Artykuły Eksplorator.doc

(195 KB) Pobierz
W Kwaterze Hitlera pod Krosnem

W Kwaterze Hitlera pod Krosnem

  Wrzesień 1940 roku przyniósł zasadnicze zmiany dla mieszkańców Stempiny. Cicha, położona w dolinie wioska podkarpacka, wypełniła się terkotem maszyn budowlanych. Od tego momentu wśród mieszkańców zaczęły się dociekania. Jedni przebąkiwali o mającej tu powstać fabryce broni, inni znowu twierdzili, ze będzie to olbrzymie krematorium...

Nikt nie wiedział nic na pewno o właściwym przeznaczeniu rozpoczętej budowy. Bo i skąd? Na teren budowy nie wpuszczano nikogo. Prawo wstępu poza wysokie ogrodzenie z szczelnie zbitych desek, mieli wyłącznie Niemcy, przede wszystkim robotnicy budowlani z firmy „Askania” i ci z formacji SS, którzy doglądali budowy.

U wejścia czuwał wartownik w czarnym mundurze i sprawdzał z niezwykłą drobiazgowością przepustki. Ci z miejscowej ludności, którzy własnymi furmankami wozili żwir lub piasek dojeżdżali tylko do mostu. Dalej konie prowadził Niemiec i dopiero pustą furmankę oddawał właścicielowi. Robotników narodowości nie niemieckiej – Czechów, Polaków, Jugosłowian i Żydów – przeznaczono do budowy dróg dojazdowych, bocznicy kolejowej i do kopania rowów, w których kładziono rury wodociągowe.

Ponoć troska Niemców o zachowanie tajemnicy była tak wielka, że doglądający robót żołnierze SS przy pomocy specjalnych aparatów spryskiwali zieloną farbą każdą wyrzuconą łopatę świeżej ziemi: chodziło o uniemożliwienie ewentualnej obserwacji z powietrza.

Równocześnie z budową postępowało oczyszczanie otaczającego ją terenu. Młodzi chłopcy zabrani do przymusowych robót ogołacali dokładnie okolicę z bujnie rozwiniętego poszycia leśnego, by żadna zbliżając asie żywa istota nie uszła uwagi wartowników.

W miarę postępowania robót zmieniła się sytuacja mieszkańców Stempiny. Najpierw wysiedlono najbliżej zamieszkałych, ale pozwolono jeszcze uprawiać pola położone opodal wznoszonej budowy. Prawo wstępu na ten teren mieli posiadacze przepustek, które co miesiąc w innym kolorze otrzymywali od hauptmanna. Przepustka uprawniała do przebywania na polu w ciągu kilku godzin dziennie (od 8 rano do 16).

Ale i to się skończyło. Po zebraniu plonów w 1941 roku wszyscy musieli pożegnać się ze swymi gospodarstwami. Okolicę obsadzono czołgami i artylerią przeciwlotniczą. Domy gospodarzy Stempiny zamieniono na koszary dla żołnierzy, którzy potrójnym kordonem otoczyli tajemnicza budowlę. Wreszcie w 1942 roku zakończono roboty.

W tym okresie do Stempiny najechała niezliczona ilość wojska, wydano ostre zarządzenia o zaciemnianiu okien od strony torów. Ludność spędzano do piwnic. Całą trasę wzdłuż toru kolejowego biegnącego z Krosna do Stempiny obsadzono wojskiem. SS-mani rozstawieni co kilka metrów strzelali bez pardonu do każdego kto przekroczył zakaz. Jeden z bardziej nerwowych wartowników wypruł całą serię z automatu w okno, na którym stał słój z sokiem, dopatrując się w jego kształtach głowy niepowołanego obserwatora...

Teraz wreszcie domyślano się co to była za budowa: znalazła się tu jedna z kwater Fuhrera III Rzeszy. Dość często przebywał Hitler w stempińskiej kwaterze. Przyjeżdżał tu z lotniska w Krośnie, różnymi środkami lokomocji. Raz pociągiem, kiedy indziej znów dobrze znanym ze zdjęć opancerzonym Mercedesem. Tu, w małej wioszczynie województwa rzeszowskiego odbywały się spotkania Hitlera z przywódcami kolaborujących rządów, z Horthym, Antonescu. Tu, w Stempinie odbywały się zjazdy generałów i feldmarszałków Wehrmachtu.

A także spotkanie Hitlera z Mussolinim i ministrem spraw zagranicznych faszystowskich Włoch, Ciano. Przybył wówczas również szef generalnej guberni – Frank. Jak opowiadają świadkowie, w jeden z sierpniowych dni, nadjechał pociąg składający się z salonek, a za nim drugi pełen rozśpiewanych Niemców. Spotkanie odbyło się w wiejskiej chacie, odległej o 20 metrów od bunkra. Chałupa ta została gruntownie przerobiona i dostosowana do wymogów chwili. Babcia Bronisława Kuternoga, która mieszka tu obecnie z córką i wnuczką nie może do dziś przyzwyczaić się do boazerii i dębowego parkietu. Ani do dziury w kuchennej podłodze – pozostałości łazienki i kanalizacji. Te założone przez Niemców instalacje zniszczono w czasie działań wojennych. Pani Kuternoga opowiada, jak to Niemcy przed laty zdjęli dachówkę i pokryli chatę gontem malowanym w esy floresy zielona farba. Teraz z farby nie pozostało już nic, gonty gniją i w słotne dni woda ciecze na strych. Nie pozostało śladu z urządzeń centralnego ogrzewania i oświetlenia elektrycznego.

Świadectwem tamtych dni jest jedynie betonowy tunel, który wnika w podnóża stoku, zwanego przez mieszkańców Hełmem. Długi na 500 metrów i wysoki na 12 metrów. Grube ściany z żelazo-betonu miały chronić od ewentualnych nalotów najcięższego lotnictwa bombowego. Z zewnątrz w czasie wojny tunel starannie zamaskowany specjalnie rozpiętą siatką z rozrzuconymi na niej wiórami, pomalowanymi odpowiednia farbą i mającymi imitować trawę i liście drzew. Drzewa po przeciwnej stronie lasu, gdzie rozciągała się malownicza łączka, przywieziono wraz z korzeniami i ziemią w żelaznych koszach z odległej o kilkadziesiąt kilometrów Łętowni.

O wszystkim tym słuchamy ciekawie. Obecny magazynier, pan Roman Mendelowski, jest doskonałym przewodnikiem wycieczek po tym obiekcie. W czasie wędrówki po mrocznych kazamatach dowiadujemy się, ze tunel naziemny jest tylko częścią całej budowli. Do niego wjeżdżał cały pociąg. Ludzi natomiast lokowano w bocznych pomieszczeniach, położonych pod ziemią. Podobno korytarze te ciągną się na kilkanaście metrów w głąb ziemi. Teraz jednak do znacznej ich części żadnego dostępu nie ma. Niemcy likwidując kwaterę przerwali zapory i śluzy ujmujące wodę potoku biegnącego z góry i ta zalała wszystko.

Całe to podziemne państwo było świetnie wyposażone w niezbędne urządzenia. A więc w urządzenia klimatyzacyjne, centralne ogrzewaniem no i oczywiście światło elektryczne. Samą elektrownię zbudowano w pobliżu głównego tunelu i wyposażono w nowoczesne maszyny. Stąd też łączył ze światem Fuhrera podczas pobytu w kwaterze, 200 żyłowy kabel, którego cześć wraz z innymi urządzeniami roznieśli po świecie ludzie, zaraz po zakończeniu działań wojennych. Uległy zniszczeniu nawet stalowe drzwi wmurowane gęsto w licznych korytarzach. Rozebrano również tor kolejowy, tak że z kwatery szaleńczego Fuhrera pozostało tylko to, czego nie dało się już ruszyć.

Przed rokiem stempińskiej kwaterze Hitlera wyznaczono nową rolę. Po dorobieniu drzwi służy ona za magazyny rzeszowskiej Centrali Rybnej. Stąd właśnie przed każdymi świętami wędrują do wielu miast polskich, świetnie zakonserwowane solone śledzie.

 Jerzy Olszewski, Przemysław Marcisz

"Przekrój" nr 687, 08.06.1958

Zwierzenia starego majora (Zagadkowych podziemi ciąg dalszy) - cz.I

  W nr 5 (213) „TW” z 13-14 lutego 1959 roku ukazał się ostatni odcinek dotyczący ‘Zagadkowych podziemi”. Temat ten był przez nas omawiany z różnych stron. Reportaże interesowały naszych czytelników o czym świadczą liczne list jakie wpłynęły do redakcji. Po opublikowaniu materiałów zgłosili się także i ci, którzy kiedyś, w przeszłości, mieli coś wspólnego z tymi podziemiami. Przede wszystkim byli to robotnicy i więźniowie zatrudnieni przy drążeniu podziemnych tuneli. Tematem tym zainteresowało się także „Polskie Radio” i popularny tygodnik „Świat” przysyłając do naszej redakcji specjalnych wysłanników. Znamiennym jest jednak, że po ukazaniu się całego reportażu nie zgłosił się do nas nikt z tzw. Czynników oficjalnych. Nikt nie zabrał głosu. Po prostu sprawę podziemi traktowano (i nadal się traktuje) jako coś nieistniejącego. Czynniki gospodarcze nie zareagowały na nasz apel umieszczony w ostatnim odcinku. Nie wszczął również żadnych kroków w tej sprawie, jako najbardziej zainteresowany, Związek Bojowników o Wolność i Demokrację, a szkoda...

Autor zdawał sobie sprawę, że działając na własną rękę nie będzie mógł wszystkiego rozwikłać. Nie będzie mógł przekazać obiektywnej relacji. Dlatego też parę razy zwracał się o pomoc do tych osób, które mogłyby coś powiedzieć i rzucić nieco światła na sprawę podziemi. To co napisałem poprzednio było nieco przejaskrawione. Korzystałem bowiem z pomocy ludzi dobrej woli, z przypadkowych informacji, częstokroć wyolbrzymionych, a nawet fałszywych. Mimo to trafiłem i wreszcie znalazłem to co było głównym bodźcem do napisania reportaży. Poszukiwania za prawdą trwały bez mała cały rok. Przez ten czas kilkakrotnie odwiedziłem szereg miejscowości na Dolnym Śląsku, Opolszczyźnie i w Zielonogórskim. Pytałem notowałem i wreszcie trafiłem... Gdzieś w małym miasteczku na Opolszczyźnie, który dużo wie...

Jest to starszy pan, który był odpowiedzialny za całość prac budowlanych na terenie budowy fortyfikacji „Wału Atlantyckiego”, wyrzutni rakietowych, głównej Kwatery Hitlera w Kętrzynie oraz budowy nowej kwatery w okolicach Wałbrzycha.

Jakie było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że ów pan jest obecnie inżynierem, głównym energetykiem w jednym z dużych zakładów przemysłowych. Dziś liczy sobie 65 lat życia. Jest typowym służbistą - „ordnung mus sein”, „Dienst is Dienst”... Przez wiele lat służył w wojsku. Ma ukończone dwa fakultety: Technichchochschule - Berlin i Technischebauhochschule - Wiedeń. Mój informator jest bardzo zręczny w rozmowie, a jednocześnie bardzo ostrożny w zwierzeniach. Języka polskiego nie zna... Ma mocny, świdrujący wzrok. Idąc za nim można od razu poznać, że ma się do czynienia z osobnikiem, który wiele lat ubrany był w mundur wojskowy. Ma świetną pamięć i umie dobrze opowiadać niczym nasz polski gawędziarz...

W okresie I wojny był w wojsku w stopniu leutnanta wojsk technicznych. W ostatniej wojnie nosił mundur majora, ale funkcje które zajmował były ważniejsze niż stopień wojskowy. Jeszcze raz podkreślam ma doskonałą pamięć. Dokładnie pamięta wszystkie daty. Bez zająknienia wymienia wysokość racji żywnościowych jakie pobierali robotnicy i więźniowie pracujący pod ziemią i na powierzchni. Pamięta nazwiska Żydów, którzy w celach samobójczych rzucali się pod koła pociągu. Zna nazwiska osób, które przechowywały zbiegów, dopomagały im w uzyskaniu cywilnego ubrania fałszywych dokumentów. Zna wiele ciekawych szczegółów, ale nie pamięta lub nie chce pamiętać wiele innych istotnych faktów...

Znał osobiście wielu dygnitarzy III Rzeszy. Często bywał w sztabach, gdzie przez jakiś czas był doradcą w sprawach budownictwa fortyfikacyjnego. Jego serdecznym przyjacielem był słynny „lis pustyni”, który tak dobrze dał się poznać Anglikom pod El Alamein w Libii - generał Rommel. Z generałem tym, już po jego powrocie z Afryki wielokrotnie spotykał się na terenie Francji w czasie budowy „Wału Atlantyckiego”.

Nasz informator podaje ciekawy szczegół z ostatnich godzin życia gen. Rommla. Oto w przeddzień tragicznej śmierci generała „nasz starszy pan” pił z nim poważne ilości alkoholu. Rommel miał wtedy mu powiedzieć, że spodziewa się swojej śmierci, że popadł w niełaskę u Fuhrera i jego popleczników. Wiedział, że palny obrony wybrzeża Francji są nierealne w takim opracowaniu na jaki zdecydował się Hitler. Rommel w tej sprawie miał jechać do Hitlera, aby przedstawić osobiście swój strategiczny plan, biegunowo różniący się od planów już zaakceptowanych przez sztab. Jak wiemy gen. Rommel miał wielu przeciwników i nawet był zamieszany w spisek przeciw Hitlerowi. Generał zginął w katastrofie samochodowej...

Jak już wspomnieliśmy, nasz informator, major D.A. (nazwiska z pewnych względów nie podajemy w pełnym brzmieniu) nadzorował budowę najważniejszych fortyfikacji. Jest więc specem wielkiej miary. Jak sam opowiadał przy pracach tych zatrudniony był na zlecenie Luftwaffe. Naczelnym dowódcą był w tym czasie marszałek Hermann Goering. Teren budowy - lotniska: Francja, Niemcy, Belgia, Holandia. Wyrzutnie rakiet na Bałtyku - Rostock, Kilonia, Bremenhaven itd. Przez jakiś czas pracował przy budowie głównej kwatery Hitlera w Kętrzynie.

Po zwycięskiej ofensywie wojsk radzieckich gdy front szybko zbliżał się do granic byłych Prus Wschodnich naczelne dowództwo niemieckich sił zbrojnych zdecydowało przenieść kwaterę Hitlera na inne tereny. Rozważano wiele możliwości ulokowania kwatery. Były różne propozycje, ale wybór jednak padł na okolice Wałbrzycha. Dlaczego?... Podobno zadecydowało położenie geograficzne. Proszę sprawdzić na mapie. Linia prosta przeprowadzona od Przylądka Północnego (Norwegia 25 południk) na wschód od Greenwich do Przylądka Passera (Włochy, Sycylia 15 południk) do miasta Ufy znajdującego się na krańcach Europy przed górami Ural. Jak więc z tego wynika miejsce skrzyżowania się tych dwóch linii prawie idealnie wypada w pobliżu Wałbrzycha.

Biorąc pod uwagę ewentualną inwazję Amerykanów na zachodzie, miejsce to było znacznie oddalone od Atlantyku. Z południa kwaterę broniły liczne pasma górskie a przede wszystkim Alpy. Od neutralnej Szwecji i Bałtyku Niemcy czuli się zabezpieczeni. Nikt nigdy nie przypuszczał, że ze wschodu związek Radziecki przysłowiowy jak mówili Niemcy „kolos na glinianych nogach” - potrafi się nie tylko bohatersko bronić, ale i atakując trafić w samo serce III Rzeszy, do Berlina. Sztab niemiecki widać wszystko przewidywał, ale nie liczył się z wielką zwycięską ofensywą Armii Radzieckiej.

Rok 1943. Wyznaczone miejscowości i okolice w których miały się mieścić betonowe schrony siedziby Hitlera, Goeringa, Himmlera i innych dostojników. Wybór padł na Góry Sowie (Eulen Gebirge). Latem 1943 roku do Walimia, Jugowic, Nowej Rudy, Ludwikowic, Głuszycy, Jedlinki i Wałbrzycha przyjechali niemieccy geolodzy. To oni właśnie ostatecznie orzekli, że Góry Sowie są górami starymi, niepodlegającymi już gwałtownym ruchom tektonicznym.

W październiku tego samego roku nadeszły duże transportu różnego sprzętu budowlanego. Narody podbite dostarczały odpowiedniej siły roboczej. Specjalistów od podziemnych tuneli i betonowych budowli sprowadzono z Włoch, Francji, Norwegii, Austrii i naturalnie z Niemiec. Fachowcy ci to długoletni pracownicy zatrudnieni przy budowie osławionej „Linii Zygfryda” (niemiecki odpowiednik francuskiej Linii Maginota), Wału Atlantyckiego, kwatery w Berchtesgaden, Kętrzynie i innych tego typu umocnieniach.

„Nasz” major A.D. przyjechał do Walimia wprost z Cherbourga gdzie nadzorował budowę ostatnich umocnień Wału. Oddelegowany został po to, aby „zrobić porządek na tej baustelli” (w Walimiu dop. BM). Tak mieli się wyrazić jego zwierzchnicy. A trzeba tu powiedzieć, że na budowach tych panowała korupcja a kradzież materiałów i artykułów żywnościowych był na porządku dziennym. O tym jednak napiszemy w następnych odcinkach.

W tym czasie (jesień 1943 roku) w Jedlinie w pałacu pewnego barona znajdowała się główna siedziba generalnego zarządcy budowy - generała Majera. Tu także, w tej miejscowości, znajdował się obóz dyspozycyjny - rozdzielczy (obok Fabryki Papy) siły roboczej - więźniów i robotników. U była główna baza zaopatrzeniowa, materiałów budowlanych, sprzętu. Tu mieszkali najlepsi różnego rodzaju fachowcy. Stąd kierowali oni byli na poszczególne odcinki robót.

O rozmachu tej kolosalnej inwestycji i tempie tej budowy niech świadczy fakt, że przy drążeniu podziemi pracowały 23 wielkie firmy. Między innymi firmy  (Weiss und Freilag”, dalej „Filip Holzman”, „Dywidag” i inne). Te wszystkie firmy (różnych specjalności) miały do swej dyspozycji 38 tysięcy robotników. Według słów majora A.D. zatrudnionych tu było 18 tys. Żydów, 12 tys. Włochów. Do pozostałej reszty zaliczano Polaków (ale nie Żydów obywateli polskich), Ukraińców, Rosjan i Serbów. Poza Żydami, których przywieziono tu z gett całej podbitej Europy, pozostali robotnicy to byli przeważnie ludzie pochwyceni w ulicznych łapankach. Poza 38 tysiącami więźniów i przymusowych robotników pracował tu liczny nadzór techniczny, administracyjny, brygada Org. Todt oraz około 5 tysięcy wachmanów z oddziałów SS. Ogółem liczba zaangażowanych przy tej gigantycznej budowie ludzi sięgała 50 tys. !

Roboty wykonywano nie tylko ręcznie (tania siła robocza) ale i przy pomocy najnowszych w tym czasie maszyn budowlanych. Wystarczy tu wymienić ogromne agregaty prądotwórcze, potężne kompresory poruszające tysiące pneumatycznych wiertarek drążących skały, elektryczne sprężarki itp., itp.

O niemieckim rozmachu i pośpiechu niech świadczy np. fakt, że normalnie na budowach używa się 300-400 litrowe betoniarki. Przy tej inwestycji używane były betoniarki o pojemności 4 tys. litrów, a więc 10 razy większe niż normalne.

Nasz rozmówca daje nam dalsze szczegóły życia obozowego Żydów i robotników. Największy obóz znajdował się przy kamieniołomach w Głuszycy. Przy stacji kolejowej Głuszyca Górna był obóz liczący około 300 kobiet Żydowskich. One zatrudnione były przy innych pracach... Duży obóz znajdował się w Jugowicach Górnych, następnie w Kolcach (Fabryka Dywanów), Głuszycy Dolnej obok stacji Ludwikowice.

„Kapami’ w tych obozach byli przeważnie sami Żydzi, z czasem Niemcy, kryminaliści. Jak nas poinformował major w Głuszycy Dolnej w obozie kapem był sam rabin. Z zawieruchy wojennej podobno ocalał, a obecnie przebywa w Izraelu. Cieszył się on wielkim uznaniem Żydów jak i Niemców. Ciekawe czy on jeszcze żyje i co myśli o tamtych ponurych latach...

- ... No bo ja liczę na ciebie...

- Masz rację, teraz jest bezkrólewie..

- ... Ja forsę na to dam...

- Nikt nam nic nie zarzuci...

- A na bumachę majesz?

- Wszystko da się załatwić...

- ...Charaszo...

- No to cześć!

- Bądź zdrów. Po pierwszym przyjadę do Otwocka... - Kilkakrotnie podnoszona słuchawka elektroniczna głucho spoczęła na widełkach. Otyły, łysy pan odsapnął z ulgą.

W tydzień później przyjechał do Otwocka. W Łodzi i Warszawie odwiedził kogo należało. Wszystko załatwił po swojej myśli. Przez następne tygodnie „płynęły” wagony z cegłą i z innymi materiałami. W tym czasie (1945-1946) wagony kolejowe podobne były do pełnej, soczystej kiści winogron. Wracały pociągi z uciekinierami, przesiedleńcami, z dziesiątkami tysięcy więźniów obozów koncentracyjnych, obozów pracy. Jeździli i ci drobniejsi szabrownicy. Z torbami pierzyn i innych poniemieckich ciuchów. Tego rodzaju osobnicy stale kursowali po wszystkich niezupełnie jeszcze odbudowanych liniach kolejowych Uganiali za „drobnym” zyskiem. Byli też i inni. Ci co to elegancko ubrani (mimo zniszczeń jakie spowodowała wojna) w lśniących oficerkach jeździli na Ziemie Zachodnie w charakterze różnego rodzaju pełnomocników i zarządców. Ci mieli do swojej dyspozycji wszystko. Urzędowe nominacje, pieczątki, nie rzadko wojskowe auta i eskortę... Nie mały wpływu na ten rodzaj zajęcia miały pieniądze nie zawsze w uczciwy sposób zdobyte w czasie okupacji. Tego rodzaju ludzi często można było spotkać na Dolnym Śląsku. To oni „urzędowali” w poniemieckich majątkach ziemskich. Asystowali ci byli hrabiowie i dziedzice różni znawcy dzieł sztuki przy przekazywaniu tego majątku we właściwe miejsce, przy kupnie cennych obrazów, starodruków, rzeźb, różnych zbiorów muzealnych itp. Skromne płotki przewoziły „ciuchy” - szczupaki zawsze były w porządku. Milicji wystarczyło pokazać w tym czasie urzędowy papierek a samochód szybko mknął do podwarszawskich czy podkrakowskich miejscowości z dobytkiem wartości niejednokrotnie paru milionów złotych. Był też i trzeci typ szabrownika. I właśnie tacy ludzie miedzy innymi trafili w okolice Wałbrzycha... To oni „odkryli” miejsce budowy nowej kwatery Hitlera...

Blisko 25 milionów cegieł zmagazynowane było w Głuszycy, Walimiu, Jugowicach. Ładowano je dzień i noc w tych małych zagubionych wśród Gór Sowich miejscowościach Ładowano nie tylko cegłę, także cement, sprzęt budowlany, żelazo, maszyny, agregaty prądotwórcze itp. Ktoś to wszystko „odkrył”, a ponieważ nasz Zachód w tym czasie był legendarnym Eldorado - płynęła więc złota żyła złotówek i jakże często dolarów do... kieszeni ludzi z inicjatywą. O transport było ciężko, ale cały naród miał za główny cel odbudowę Warszawy i przemysłu. Posła stolica i rosły... prywatne wille w podwarszawskich miejscowościach. A wszystko „szło” pod szyldem: „wszystko dla Warszawy”...

Dziś w lasach spotkać można tylko mizerne resztki zniszczonego materiału budowlanego. To ta resztka bez wartości. Skamieniała resztka z 2,5 miliona ton cementu, na budowę podziemnych schronów w których mieli się ukryć przed nadciągającymi armiami władcy III Rzeszy...

Wrócćmy jednak do wspomnień „starego majora”.

Byl;i tu różni ludzie. Ci co ocaleeli rozjechali się po świecie. Po innych jedynym śladem bytności w tych okolicach stał się cmentarz w Kolcach. Według słów majora spoczywa tam około cztery tysiące Żydów. Zmógł ich nie tylko tyfus, który w ostatnich misiącach przed wyzwoleniem zbierał tu swoje żniowo. Leżą tu również i ci, co z braku sił do pracy i do życia padli pod kijami oprawców spod znaku trupiej czaszki. Cisi, spokojni, nieznani i zapomniani, leżą w wspólnych mogiłach Żyd z Polski obok Żyda z Belgi, Holandii, Norwegii. Mogiłami nikt się obecnie nie opiekuje, a przecież tu leżą męczenn.icy...

„Der Alter Major” wspomina: Dzienne racje żywnościowe dla pracujących pod ziemią były następujące: 600 gram chleba, 150 gram margaryny, 40 gram kiełbasy lub słoniny. Pracujący na powierzchni otrzymywali i połowę mniej. Racje te, jak sam nasz informator mówi, były raczej symboliczne i tylko na papierze... W rzeczywistości więźniowie i robotnicy otrzymywali 50 procent przysługujących im racji. Niemieccy pracownicy kwatermistrzostwa umieli „organizować” żywność dla swoich rodzin i bliskich. Nadużycia były tu na porządku dziennym. Każdy Niemiec, i nie tylko Niemiec, który miał dostęp do magazynów, robił co mógł, aby więźniowie otrzymali jak najmniej jedzenia. Przecież i tak byli skazani na śmierć...

W 1944 roku od Bożego Narodzenia w ogóle zaprzestano wydawać żywność. Jedzono obierki z ziemniaków i inne z trudem zdobywane odpady z kuchni niemieckiej. W tym czasie wybuchła epidemia tyfusu. Ludzie padali jak muchy... Lekarstwa były ale lekarze uważali, że chorym i tak one nie pomogą... Sprzedawano je do prywatnych aptek w Wałbrzychu i Wrocławiu. Nieco porządku zrobiła wrocławska policja, która aresztowała kilku Niemców za kradzież lekarstw i żywności. Nie zrobiono tego bynajmniej z pobudek czysto humanitarnych, by ulżyć i polepszyć życie więźniów, o nie. Tu po prostu chodziło o gwałtowny ubytek sił roboczych. Fronty były coraz bliżej. Mit o „cudownych broniach” stale był na szczęście ludzkości, tylko mitem. Łapanki w podbitych miastach nie dostarczały nowych niewolników, a tu roboty trzeba było jak najszybciej kończyć. Sztab naglił a robotników ubywało. Tylko „zdemoralizowane” jednostki spośród niemieckiego dozoru i administracji obozowej okradały więźniów. To był jawny sabotaż ze strony nieodpowiedzialnych jednostek...

Takie czyny należało karać... I właśnie podobno w tym czasie za podobne czyny, dla przykładu, we Wrocławiu stracono kilku Niemców, korzy sabotowali zarządzenia władz... Nie wiele to jednak pomogło. Jak wspomina major śmiercią głodową od listopada 1944 do wyzwolenia zginęło ponad 3 tysiące ludzi... Gdzie oni są pogrzebani? Major nie wie... Zna tylko cmentarz w Kolcach. A ile mogił kryją narosłe młodą brzózką okolice „baustelli” i obozów? Pamięć majora jest zawodna...

Za to podaje inny szczegół. Żyd nazwiskiem Kalzer w marcu 1945 roku już nie mógł wytrzymać. Dookoła widział śmierć. Nerwowo załamał się. Pewnego dnia rzucił się pod koła przejeżdżającej lokomotywy. Tak jakoś wypadło szczęśliwie czy nieszczęśliwie (któż wtedy wiedział, że będzie jeszcze żył że lokomotywa odtrąciła go nic mu nie robiąc. Wartownicy nic nie zauważyli. Kaizer uciekł z terenu budowy. Schronił się w Walimiu u samotnej Niemki Trafił dość dobrze, gdyż do końca wojny ukrywała go u siebie. Po zakończeniu wojny Kaizer ożenił się ze swoją wybawicielką i wyjechał do Paryża. To był jednak tylko jeden taki szczęśliwy wypadek. Inni więźniowie ginęli pod kijami, na szubienicy, od kul SS-manów bądź sami odbierali sobie życie. Inny Żyd pochodzący z Łodzi - Stainert - jest dobrze znany staremu majorowi. Pamięta, że i ten po wyzwoleniu ożenił się z Niemką, mieszkanką Głuszycy.

Trzeba przyznać, że major sypie nazwiskami ale nie pamięta np. nazwisk lekarzy obozowych, dowódców SS czy nawet członków stu osobowej specjalnej jednostki Abwehry - kontrwywiadu... Wie, że było tu ponad stu wyższych oficerów SS. Nazwisk nie przypomina sobie a przecież prawie każdego dnia kontaktował się z nimi...

Zresztą jak wiemy z doświadczenia pamięć ludzka jest dość dziwna... Przypomina sobie tylko to co jest w danej chwili wygodne dla nas samych...

A oto dalsze szczegóły tej gigantycznej budowy, która miała chronić w ostatniej chwili sztab i wszystkich dostojników hitlerowskich przed bombami. „Wunderwaffe”, po zniszczeniu przez grupę Norwegów fabryki ciężkiej wody jakoś nie mogła przyśpieszyć kontrofensywy niemieckiej na wszystkich frontach. Alianci byli coraz groźniejsi.

Jak już wspomniano, w Górach Sowich miała być główna kwatera Fuhrera. Poszczególne podziemia nie  miały ze sobą połączeń W Kolcach miał być duży dworzec kolejowy. Stąd właśnie doskonale asfaltowane drogi miały prowadzić do poszczególnych fortyfikacji i schronów. Specjalne lotnisko miało być wybudowane w pobliżu Wielkiej Sowy, obok drogi wiodącej z Walimia do Dzierżoniowa. W tym celu wykarczowano tu i zniwelowano las. Cała główna kwatera Hitlera miała znajdować się na powierzchni ziemi pod warstwą półtorametrowej grubości betonu. Szybkobieżne windy z chwilą ogłoszenia alarmu lotniczego miały zjechać wraz z dostojnikami w głąb ziemi. Specjalne pomieszczenia na elektrownie która miała zapewnić stały dopływ prądu. Urządzenia wodociągowe - świeżą wodę. Przed niespodziewanymi atakami samolotów nieprzyjacielskich chronić miały kwaterę Hitlera specjalne stacje radarowe rozmieszczone w promieniu stu kilometrów wokół Walimia i Głuszycy. Szybką łączność z poszczególnymi miastami zapewniały specjalne, posiadające 450 żył, bezpośrednie kable telefoniczne. Takie kable były już ułożone na trasie Głuszyca - Berlin - Warszawa - Praga Czeska - Hamburg - Królewiec - Kętrzyn. Kabel ten układano w wielkiej tajemnicy przed mieszkańcami wsi i miasteczek. Nocami specjalne grupy ludzi (jeden robotnik na jednym metrze bieżącym) kopały rów i układały kabel. Rano na powierzchni nie było nawet śladu z rozkopanej ziemi. Robiono to z typową niemiecką dokładnością, z doskonałą organizacją, z taką samą systematycznością z jaką wyniszczono ludzi z podbitych narodów...

  Ryszard Makowski

Odkrywamy podziemne miasto w Głuszycy

Asy reżimu hitlerowskiego chciały w nim szukać schronienia.

  Wałbrzych. W pobliskiej Głuszycy znajduje się kompleks zabudowań, wokół którego krążą najrozmaitsze legendy. Część tych zabudowań służyła jeszcze przed trzema laty za baraki dla olbrzymiej rzeszy więźniów politycznych pracujących tutaj pod batami SS-manów przy budowie jednej z Głównych Kwater Hitlera. Stosy cegieł, góry piasku, setki najrozmaitszych maszyn, dźwigów i wagonów kolejki wąskotorowej świadczą najlepiej o ogromie zamierzonej budowli. Miało tu powstać wielkie podziemne miasto. Prace nad jego budową rozpoczęły się w 1944 roku. Jeden ze świadków - projektodawca tego niezwykłego miasta inż. Dolmuss mieszka obecnie w Głuszycy. Pracuje w Ministerstwie Odbudowy, które zabiera stąd olbrzymie ilości materiałów budowlanych. Inż. Dolmuss jest z pochodzenia Austriakiem. W czasie wojny przebywał we Francji, skąd został wezwany do Głuszycy. Od niego dowiadujemy się rewelacyjnych szczegółów dotyczących góry, w której kryje się podziemne miasto - wyposażone we wszystkie najnowsze urządzenia techniczne. Do miasta można się odstać z czterech stron: od Głuszycy, Modrzewek, Chałup i Walimia. Od strony Modrzewka - jak wyjaśnia inż. Dolmuss - miało być wejście do Kwatery Głównej Hitlera; od Chałup do Goebelsa i jego sztabu, z Walimia zaś do sztabu Wehrmachtu. Samo rozrzucenie wejść daje pojęcie o ogromie podziemnego miasta. Nie jest ono dotychczas w dostateczny sposób zbadane. Mieszkańcy Głuszycy często na własną rękę udają się na poszukiwania rzekomo ukrytych tam skarbów, ale w swych wędrówkach dochodzą jedynie do głównego tunelu. Bocznych korytarzy dotychczas nikt nie badał. Przygodnych poszukiwaczy skarbów odstraszają groźne bunkry z gniazdami karabinów maszynowych i pogłoski o rzekomym zaminowaniu przejść.

Z Głuszycy istnieje podobno przejście do zamku Książno. Tam również - jak wiadomo - w skalnych fundamentach ryto schron dla Hitlera. Zagadkę podziemnego miasta w Głuszycy powinno się rozwiązać jak najprędzej, dopóki żyją świadkowie: współtwórcy tego gigantycznego schronu. Może znalazłby się także niejeden przyczynek do historii drugiej wojny światowej.

Niedaleko Wałbrzycha, w kierunku na Kłodzko leży mała turystyczna miejscowość zwana Głuszycą. O miejscowość tę wojna otarła się tylko, pozostawiając w nieuszkodzonym stanie jej barokowe budynki i mały, w tym samym stylu zbudowany kościółek. A jednak tej właśnie cichej mieścinie przywódcy hitlerowscy wyznaczyli w ubiegłej wojnie role niepoślednią. Jedna z gór w pobliżu miasta stanowiąca część łańcuch Gór Sowich służyć miała za siedzibę sztabu wodzów nazizmu.

Działo się to z końcem 1943 roku gdy Armia Czerwona stała pod Wielkimi Łukami. Prusy Wschodnie gdzie mieściła się wówczas Główna Kwatera Hitlera, miały stać się lada chwila terenem walki. Postanowiono więc Główną Kwaterę Fuhrera przenieść na Dolny Śląsk w okolice Głuszycy, które tak lubił stary Fritz.

Biali niewolnicy

Z końcem mroźnego grudnia 1943 r. spędzono tu liczne rzesze białych niewolników, których tak obficie dostarczały okupowane kraje - i rozpoczęto budowę Nowego Babilonu. Trzydzieści tysięcy Żydów węgierskich pracowało nad budową dróg, które umożliwiałyby dojazd do wzgórza, w którym miał się mieścić mózg Trzeciej Rzeszy. Pracowali tu także Polacy, Rosjanie, minerzy włoscy i Ukraińcy. Ogółem nad gigantyczną budową, która miała tu powstać pracowało ponad 50 tysięcy ludzi. Nikt nie wiedział oczywiście do czego służyć będą olbrzymie bunkry i niezmierzone tunele przerzynające wzdłuż i wszerz potężne zbocza gór. Stu inżynierów kierujących pracami, również nie orientowało się co się właściwie buduje. Każdy z nich był tylko sprężyną w wielkiej maszynie i miał ściśle określony zakres działania, poza których wychodzenie było niebezpieczne. I tak jedni pracowali przy budowie nowego dworca, inni nad planami dróg, jeszcze inni nad stacją pomp, której zbiornik pomieścić może około 40 tysięcy metrów sześciennych wody. Nad całością prac czuwał Berlin. Wiele tajemnic dotyczących podziemnego miasta znał zaprzysiężony nadzorca budowlany inż. Mayer przebywający stale w Jedlinie-Zdroju, ówczesnym Charlottenburnie.

Wycieczka na zwiedzenie podziemi ze specem od V-1 i V-2

Zaciekawieni usłyszanymi szczegółami postanowiliśmy pod kierunkiem inż. Dolmussa, jednego z współtwórców podziemnego miasta, a zarazem speca od od nowoczesnej broni V-1 i V-2 (inż. Dolmuss budował wyrzutnie broni rakietowej pomiędzy Cherburgiem a Cale), zwiedzić nawierzchnię i podziemia niedokończonego miasta, które tak ważną rolę miało spełnić w minionej wojnie, choć na próżno szukałoby się go na mapie. Od historycznej restauracji „Pod Jeleniem”, siedziby Fryderyka Wielkiego zbudowanej w pierwszej połowie XVIII wieku, jedziemy polną drogą w kierunku na Nową Rudę. Już kilometr dalej widzi się po obydwu stronach drogi ślady, rozpoczętej budowy. Wala się tu wiele żelaznych konstrukcji, stosowanych do budowli betonowych, dziesiątki wózków kolejki wąskotorowej, jakaś unieruchomiona lokomotywa. Rzuca się również w oczy olbrzymi plac z niedokończoną budowlą mostu betonowego. Sieć szyn kolejowych z gotowymi nastawnicami świadczy o tym, że mieścić się tu musiał dworzec podziemnego miasta. Prace nad wykończeniem dworca przerwał koniec wojny, ale nie zdołał wyratować 18-tysięcznej rzeszy jeńców i więźniów politycznych, którzy znaleźli tutaj wspólny, wielki grób. Inż. Dolmuss twierdzi, że zginęło ich tu trzynaście tysięcy i całą winę zwala na pracowników aprowizacyjnych, którzy małe racje żywnościowe przyznawane przez Berlin w niemiłosierny sposób uszczuplali. Na Zaduszki ludność Głuszycy zapali na zbiorowej mogile ofiar hitleryzmu setki lampek, święcąc pamięć bezimiennej armii poległych. Obok zardzewiałych szyn (dworzec nieczynny) pasie się bydło osadników zza Bugu. Pomiędzy nastawnicami, które kierować miały pociągami Hitlera, admirała Readera, Goeringa, Goebbelsa i sztabu Wehrmachtu - bawią się wiejskie dzieciaki w... wojnę.

Wejście do Kwatery Głównej Hitlera

Po lewej stronie drogi wznosi się strome zbocze porosłe mieszanym lasem. W zboczu tym kryje się wejście do podziemnej siedziby Hitlera. Doskonała droga pnie się w górę prowadząc wprost do lasu. Przed trzema laty drogi tej jeszcze nie było. Zrobili ją węgierscy Żydzi, podobnie jak wiele innych, którymi pocięte są tutejsze zbocza. Po pięciu minutach jazdy minąwszy przecinające się stałe szyny wąskotorowej kolejki i szeregi prymitywnie zbitych baraków dla jeńców, zatrzymujemy się przed olbrzymim placem. Zbocze górskie schodzi ku niemu prawie prostopadle. Olbrzymie głazy zawieszone nad placem wyglądają tak, jakby miały się za chwile stoczyć z hukiem w dół. Rozległy plac zasłany jest stosem najrozmaitszych kamieni, wśród których zwracają uwagę połyskujące srebrnawo kamienie z dużą zawartością miki. Świadczą one dobitnie o bogactwie tej ziemi. U stóp prostopadłego zbocza, na którym szumią iglaste drzewa znajduje się wysokie na trzy metry i szerokie na dwa wejście do Głównej Kwatery Hitlera...

W przepastnych korytarzach odnaleziono 6 drzemiących motorów Diesla

     Nasz specjalny wysłannik postanowił zwiedzić tajemnicze miasto podziemne w Głuszycy. Wraz z przewodnikiem, inż. Dolmusem ,jednym z wykonawców poleceń sztabu III Rzeszy i budowniczym dworca głuszyckiego dotarł do wejścia prowadzącego do głównej kwatery Hitlera. Już przy wejściu widzi się wbite w skałę żelazne kliny. Jak nas objaśnia inż. Dolmus, miał tu być założony ładunek dynamitu, który pogrzebałby niewątpliwie tajemnicę nigdzie nie kończących się chodników i ponurych sal podziemnego miasta.

Potężne pale dębowe podpierające stropy wzbudzają zaufanie. System podmurowania chodników podobny jest do systemu stosowanego w kopalniach - z tą tylko różnicą, że później miano chodniki obetonować, podobnie jak to uczyniono z mieszczącą się również w podziemnym mieście siedzibą Goeringa.

W miarę posuwania się w głąb chodnika ciemność się powiększa i mały prostokąt światła za nami jest coraz mniej widoczny. Chodnik ten od którego rozchodzą się dopiero boczne korytarze, kryjące sale i pokoje sztabu Hitlera - ciągnie się przez 3 km.

Nie wiemy, jak długo idziemy. Prostokąt światła dawno już zgasł za nami i ciemność rozprasza jedynie nikły płomyk karbidówki. Chodnik gwałtownie obniża się na dół i skręca nagle w prawo. Do głównego chodnika przylega mały tunel. Inż. Dolmus wprowadza nas do niego i po przejściu mniej więcej dwustu metrów wchodzimy do dużej sali. Miała to być sala posiedzeń. Przy zainstalowanym świetle, eleganckim umeblowaniu - sala ciepło ogrzana centralnym ogrzewaniem (gdyż i ono było przewidziane w programie budowy) - na pewno wyglądałaby inaczej. Teraz panuje w niej cisza, chłód i ciemność.

Od sali posiedzeń wybiegają 3 korytarze. Bez przewodnika można się w nich zgubić. Inż. Dolmus zachęca nas do wycieczki w korytarz w którym znaleziono przed 14-tu dniami sześć wspaniałych motorów Diesla. Rozległe korytarze podziemnego miasta, ziejące ciszą i chłodem, kryją zapewne w swoim wnętrzu nie jedną tajemnicę. Ostatnie miesiące istnienia Trzeciej Rzeszy cechował chaos. Postanowiono miedzy innymi ukryć w labiryncie korytarzy podziemnego miasta mnóstwo maszyn, aby je w odpowiednim momencie wysadzić w powietrze. W ostatniej prawie chwili rozkaz wycofano i postanowiono maszyny uratować. Trzy dworce Głuszycy przeładowywały dziennie 70 wagonów maszyn najrozmaitszego typu. Nie zdołano jednak wszystkiego wywieźć i wiele maszyn pozostało na miejscu. Wiele z nich służy już Polsce - część (jak owe sześć motorów Diesla, które dopiero w tych dniach odnaleziono) - czeka na swego odkrywcę.

Zagłębiliśmy się na dobre w labirynt chodników. Tymczasem, jak się okazuje, system wentylacyjny uległ w nich zniszczeniu i brak powietrza nie tylko utrudnia nam oddychanie, lecz gasi również płomyk naszej karbidówki i otacza nas nagle nieprzejrzana ciemność...

10 milionów worków cementu pozostało jeszcze z olbrzymich zapasów, jakie zgromadzono w Głuszycy

     Wysłannik nasz zwiedza olbrzymie podziemne miasto, odkryte przezeń przypadkowo w Głuszycy. W przepastnych korytarzach zepsuł się system wentylacji. Zwiedzającym gaśnie karbidówka i ogarnia ich nieprzejrzana ciemność...

Brak reflektorów elektrycznych zmusza nas do wycofania się z tej części podziemia. Trzymając się za ręce idziemy w kierunku wylotu - tak przynajmniej mówi inż. Dolmus. Nam wydaje się, że idziemy stale w głąb podziemi a nie ku wyjściu. Zapalona karbidówka rzuca mdłe światło na skały, niczym w tej części korytarza nie podparte. Korytarz jest dość szeroki, ale można przechodzić po nim środkiem Z boku za niski pułap Nierówny jest stopień wykończenia niektórych odcinków tuneli.

Na jednym z korytarzy zatrzymujemy się przy żelaznych drzwiach. Bronią one dostępu do bocznego korytarza, który miał prowadzić do prywatnych pokojów Hitlera. Usiłujemy podważyć żelazne drzwi - Nawet nie drgną. Dolmus mówi, że to syzyfowa praca - ale jeśli sądzimy, że znajdują się tam skarby to gotów jest nas zaprowadzić z innego końca korytarza. Prawdę powiedziawszy, mamy tego wszystkiego dość, rezygnujemy więc z dalszego zwiedzania korytarza. Dolmus twierdzi, że w podziemiach pracowali jedynie ochotnicy - Żydzi, którym przyznawano specjalne racje żywnościowe oraz włoscy minerzy. Praca była ciężka i niebezpieczna. Tysiące ludzi ginęły pod olbrzymimi obławami skał. Dlatego chętnych było niewielu. Ze sceptycyzmem odnosimy się do słów Dolmusa - wiemy przecież w jaki sposób werbowali Niemcy „ochotników”. Interesuje nas jedynie w tej chwili fakt, czy inż. Dolmus mówi to ze złej woli, czy - jako człowiek nauki - nieświadomie

              Z prawdziwą ulgą wyszliśmy na światło dzienne. Słabe październikowe słońce, po mroku korytarzy, oślepia. Jedziemy dalej. Minąwszy kilka łagodnych serpentyn znajdujemy drugie wejście do wnętrza ziemi, podobne do pierwszego. Służyć ono miało wyłącznie Hitlerowi. Nie ma tu po co schodzić. Interesują nas teraz składy materiałów budowlanych, olbrzymie bunkry, stosy żelaznych konstrukcji, betoniarki, pogłębiarki, potężne kolejowe trawersy - i na pół ukończone roboty nad pomieszczeniami biur.

              Niedaleko szczytu góry osiedlił się tu osadnik z Buczacza. Dzieci jego z zaciekawieniem patrzą na auto - jesteśmy dla nich pierwszymi od wielu miesięcy gośćmi ze świata. Spoza gęstwy dziwnie żółtej trawy wybiegają ze szczytu wzgórza równolegle do świerków leśnych stalowe pręty. Jest ich całe mnóstwo. Wyrastają one jak drzewa z betonowej podstawy bunkrów, które rozsiadły się na wierzchołku wzgórza. Poniżej mieści się wejście, do którego dochodzi się po wąskiej kładce. Dach miano przysypać ziemią i zasadzić na niej drzewa W obrębie robót każde drzewko chronione jest przed skaleczeniem obiciem z desek. Wnętrze bunkru jest jeszcze całkowicie niewykończone. Miały tu się mieścić biura sztabu Hitlera. Setki ram okiennych walają się po kątach. Parę metrów niżej szyny wąskotorowej kolejki. Rzędem stojące baraki próchnieją niekonserwowane. Razem z nimi niszczeją olbrzymie ilości cementu. Na miejscu zostało jeszcze 10 milionów papierowych worków cementu po 54 kg każdy. Liczba ta daje obraz tworzonej budowli. Nie jest to jeszcze koniec. Dowiadujemy się, że zabrano już stąd 100 wagonów po 15 ton cementu każdy. Cement, który pozostał na miejscu jest już w znacznej części zepsuty, ponieważ dachy baraków są zniszczone i na cement odtąd padał deszcz. Inż. Dolmus mógłby na tren temat wiele powiedzieć, ale nie wiadomo dlaczego wstrzymuje się od objaśnień...

Akcja Adolfa i luksusowe oranżerie na kamienistych zboczach głuszyckiej góry

  Tysiące skamieniałych worków cementu nie reaguje na uderzenia przypadkowo znalezionego kilofa. Dotrzeć można jedynie do górnej warstwy worków. Być może pod nią znajduje się cement zdatny do użytku? Wydaje się na pozór, ze terenów tych nie dotknęła ręka ludzka. Za sobą pozostawiliśmy las stalowych prętów. Pomimo jesieni trawa jest wysoka i nie wiadomo co się w niej kryje. Chodzenie po tych terenach połączone jest z pewnym ryzykiem. Dlatego czujemy się nieszczególnie. Zwrotnice kolejki są tak zamaskowane, że z trudem się je odkrywa. Schodząc ze zbocza natrafiliśmy raz po raz na szyny, które rozłożono regularnie, jak stopnie schodów. Przed nami niedokończona budowla. Trudno się zorientować, do czego miała służyć. Część rusztowań jest zawalona i przykrywa sobą olbrzymi obetonowany otwór. Dolmuss wyjaśnia, że miała tu być winda. Stopięćdziesięciometr...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin