Lee Rachel - Przebudzenie.pdf

(1297 KB) Pobierz
QPrint
Prolog
Orin Coleridge miaþ przed sobĢ zaledwie pþ roku Ňycia. Nie budziþo to w
nim wiħkszego lħku, byþ jednak coraz bardziej zniecierpliwiony. SzeĻę
miesiħcy to niezbyt dþugo na to, co chciaþ zrobię. Siþy go opuszczaþy, a
uciĢŇliwe leczenie sprawiaþo, Ňe czuþ siħ coraz gorzej.
Baþ siħ tylko tego, Ňe crka mogþaby umrzeę wczeĻniej niŇ on. Widziaþ, jak
caþymi dniami koþysze siħ w fotelu w kĢcie pokoju, ze wzrokiem utkwionym w
jakiĻ punkt za oknem.
Wszystkiemu winien byþ ten czþowiek. Jej mĢŇ. Orin spojrzaþ na swoje
wychudzone, drŇĢce rħce. Gdyby miaþ doĻę siþy, udusiþby chyba Larry'ego
Hausera.
KiedyĻ Ňycie Weroniki byþo jak jasny pþomieı Ļwiecy. Teraz gasþa w
oczach i mimo upþywajĢcych miesiħcy nie okazywaþa chħci powrotu do Ňycia.
Byþa zbyt sþaba. Zbyt apatyczna. Jego rady i perswazja nie odnosiþy skutku,
bo crka w ogle przestaþa siħ odzywaę. W kruczoczarnych wþosach pojawiþo
siħ srebrne pasmo mwiĢce o tym, ile wycierpiaþa. Jak bardzo Larry jĢ
skrzywdziþ.
Orin westchnĢþ ciħŇko, podszedþ do Weroniki i spojrzaþ przez okno. Zalana
sþoıcem ulica przeĻwitywaþa przez liĻcie wiekowego dħbu. Nie dbaþ o to, co siħ
z nim stanie, ale potrzebowaþ wiħcej czasu, by na nowo wykrzesaę iskrħ w
oczach crki. ZnaleŅę sposb, by przywrcię jĢ do Ňycia, zanim sam rozstanie
siħ ze swoim.
Kiedy dotknĢþ jej ramienia, poczuþ, jak Weronika drgnħþa. Z blem w sercu
cofnĢþ rħkħ.
Musi byę jakaĻ droga, by do niej dotrzeę, pomyĻlaþ, a þzy napþynħþy mu do
oczu. By dotrzeę do jego maþej dziewczynki, ktra kiedyĻ chwytaþa Ňycie
peþnymi garĻciami, ciekawa Ļwiata, ŇĢdna wraŇeı. By dotrzeę do kobiety, ktra
poszþa w jego Ļlady i zostaþa wykþadowcĢ archeologii.
Miaþ tak wiele wspomnieı zwiĢzanych z niĢ, wspomnieı peþnych Ňycia i
blasku. Z czasw gdy stawiaþa pierwsze kroki i kiedy przyszþa do niego z
bþyszczĢcymi oczami, pokazujĢc pierwszĢ opublikowanĢ pracħ. Taka kobieta
nie moŇe przecieŇ odejĻę na zawsze!
Musi byę jakiĻ klucz do bramy milczenia i rozpaczy, za ktrĢ siħ skryþa.
Musi byę sposb, by na nowo rozpalię w niej Ňycie.
Poczuþ powracajĢcĢ falħ Ňalu. PrzymknĢþ oczy i sprbowaþ zebraę myĻli.
I wtedy, ku swemu zdziwieniu, po raz pierwszy od dwudziestu piħciu lat
usþyszaþ swojĢ nieŇyjĢcĢ Ňonħ. Jej gþos zdawaþ unosię siħ w powietrzu, wibrujĢc
tĢ samĢ melodyjnoĻciĢ, ktra tak go oczarowaþa od pierwszego spotkania.
- Maska Matki Burz.
Przeszyþ go dreszcz, kiedy uĻwiadomiþ sobie, jak bardzo skomplikowaþo siħ
jego Ňycie przez tħ maskħ. Nie mgþ spokojnie patrzeę, jak crka powoli gaĻnie
i traci chħę do Ňycia, ale musiaþ zadaę sobie pytanie, czy gdyby ona z kolei
rozpoczħþa poszukiwania, nie zapþaciþaby jeszcze wyŇszej ceny.
OdpowiedŅ byþa prosta. Miaþ nadziejħ, Ňe maska przywrci crkħ do Ňycia
nie po to tylko, by pŅniej odebraę je na zawsze. Byþ jednak przekonany, Ňe
Ļmierę Ňony nie byþa przypadkowa. Ilekroę o tym pomyĻlaþ, ogarniaþa go fala
blu i zþoĻci.
I strachu.
Rozdziaþ 1
Dugan Gallagher siedziaþ w maþym, zagraconym biurze z nogami na
biurku, lekko odchylony do tyþu, tak by mgþ widzieę port.
Miaþ na sobie roboczĢ koszulħ i spodnie khaki na szelkach - ubieraþ siħ tak,
odkĢd porzuciþ pracħ maklera gieþdowego przed dziesiħcioma laty. Jednym z
przywilejw wþaĻciciela firmy byþo to, Ňe sam decydowaþ, w czym chodzi. A
poza tym byþ przecieŇ w Key West. Tutaj nawet prawnicy nosili sportowe
ubrania, trzymajĢc garnitury w biurach na wypadek, gdyby musieli pokazaę siħ
w sĢdzie.
ObserwujĢc jak áPanna Wodna" wychodzi w morze, peþna turystw
marzĢcych o nurkowaniu w pobliŇu wrakw, czuþ siħ znakomicie. Dzisiaj
zjawili siħ jego wszyscy kapitanowie i instruktorzy, co oznaczaþo, Ňe on, Dugan
Gallagher, nie musiaþ wchodzię do wody. Bardzo mu to odpowiadaþo. Nie miaþ
nic przeciwko temu, by mieszkaę na wyspie, mieę biuro w porcie i utrzymywaę
siħ z wynajmu þodzi. Nie znosiþ jednak zanurzaę siħ w wodzie. I kropka. Jedyny
kontakt z wodĢ, jaki naprawdħ lubiþ, to prysznic.
Lubiþ takŇe zaszywaę siħ w swoim ciasnym biurze z dala od turystw. Co
za ironia losu - oto prowadzi firmħ turystycznĢ, organizuje nurkowanie,
nienawidzĢc i wody, i turystw. CŇ, jakkolwiek na to by nie patrzeę, Ňycie
czħsto pþata figle. To, Ňe nie musiaþ nigdy wiħcej zawiĢzywaę krawata,
rekompensowaþo mu wszystkie inne uciĢŇliwoĻci.
áPanna Wodna" - doĻę banalna nazwa, ale w koıcu to biznes, a nie konkurs
na oryginalnoĻę - opuĻciþa port i odpþywaþa w dal z drogocennym þadunkiem
turystw i butli ze sprħŇonym powietrzem. Z doĻwiadczenia wiedziaþ, Ňe pokþad
rozbrzmiewaþ podekscytowanymi rozmowami i Ļmiechem, a Jill, instruktorka,
podgrzewaþa nastrj wþasnym entuzjazmem.
JuŇ chciaþ parsknĢę kpiĢco, kiedy uprzytomniþ sobie, Ňe nie powinien do
tego, co robi, podchodzię cynicznie. To przecieŇ tylko rodzaj przedstawienia.
Nurkowie, ktrzy zajmowali siħ turystami, nie szarŇowali, pamiħtajĢc, Ňe
sĢ za nich odpowiedzialni. O ile on mgþ byę juŇ znudzony nurkowaniem i
penetrowaniem wrakw, to jego klienci na pewno nie. Powinien o tym
pamiħtaę.
Poza tym ta robota byþa lepsza od codziennoĻci Wall Street. Niestety, byþa
rwnieŇ bardziej absorbujĢca, niŇ sobie wyobraŇaþ, kiedy dziesiħę lat wczeĻniej
porzucaþ gieþdħ, by wieĻę Ňycie plaŇowego bumelanta. Tymczasem wylĢdowaþ
jako wþaĻciciel podupadajĢcej firmy, ktrĢ przeksztaþciþ w caþkiem dobrze
prosperujĢcy interes.
Z drugiej strony, nic nie mogþoby mu zastĢpię widoku portu, leniwych
przechadzek po mieĻcie i uliczek tħtniĢcych nocnym Ňyciem. Tak wiħc zostaþ
bumelantem zarabiajĢcym pieniĢdze. Nie miaþ wyrzutw sumienia i nie musiaþ
bię siħ w piersi.
Rozlegþo siħ pukanie do drzwi i Ginny, jego sekretarka, ktra odwalaþa za
niego wiħkszoĻę papierkowej roboty, zajrzaþa do Ļrodka.
- Szefie, jacyĻ ludzie chcĢ siħ z panem widzieę.
Nawet nie odwrciþ gþowy wpatrzony w maszt wypþywajĢcej z doku þodzi.
MoŇe nadszedþ czas, Ňeby wybraę siħ na áMandolinie" w naprawdħ dþugi rejs
po karaibskich wodach. MoŇe nawet na dwa tygodnie...
- Jestem zajħty - odpowiedziaþ.
- WþaĻnie widzħ. Kiedy pan skoıczy rozmyĻlania o pħpku Ļwiata, moŇe
pan z nimi porozmawia. Wspomnieli o dþuŇszym czarterze.
Sprawa go zainteresowaþa, chociaŇ nie chciaþ tego okazaę.
- Tak? Na dwa dni?
- Nie sĢdzħ, chodzi o parħ miesiħcy.
JuŇ miaþ zamiar odmwię, lecz coĻ go powstrzymaþo. Odwrciþ siħ i
spojrzaþ na Ginny, rudowþosĢ dziewczynħ po trzydziestce. Do niedawna caþe
dnie spħdzaþa na plaŇy, nie stroniĢc od narkotykw. Ale pewnego dnia ocknħþa
siħ i uĻwiadomiþa sobie, Ňe jej chþopak wykorzystywaþ jĢ, wyciĢgaþ od niej
ostatnie pieniĢdze i niszczyþ kokainĢ. Rzuciþa wiħc chþopaka, naþg i rozejrzaþa
siħ za pracĢ. Dugan nigdy nie Ňaþowaþ, Ňe jĢ zatrudniþ.
- No dobrze - powiedziaþ.
- Co dobrze? Mam wynajĢę im þdŅ? WpuĻcię ich tu? Kazaę zaczekaę?
Poleganie na Ginny wystawiaþo go na ciħŇkĢ prbħ. ChociaŇ nigdy nie Ňaþowaþ,
Ňe jĢ zatrudniþ, czasem bywaþa prawdziwym cierniem w jego usþanym rŇami
Ňyciu.
- PoproĻ ich.
I powrciþ do kontemplacji pħpka Ļwiata - a dokþadnie, masztu
odpþywajĢcej Ňaglwki. Dla Dugana Ňeglowanie rzeczywiĻcie byþo pħpkiem
jego wþasnego wszechĻwiata. Nie znosiþ zanurzaę siħ w wodzie, ale uwielbiaþ
Ňeglowaę.
Usþyszaþ, Ňe otwierajĢ siħ drzwi. Odwrciþ gþowħ i spojrzaþ na
wchodzĢcych. Pierwszy wszedþ starszy mħŇczyzna, wspierajĢc siħ na lasce. Nie
trzeba byþo byę lekarzem, by dostrzec objawy raka. WyglĢdaþ jak chorzy na
AIDS, ktrych widywaþ na ulicach Key West.
Ale jego oczy wciĢŇ byþy peþne Ňycia i bþħkitu, choę twarz miaþ
wymizerowanĢ, a gþowħ kompletnie þysĢ. Ubrany byþ w codzienny strj koloru
khaki. Dugan uznaþ, Ňe chyba bħdzie mgþ siħ z nim dogadaę - miaþ tylko
nadziejħ, Ňe nie chodziþo mu o rozsypanie jego prochw na morzu. Nienawidziþ
ludzi, ktrzy upierali siħ, Ňeby ich prochy rozsypywaę na morzu. Powd byþ
prosty - kiedy juŇ musiaþ wejĻę do wody, nie chciaþ zastanawiaę siħ, co siħ
moŇe w niej unosię. Nie to, Ňeby byþ przewraŇliwiony. UwaŇaþ tylko, Ňe ciaþo
naleŇy pogrzebaę w ziemi.
Za mħŇczyznĢ staþa mþoda kobieta, okoþo trzydziestki, z olĻniewajĢcymi
Zgłoś jeśli naruszono regulamin