Palmer Diana - Lekcja dojrzałej miłośći.rtf

(1327 KB) Pobierz
DIANA PALMER

Diana Palmer

LEKCJA DOJRZAŁEJ MIŁCI

umaczyła Monika Krasucka

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Abby zerkała nerwowo przez ramię. Kolejka do kasy teatru była bardzo długa, a ona wymknęła się z domu podstępem, mówiąc Justinowi, że wybiera się do muze­um. Bogu dzięki, Calhoun jest daleko. Jak zwykle pojechał gdzieś w interesach i miał wrócić dopiero późnym wieczorem. Gdyby wiedział, co porabia jego podopieczna, na pewno byłby okropnie zły.

Abby uśmiechnęła się do siebie, zadowolona z włas­nej przebiegłci.

Prawdę powiedziawszy, każdy, kto chce mieć do czynienia z Calhounem Ballengerem, musi być prze­biegły. On i jego starszy brat Justin przyjęli Abby pod swój dach, gdy była piętnastoletnim podlotkiem. Niewiele brakowało, a zostaliby przybranym rodzeństwem. Widać jednak los chciał inaczej, bowiem matka Abby oraz ojciec młodych Ballengerów zginęli w wypadku samochodowym zaledwie dwa dni przed planowanym ślubem. Ponieważ po zrozpaczoną dziew­czynę nie zgłosił się nikt z rodziny, Calhoun zapropono­wał bratu, by wzięli na siebie prawną opiekę nad nieletnią Abigail Clark, co też się stało, oczywiście całkiem legalnie i zgodnie z literą prawa.

Tak więc wedle prawniczej nomenklatury Calhoun był kuratorem Abby. Na jej nieszczęście tak bardzo przejął się rolą, że nawet nie zauważ, jak z nastolatki zmieniła się w młodą kobietę.

Abby westchnęła ciężko. Tu jest pies pogrzebany. Calhoun ubzdurał sobie, że trzeba trzymać pod kloszem. Przez ostatnie miesiące musiała wykłócać się z nim o każ randkę. Jak on na nią patrzył, kiedy mówiła, że chce wyjść wieczorem z domu! Istna kome­dia. Nawet z natury poważny Justin podśmiewał się ze staroświeckich pogląw brata.

Za to Abby w ogóle nie było do śmiechu. Zakochana po same uszy w Calhounie, bardzo przeżywała, że traktuje ją jak małe dziecko. Dwoiła się więc i troiła, by pod jego blond czupryną wreszcie zaświtało, że ona jest już kobietą. Wszystko na nic. Calhoun był niewzruszony w swojej ignorancji.

Abby niecierpliwie przestąpiła z nogi na nogę. Prawdę powiedziawszy, nie miała pojęcia, jak poderwać takiego faceta jak on. Wprawdzie nie był już takim kobieciarzem jak w czasach pierwszej młodości, ale nadal pokazywał się w nocnych klubach San Antonio w towarzystwie szykownych ślicznotek. A Abby usychała z miłci. Na dodatek sama nie była ani szykowna, ani śliczna. Nieste­ty! Ot, przeciętnej urody dziewczyna z prowincji, która mimo nieprzeciętnej figury nie od razu rzuca się w oczy.

Po długich deliberacjach wymyśliła wreszcie, jak przyciągnąć uwagę Calhouna. Sprawa jest prosta; musi stać się taka jak jego dziewczyny, czyli obyta i doświad­czona. Możliwe, że realizację planu rozpoczęła nie najlepiej; występ męskiej rewii tanecznej z pewnością nie jest idealnym rozwiązaniem, ale w prowincjonalnym Jacobsville nie ma wielkiego wyboru. Kiedy Calhoun dowie się, że widziano ją na takim przedstawieniu, może nareszcie pojmie, że ona wcale nie jest takim niewiniąt­kiem, za jakie ją uważa.

Starannie wygładziła szarą kraciastą spódnicę i popra­wiła schludny kok. Wiedziała, że długie i gęste kasztano­we włosy są jej największą ozdobą, zwłaszcza gdy nosi je rozpuszczone. Włciwie duże szarobłękitne oczy też nie sąe. Podobnie jak przepiękna, brzoskwiniowa cera i ładnie wykrojone usta. Mimo tych niewątpliwych atutów i tak była święcie przekonana, że bez pełnego makijażu wygląda blado i nieciekawie. Na dodatek biust ma ciut większy, niżby sobie życzyła, a nogi trochę za długie. Jej przyjaciółki są raczej niskie i filigranowe, więc czasem czuła się przy nich jak tyczka. Zdegustowa­na, z niechęcią pomyślała o swojej powierzchowności. Szkoda, że nie jestem niewysoką, zgrabną ślicznotką, westchnęła.

Zresztą, co tam. Ze swoją urodą wygląda na starszą, niż jest, co tego wieczoru będzie na pewno dużym plusem.

Na samą myśl tym, co ją czeka, zalśniły jej oczy. Bo wreszcie cóżego w tym, że dziewczyna chce sobie popatrzeć na występ seksownych tancerzy? Przecież musi jakoś zdobywać doświadczenie. A skoro Calhoun nie pozwala jej spotykać się z chłopakami, którzy wiedzą, w czym rzecz, musi poszukać innych sposobów. Jej troskliwy przybrany brat bardzo pil­nował, by umawiała się wyłącznie z rówieśnikami, a kiedy już któryś po nią przyszedł, Calhoun najpierw długo mu się przyglądał, a potem robił niepotrzebne uwagi o tym, jak często czyści broń, lub dosadnie wyłuszczał, co myśli o seksie przed ślubem. Nic więc dziwnego, że rzadko który chłopak miał ochotę umó­wić się z nią powtórnie.

W lutym wieczory bywają chłodne nawet w połu­dniowym Teksasie. Abby zaczynała marznąć, więc szczelniej otuliła się welwetową kurtką i uśmiechnęła porozumiewawczo do stojącej obok młodej dziewczyny, która podobnie jak ona dygotała z zimna. Kolejka przed Teatrem Wielkim była tego wieczoru wyjątkowo długa. Na nic zdały się liczne protesty oburzonych mieszkań­w Jacobsville, którym nie podobał się pomysł wyko­rzystywania jedynej sceny w mieście do tak frywolnych rozrywek. Ostatecznie obrońcy moralności przycichli, a młode kobiety stawiły sięumnie, by na własne oczy przekonać się, czy olbrzymia popularność tancerzy jest w pni zasłona.

Abby setny raz pomyślała sobie, że gdyby Calhoun zobaczył w tym miejscu, chyba padłby trupem. Blond czupryna stanęłaby mu dęba, a oczy ciskałyby gromy. Za to Justin, jak to Justin, przyjąłby całą sprawę ze stoickim spokojem.

Fizycznie obaj bracia byli do siebie bardzo podobni: ciemnoocy, postawni, dobrze zbudowani. Mimo to Calhoun był znacznie przystojniejszy i weselszy. Małomów­ny Justin lubił samotność i rzadko szukał towarzystwa. Był wyjątkowo uprzejmy i szarmancki wobec kobiet, ale nigdy z żadną się nie umawiał. Całe miasteczko doskona­le wiedziało, dlaczego Justin Ballenger stał się takim odludkiem - wszystko zaczęło się od tego, że kilka lat wcześniej Shelby Jacobs odrzuciła jego oświadczyny, czyli po prostu dała mu kosza.

Działo się to w czasach, gdy Ballengerowie byli biedni jak myszy kościelne. Wprawdzie dzięki zmysłowi do interesów Justina i marketingowym zdolnościom Calhouna zbili wkrótce olbrzymią fortunę na tuczu bydła, ale kiedy Justin uderzał w konkury, był jeszcze bardzo ubogim chłopakiem. Lokalna plotka głosiła, że pochodząca z zamożnej rodziny panna nie widziała w nim odpowiedniego kandydata na męża. Justin prze­łknął odmowę, ale od tamtego czasu bardzo się zmienił. Zamknął się w sobie i zgorzkniał. Abby natomiast zupełnie nie potrafiła zrozumieć, dlaczego osoba tak sympatyczna jak Shelby Jacobs obeszła się ze starszym Ballengerem w taki sposób. Mimo to lubiła ją, podobnie jak jej brata Tylera.

Kiedy stojąca przed nią dziewczyna wreszcie kupiła bilet, Abby z ulgą sięgnęła do kieszeni po pieniądze. Już miała je podać kasjerce, gdy jakaś nieznana siła odciąg­nęła ją brutalnie na bok.

- Nic dziwnego, że ta kurtka wydała mi się znajoma! - Calhoun cedziłowa przez zęby, mierząc ją groźnym wzrokiem. - Jak to dobrze, że zdecydowałem się wracać przez miasto. Gdzie Justin? - warknął. - Wie, że tu jesteś?

- Powiedziałam mu, że idę na wystawę do muzeum - przyznała z rozbrajają szczerością, patrząc Calhounowi odważnie w oczy. Czuła, że płoną jej policzki, ale tak było zawsze, gdy młodszy z braci był blisko.

Mimo wszystko lubiła to uczucie rozkosznego zamętu i cieszyła się, że jest tak blisko niego. Jej radości nie mącił nawet fakt, że jak zwykle jest na nią strasznie zły.

-                     No co? Przecież to jest pewien rodzaj wystawy, prawda? - brona się...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin