Denton Kate - Wybrała miłość.pdf

(657 KB) Pobierz
75173574 UNPDF
KATE DENTON
Wybrała miłość
Harlequin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan * Paryż • Praga • Sofia • Sydney
Sztokholm • Tokio • Warszawa
75173574.001.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Co? Ożeniłeś się?!
Zana siedziała przy telefonie i kurczowo ściskała
w ręku słuchawkę. Nie wierzyła własnym uszom. Słowa
ojca z trudem docierały do jej świadomości.
- Caroline jest oczywiście młodsza ode mnie... To
urocza kobieta. Zobaczysz, że i ty ją pokochasz...
Ta wiadomość do tego stopnia wzburzyła Zanę,
że potrzebowała dłuższej chwili, by oprzytomnieć.
Tymczasem ojciec wyłączył się i w słuchawce był
już tylko sygnał. Odłożyła ją na widełki i ukryła
twarz w dłoniach.
- W co też ten staruszek znowu się wplątał? - jęk­
nęła. Wystarczyło spuścić go na chwilę z oczu, by
Russell Zachary natychmiast napytał sobie jakiejś bie­
dy. Tak było od lat. Prawdę mówiąc borykała się z nim
całe życie: jakby to ona była rodzicem, a on niesfornym
dzieckiem. Zastanawiała się, czy zanim pojedzie do
studia baletowego, nie powinna wpaść do domu i zo­
baczyć, co tam się dzieje. Ale doszła do wniosku, że
skoro Russell wyjechał, to nie ma po co wstępować.
Wściekanie się nic mi nie da... - pomyślała, pod­
nosząc się z fotela. Ojciec już się na pewno nie zmieni.
Mężczyznom koło siedemdziesiątki to się raczej nie
zdarza.
Ale żeby się ożenić? Niczym się nie zdradził. Ani
słowem nie napomknął o tym, że myśli o powtórnym
małżeństwie. Co takiego mogło się wydarzyć w ciągu
tych paru dni, gdy była poza domem? Otworzyła
terminarz z rozkładem swoich zajęć w czerwcu i spraw­
dziła, co robiła w ciągu ostatniego tygodnia. Zaraz...
6
zaraz... W czwartek wieczór była z ojcem na koncercie,
w piątek wyjechała na konkurs baletowy do Jackson
Tego samego dnia wieczorem, a także w sobotę mówiła
z nim przez telefon. W żadnej rozmowie nie wspomniał
o Caroline. A przedtem? Zaczęła się zastanawiać. Była
całkiem pewna, że od kiedy przenieśli się do Natchez,
z ust ojca ani razu nie padło imię Caroline czy jakiejkol­
wiek innej kobiety.
A teraz całkiem niespodzianie oznajmia jej, że się
ożenił. Bez żadnego uprzedzenia, bez przygotowania...
Jak mógł jej to zrobić? Nie powinien był tak postąpić,
choćby przez wzgląd na pamięć matki. I jak mógł się
spodziewać, że Zana przyjmie tę wiadomość z zadowo­
leniem. Przecież nawet rok nie minął od śmierci matki.
Szybko się pocieszył... Ciekawe skąd on wytrzasnął tę
swoją żonę? Gdy go o to spytała, Russell zbył ją
zdawkową uwagą o jakichś swoich spacerach. Zana
była jednak głęboko przekonana, że okoliczności, które
skłoniły go do zawarcia małżeństwa, musiały być
znacznie poważniejszej natury. Nie sposób było uwie­
rzyć, że się przypadkowo spotkali na spacerze.
Już za dziesięć minut zaczynała następną lekcję, nie
miała więc dużo czasu, by się uspokoić i wziąć w garść.
Z trudem udało jej się skupić uwagę na nowych
krokach baletowych, które należało dziś pokazać
uczennicom Automatycznie zleciła dziewczynkom ćwi­
czenia na rozgrzewkę. Przeszły gładko: te dzieci były
za małe, by zauważyć roztargnienie nauczycielki.
Zana była średniego wzrostu; przewyższała swoje
uczennice co najmniej o dwie głowy. Miała gibką kibić
tancerki i cerę tak jasną, że niemal przezroczystą. Tego
dnia nosiła różowy obcisły trykot, krótką spódniczkę
z żorżety i różowe rajstopy, które podkreślały piękną
linię jej nóg. Przypominała figurynkę, obracającą się na
wieczku pudełka z pozytywką.
Nikt nie domyśliłby się, że rajstopy przykrywają
brzydką bliznę, przecinającą jej lewe kolano, a malutki
znak na skroni jest jedynym widocznym śladem po
7
urazach, jakich doznała w wypadku samochodowym
Ale te zewnętrzne blizny były bez znaczenia. O wiele
gorsze pozostały na jej zranionej duszy.
By ulżyć nogom, Zana oparła się jedną ręką o fotel
i z tej pozycji obserwowała ćwiczenia swoich uczennic
przy drążku. Kolano bolało ją dziś bardziej niż zwykle.
To pewnie stres w połączeniu ze złą pogodą - powie­
działa sobie. W drodze do studia widziała gromadzące
się na niebie złowróżbne chmury, ale ponieważ tutaj
nie było okna, nie miała możliwości sprawdzenia, co
się teraz dzieje na dworze. Ból w kolanie mówił jej, że
z pewnością leje. Będzie szczęśliwa, gdy lekcja się
skończy, a ona wróci do domu, wysoko ułoży nogę
i poleży tak, póki ból nie przejdzie.
Kulejąc podeszła do magnetofonu i puściła taśmę.
Rozległy się dźwięki „Walca kwiatów" Czajkowskiego.
Wsłuchując się ze wzruszeniem w melodię, na chwilę
przymknęła powieki. Gdy je podniosła, oczy miała
pełne łez. Czajkowski był ulubionym kompozytorem jej
matki. Zawsze z ogromną przyjemnością patrzyła, jak
Zana tańczy do jego muzyki.
Skarciła się w duszy za okazanie słabości. To, że nie
mogła już tańczyć na scenie Czajkowskiego, nie było
dla niej zbyt bolesną stratą. O wiele dotkliwszą była ta,
którą najwidoczniej jej ojciec już przebolał: śmierć
matki. Nie po raz pierwszy i na pewno nie ostatni
poczuła bolesny przypływ niechęci do ojca. Bardzo go
kochała, ale Russell Zachary był czasem niezwykle
irytujący...
Znów skupiła uwagę na ośmiu tańczących dziew­
czynkach. To były jej najmłodsze uczennice: nie miały
jeszcze sześciu lat. Stały szeregiem, odwrócone tyłem
do lustra. W różowych trykotach, rajstopach i balet-
kach wyglądały jak miniaturowe kopie Zany. Tyle że
jedwabiste włosy Zany sięgały jej do pasa i były
kruczoczarne, zaś warkoczyki dziewczynek miały jaś­
niejsze i bardziej stonowane barwy: jasnoblond, kasz­
tanowe i rudawe.
8
Lekcja miała się już ku końcowi, gdy przez szybę,
dzielącą studio od poczekalni, Zana dostrzegła niezna­
jomego mężczyznę, niecierpliwie chodzącego tam i z po­
wrotem, jak to czynią ojcowie spacerujący pod drzwia­
mi oddziału położniczego w oczekiwaniu na wiadomość
0 urodzeniu dziecka. Kim był ten pan? Zanie wydał się
obcy, choć sądziła, że zna rodziców swoich uczennic.
Wyglądał na okropnie rozwścieczonego.
Może córeczka, będąca jego dumą i radością, nie
otrzymała znaczącej roli podczas ostatniego występu
zespołu? - pomyślała Zana. Tatuś miał pewnie zamiar
czynić jej z tego powodu wymówki. Uczenie dzieci było
wdzięcznym zajęciem, ale miało i swoje ujemne strony.
Po bulwersującej wiadomości od własnego taty, na
pewno niepotrzebne jej było starcie z cudzym ojcem.
Kimkolwiek był ten pan, widać było, że wzbudził
zainteresowanie czekających na swoje dzieci pań. Mat­
ka małej Mindy przerwała nawet robotę na drutach
I bezwstydnie mu się przyglądała, a matka Sary przy­
słoniła usta ręką i szeptała coś do ucha matce Lizy.
Natchez nie było wielką metropolią. Większość rodzi­
ców znała się, a nawet przyjaźniła ze sobą. Nikt jednak
nie znał nowo przybyłego mężczyzny.
Zana, mimo iż cały czas czuła na sobie spojrzenie
nieznajomego, postanowiła kontynuować zajęcia jak
gdyby nigdy nic.
- Proszę się ustawić w pozycji pierwszej - zleciła
dziewczynkom. Ramiona dzieci uniosły się, tworząc
nad głowami owal, a ich małe stopki ustawiły się
w kształcie szeroko rozwartej litery „V". Zana starała
się usilnie skoncentrować na lekcji i nie zwracać uwagi
na obcego.
Nakazując uczennicom przyjęcie drugiej pozycji,
machinalnie spojrzała w szybę i spotkała jego wzrok.
Zauważyła, że nerwowo uderza paznokciem o szkło
zegarka, jakby dając jej znać, że powinna się po­
śpieszyć. O nie! - pomyślała. „Pan Niecierpliwy" będzie
musiał poczekać. Ona tu pracuje i nie ma najmniejszego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin