Thompson Vicki Lewis - Upragniony cel.pdf

(621 KB) Pobierz
6646093 UNPDF
ROZDZIAŁ
1
W szybie okna, o rozmiarach wielkiej tablicy drogowej,
zwykle stoją przy autostradach, odbijał się sielski
pejzaż z zaśnieżonymi szczytami gór i białymi obłoczkami
na tle niebieskiego przestworu nieba. Clare jak zauroczona
patrzyła w ślad za piłką, która uderzyła w szybę z głośnym
brzękiem i wybiła w niej niewielką dziurę prawie w samym
środku. Przez chwilę poczuła rozkoszną przyje-
mność, jaka płynie z niszczenia.
- Niezłe uderzenie - powiedziała półgłosem. W nastę­
pnej sekundzie wzięło w niej jednak górę poczucie winy
i opadły ją myśli o nieuchronnych konsekwencjach tego
incydentu
- Czy mi się zdaje, czy to był brzęk tłuczonego szkła?
Siedemnastoletni brat Clare zeskoczył z wózka golfowe-
go i podbiegł do siostry. - Do licha! - zawołał, spostrzega­
jąc dziurę. - Coś ty narobiła?
- Przecież nie zrobiłam tego naumyślnie, Joel! - wybu-
chnęła Clare, ale w tej samej chwili pomyślała, że właści­
wie nie jest tego tak zupełnie pewna. - Zaraz je otworzy
i zrobi mi dziką awanturę - dodała z ponurą miną, wpatru­
jac się w okno Maxa Armstronga. - Niezbyt udany począ-
tek - westchnęła.
6 • UPRAGNIONY CEL
UPRAGNIONY CEL • 7
- Nie zrobi żadnej awantury, bo go teraz nie ma w do­
mu - odparł spokojnie Joel.
- Skąd wiesz? - spytała i spojrzała na brata niemal
z wdzięcznością. Choć Joel był od niej o jedenaście lat
młodszy, często brano ich za bliźnięta.
- Nie ma flagi na maszcie. - Chłopiec wzruszył ramio­
nami. - Zawsze, kiedy jest w domu wywiesza flagę
z niedźwiadkiem.
Clare spojrzała na maszt, stojący w kącie ogródka i ode­
tchnęła z ulgą.
- No, jasne! Nie ma flagi - powiedziała, wpatrując się
w elegancki, dwupiętrowy dom swego konkurenta w inte­
resach.
- A swoją drogą, te niedźwiadki to był niezły pomysł
- zauważył Joel. - Facet ma głowę na karku. Idziesz sobie,
widzisz taką flagę i od razu wiesz, że ubezpieczyli się u
Maxa Armstronga. „Niedźwiadek Armstronga to znak, że
możesz czuć się bezpiecznie!"
- Och, nie musisz mi przypominać tego sloganu. Słyszę
go już nawet we śnie. - Clare skrzywiła się z niechęcią.
- Podobno Tom podsunął mu ten pomysł, kiedy miał
sześć lat.
- Ach tak? Nie wiedziałam. - Clare wierciła butem
dziurę w murawie poła golfowego. - Dlaczego Max ciągle
tu mieszka? Przecież ten dom jest za wielki dla niego
samego.
- Może ze względu na Toma i Briana, żeby chłopcy
przyjeżdżali w odwiedziny do ojca, mogli wracać do miej­
sca, które znają i lubią - odparł Joel w zamyśleniu. Prze­
niósł wzrok z domu Armstronga na Clare. -1 co zamierzasz
zrobić z tą szybą?
- Zostawię mu chyba karteczkę z wiadomością. - Clare
wzruszyła ramionami.
Joel wypchnął językiem policzek i popatrzył na nią ło­
buzersko.
- No wiesz, ta piłeczka nie była chyba podpisana twoim
nazwiskiem...
- Joelu Pemberton! - żachnęła się Clare z udanym obu­
rzeniem. - Czy sugerujesz, iż powinnam uciec stąd udając,
że tego nie zrobiłam?
- Hmm... chcę tylko uświadomić mojej ogromnie za­
sadniczej siostrze, jakie to może mieć konsekwencje. Pró­
bujesz, moja droga, wyeliminować Maxa z tutejszego ryn­
ku ubezpieczeniowego. A co będzie, kiedy zacznie opo­
wiadać swoim klientom, jak to rozpoczęłaś działalność od
rozbijania szyb w okolicy? Będzie się z czego pośmiać...
Clare prychnęła ze złością.
- To doprawdy wzruszające, że tak przejmujesz się
moimi sprawami, Ale to nie jest żadna zbrodnia. Max
mieszka tuż przy polu golfowym i z pewnością często tłuką
mu szyby w oknach.
- Tom na pewno nie zgodziłby się z tobą. Powiedziałby,
że tylko kompletny partacz mógłby zrobić coś podobnego.
Jemu samemu w ciągu dziesięciu lat zdarzyło się zaledwie
wstrzelić kilka piłek na dach. Na dach, siostrzyczko, a nie
w okno.
- Jestem ci naprawdę wdzięczna za te informacje braci­
szku.
- Nadal masz zamiar zostawić karteczkę? - Joel rozej­
rzał się szybko dookoła. - Słuchaj, nikt tego nie widział.
Pole jest dzisiaj kompletnie puste. Możemy zabrać rzeczy
i zapomnieć o całej sprawie.
Clare przecząco pokręciła głową. Chciała dać dobry
przykład młodszemu bratu. Po śmierci ojca przyjęła na
siebie odpowiedzialność za rodzinę i traktowała to z całą
powagą.
6646093.001.png
8 • UPRAGNIONY CEL
UPRAGNIONY CEL • 9
- Zostawię mu moją wizytówkę w jakimś widocznym
miejscu - powiedziała stanowczym tonem,
- Można by ją wrzucić przez tę wielką dziurę w jego
oknie. Co ty na to? Wyobrażam sobie, że zwróci jego
uwagę, gdy będzie leżała tam miedzy odłamkami szkła.
- Dziękuję, Joel. Cudowny pomysł.
' - Byłem pewny, że ci się spodoba.
- Zaraz wracam. A może chcesz tam pójść ze mną?
- Nie, dziękuję. Wolę trzymać się z daleka.
Clare ruszyła w stronę domu Armstronga. Musiała po­
konać lekkie wzniesienie porośnięte srebrnymi świerkami.
Wokół rozciągały się całe rabaty białych chryzantem, po­
przecinane od czasu do czasu drzewami osiki. Drewniany
taras domu ozdabiały pelargonie w czerwonych donicz­
kach i asparagusy zawieszone wyżej, w sznurkowych osło­
nach na doniczki.
Clare weszła schodkami na taras, poszukała w kieszeni
wizytówki i napisała na niej: Przykro mi z powodu szyby.
Pokrywam wszelkie koszty. Bardzo proszę o kontakt. Do­
pisała na dole swoje inicjały i wsunęła wizytówkę przez
wybitą dziurę. Ledwie to zrobiła, a już zaczęła żałować
swojej decyzji i najchętniej zabrałaby świeżo wrzucony li­
ścik. Nie było jednak odwrotu. Wizytówka leżała na sza­
rym dywanie, wśród maleńkich odłamków szkła, iskrzą­
cych się w słońcu.
Clare uświadomiła sobie, że należy jej się jakaś nagroda
za tak odważne przyznanie się do winy, więc zdecydowała
się zajrzeć przez okno do środka tego legowiska króla
pluszowych niedźwiadków. Ogromny kamienny kominek
zajmował całą ścianę pokoju, na drugiej ścianie natomiast
wisiał olejny obraz, przedstawiający Wielki Kanion. Przy
kominku leżał szarobrązowy koc, dalej stało małe pianino,
a w przeciwległym krańcu salonu znajdował się barek.
Joel z pewnością uwielbia! tu przychodzić, zanim po
rozwodzie rodziców Tom i Brian wyjechali z matką do San
Diego, pomyślała Clare. Nic dziwnego, że brat chciał na­
śladować Maxa Armstronga, zamiast iść w ślady swego
dużo mniej operatywnego ojca.
Kiedy postanowiła przejąć firmę ojca i wyeliminować
Maxa jako agenta ubezpieczeniowego, jednego z najwię­
kszych we Flagstaff, skalkulowała, ile można na tym zaro­
bić. Suma okazała się warta ryzyka. Odkryła, jak można
przystąpić do ataku na pozycję Armstronga. Nie zadbał
o to, by zapewnić pełne ubezpieczenie Hamiltonowi Durn-
bergowi. Tak, tą drogą wejdzie na rynek.
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Armstrong straci trochę
w oczach Joela, natomiast Agencja Pemberton stanie na nogi.
Clare uważała, że taka operacja może okazać się najlepszym
sposobem na udowodnienie, że programy komputerowe mo­
gą skutecznie rywalizować z bardziej staroświeckimi metoda­
mi obsługi klientów, stosowanymi przez Annstronga. Dwa
miesiące tomu Joel oświadczył, że zamierza rzucić szkołę
i rozpocząć jak najszybciej pracę w agencji, bo, po pierwsze,
światem rządzi pieniądz, a po drugie, Max Armstrong udo­
wodnił, że można całkiem nieźle radzić sobie w życiu bez
specjalnego wykształcenia.
Słowa brata zabrzmiały jak sygnał ostrzegawczy. Nie
wiedziała, czy Joel będzie kiedyś pracował w firmach
ubezpieczeniowych, czy nie. Była przekonana, że brak od­
powiedniego dyplomu, pozbawi go wielu różnych możli­
wości w życiu. Clare chciała zdobyć pieniądze na wy­
kształcenie brata, a zarazem udowodnić, że można poko­
nać Maxa Armstronga.
W poniedziałkowe popołudnie Clare siedziała przy
komputerze i kończyła wprowadzanie danych przed umó-
10 • UPRAGNIONY CEL
UPRAGNIONY CEL • 11
wionym spotkaniem z Durnbergiem. Komputer by! pier­
wszym sprzętem, który nabyła, aby unowocześnić biuro
ojca. Od chwili gdy przejęła po nim agencję, zarobiła już
trochę pieniędzy, akurat tyle, by móc sobie pozwolić na
sekretarkę lub komputer. Wybrała komputer.
Uznała, że jest bardziej potrzebny. Wychodząc z biura,
włączała automatyczną sekretarkę. Starała się zapomnieć,
że od dwóch lat nie miała urlopu. Gdy Durnberg zostanie
jej klientem, wszystko całkowicie się zmieni.
Kiedy otworzyły się drzwi wejściowe, Clare rzuciła
znad komputera zniecierpliwione spojrzenie, by przekonać
się, kto jej przeszkadza w pilnej pracy. Irytacja zmieniła się
w zaskoczenie, gdy zobaczyła wysokiego mężczyznę
w ciemnobrązowym garniturze i zamszowych półbutach.
Idąc w stronę jej biurka, podrzucał w ręce pomarańczową
piłkę golfową.
Twarz Clare oblała się ciemnym rumieńcem. Nie miała
pojęcia, co ma powiedzieć najwyraźniej pewnemu siebie
mężczyźnie. Oczekiwała w tej sprawie telefonu od jego
sekretarki. Nie była przygotowana na to, że Max Arm­
strong zjawi się u niej osobiście.
- Ja... bardzo mi przykro z powodu wybitej szyby -
odezwała się wreszcie.
Para jasnobrązowych, prawie złotych oczu, wpatrywała
się w nią z zainteresowaniem.
- W całym tym wydarzeniu zadziwiły mnie dwie rzeczy
- powiedział, kładąc piłkę dokładnie pośrodku jej biurka.
Clare odsunęła się gwałtownie razem z krzesłem, jakby
położył przed nią bombę,
- Jakie?
- Przede wszystkim chciałbym się dowiedzieć, jak uda­
ło się pani coś, co nie udało się przedtem żadnemu innemu
graczowi?
- Uhm - stęknęła Clare. - Przyznaję, że nie było to
dobre uderzenie.
- Jakiego kija pani używała?
- Umm, to była żelazna piątka.
- A z jakiej odległości?
- Och, chyba... z około stu jardów.
- Dobry Boże, kobieto...
- To nie była wyłącznie moja wina. Wiatr ucichł nie­
oczekiwanie.
- Ja nigdy nie używam żelaznej piątki do uderzenia ze
stu jardów, chyba że jest huragan!
- Joel ostrzegał, że biorę chyba za ciężki kij, ale...
- Clare przerwała, żeby zastanowić się nad jakąś składniej-
szą obroną. Zmieniła jednak zdanie, odsunęła na bok piłkę
golfową, wyprostowała się na krześle i spojrzała swemu
gościowo prosto w oczy. - Zapłacę za tę szybę, panie Arm­
strong. Nie widzę potrzeby szczegółowego omawiania tego
przypadku.
- Więc wie pani, jak się nazywam? - spytał, ignorując
zupełnie to, co powiedziała.
- Widziałam pana zdjęcie w gazecie - odpowiedziała
wściekła na siebie, że jest taka nieostrożna. Byłoby jej dużo
wygodniej udawać, że nie wie, z kim ma do czynienia.
- Obawiam się, że musiało to być dawno temu. Czy
mogę usiąść?
- Mam bardzo ważne spotkanie o trzeciej, a przedtem
czeka mnie trochę pracy...
- Zajmę pani najwyżej minutę - oświadczył, rozsiada­
jąc się wygodnie na krześle naprzeciw jej biurka, zupełnie
jakby zamierzał zostać tu przez resztę dnia.
- O trzeciej muszę być na spotkaniu w mieście, to zna­
czy że wychodzę kilka minut wcześniej.
- W porządku, tak się składa, że ja też mam spotkanie
6646093.002.png
12 • UPRAGNIONY CEL
UPRAGNIONY CEŁ • 13
o trzeciej. Przejeżdżałem akurat obok pani agencji, więc
postanowiłem wpaść na chwilę i zaspokoić ciekawość.
- Jeśli chodzi o golfa, panie Armstrong, to przyznaję,
że powinnam się jeszcze trochę nauczyć.
- Na imię mi Max.
- W porządku, Max. - Zdała sobie sprawę, że Max
może wykorzystać to niefortunne wydarzenie dla ośmie­
szenia jej w oczach swoich klientów, - Gram już jednak
całkiem długo i nawet Joel...
- Czy Joel to twój mąż?
- Mój brat - poprawiła szybko i natychmiast ugryzła
się w język, niezadowolona, że tak łatwo daje wyciągać
z siebie wszystkie informacje.
Max strzelił palcami.
- Ależ tak! Joel Pemberton. Jeden z kolegów Tom-
my'ego.
- Chyba rzeczywiście się znają - potwierdziła Clare,
przyjmując beztroski ton Armstronga.
- Ty jesteś w takim razie jego starszą siostrą. Teraz
sobie przypominam. Wasz ojciec był właścicielem tej
agencji, a potem...
- Umarł dwa lata temu.
- Tak, wiem. Bardzo mi przykro. Nie znałem go osobi­
ście, ale sprawiał wrażenie porządnego człowieka.
- Był porządnym człowiekiem.
- Teraz ty przejęłaś agencję?
- Tak.
- Założę się, że to ty odnowiłaś biuro - powiedział,
rozglądając się wokół.
- Dlaczego tak sądzisz?
Miał, oczywiście, rację. Większość prac wykonała sa­
ma. Nie miała jednak ochoty wdawać się w wyjaśnienia.
- Och, sam nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Ściany
sprawiają wrażenie świeżo malowanych. Poza tym wiszące
tu obrazy mogły być wybrane tylko przez młodą, inteligen­
tną kobietę o postępowych poglądach.
- Co masz na myśli? - spytała nie wiedząc, czy akcep­
tuje ten wybór, czy raczej kpi sobie z niej.
Dotknięciem kciuka zsunął kapelusz na tył głowy.
- No cóż, ten czerwony wzorek, biegnący dookoła
ścian, zdradza inteligencję. A abstrakcyjna sztuka oprawio­
na w chromowane ramki - postępowe poglądy.
- Myślę, że to całkiem niezłe cechy agenta ubezpiecze­
niowego.
- Bez wątpienia, bez wątpienia.
- Jakie ty masz obrazy w biurze, Max?
- Jeden z moich przyjaciół bawi się malowaniem. Na­
malował mi kilka sympatycznych, olejnych pejzaży jesien­
nych. Ludzie lubią się im przyglądać. - Uśmiechnął się
szeroko. Potem poprawił się na krześle, ale nie sprawiał
wrażenia osoby zbierającej się do wyjścia. - Jesteś bardzo
podobna do brata. Tak samo szczupła, jasnowłosa, chociaż
on chyba nie ma zielonych oczu.
- Joel ma niebieskie - oznajmiła automatycznie, przy­
zwyczajona do ciągłych porównań z bratem. Każdy za­
wsze zauważał, że różni ich barwa oczu, - Zadziwiająco
dobrze pamiętasz Joela.
- Zawsze pamiętam miłych kolegów Tommy'ego, bo
nie wszyscy byli tacy udani, o większości nie ma nawet co
mówić. Ale mniejsza z tym. Teraz, kiedy wiem, że jesteś
siostrą Joela, wcale mnie nie dziwi, że przyznałaś się do
stłuczenia szyby. To właśnie była ta druga rzecz, która mnie
zdziwiła. Nie musiałaś się przyznać, a jednak to zrobiłaś.
Clare poczuła, że jego słowa sprawiają jej mimowolną
przyjemność. Och, do diabła! Ma w nosie jego opinie na
temat biura, brata czy zasad moralnych.
6646093.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin