośmielił się ożenić z miłości, odrzucając propozycję
małżeństwa, które zaaranżował ojciec. W domu została, więc
już tylko Bernadette. Jej brat z trudem utrzymywał swą
niewielką rodzinę, gdyby, więc do niego pojechała, musiałaby
podjąć pracę, na przykład, nauczycielki. Na razie jednak z
powodu choroby Bernadette nie wchodziło to w rachubę. Zmu-
szona więc była jakoś sobie radzić z wygórowanymi aspi-
racjami ojca.
Nie chodziło o to, że w ogóle nie chciała wyjść za mąż.
Owszem, pielęgnowała swoje marzenia o domu i rodzinie, lecz
ojciec upierał się, by wybrać jej męża nie tylko bogatego, ale i
odpowiednio usytuowanego w hierarchii społecznej. Colston
Barron pragnął zięcia utytułowanego; od biedy mógłby być
Amerykaninem, ale wtedy musiałby pochodzić z rodziny
cieszącej się powszechnym szacunkiem. Pierwsza próba
 
wyswatania Bernadette z angielskim księciem okazała się
niewypałem. Co prawda zubożały arystokrata był bardzo
chętny do ożenku, został nawet przedstawiony Bernadette, lecz
dziewczyna z sobie tylko wiadomych powodów wystąpiła w
postrzępionych dżinsach brata i w brudnej koszuli, dwa zęby
zaczerniła woskiem, a piękne długie włosy koloru platyny
natłuściła jakimś cuchnącym smarem. Książę natychmiast
wyjechał, rzekomo z powodu nagłej wiadomości o śmiertelnej
chorobie jednego z członków rodziny. Ciekawe, w jaki sposób
wiadomość ta dotarła tak szybko do zapadłej dziury w
południowo - wschodnim Teksasie...
Wściekłość Colstona wcale nie wywołała u Bernadette
skruchy. Dziewczyna lodowatym tonem poinformowała ojca,
że nie zamierza poślubić żadnego mężczyzny tylko dla tytułu!
Brat zostawił swoje stare ubrania na ranczu i Bernadette bez
wahania ubierała się jak wariatka, ilekroć ojciec zapraszał
upatrzonego przez siebie kandydata do jej ręki. Jednakże tego
dnia nie była należycie przygotowana. Miała na sobie niebieską
kraciastą sukienkę, jasne włosy upięła w luźny węzeł; zielone
oczy wpatrzone w róże, którymi Bernadette właśnie się
zajmowała, miały wyraz zachwytu i rozmarzenia. Ani trochę
 
nie przypominała w tej chwili zwariowanej chłopczycy. W
każdym razie na pewno nie tak ją widział przyglądający się jej
niepostrzeżenie mężczyzna na lśniącym czarnym ogierze.
W pewnej chwili poczuła, że jest obserwowana... szaco-
wana badawczym wzrokiem pary roziskrzonych czarnych
oczu. Jego oczu. To dziwne, pomyślała, że zawsze udawało jej
się wyczuć jego obecność, mimo że najczęściej nie słyszała, gdy
się zbliżał.
Wstała i odwróciła się. Zarumieniona, roziskrzonym
wzrokiem objęła eleganckiego mężczyznę w roboczym ubraniu
- w dżinsach pod skórzanymi kowbojskimi spodniami, butach z
ostrogami, flanelowej koszuli i dżinsowej kurtce. Jego proste
czarne włosy były ledwie widoczne pod szerokim kapeluszem,
który osłaniał twarz przed promieniami słońca.
- Mam dygnąć, wasza ekscelencjo? - zapytała z odcieniem
ironii w głosie. Ich rozmowy często niebezpiecznie balansowały
na granicy kłótni.
Eduardo Rodrigo Ramirez y Cortes skinął głową w żar-
tobliwym geście; cienkie wargi o okrutnym wyrazie wy-
krzywiły się w złośliwym uśmieszku. Był niepokojąco
urodziwy, choć nieskazitelność jego zuchwałej męskiej urody
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin