Małżeństwo na niby.docx

(150 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion

2

 

Małżeństwo na niby

 

Priscilla Hunter przeszła szybkim krokiem halę przylotów. Nie zwracała uwagi na pełne podziwu spojrzenia, jakimi obrzucili ją obecni mężczyźni. Przyzwyczaiła się już do tego, że jej długie kasztanowe włosy i zielone oczy robiły wstrząsające wrażenie na płci przeciwnej. A do tego dochodziła teraz jeszcze świeża opalenizna z Jamajki.

Przerzuciła walizkę z lewej do prawej ręki i spojrzała na zegarek. Była punktualnie, ale Lynn i tak się spóźni, mogła się o to założyć.

Walizka ważyła chyba ze sto kilo. Priscilla odetchnęła z ulgą, gdy wyszła na zewnątrz i postawiła ją na chodniku. Ściągnęła z ramienia torbę i rozejrzała się dokoła. Nigdzie jednak nie dostrzegła Lynn. Była już bliska rozpaczy, gdy nagle usłyszała nie dający się z niczym porównać znajomy odgłos klaksonu. Za chwilę zatrzymał się przed nią jaskrawożółty garbus z przyjaciółką za kierownicą.

-      Mam nadzieję, że nie musiałaś na mnie zbyt długo czekać - rzekła Lynn witając się z Priscilla. - Strasznie się spieszyłam.

-       Na szczęście znamy się już tak długo, że niczym już mnie nie zaskoczysz. Wiem przecież, że spóźniasz się zawsze, co najmniej o kwadrans. - Priscilla złagodziła wymówkę śmiechem.

-      W końcu jednak zawsze przychodzę, prawda? - niska pulchna blondynka zawtórowała Priscilli wesołym śmiechem. - Wyglądasz fantastycznie! - orzekła z podziwem bez cienia zazdrości. - Życzyłabym sobie, żeby i mnie tydzień wystarczył na taką opaleniznę!

-      Miałam cudowny urlop! Wylegiwałam się na żółtym piaseczku i tankowałam słońce. Pogoda dopisała nadzwyczajnie, a przecież we wrześniu należało się już liczyć z ewentualnością pochmurnych dni. W końcu na Karaibach jest to okres huraganów. Przytyłam z pewnością ładnych parę kilo - Priscilla poklepała się po brzuchu - ale żarcie było tak pyszne, że nie mogłam się opanować.

-         Przy twojej figurze w ogóle nie będzie można tego zauważyć pospieszyła z zapewnieniem Lynn. W międzyczasie zajechały już przed dom, w którym obie mieszkały. - Jesteś tak szczupła, że wyglądasz raczej na modelkę niż na dziennikarkę... A propos - przez cały ten tydzień urywały się do ciebie telefony.

-      A kto dzwonił? - spytała od niechcenia Priscilla sięgając po torbę.

-         Reprezentanci płci przeciwnej. Przeważnie. Gdybym nie była już zaręczona z mężczyzną moich marzeń, to chyba bym pękła z zazdrości. Nie wiem, jak ty to robisz. Zapewne twoja uroda i nienaganna sylwetka są ci w tym pomocne, nie mówiąc o całej tej forsie! - Lynn przewróciła oczami teatralnie.


 

Priscilla zatrzymała się na podeście schodów. - O jakiej forsie mówisz? Jestem przecież normalną, czynną zawodowo kobietą, która sama zarabia na utrzymanie. Nie poleciałam przecież na Jamajkę prywatnym odrzutowcem. Na ten urlop oszczędzałam przez, cały rok. - Uwagi o swojej urodzie pominęła milczeniem. Była do nich przyzwyczajona i przyjmowała jako coś najnaturalniejszego pod słońcem, chociaż sama nie uważała się za jakąś nadzwyczajną piękność. Zgoda, oczy miała interesujące - duże i zielone, a reszta była po prostu w normie.

-       Chętnie bym się z tobą zamieniła, Priscillo Hunter - zawołała Lynn, gdy weszły do małego saloniku. - Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby moim dziadkiem był James Mitchell Scott, potężny, wpływowy magnat prasowy. Będąc jego wnuczką opływałabym we wszelkie dobra i nie musiałabym wcale pracować. Tymczasem ty dorównujesz w dumie i uporze swemu dziadkowi.

-      Nie mam nic wspólnego z majątkiem mego dziadka - Priscilla wsparła się pod boki. - Wychowywałam się w małym miasteczku w Pensylwanii. Moje dzieciństwo przebiegało najzupełniej normalnie. Ojciec miał galerię sztuki. To przecież nie moja wina, że matka się w nim zakochała i rzuciła dla niego tamten świat - świat dziadka!

Wyszła przynajmniej za tego, którego kochała, a nie za tego, którego wybrał jej ojciec.

Lynn znała historię miłości i małżeństwa rodziców Priscilli. Diana Scott, jedyne dziecko Jamesa Mitchella Scotta zrezygnowała z bogactwa i wysokiej pozycji socjalnej, żeby związać swój los z artystą bez nazwiska - ojcem Priscilli. Wyprowadzili się z Filadelfii do Bucks County. Rodzina szybko powiększyła się i czasami było im dość ciężko.

Z czasem dziadek Priscilli wybaczył swej córce jej „błędne posunięcie" i pogodził się z tym, że nie znajdzie w rodzinie chętnych do przejęcia swego imperium prasowego. Stworzył wobec tego radę nadzorczą i został jej przewodniczącym.

Bracia Priscilli nie byli zainteresowani wydawnictwem. Jeden z nich był pilotem, a drugi rzeźbiarzem. Jedynie Priscilla kontynuowała tradycje rodzinne. Ukończyła dziennikarstwo, żeby móc pracować w tym zawodzie.

-       Przepraszam cię, Priscillo - Lynn wyrwała przyjaciółkę z zamyślenia. - Nie miałam tego na myśli. Wiem, że bardzo kochasz dziadka. I wiem też, że nigdy by cię nie zatrudnił u siebie tylko dlatego, że jesteś jego wnuczką. Ale wielu ludzi nie może zrozumieć, dlaczego tak mozolnie pokonujesz szczeble kariery. Dziadek przecież mógłby ci pomóc przeskoczyć kilka z nich.

Priscilla poszła do kuchni. Wyjęła z lodówki butelkę coca-coli. - To wszystko bardzo ładnie wygląda dla osób z zewnątrz, ale ja mieszkałam u niego przez trzy lata. Wystarczy. Jesteśmy w gruncie rzeczy bardzo do siebie podobni. Różnimy się tylko co do określenia pozycji kobiety w życiu. Dziadek uważa, że miejsce kobiety jest w domu. Mnie zaś nudzą te wszystkie okropne przyjęcia i zobowiązania towarzyskie. Nie zamieniłabym już mojej niezależności na tamto wytworne życie.

Lynn zajrzała do lodówki. - Na obiad będą hamburgery, zgoda?

Priscilla wybuchnęła głośnym śmiechem. Lynn lubiła dobrze zjeść, ale nie cierpiała gotowania. Priscilla wyczuła, że przyjaciółka chętnie ustąpi jej pola w kuchni. Ona sama uwielbiała pitrasić. Często wypróbowywała nowe przepisy, a kiedyś uczęszczała nawet na specjalny kurs dla smakoszy.

-      No, dobrze, dobrze. Zajmę się tym obiadem. Co byś powiedziała na klopsiki z sosem, kluskami i zieloną sałatą?

Lynn odetchnęła z wyraźną ulgą. Uśmiechnęła się do przyjaciółki.

-      Dzięki, że chcesz mnie zastąpić.

W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Lynn poszła otworzyć, a Priscilla zabrała się do przygotowywania obiadu.

-       To tylko gazeciarz. - Lynn wróciła do kuchni z wieczorną gazetą w ręku. - Miałam nadzieję, że to Rob. Wyjechał przed tygodniem w delegację i od tego czasu nie daje znaku życia.

Rob, narzeczony Lynn, był fotoreporterem w tej samej gazecie, w której, w dziale publicystyki kulturalnej, pracowała Priscilla. Dziewczyny poznały się dwa lata temu przez Roba i szybko się zaprzyjaźniły. W celu zaoszczędzenia na comiesięcznym czynszu postanowiły wynająć wspólne mieszkanie.

-       Ojej - Lynn złapała się za głowę - zapomniałam ci powiedzieć, że dzwoniła Elaine Morgan. Chciała poznać dokładną datę twego powrotu. Masz do niej natychmiast zadzwonić. Dzwonił również wielki J. M. we własnej osobie.

-      Co?! Dziadek? - Priscilla otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

-        Nie wiesz, o co mu chodziło? Czego chciał? - zagryzła nerwowo dolną wargę. Nieczęsto widywała dziadka w redakcji. Opowiadał się za ścisłym rozdziałem życia prywatnego od zawodowego. Priscilli bardzo to odpowiadało. Nie chciała czuć się głupio wobec kolegów. James Mitchell Scott był mimo siedemdziesiątki bardzo witalny i energiczny. To on był siłą napędową redakcji, odczuwalną zawsze i wszędzie. W drukowaniu materiałów prasowych kierował się zawsze prawdą i uczciwością dziennikarską. Wolność prasy była według niego nieodzownym punktem programu demokracji.

Priscilli zdawało się w ostatnim czasie, że dziadek jakby pobladł i zmienił się na twarzy. Częściej niż zwykle dopadały go ataki choroby znanej pod medycznym określeniem angina pectoris. Dziadek zapewniał ją oczywiście gorąco, że jest zdrów jak ryba, że nigdy nie czuł się lepiej i że naprawdę nie ma powodu do obaw. Po redakcji jednak szybko rozniosła się wiadomość o zasłabnięciu szefa i konieczności wezwania do niego lekarza. Priscilla skontaktowała się wtedy z lekarzem, żeby porozmawiać z nim o stanie zdrowia dziadka.

Doktor potwierdził jej najgorsze przypuszczenia. Zapowiedział, że jeśli dziadek nie zwolni tempa życia, to musi się liczyć z wylewem.

Prędzej czy później to nastąpi. Priscilla zobowiązała lekarza do dyskrecji. Dziadek na pewno zdenerwowałby się jej wścibstwem. Poza tym chciał przecież uchodzić za zdrowego. Nawet wnuczki nie wtajemniczał w swoje osobiste sprawy.

-      Nie wierzyłam własnym uszom, Priscillo. Przecież nigdy tu nie dzwoni. A tymczasem rozmawialiśmy całe pięć minut. Pytał, kiedy Rob i ja się pobieramy. Wyglądało, że go to naprawdę interesuje.

-       A jaki miał głos? - spytała Priscilla marszcząc czoło. Dziadek wiedział przecież ojej urlopie na Jamajce. Musiało więc przydarzyć się coś szczególnego, skoro zadzwonił do Lynn, żeby dowiedzieć się o dokładny termin jej przyjazdu.

-       Normalny, powiedziałabym. Może tylko zirytowany tym, że cię nie zastał. Ale w stosunku do mnie był bardzo miły i uprzejmy.

Priscilla wzruszyła ramionami. Widocznie nie było to nic pilnego. Zadzwoni do dziadka później, a teraz skontaktuje się z redakcją. Podeszła do telefonu, wybrała numer i czekając na połączenie rzuciła okiem na leżącą obok aparatu gazetę. Wielkie litery podpisywały zdjęcie: „Pani Melvinowa St. Clair?"

Priscilla spojrzała na fotografię przedstawiającą wysokiego ciemnowłosego mężczyznę w towarzystwie drobnej, kruczoczarnej piękności otulonej zbytkowym futrem. Oczy mężczyzny ciskały błyskawice, tak był rozgniewany faktem robienia mu zdjęć. Pod czarnymi wąsami krzywiły się w grymasie niechęci stanowcze usta. Gęste czarne włosy rozwiane były przez wiatr. Kobieta patrzyła na niego z pełnym uwielbienia uśmiechem.

Pirat, pomyślała Priscilla. Dostaje wszystko, po co sięgnie. Cena jest nieważna. Melvin St. Clair, playboy, milioner, jeden z nowobogackich. Trzydziestosiedmioletni kawaler, który nie miał zamiaru się żenić. W pracy zawodowej nie miał nigdy żadnych skrupułów. Zawsze zwyciężał.

Westchnęła głęboko. Melvin St. Clair świetnie nadawał się na plotkarskie kolumny. W każdej gazecie można było znaleźć jakieś informacje na jego temat. Priscilla nie cierpiała go, nie mogła zaakceptować jego stylu życia. Musiała jednak uczciwie przyznać, że połowa historii o przystojnym milionerze była wyssana z palca.

Zerknęła na podpis pod artykułem. Monika Whittaker. Priscilla skrzywiła się. Ta kobieta w krótkim czasie wyrobiła sobie nazwisko specjalizując się w plotkach z życia wyższych sfer. Znano ją i obawiano się jej złośliwego języka i celnych spostrzeżeń. Monika pracowała w redakcji o rok dłużej od Pnscilli i jak widać, pięła się do góry. Nie interesowało jej, czy wyrządza komuś szkodę swoimi sensacjami, czy nie. Priscilla gardziła tego rodzaju dziennikarstwem.

Wreszcie ktoś podniósł słuchawkę.

-      Elaine Morgan - zgłosił się pospiesznie damski głos.

-       Cześć, Elaine. Tu Priscilla. Lynn powiedziała mi, żebym się do ciebie natychmiast zgłosiła. Czy to coś ważnego?

-     Witaj, Priscillo! Dobrze, że dzwonisz. Przepraszam, że cię tak ścigam zaraz po urlopie. Ta sprawa może zaczekać do jutra.

-     Nie nadużywaj mojej cierpliwości, Elaine - Priscilla zdenerwowała się nagle.

-      Potrzebny mi jest reportaż o bastionie milionerów. Musisz rzucić wszystko i pojechać na Skytop.

-      Bastion milionerów? Co to ma znaczyć, do cholery!? - Priscilla siliła się na w miarę spokojny głos, ale wszystko się w niej gotowało.

Elaine Morgan westchnęła zniecierpliwiona. - Obudź się, Priscillo! Widzę, że przez tydzień zapomniałaś zupełnie, że drukujemy cykl poświęcony arystokracji amerykańskiej. Błękitna krew, stare rody, nuworysze, te rzeczy... Rys historyczny, sposób spędzania wolnego czasu, praca zawodowa i tak dalej. Chcemy pokazać naszym czytelnikom, jaką drogą dochodzi się do tych milionów. Do tego właśnie cyklu potrzebujemy reportaży o miejscach ulubionych przez bogaczy w całej Pensylwanii. Ty masz za zadanie opisać Skytop. Wiem, że dobrze się z tego wywiążesz.

-      Dlaczego akurat ja? - spytała Priscilla zadziornie. - Na taki reportaż połakomiłoby się

wielu kolegów.

-        Spokojnie, Priscillo. Nie wysyłam cię tam dlatego, że jesteś wnuczką właściciela. Chociaż to pokrewieństwo może ci ułatwić dostęp do paru osób i otworzyć szereg zamkniętych drzwi. Daję ci szansę udowodnienia dziadkowi, że jesteś poważną dziennikarką i że nie pomyliłaś się co do wyboru zawodu. - Elaine urwała na chwilę. - Ale jeśli uważasz, że sobie z tym nie poradzisz...

-        Oczywiście, że sobie poradzę! - zapewniła szybko Priscilla. Poczuła się niemal obrażona podważaniem jej zawodowych kompetencji. - Kiedy mam zacząć?

-      Cieszę się, że się zgodziłaś - odparła Elaine ze śmiechem.

-       Monika Whittaker będzie żółta z zawiści. Paliła się wprost do tego tematu. Ale nie zrobiłaby tego dobrze. Bardziej interesuje się miłosnym życiem milionerów niż ich historią.

Priscilla przymknęła oczy. O mały włos przeleciałby jej ten reportaż koło nosa. Uniosła powieki i spojrzała na zdjęcie Melvina St. Clara.

-      Teraz brakuje mi tylko milionera interesującego się historią, a nie innymi rzeczami... - mruknęła do siebie.

-      Słucham? - zdziwiła się Elaine.

-     Nic, nic. Myślałam tylko głośno.

-       Słuchaj, musisz tam zaraz polecieć. Rob i Carl Schultz są już tam od jakiegoś czasu. Zbierają dla ciebie informacje. Rob sfotografował te pańskie rezydencje. Zamieszkasz w domu gościnnym naszej gazety. Myślę, że będziesz potrzebowała przynajmniej dwóch, trzech tygodni, żeby zrobić z tego coś porządnego. Za cztery tygodnie gotowy reportaż ma się znaleźć na moim biurku. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, możesz pojechać motorówką do miasteczka i dokonać stosownych zakupów. Na wszystko bierz rachunek. Masz jakieś pytania?

-       Całą masę! - zawołała Priscilla. - Gdzie znajdę Carla i Roba? W domu gościnnym? A jak mam tam się dostać? Nigdy tam nie byłam.

-       Weźmiesz samolot czarterowy z Filadelfii do Wilkes-Barre. Tam już będzie na ciebie czekać samochód. Pojedziesz nim do Skytop autostradą trzysta dziewięćdziesiąt. Port jachtowy d...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin