Krentz Jayne Ann - Szansa życia.pdf

(525 KB) Pobierz
255509528 UNPDF
JAYNE ANN KRENTZ
SZANSA ŻYCIA
ROZDZIAŁ 1
Ostatnie tygodnie nauczyły Rachel Wilder, że zemsta jest dziwną, wypalającą
namiętnością. Podstępną i przebiegłą. Nie wybucha nagle, lecz nachodzi człowieka niczym
uporczywa myśl lub nieuświadomione pragnienie, które nie opuszcza nas nawet wtedy, kiedy
mówimy sobie, że nie możemy go spełnić. Kryje się w zakamarku duszy, karmiąc się
frustracją i złością, aż wypiera wszystko inne, by stać się najważniejszą.
Rachel ku swojemu zaskoczeniu odkryła ze smutkiem, że nie upłynęło wiele czasu, a
jej chęć zemsty zdominowała nie tylko wszelkie cieplejsze uczucia, ale i zdrowy rozsądek.
Albowiem tylko zanik zdrowego rozsądku mógł tłumaczyć jej obecność tutaj, w
górzystej wiosce u stóp kalifornijskiej części Sierra Nevada. Musiała być tak szalona jak ci
poszukiwacze złota, którzy ściągali tu niegdyś tłumnie zwabieni mirażem łatwego zarobku.
Szanse dopełnienia zemsty na człowieku, który tak okrutnie skrzywdził jej przyrodnią siostrę,
prawdopodobnie były takie same jak trafienie na żyłę złota. Mniej więcej jeden do miliona.
Musiała jednak spróbować. Nawyk chronienia Gail Vaughan był w niej zbyt silnie
zakorzeniony, żeby mogła zignorować całą sprawę. Gail zawsze była, według słów swojej
matki, bardzo delikatnym, kruchym stworzeniem, a już szczególnie po śmierci ojca, którego
straciła we wczesnym dzieciństwie.
Kiedy jej matka wyszła powtórnie za mąż za owdowiałego ojca Rachel i obie z córką
zamieszkały w rodzinnym domu Wilderów, Rachel z radością przyjęła na siebie obowiązek
opieki nad przyrodnią siostrą. Chronienie Gail szybko przerodziło się u niej w nawyk i choć
Rachel zdawała sobie sprawę, że ta nadopiekuńczość rozpuściła jej siostrzyczkę, nie potrafiła
się z niej wyzwolić.
Gail wyrosła na piękną młodą kobietę, świadomą uroku swojej wzruszającej
bezradności i używającą go bez skrupułów dla zyskania przychylności j sympatii otoczenia.
Rachel podejrzewała niekiedy, że Gail chętnie korzysta z luksusu, jaki daje jej możliwość
zrzucenia na kogoś ciężaru odpowiedzialności. Niepokoiło ją, że siostra zbyt często odwołuje
się do jej pomocy, nie chcąc samodzielnie rozwiązywać swoich problemów.
Na szczęście dla Gail, Rachel była bardzo odpowiedzialna i poczucie obowiązku
zawsze przeważało u niej w momentach zwątpienia, popychając ją do walki w imieniu
młodszej siostry. Czasami wychodziła z tych walk zwycięsko, czasami je przegrywała, ale
nigdy przed żadną się nie uchyliła. Dziś czekała ją kolejna.
Ujrzała dom za ostatnim zakrętem na wąskiej, górskiej drodze. To musiało być tu. To,
co widziała, w pełni odpowiadało opisowi, który kilka kilometrów wcześniej podał jej
pracownik stacji benzynowej.
- Nie może go pani przegapić - zapewnił ją wesoło. - Nazywają go Ostatnią Szansą,
został postawiony przez starego poszukiwacza złota o nazwisku Chance, jednego z tych
niewielu, którzy rzeczywiście zdobyli tu fortunę na początku zeszłego stulecia. Od tamtej
pory przez cały czas był w rękach rodziny Chance'ów, ale rzadko ktoś w nim mieszkał.
Przyjeżdżali tu tylko od czasu do czasu. A teraz od lat stoi pusty. Nikt o niego nie dba i
wszystko się tam wali. Kiedy byłem dzieckiem, udawaliśmy z kolegami, że w nim straszy.
Rzeczywiście, stoi na zupełnym pustkowiu i wygląda trochę jak z opowieści o duchach.
Pamiętam jedną noc, kiedy... - urwał i uśmiechnął się tajemniczo. - Nieważne. Próbowaliśmy
sobie napędzić stracha i to się nam udało.
- Czy może mi pan powiedzieć, jak tam dojechać?
- Oczywiście. Dom stoi samiuteńki na końcu wąskiej drogi. Musi pani uważać, żeby
nie przegapić miejsca, w którym trzeba zjechać z szosy. Nic ma drogowskazu. Dom jest
piętrowy z dziwacznymi wieżyczkami, stromym dachem i śmiesznymi oknami. Na parterze
opasuje go wielka, stara weranda, a na piętrze przyczepionych jest kilka balkoników, z
których kiedy byłem tam po raz ostatni, parę, wyglądało tak, jakby w każdej chwili miały się
zawalić. Jak już mówiłem, przez lata nikt się tym domem nie zajmował. Przynajmniej do
czasu, kiedy kilka tygodni temu wprowadził się ten facet. Słyszałem, że to jeden z Chance'ów.
Pewnie dostał dom w spadku i postanowił coś z nim zrobić. Nie wydaje mi się, żeby ta rudera
warta była zachodu. Gdybym był na jego miejscu, wystawiłbym ją na sprzedaż.
Rachel podziękowała mu za wskazówki. Trzykrotnie pomyliła zjazdy z szosy, ale
wreszcie odnalazła właściwą drogę, która pnąc się po zboczu wzgórza, prowadziła do starego
domu.
Kiedy wjechała na wysypany żwirem podjazd, zrozumiała, co miał na myśli
pracownik stacji, mówiąc, że domostwo wygląda jak z opowieści o duchach. Była to
najbardziej kiczowata budowla, jaką kiedykolwiek widziała. Poszukiwacz złota może był na
tyle bogaty, żeby wznieść dom na miarę swoich wyobrażeń, ale jego gust z pewnością nie
należał do najlepszych.
Dom stal samotnie na wzgórzu otoczony ogromnymi drzewami. Była to jedyna
siedziba ludzka w promieniu kilometrów. Rachel opuściła szybę samochodu. Szept
jesiennego wiatru spotęgował wrażenie samotności i odosobnienia. Przebiegł ją zimny
dreszcz.
Zwolniła. Przed domem stał zakurzony chevrolet, ale poza tym ani śladu żywego
ducha. Zgasiła silnik i przez dłuższą chwilę siedziała za kierownicą, oglądając dziwaczne
domostwo i zastanawiając się, co zrobić teraz, kiedy już wytropiła jaskinię Abrahama
Chance'a.
Dotarcie tutaj wymagało od niej sporo wysiłku. Żeby wyśledzić swoją zwierzynę,
musiała wziąć urlop, a teraz, kiedy jej ofiara była prawie w zasięgu strzału, nie wiedziała, jaki
ma wykonać następny ruch.
Takie niezdecydowanie nie leżało w jej charakterze. Była pewną siebie
trzydziestoletnią kobietą na kierowniczym stanowisku. Ciężko pracowała na pozycję starszej
planistki w dziale analiz jednego z poważnych przedsiębiorstw produkcyjnych w San
Francisco, gdzie ceniono ją za sprawność i duże umiejętności. „Rachel Wilder zawsze dobrze
wywiązuje się z powierzonych jej obowiązków", tak napisał o niej szef w ostatniej opinii na
temat jej pracy.
Ale Rachel Wilder nigdy przedtem nie szykowała się do zemsty, nigdy też nie stawiła
czoła komuś takiemu jak Abraham Chance. Ktoś powinien dać mu nauczkę, pokazać, że nie
może bezkarnie niszczyć życia innych.
Otworzyła drzwiczki i wysiadła, nie przestając rozmyślać o tym, jaką przyjąć taktykę.
Podczas długiej jazdy z San Francisco przeanalizowała wszystkie możliwości, począwszy od
groźby podania Chance'a do sądu, aż po opublikowanie całej sprawy w gazetach. Niestety,
żadne z tych posunięć nie dawało nadziei na uzyskanie satysfakcji, a większość jeszcze
bardziej upokorzyłaby jej siostrę, wystarczająco już skrzywdzoną przez Abrahama Chance'a.
Zatrzasnęła drzwiczki toyoty i stanęła obok. Chroniąc się przed chłodnym powiewem
górskiego powietrza, skrzyżowała ramiona. Wiatr targał jej błyszczące, złocistobrązowe
włosy opadające miękkimi falami po obu stronach policzków. Niebo zasnuły chmury.
Zbierało się na deszcz. Będzie musiała wrócić do motelu, nim zacznie się burza. Stara, wąska
droga, którą tu przyjechała, po deszczu z pewnością zamieni się w błotnisty potok.
Nie zauważyła ani nie usłyszała mężczyzny, który patrzył na nią z wysoka, stojąc na
dachu werandy na lekko rozstawionych nogach. W jednej ręce trzymał młotek, w drugiej
kawałek deski. Najwidoczniej reperował dach. Doszedł ją oschły, lodowaty głos, w którym
pobrzmiewało zniecierpliwienie i poirytowanie, ale i lekkie zdziwienie.
- Najwyższy czas, żeby się pani zjawiła. Położyłem już krzyżyk na tej całej agencji.
Mam nadzieję, że nie jest pani znerwicowaną histeryczką jak poprzednia gospodyni, którą mi
tu przysłali. Nie mam czasu na zajmowanie się roztrzęsionymi, wystraszonymi kobietami.
Potrzebuję kogoś, kto umie porządnie pracować.
Na dźwięk tego głosu Rachel szybko uniosła głowę. To był Abraham Chance. To
musiał być on. Nawet bez niezbornego i chaotycznego opisu przyrodniej siostry z łatwością
by go rozpoznała. Posępne, zdecydowane, ostre rysy twarzy, szczupłe, mocne ciało i
jasnoszare oczy. Miał około trzydziestu pięciu lat, ale wyglądał na więcej. Może z powodu
pewnej nieokreślonej sztywności sylwetki, Chance rzeczywiście robił wrażenie człowieka tak
bezwzględnego, jak mówiła Gail. Mimo to jego powitanie zbiło Rachel z tropu.
- Wie pan, kim jestem, panie Chance? - spytała lodowato.
Wyraz jego twarzy stał się jeszcze groźniejszy.
- Domyślam się, że jest pani z agencji gospodyń domowych z Sacramento.
Nie czekając na odpowiedź, kucnął na krawędzi dachu i zsunął się w dół. Balansował
przez chwilę na balustradzie, po czym zeskoczył lekko na ziemię i ruszył zdecydowanym
krokiem w jej kierunku.
- Złożyłem zamówienie na kolejną gospodynię, ale wydawało mi się, że mam
niewielkie szanse, żeby kogoś dostać. Kiedy pani Vinson wynosiła się stąd kilka dni temu,
przysięgała, że rozpowie wszystkim o moim paskudnym charakterze. Twierdziła, że nie
nadaję się do roli pracodawcy. Pani Minson miała odwagę myszy i ani krztyny inteligencji
czy charakteru. A do tego wszystkiego nieustannie narzekała. Powiedziałem agencji, że
potrzebuję kogoś na miesiąc, ale ona zachowywała się tak, jakby została zesłana na Syberię.
Wystarczyło, że na nią spojrzałem, a już dostawała drgawek. Mam nadzieję, że pani nie jest
ulepiona z takiej samej gliny.
Rachel wstrzymała oddech. A więc Chance wziął ją za zawodową gospodynię, o którą
zwrócił się do agencji w Sacramento.
- Tak się złożyło, że pani Vinson nie zdążyła mi nic powiedzieć - odparła powoli. -
Dlaczegóż to nie nadaje się pan do roli pracodawcy, panie Chance?
Zatrzymał się tuż przed nią i przeszył ją badawczym wzrokiem. Z bliska robił
naprawdę groźne wrażenie. Miał na sobie jedynie parę zakurzonych dżinsów i zdartych
butów. Dżinsy zwisały mu z bioder, podkreślając smukłą, szczupłą talię. Tors miał nagi i choć
wiał rześki wiaterek, strużki potu spływały mu z szerokich barków, znikając w gęstwinie
kędzierzawych włosów na piersi.
Widać było, że przed jej przyjazdem zajęty był na dachu werandy ciężką pracą
fizyczną. Dłoń zaciśnięta na trzonku młotka była mocna i twarda. Podobne wrażenie robiły
silnie umięśnione ramiona. Rachel musiała stłumić w sobie instynktowne pragnienie cofnięcia
się przed nim. Nigdy wcześniej nie przeciwstawiała się nagiej sile męskiej, W jej świecie taka
siła zwykle ukryta była pod trzyczęściowym garniturem.
- Pani Vinson - wyjaśnił oschle - odeszła stąd w przekonaniu, że jestem
nieuprzejmym, wymagającym, aroganckim, niecierpliwym i, w ogóle, trudnym człowiekiem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin