Scott Paul - Klejnot Korony 03 - Wieze milczenia.pdf

(1499 KB) Pobierz
Scott Paul - Klejnot Korony 03 - Wieze milczenia
Scott Paul - WIEśE MILCZENIA
Część I
NIEZNANY HINDUS
I
We wrześniu 1939 roku, na samym początku wojny, panna Batchelor przeszła na emeryturę ze stanowiska
naczelnej inspektorki protestanckich szkół misyjnych w mieście Ranpur.
Awans na to stanowisko otrzymała pod koniec swojej kariery, na początku 1938 roku. Wiedziała, Ŝe to tylko
gest dla osłodzenia pigułki, ale zabrała się do roboty z właściwą sobie dbałością o kaŜdy błahy szczegół, w
wyniku czego jej następczynię, niejaką pannę JoKey, czekało rozplątywanie róŜnych węzłów, które panna
Batchelor potrafiła zwykle zamotać i porzucić, niczym owe kawałki papieru rozrzucone przez wesołego i
niezmordowanego lidera biegu na przełaj i wskazujące cel niejasny dla kaŜdego, z nią włącznie.
Panna Batchelor, ochrzczona imieniem Barbara (w skrócie Barbie), wiedziała, Ŝe źródłem większości jej
licznych niedociągnięć są dwie uprzykrzone wady. Mówiła niemal bez przerwy oraz skłonna była działać bez
zastanowienia. Często modliła się o dar ostroŜności i spokojniejszy charakter, zawsze jednak czyniła to padając z
entuzjazmem na kolana i głośno przemawiając do Boga, co być moŜe sprawiało, Ŝe jej modlitw nigdy nie
wysłuchał. Usiłowała się poprawić bez boskiej interwencji, ale teŜ na próŜno. Kiedy milczała, ludzie pytali z
niepokojem o jej zdrowie — nie bez powodu, bo wysiłek siedzenia cicho przyprawiał ją o ból głowy; a znów ból
głowy nie ustępował, denerwowała się bowiem zaległościami narastającymi w pracy, gdy ją odkładała, Ŝeby się
najpierw nad nią zastanowić. W końcu więc znosiła cierpliwie brzemię swego usposobienia, wierząc, iŜ Bóg wie
najlepiej, jaka być powinna. W skrytości dumą napawał ją własny głos. Był donośny.
Barbie wierzyła w dobrą wolę i rozsądek ustanowionej władzy. Gdyby powiedziano jej w zarządzie misji, Ŝe nie
zaorała pola, Ŝe przyda się jeszcze przez parę lat, rozprostowałaby ramiona, splunęła w dłonie i zabrała się do
roboty z wdzięcznością, Ŝe ktoś chce korzystać z jej usług. Ale w misji niczego takiego nie powiedzieli, na
zewnątrz więc pogodziła się z sytuacją i krzątała nadal ze zwykłym spokojem ducha. Wewnętrznie przyjęła ją z
mieszaniną ulgi i niepokoju.
— Chętnie zwolnię tempo — mówiła. Ludzie się uśmiechali. Trudno było wyobrazić sobie Barbie inaczej jak
w biegu. Wysyłając ją na zieloną trawkę misja, która zawsze dbała o swoich pracowników, mogła przejściowo
zaoferować jej mieszkanie w Ranpurze i pomóc zainstalować się w Dardźilingu lub Naini Talu. gdzie miała
domki dla emerytów. Mogła równieŜ pomóc jej finansowo w powrocie do kraju, ale sprawę utrudniała wojna,
zresztą Barbie oświadczyła, Ŝe nie chce. Niebyła w Anglii od trzydziestu lat.
Wyglądało na to, Ŝe nie chce niczego poza emeryturą oraz swobodą udania się, dokąd zechce, i robienia, co się
jej spodoba. Napomknęła, Ŝe ma pewne plany. Nie zamierza próŜnować na emeryturze. Znajdzie sobie jakieś
pied-a-terre i poświęci się pracy społecznej. Zaoszczędziła pewną sumę. Czuje się absolutnie zadowolona,
absolutnie szczęśliwa. Zawsze znajdzie czas. gdyby misja potrzebowała jej pomocy lub rady. Wystarczy ją
poprosić, a przybiegnie natychmiast.
Faktem było. Ŝe nic miała Ŝadnych planów ani nawet pomysłu, dokąd się udać i co robić. Chętnie by się komuś
lub czemuś przydała, ale nie wyobraŜała sobie komu lub czemu. Właściwie nie miało to większego znaczenia,
byle tylko przydawanie się zostawiało jej dość czasu na zajęcie się pewnym osobistym problemem.
Barbie dręczyło coś. co jej matka nazwałaby tajemną troską. W swoim czasie była dość dobrą nauczycielką,
zwłaszcza małych dzieci, wyzwalały w niej bowiem instynkty macierzyńskie, i często otrzymywała dowody
serdeczności i szacunku, które potrafiła rozbudzić w sercach uczniów i ich rodziców. Ale dla Barbie nauka
czytania, pisania i arytmetyki nigdy nie miała takiego znaczenia jak nauka religii chrześcijańskiej.
Odkąd sięgała pamięcią, zawsze wierzyła w Boga. w Chrystusa Odkupiciela i w istnienie nieba. Ta wiara była
dla niej czymś bardzo rzeczywistym, równie rzeczywistym jak los niewierzących, zwłaszcza niewierzących nie z
własnej winy. Dlatego po śmierci rodziców porzuciła pracę w szkole przykościelnej w południowym Londynie,
wstąpiła do misji i przybyła do Indii.
Wydawało jej się. Ŝe przyprowadzenie do Boga choćby jednego dziecka hinduskiego lub muzułmańskiego
będzie czymś bardzo satysfakcjonującym; wyobraŜała sobie, Ŝe misja da jej okazję óo spełnienia tego zadania w
stosunku do dziesiątków, moŜe nawet setek dzieci. W Indiach jednak czekało ją rozczarowanie, okazało się
bowiem, Ŝe w misji kładziono nacisk na funkcje oświatowe, Ŝe bramy misji uchylone były dla dzieci hinduskich,
które miały się uczyć rzeczy uŜytecznych, ale nie były otwarte tak szeroko, by zachęcić nauczycieli do wyjścia w
teren i przyprowadzenia do niej dzieci niby do owczarni.
Zaniepokojona z początku taką świecką postawą i narzuconą w misji dyscypliną, która zniechęcała jej
członków do przesadnego okazywania zapału, zaakceptowała je wkrótce jako rozsądne sposoby działania,
ustanowione przez ludzi świadomych, co robią, i pragnących utrzymać i zachować to, co zdobyli, zamiast ry-
zykować utratę wszystkiego, gdyby chcieli zyskać coś więcej. Odkryła, Ŝe misje nie cieszą się sympatią
administracji cywilnej ani władz wojskowych, a datowało się to od powstania 1857 roku. które, jak twierdzono,
wybuchło dlatego, Ŝe sipąje sądzili.
 
10
iŜ będzie się ich nawracać przymusowo, przedtem zaś ulegną skaŜeniu przez wprowadzenie nabojów
nasmarowanych tłuszczem wieprzowym. Ponadto, zarówno władze cywilne, jak wojskowe bardzo się starały, by
hindusi Ŝyli nadal po hin-dusku, muzułmanie zaś po muzułmańsku; pozwalano im więc korzystać z wszelkich
sposobności do sprawowania swych obrzędów i obchodzenia świąt religijnych oraz oficjalnie uznawano róŜnice
między tymi dwoma społecznościami.
— Ano, krok po kroku — powiedziała sobie Barbie i zabrała się do uczenia dzieci z małŜeństw mieszanych,
eurazjatyckich, których rodzice byli juŜ chrześcijanami, dzieci konwertytów oraz dzieci rodziców hinduskich i
muzułmanów, którzy chcieli, aby ich synowie, czasami córki, nauczyli się dobrze języka angielskiego,
potrzebnego im do kariery; niewiele z nich jednak zamierzało kiedykolwiek się ochrzcić.
Z upływem lat przyzwyczaiła się do tego systemu. Szkoły imienia biskupa Barnarda, jednego z załoŜycieli
misji, do której naleŜała, bardzo się rozwinęły w okresie międzywojennym i w głównych miastach cieszyły się
doskonałą opinią, a co za tym idzie, przyciągały małe Hinduski i Hindusów, których rodzice byli na tyle postę-
powi, Ŝe Ŝyczyli sobie, aby ich dzieci osiągnęły poziom naukowy umoŜliwiający dostęp do rządowych szkół
średnich i uniwersytetów indyjskich. W miarę zyskiwania coraz lepszej opinii i coraz większej liczby uczniów
rosto równieŜ zapotrzebowanie na nauczycieli o odpowiednich kwalifikacjach. Rok po roku kruszały religijne
podstawy nauki, przetrzymywano więc kobiety pokroju Barbie na niŜszych stanowiskach lub przesuwano wzwyŜ
do administracji, gdzie niewiele mogły szkodzić ambicje misjonarskie (właściwie ich resztki) czy brak pozycji
naukowej. Ale nominacja panny Jolley na miejsce Barbie oznaczała naruszenie nawet tego rezerwatu starej
gwardii. Panna Jolley była młoda, miała tytuł naukowy, a w jej teczce personalnej zanotowano, Ŝe jest
nonkonformistką, nie anglikanką. co w czasach Barbie było wymogiem podstawowym. '
Ale nie to było źródłem tajemnej troski Barbie. Płynęła ona stąd, Ŝe od kilku lat
czuła, iŜ wiara jej słabnie. Wierzyła w Boga równie mocno jak dawniej, ale nie wy
dawało jej się juŜ, Ŝe On w nią wierzy lub jej słucha. Czuła się od Niego odcięta,
jak gdyby spędziła Ŝycic na robieniu czegoś, co On potępia. Dziwiło ją to, nic przy
puszczała bowiem, Ŝe mógłby cokolwiek potępiać. MoŜna było lepiej Mu się przy
słuŜyć, ale to juŜ zupełnie inna sprawa, w dodatku ani ona, ani misja nie ponosiły
za to wyłącznej odpowiedzialności. KaŜdy robił, co mógł. a nie musi się być świętym
ani męczennikiem, by wyczuwać Jego obecność. Lecz ona juŜ jej nie wyczuwała.
Winą za to obarczała po trosze misję. Nie bardzo potrafiła się od tego powstrzy
mać i myślała, Ŝe teraz, gdy przechodzi na emeryturę, moŜe odzyska owo radosne
poczucie kontaktu. Nie chciała nikogo urazić wyjaśnieniami, ale pogodny wyraz
twarzy zachowywała nie tylko z przyzwyczajenia; chociaŜ to teŜ był powód, bo po
cichu obawiała się samotnej starości.
Adres w ogłoszeniu w sprawie samotnej kobiety, która zechciałaby dzielić mieszkanie z inną, opublikowany w
„Kanpur Gazette" na tydzień czy dwa przed przej-
11
ściem Barbie na emeryturę, brzmiał atrakcyjnie. Pani Mabel Layton, RóŜany Domek ulica Klubowa, Pankot.
Barbie nigdy nie była w Pankocic. W tej górskiej miejscowości większość oficjalnych osobistości Ranpuru
spędzała gorąca porę roku i tam część z nich przenosiła się po przejściu na emeryturę. PoniewaŜ tak się złoŜyło,
Ŝe kariera panny Batchelor dobiegła kresu akurat w Ranpurze, pomysł przeniesienia się do Pankotu uznała za
atrakcyjny. Natychmiast napisała do pani Layton, kim jest i na jaką sumę ją stać, sugerując, Ŝe gdyby na krótkie
wakacje pojechała do Pankotu zamiast do Dardźilingu, gdzie zamierzała odwiedzić starych znajomych z, misji,
wówczas mogłyby się poznać i powziąć ostateczną decyzję.
Wywnioskowała, Ŝe pani Layton jest wdową i sądząc z ogłoszenia ma równie jak ona ograniczone dochody.
Wskazywała na to poniekąd nazwa domu, chyba małego. Barbie dawo juŜ pozbyła się nieomylnych cech
angielskiego ubogiego drobnomieszczaństwa i potrafiła w kaŜdym towarzystwie uchodzić za osobę z dobrej
rodziny, jak mawiano w jej dawniejszym Ŝyciu, ale wciąŜ jeszcze nieco się lękała kobiet z wyŜszych sfer,
zwłaszcza jeśli miały pieniądze dla podtrzymania swej pozycji.
Odpowiedź Mabel Layton była zachęcająco prosta i przyjazna.
Droga Pani, otrzymałam wiele zgłoszeń, ale z Pani odpowiedzi wnoszę, Ŝe Ŝycie mogłoby się nam obu dobrze
układać. Jeśli nie zmieniła Pani zdania, a gdyby tak, proszę mnie o tym powiadomić, nie będę robić Ŝadnych
dalszych starań w sprawie mieszkania, dopóki go Pani nie obejrzy. Gdyby przyjechała Pani do Pankotu na
wakacje, to moŜe zechciałaby Pani spędzić je tutaj, w RóŜanym Domku. Hotel Smitha — maht lilia tego, który
zna Pani z Ranpuru jest obetnie dość przepełniony i raczej drogi. Jeśli chodzi o ewentualną umowę na stale, to
wymieniona przez Panią suma jest o dziesięć rupii miesięcznie wyŜsza od tej, której zamierzałam zaŜądać i której
się spodziewam. RóŜany Domek to bardzo stary bungalow, jeden z najstarszych w Pankocie. Główną jego atrakcję
stanowi ogród. Jest trochę niewygodnie usytuowany, ale przypuszczam, Ŝe po długim i cięŜkim okresie pracy w
misjach nie ma Pani specjalnej ochoty na przebywanie w samym centrum spraw. Jeśli zdecyduje się Pani
przyjechać, proszę mi napisać albo zadepeszować godzinę przyjazdu, a wyślę mego starego słuŜącego Aziza na
 
dworzec, aby pomógł Pani z bagaŜem. Prawdopodobnie wie Pani, Ŝe pociąg odjeŜdŜa z Ranpuru codziennie o
północy i przybywa do Pankotu około ósmej rano.
śyczliwy ton listu złagodził pierwsze wraŜenie Barbie po jego otrzymaniu. Koperta miała podszewkę, papier
był wysokiej klasy. Adres i numer telefonu wydrukowano w nagłówku; właściwie wyrytowano. Barbie przekonała
się o tym gładząc go palcami. Zaniepokoiła się, niepewna, czy potrafi się dostosować do takiego poziomu. Ale po
przeczytaniu listu odczuwała juŜ tylko przyjemność i wdzięczność. Mabe) Layton wybrała ją spośród wiciu
zgłoszeń i zamierzała nawet czekać z ofertą, póki Barbie nie przyjedzie do Pankotu i osobiście nie obejrzy
RóŜanego Domku. Znaczyło to, pomyślała, Ŝe chociaŜ Mabel Layton potrzebuje kogoś, kto by dzielił z nią
wydatki, to jednak potrzeba ta nie jest tak wielka, Ŝeby nie mogła czekać na
12
odpowiednią osobę. Wyglądała na kobietę lubiącą się utrzymywać na pewnym poziomie, bądź w sprawach
waŜnych, jak wybór przyjaciół, bądź i w małych, na przykład w rodzaju papieru listowego, na którym do nich
pisała.
Barbie zasiadła do odpowiedzi.
Droga Pani! Dziękuję za lisi i za przemiłą propozycję spędzenia wakacji w RóŜanym Domku. Jestem za nią
bardzo wdzięczna. Oficjalnie przekazuję swoje sprawy mojej następczyni 30 września. Jest bardzo dobrym
pracownikiem, a moje obowiązki teraz są juŜ niewielkie. Wobec tego mogę wyjechać natychmiast po przekazaniu
jej spraw. Mogłabym przyjechać pociągiem, który przybywa do Pankotu 2 października rano. Jak tylko
zarezerwuję bilet, napiszę do Pani albo zatelegrafuję. Tymczasem zaraz zacznę się pakować. Mam nadzieję, Ŝe nie
będzie mi Pani miała za złe, jeśli przywiozę więcej bagaŜu, niŜby naleŜało jadąc do Pankotu tylko na wakacje. W
tutejszych warunkach nie moŜna pozostawiać cudzych bagaŜy na dłuŜszy czas, wolałabym więc zostawić ich jak
najmniej, choćbym musiała przywieźć ze sobą rzeczy, których zwykle nie potrzebuję w czasie wakacji i które
będę musiała zabrać z powrotem, jeśli nie dojdziemy do porozumienia. Na szczęście zawsze podróŜuję z
niewielką ilością bagaŜu. Długie doświadczenie przenosin z jednej miejscowości do drugiej nauczyło mnie...
W tym momencie Barbie uzmysłowiła sobie, Ŝe rozpędziła się na temat, który mógłby zanudzić biedną panią
Layton na śmierć.
Ale sprawa bagaŜu była priorytetowa. Chciała ten punkt wyjaśnić. Często nie zwraca się uwagi na znaczenie
bagaŜu. Barbie zawsze o tym pamiętała, odkąd jednak napisano jej oficjalnie z Kalkuty, Ŝe „nie potrzeba"
odwlekać jej emerytury, moŜe zanadto troszczyła się o swój dobytek. Pod koniec'kariery lala angaŜujących ją
spraw cofnęła się, pozostawiając ją bez osłony. A lego, co się odsłoniło, nie było zbyt wiele, kaŜdy więc szczegół
miał znaczenie. Przede wszystkim była ona sama, ale oprócz niej jeszcze tylko jej bagaŜ, niewielki, choć
względnie liczny: pościel, sprzęt obozowy, odzieŜ, bielizna, duŜo nie przeczytanych ksiąŜek, papiery, albumy z
fotografiami, listy, pamiątki z podróŜy, podarki od dawnych uczniów, pewien waŜny obraz w ramach, trochę
ozdób i jeden mebel. Było to biurko, jedyna pozostałość 7 rzeczy przywiezionych pierwotnie z Anglii. Miało
składane nogi, było więc przenośne. Ktoś jej kiedyś powiedział, Ŝe pochodziło z późnej epoki georgiańskiej lub
wczesnej wiktoriańskiej i Ŝe prawdopodobnie naleŜało niegdyś do jakiegoś generała, który na nim pisał w
namiocie rozkazy i raporty z kampanii wojennych. Bardzo je lubiła, czyściła do połysku i przyklejała wytłaczaną
skórę blatu w rogu, w którym ciągle odstawała. Właściwie irytowało ją, gdy panna Jolley pisała przy nim, jak
gdyby naleŜało do misji, nie zaś do niej; dotychczas jednak nie śmiała jej ostrzec, Ŝe gdy odejdzie, zabierze z sobą
biurko.
Trudno, aby pani Layton interesowała się takimi sprawami, dla Barbie jednak waŜne było ustalenie, Ŝe istnieją,
nierozerwalnie z nią związane, a zatem trzeba je uwzględnić w jakimkolwiek planie przyjęcia jej w Pankocie.
Wiedziała, Ŝe sam bagaŜ, z wyjątkiem biurka, jest po prostu bagaŜem, ale bez niego zdawała się pozbawiona
cienia.
13
PrzewaŜył jednak zdrowy rozsądek. Zmięła list i zaczęła od początku, zdecydowana postawić się w miejscu
odbiorcy, jak uczył jej pierwszy instruktor misyjny w terenie, i napisać tylko to. co było potrzebne do
prozaicznego zawiadomienia o przyjęciu propozycji Mabel Layton i o czasie planowanego przyjazdu.
Skończywszy zakleiła list i zawołała Thomasa Aquinasa. Nie był to jej osobisty słuŜący. NaleŜał do bungalowu
naczelnego inspektora. Zawsze chodził na palcach, ale trzaskał drzwiami tak głośno, Ŝe moŜna było czasem
wyskoczyć ze skóry. Cierpiał równieŜ stale na katar i wiecznie pociągał nosem. Nazywał się Thomas Aąuinas, bo
katolicy pierwsi go dostali. Dała mu list i poleciła nie wrzucać go do skrzynki na drodze przy bazarze Koti, której
nie dowierzała, lecz wysłać z poczty przy fontannie Elphinstone'a. Nie chciała, aby cokolwiek list opóźniło.
Patrząc, jak Thomas go bierze, pomyślała, Ŝe chyba uderzyła we właściwy ton.
— Proszę zawsze pamiętać — powiedziano jej kiedyś — Ŝe list nigdy się nie uśmie
cha. Pisząc go pani moŜe się uśmiechać, ale odbiorca zobaczy tylko słowa.
Rok był rokiem 1914, rozmówcą pan Cleghorn, miejscowością Muzzafirabad. Pan Cleghorn oddawał jej
brudnopis podania, adresowanego do zarządu misji, z prośbą o specjalne dyskonto na następne pół tuzina
Pierwszych kroków w czytaniu Biblii, miękko oprawionej ksiąŜki ilustrowanej rysunkami do kolorowania przez
dzieci, za co dostawały stopnie — dobre za barwy delikatne, gorsze za mocne. Mała Hinduska obdarzyła kiedyś
Jezusa jaskrawobłękitną cerą, bo taki był kolor twarzy Kriszny na obrazku wiszącym w domu jej rodziców.
Barbie westchnęła, wstała od biurka, otworzyła almirę i wyjęła walizkę. W Muz-zafirabadzie objęła stanowisko
 
po młodszej, bardzo inteligentnej, wręcz bohaterskiej kobiecie i juŜ wtedy zdawała sobie sprawę ze swych
braków. NaleŜała do nich skłonność do wydawania zarządzeń bez uprzedniego przemyślenia ich konsekwencji.
Po epizodzie z Kriszną odebrała dzieciom niebieskie kredki. Nie miały więc czym kolorować nieba.
II
Kiedy 2 października o 8.12 przybyła do Pankotu, Aziz, stary słuŜący pani Layton, czekał na dworcu,
porównując to tę, to inną Europejkę wysiadającą z pociągu z fotografią, którą posłała w drugim liście, aby uniknąć
nierozpoznania natychmiast po przybyciu i czekania do czasu, aŜ na peronie zostaną tylko ona i jakiś obcy stary
człowiek i nie będzie juŜ wątpliwości, Ŝe czekają na siebie. Chciała się wydać sprawna i myśląca. Poza tym
przeraŜała ją zawsze myśl, iŜ mogłaby zostać na lodzie. Ledwo zdołała się powstrzymać od wysłania dwóch
róŜnych fotografii • w dwóch listach, zreflektowała się jednak w porę, Ŝe mogłoby to zirytować panią Layton i
zmylić słuŜącego.
— MoŜe chciałby ją zachować — powiedziała, gdy pani Layton zapropono
wała jej zwrot fotografii, chwaląc przezorność Barbie, która częściowo uwolniła
14
Aziza od brzemienia odpowiedzialności. — Tak dobrze zajął się bagaŜem i pomógł mi w sprawie kutra.
Metalowy kuter pełen był pamiątek z jej pracy w szkołach misyjnych. Zamierzała go zostawić wraz z biurkiem
w Ranpurze i sprowadzić później, gdyby pozostała w Pankocie. Thomas Aquinas nie zrozumiał i załadował kuter
na wóz. który pojechał na dworzec wcześniej niŜ Barbie. Kiedy tam przybyła, furgonetka juŜ odjechała, a kufer,
walizki i pudła tekturowe stłoczone były w przedziale, którego pilnował Thomas Aquinas. Mniej ją dręczyła
perspektywa przybycia do PankoUi z kufrem niŜ pozostawienie biurka bez opieki. Natychmiast napisała do panny
Jolley kartkę, wyjaśniając, co się stało, i potwierdzając, Ŝe przyśle po biurko przy najbliŜszej okazji. Powierzyła
kartkę Thomasowi i dorzuciła pięć rupii do pięćdziesięciu, które mu dała jako odprawę poŜegnalną.
SłuŜący pani Layton. Aziz, kazał dwóm longom czekać na placu przed dworcem. Na widok kutra oświadczył,
Ŝe jest zbyt cięŜki, by go lądować na tongę. zajął się nim i pozostawił w kasie biletowej; miał być dostarczony
przez jakąś tajemniczą silę, którą Aziz zgodnie ze swym zapewnieniem dysponował. Załadował Barbie i
podręczny bagaŜ na jedną tongę. walizkę, pościel, pudla tekturowe z drobiazgami i siebie na drugą. Usiadł na
miejscu dla pasaŜera, i rzy mając się całego lego majdanu, i poinformował, Ŝe jego tonga pojedzie pierwsza.
W starych dwukołowych konnych tongach siedziało się tylem do konia i powoŜącego; droga odwijała się spod
podnóŜka w tyl do miejsca, skąd się wyjechało., lak jadąc z dworca, Barbie głównie widziała ścianę skalną, która
zagradzała trakt kolejowy, potem wąską szutrową drogę z szerokimi ziemnymi poboczami, strome kamieniste
brzegi i drzewa o zwisających gałęziach. Ulica wiła się pod górę, to tu, to tam. Niewiele moŜna bvlo zobaczyć, ale
w porównaniu z niziną powietrze wydawało jej się na tej wysokości łagodne i Ŝyczliwe. Po chwili wyczuła, Ŝe koń
idzie z większym wysiłkiem, a tonga zwalnia, jak gdyby osiągnęła szczyt. Wreszcie stanęła. Obróciwszy się. aby
zapytać o przyczynę postoju, zobaczyła, Ŝe druga tonga równieŜ się zatrzymała i Aziz z niej wysiada.
— Mem-sahib — zawołał dość ostro. — Pankol.
Wyciągnął ramię w kierunku widoku rozpościerającego się z tej strony miniaturowej przełęczy górskiej.
Wysiadła, by lepiej mu się przyjrzeć, i stalą dobrą minutę, zanim odezwała się głośno:
— Chwała Bogu!
Na dole, w Ranpurze. po deszczach, tam, gdzie rosła trawa i drzewa, zieloność ich objawiała się w pełni. Przez
większość miesięcy rosły zakurzone, wysuszone i brunatne. Ale na nizinach, po deszczowej porze roku, takiej
zieleni nie było. Wszystko przypominało tu bujne prywatne pastwisko. Stada czarnoglowych owiec i
długowłosych ke z, pilnowane przez krzepkich chłopów w okrągłych czapeczkach, podzwaniały na stoku,
kierując się w stronę drogi, którą miały jechać tongi: długiej prostej drogi, prowadzącej wprost do doliny u
podnóŜa trzech wzgórz; Barbie stała na szczycie jednego z nich. Cienka zasłona porannej mgły rozpościerała się
nad doliną. W samym jej środku rozłoŜyło się miasteczko: bazar, trójkątny układ drew-
15
nianych budynków, których górne piętra, ustrojone w góralskim stylu indyjskim werandami i ozdobnymi dachami,
rysowały się wyraźnie ponad mgłą. Za bazarem jeden pagórek wznosił się na lewo, drugi, o wiele bardziej stromy,
na prawo. Odgadła, Ŝe Brytyjczycy pobudowali się na prawo. Dostrzegła dachy licznych bungalowów i
budynków, pole golfowe i wieŜę kościoła. Z tej strony miasta rozróŜniała nieregularny układ obiektów
wojskowych.
Szczyty wzgórz porastał las. Poza brząkaniem dzwonków owiec i kóz cisza panowała jak w kościele.
— RóŜany Domek kiddher hai? ' — zapytała Aziza.
Odpowiedział jej po angielsku, znów czyniąc gest wyciągniętym prawym ramieniem:
— Tam. Po drugiej stronie wysokiego wzgórza.
Spojrzała w tym kierunku i zobaczyła, Ŝe za wzgórzem ciągną się kolejne łańcuchy aŜ po górski horyzont. Czy
to był śnieg, czy blask słońca na najdalszym szczycie? Westchnęła ucieszona, Ŝe dane jej było zobaczyć takie
piękno, nawet gdyby nie miała tyle szczęścia, by oglądać je codziennie do końca swych dni.
Odwróciwszy się od panoramy, którą jej Aziz ukazał, spostrzegła, Ŝe ją obserwuje. Kiwnęła głową w podzięce i
zdecydowanym, męskim krokiem wróciła do tongi.
 
Dopiero na długiej drodze wiodącej z bazaru pod górę, kiedy mijali pole golfowe
i klub, poczuła nagle, Ŝe przeszła zwycięsko próbę, na jaką wystawił ją Aziz. „Mem-
-sahib, Pankot" — rzekł. Jakby wydał rozkaz. A ona spojrzała i powiedziała: „Chwa
ła Bogu." Jeśli nawet Aziz nie dosłyszał lub dosłyszał, lecz nie zrozumiał, pochwała
malująca się na jej twarzy musiała być oczywista.
Powiedziała pani Layton. iŜ Aziz moŜe sobie fotografię zatrzymać (odkryła później, Ŝe ją włoŜył do małej
srebrnej ramki), prawdopodobnie więc istnieje jeszcze dziś i nawet wisi na poczesnym miejscu pośród innych
obiektów ikonograficznych na chropowatych ścianach chaty w dalekiej wiosce pankockiego pogórza, skąd
pochodził Aziz. Jeśli tak, to ciekawe, co o tym myślą jego potomkowie, bo wraz z fotografią odziedziczyli pewnie
równieŜ wiedzę o przedstawionej na zdjęciu białej kobiecie: Baba Baćlew, która miała bardzo duŜo saman
(bagaŜu) i duŜo bat-ćit (gadania), świątobliwa kobieta z misji, zamieszkała w domu z ogrodem pełnym róŜ.
Fotografia (Barbie miała kilka odbitek, bo było to jej ulubione zdjęcie) ukazywała siatkę linii, jak kanałów, na
pergaminowej skórze. Szpakowate włosy, krótko, prawie po męsku przycięte, układały się ładnymi, miękkimi,
naturalnymi falami i sugerowały raczej ofiarny hart ducha niŜ płciową dwuznaczność. Kostium o su-
1 gdzie jest? (przvp. tłum.)
16
rowych liniach, uszyty z trwałego materiału, nie krył zaokrąglonych kształtów jej niechcianych piersi.
Nosiła wprawdzie suknie, ale wolała kostiumy. Do nich wkładała kremowe bluzki jedwabne lub gładkie białe
bawełniane. Na szyi miała zawsze cieniutki zloty łańcuszek z krzyŜykiem, równieŜ złotym. Urodzinowy prezent z
wody kolońskiej dostarczał jej przez rok przyjemności, jak równieŜ podarowane na BoŜe Narodzenie batystowe
chusteczki, które nią skrapiała. Te coroczne dary wystarczały dla usatysfakcjonowania zmysłowej strony jej
natury. Jak wszystko, co posiadała, tak i wodę kolonską, i chusteczki otaczała tkliwym uczuciem, ale wody, choć
oszczędnie, uŜywała co dzień, tak Ŝe zawsze przyjemnie było przebywać w jej pobliŜu. Myła się z rozmachem i
śpiewała w wannie; nie psalmy, lecz stare piosenki z epoki musie hallu, o miłości w biedzie. Takie piosenki lubił
jej ojciec.
— Mój ojciec kochał Ŝycie — opowiadała Mabel Layton w okresie, który obie uznały za próbny. — Nigdy nie
słyszałam, Ŝeby się skarŜył. Ale, oczywiście, nie było powodu do skarg. To znaczy, biedak mógł siebie tylko
winić. Grał i pił. Gusty szampańskie, a dochody piwne, jak mówiła moja matka. Ludzie twierdzili, Ŝe mógł był
zostać dobrym prawnikiem, lecz nie zdał potrzebnych egzaminów. Nie ukończył Ŝadnych studiów, nie stać go
było na to, ale pracował w pewnej firmie prawniczej na High Holborn i bardzo go tam ceniono. No, chyba tak. bo
przecieŜ na tyle drobiazgów musiano przymykać oczy. Nie Ŝeby, broń BoŜe, był nieuczciwy. Ale narwany i
strasznie rozrzutny.
Chciała mieć pewność, Ŝe Mabel Layton wie, jak bardzo drobnomieszczańską rodziną byli Batchelorowie. W
RóŜanym Domku stały fotografie Laytonów oraz. pierwszego męŜa Mabel i jego rodziny (okazało się, Ŝe Mabel
była dwukrotnie zamęŜna i dwukrotnie owdowiała) i wszyscy mieli bardzo dystyngowany i zamoŜny wygląd osób
z. wysokich sfer; byli to przedstawiciele warstwy rządzącej w Indiach, to oni stanowili radź. Co prawda Mabel się
opuściła, ale tak, jak tylko ludzie jej pokroju potrafili to robić nie tracąc prestiŜu ani autorytetu.
Przy pierwszym spotkaniu Barbie zobaczyła bezkształtną starszą kobietę w zabłoconych szarych spodniach i
pomarańczowej bawełnianej bluzce z rękawami i kołnierzykiem oderwanymi dla większej swobody ruchu i
moŜliwości wystawienia na słońce opalonych, piegowatych i pomarszczonych ramion, szyi i rąk. Stary słomkowy
kapelusz z wystrzępionym rondem osłaniał jej twarz. Zdawała się niechętnie odrywać od roboty, od pielenia
jednej z rabat róŜ, co robiła bez rękawic, klęcząc w trawie na starym gumowym termoforze, wypchanym, jak się
Barbie później przekonała, starymi, bardzo pocerowanymi bawełnianymi pończochami. Nie podniosła głowy,
dopóki Barbie, zachęcona przez Aziza gestem zezwolenia i zaproszenia, nie zbliŜyła się na odległość kilku
kroków i cień jej nie padł na pracowite, zniszczone dłonie.
Przez cały rok pracuje w ogrodzie, powiedziała. Mali wykonywał zwykle tylko cięŜsze roboty, jak kopanie i
strzyŜenie trawy, a i to pod nadzorem pani Layton. W porze deszczowej chodziła po ogrodzie w gumowych
butach, rybackim kapeluszu nieprzemakalnym i płaszczu deszczowym, szukając jakiejś roboty. Większe ulewy
17
wpędzały ja na werandy tętniące Ŝyciem krzewów i pnączy: azalii, bougainvillii i wistarii. oraz kwiatów —
pelargonii i nasturcji. Wszystkie wymagały ciągłej troski.'
Barbie, patrząc na ogród przy RóŜanym Domku, uświadomiła sobie, Ŝe zawsze tęskniła za ogrodem. Wstydziła
się swej nieznajomości nazw i cecli róŜnych roślin.'
Zbudowany w starym stylu angloindyjskim. RóŜany Domek był duŜym prostokątnym bungalowem o
kremowych ścianach stiukowych i podpartych kolumnami werandach od frontu, tyłu i po bokach. Miał dwie duŜe
sypialnie i trzecią, zwaną małą gościnną, jadalnię i salonik. Pośrodku pokoi znajdował się kwadratowy hall
wejściowy, wyłoŜony w latach dwudziestych boazerią przez poprzedniego właściciela. Na tej boazerii Mabel
porozwieszała róŜne miedziane i mosięŜne tace. Z obu stron drzwi do saloniku stały stoliki z palisandru. a na
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin