White James - Szpital kosmiczny 03 - Trudna operacja.pdf

(747 KB) Pobierz
White James - Szpital kosmiczny 03 - Trudna operacja
Uuk Quality Books
James White
Trudna operacja
Trzeci tom cyklu o Szpitalu
Kosmicznym sektora Dwunastego
Przekład: Radosław Kot
Wydanie oryginalne: 1971
Wydanie polskie: 2002
 
417479806.001.png
 
NAJEŹDŹCA
Szpital Kosmiczny Sektora Dwunastego wisiał w próŜni juŜ poza dyskiem
galaktyki, gdzie nie było prawie Ŝadnych gwiazd i ciemności panowały niemal
absolutne. Na trzystu osiemdziesięciu czterech poziomach tej olbrzymiej konstrukcji
odtworzono środowiska Ŝycia wszystkich znanych w Federacji istot inteligentnych,
począwszy od szczególnie kruchych mieszkańców metanowych olbrzymów, przez
tleno- i chlorodysznych, po stworzenia, które Ŝywią się twardym promieniowaniem.
Poza zmieniającą się nieustannie liczbą pacjentów w Szpitalu przebywało takŜe kilka
tysięcy członków personelu medycznego i technicznego reprezentujących
sześćdziesiąt gatunków, które róŜniły się nie tylko wyglądem, zachowaniem i
wydzielanymi zapachami, ale równieŜ filozofią Ŝyciową.
Wysoko wykwalifikowany personel traktował powaŜnie swą pracę i chociaŜ
nie zawsze zachowywał powagę, tolerancję wobec róŜnych, niekiedy znaczących
odmienności traktował jako sprawę absolutnie, bezwzględnie wręcz priorytetową.
Brak skłonności do ksenofobii był zresztą podstawowym warunkiem stawianym
kandydatom do pracy w Szpitalu, którzy potem z dumą deklarowali, Ŝe dla nich
wszyscy pacjenci zawsze są i będą równi. Cieszyli się więc zawodową reputacją
najwyŜszej klasy. Było nie do pomyślenia, aby którykolwiek z nich mógł przez
zwykłą beztroskę zagrozić Ŝyciu pacjenta.
— Nie do pomyślenia? W Ŝadnym razie — rzucił oschle O’Mara, naczelny
psycholog Szpitala. — Potrafię sobie to wyobrazić. Niechętnie, ale potrafię. Podobnie
jak pan, nawet jeśli próbuje pan temu zaprzeczać. Co gorsza, Mannon sam jest
przekonany o swojej winie. W tej sytuacji nie mam wyboru...
— Nie! — krzyknął Conway, u którego wzburzenie przewaŜyło nad zwykłym
szacunkiem dla przełoŜonego. — Mannon to jeden z naszych najlepszych starszych
lekarzy. Dobrze pan o tym wie! Nie zrobiłby... To nie ktoś, kto... On...
— Jest pańskim przyjacielem — dokończył za niego O’Mara z uśmiechem.
Poczekał chwilę, a gdy Conway się nie odezwał, sam podjął wątek: — Prywatnie
zapewne nie cenię go tak jak pan, ale wiem o nim więcej od strony czysto
profesjonalnej. Jestem teŜ bardziej obiektywny. Na tyle obiektywny, Ŝe dwa dni temu
nie uwierzyłbym, by mógł się dopuścić czegoś podobnego. To nietypowe zachowanie
bardzo mnie niepokoi...
Conway rozumiał problem. Jako naczelny psycholog O’Mara odpowiadał
 
przede wszystkim za tłumienie konfliktów wśród personelu, ten jednak był tak liczny
i zróŜnicowany, Ŝe mimo wzajemnej tolerancji i szacunku tarcia co pewien czas i tak
się zdarzały.
Najgroźniejsze były konflikty wynikające z ignorancji albo zwykłych
nieporozumień. Zdarzały się teŜ przypadki neurozy ksenofobicznej wpływające na
sprawność zawodową albo równowagę psychiczną personelu. Na przykład ziemski
lekarz, który cierpiał na arachnofobię, nie był w stanie naleŜycie zajmować się
pająkowatymi cinrussańskimi pacjentami. Zadaniem O’Mary było rozpoznać i
zaŜegnać takie niebezpieczeństwo. W drastycznych przypadkach miał prawo usunąć
potencjalnie groźną jednostkę ze Szpitala. Walkę ze złem i nietolerancją toczył z
takim zapałem, Ŝe Conway nieraz słyszał, jak co niektórzy porównywali go do
niesławnej pamięci Torquemady.
Teraz jednak wydawało się, Ŝe czujność go zawiodła. Psychologia nie zna
objawów, które pojawiałyby się bez przyczyn i zwiastunów zmian, tak więc O’Mara
najpewniej zastanawiał się, co takiego przeoczył w zachowaniu starszego lekarza.
Jakieś przypadkiem rzucone słowo, gest albo przelotna zmiana zachowania powinny
wcześniej ostrzec o kłopotach Mannona...
Rozparł się w fotelu i zmierzył Conwaya szarymi oczami, które wiele juŜ
widziały i tak łatwo zaglądały innym do głów, Ŝe O’Mara wydawał się dzięki nim
wręcz telepatą.
— Bez wątpienia uwaŜa pan, Ŝe coś przeoczyłem — rzekł. — Jest pan pewien,
Ŝe problem Mannona jest psychologicznej natury i Ŝe wszystko da się wyjaśnić czymś
innym niŜ tylko zwykłym zaniedbaniem. Być moŜe wiąŜe to pan z niedawną śmiercią
jego psa, którego odejście głęboko i szczerze przeŜył. Zapewne szuka pan teŜ jeszcze
innych, równie prostych i absurdalnych powodów. Moim zdaniem jednak
poszukiwanie psychologicznych wyjaśnień zachowania doktora Mannona to strata
czasu. Został poddany drobiazgowym testom i jest równie zdrowy na umyśle jak my.
W kaŜdy razie jak ja...
— Dziękuję — wtrącił Conway.
— Wspominałem juŜ panu, doktorze, Ŝe jestem tu od upuszczania pary, a nie
od podbijania bębenka. Pański udział w całej sprawie jest czysto nieoficjalny, skoro
jednak profil osobowościowy Mannona nie podsuwa wyjaśnienia, chciałbym, aby
poszukał pan innych przyczyn, na przykład zewnętrznych, których istnienia sam
zainteresowany nie podejrzewa. Doktor Prilicla był świadkiem zajścia, moŜe więc
 
zdoła jakoś panu pomóc. Ma pan szczególny umysł, doktorze, i zwykł pan podchodzić
do problemów na swój sposób — powiedział O’Mara, wstając. — Nie chcemy stracić
Mannona, niemniej uprzedzam, Ŝe jeśli uda się panu oczyścić go z zarzutów,
zdziwienie chyba mnie zabije. Wspominam o tym, Ŝeby wzmocnić pańską
motywację...
Nieco wzburzony Conway wyszedł z gabinetu. O’Mara zawsze rzucał mu
prosto w twarz uwagi o jego rzekomo niezwykłym umyśle, podczas gdy na początku
pobytu w Szpitalu Conway był tak nieśmiały, szczególnie wobec pielęgniarek z
własnego gatunku, Ŝe znacznie swobodniej czuł się w towarzystwie nieziemców.
Nieśmiałość juŜ mu przeszła, ale nadal więcej przyjaciół miał wśród Tralthańczyków,
Illensańczyków czy tuzina innych jeszcze obcych niŜ wśród pobratymców. MoŜe to i
dziwne, przyznał w duchu, ale dla lekarza pracującego w tak wielośrodowiskowym
szpitalu to duŜy plus.
Conway skontaktował się z pracującym na sąsiednim oddziale Priliclą,
dowiedział się, Ŝe mały empata jest akurat wolny, i umówił się z nim na poziomie
czterdziestym szóstym, gdzie mieściła się sala operacyjna Hudlarian. Potem oddał się
rozmyślaniom nad przypadkiem Mannona, nie bez reszty wszelako, gdyŜ nieco uwagi
musiał poświęcać temu, by nikt nie stratował go po drodze.
Widoczna na ramieniu opaska starszego lekarza sprawiała, Ŝe pielęgniarki i
młodsi staŜem lekarze ustępowali mu, ale co rusz spotykał wyniosłych i nieobecnych
duchem Diagnostyków, którzy zwykli maszerować przed siebie prawie na oślep.
Trafiali się teŜ mniej rozgarnięci staŜyści, którzy dysponowali jednak znaczną masą
spoczynkową. Byli wśród nich Tralthańczycy klasy FGLI — ciepłokrwiści
tlenodyszni przypominający niskie sześcionogie słonie, oraz Kelgianie z klasy DBLF
— wielkie gąsienice o srebrnych futrach, które potrącone pohukiwały niczym syrena
mgielna niezaleŜnie od tego, czy przechodzący był niŜszy czy wyŜszy od nich rangą. I
jeszcze krabowaci ELNT z planety Melf IV...
Większość inteligentnych gatunków Federacji naleŜała do tlenodysznych,
chociaŜ reprezentowały one najróŜniejsze, czasem bardzo odległe typy fizjologiczne.
Najbardziej jednak trzeba się było mieć na baczności przed tymi, którzy poruszali się
w ubiorach ochronnych, jak TLTU, istoty oddychające przegrzaną parą i nawykłe do
ciąŜenia oraz ciśnienia atmosferycznego trzykrotnie większych niŜ ziemskie. Na
poziomach tlenowców pojawiali się zawsze w cięŜkim, klekoczącym niczym zbroja
kombinezonie. Ich naleŜało omijać za wszelką cenę.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin