Zawistowska Helena - Żelazna wieża.pdf

(1377 KB) Pobierz
24092883 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
24092883.003.png 24092883.004.png
Helena Zawistowska
˚elazna wie˝a
OpowieÊç baÊniowa
1993
24092883.005.png
Rozdzia∏ pierwszy
Bezimienny
Za miastem, u podnó˝a gór, z dala od wszelkich dróg mieszka∏y samotnie
w ma∏ym domku dwie siostry: Kornelia i Oktawia. Nie by∏y ju˝ pierwszej
m∏odoÊci, nie mia∏y m´˝ów, ale dobrze im si´ ˝y∏o razem majàc podobne
usposobienia i charaktery. Spokojne, dobrotliwe, opiekowa∏y si´ biedakami
na przedmieÊciach miasta, nios∏y pomoc chorym, uczy∏y dzieci. Przeto cie-
szy∏y si´ szacunkiem i mi∏oÊcià ludzi.
Nie ubiega∏y si´ o nic wi´cej. Trzeba dodaç, i˝ same si´ utrzymywa∏y
uprawiajàc swój du˝y ogród, co zadziwia∏o wszystkich niezmiernie, gdy˝
powszechnie wiedziano, ˝e nale˝a∏y do rodziny królewskiej. By∏y mianowi-
cie siostrami w∏adcy tego kraju, Mirona. Ale gardzi∏y dobrami i nie lubi∏y
dworskiego ˝ycia, ani zaszczytów, jakie mog∏yby odbieraç ˝yjàc w pa∏acu.
Dobrze si´ czu∏y wÊród bujnej przyrody obcujàc z prostymi ludêmi. Ale
nie zerwa∏y ca∏kiem z rodzinà i czasem odwiedza∏y pa∏ac. Król jednak nie
móg∏ wybaczyç swym siostrom tak jawnego zlekcewa˝enia ich pozycji
i uwa˝ajàc, ˝e przynoszà ujm´ jemu, jako w∏adcy, ciàgle je upomina∏. Sio-
stry nie przejmowa∏y si´ tym wcale a wcale, ale cz´Êciej ni˝ do grodu wypra-
wia∏y si´ w góry, nieraz na par´ dni nawet.
Lubi∏y te dzikie, niebezpieczne, a przecie˝ tak pi´kne okolice. Wi´c w´-
drowa∏y ca∏e dnie, bo i tam mia∏y swojà przystaƒ. Na wysokogórskiej hali
mieszka∏ pasterz Mateusz ze swojà ˝onà o imieniu Marcela. Nad wyraz do-
brzy to byli ludzie i wierni zacnych dam przyjaciele. Tam w∏aÊnie, w tej gó-
ralskiej chacie zatrzymywa∏y si´ siostry, a nierzadko i nocowa∏y, podejmo-
wane z radoÊcià i szacunkiem wielkim przez gospodarzy. Z pewnoÊcià nie
zdarza∏o si´ dotàd zbyt cz´sto, aby ktoÊ z rodziny królewskiej wola∏ odwie-
dzaç wiejskà chat´, ni˝ pa∏ac. Ale te niezwyk∏e obyczaje dzielnych sióstr
mia∏y swoje dalsze, bardzo, bardzo powa˝ne nast´pstwa.
Otó˝ pewnego poranka Kornelia rzek∏a do siostry:
– Oktawio, pogoda jest tak pi´kna, ˝e trudno usiedzieç na miejscu. Wy-
bierzmy si´ w góry.
– Z wielkà ch´cià – odpar∏a Oktawia – tym bardziej, ˝e ju˝ dawno nie od-
wiedza∏yÊmy Mateusza i Marceli. Dowiemy si´, co tam u nich s∏ychaç no-
wego.
Siostry nie namyÊlajàc si´ d∏ugo w∏o˝y∏y odpowiednie do w´drówki buty
i ruszy∏y na górskie szlaki. Jak zawsze zbiera∏y po drodze zio∏a i jagody, za-
4
24092883.006.png
24092883.001.png
chwyca∏y si´ pi´knymi krajobrazami i nie spostrzeg∏y, jak min´∏o po∏udnie,
a potem i pora przedwieczorna. Wraz z nià zmieni∏a si´ pogoda. Zawirowa-
∏o powietrze, Êciemni∏o si´, b∏ysn´∏o, gdzieÊ w chmurach zamrucza∏ grzmot,
a potem lunà∏ deszcz. Siostry, chcàc ujÊç burzy zag∏´bi∏y si´ w g´sty las.
Lecz listowie nie schroni∏o ich przed ulewà i wichrem, który targnà∏ konara-
mi, a˝ zaskrzypia∏y stare drzewa.
Kobiety przycupn´∏y w jakimÊ wykrocie, a tymczasem b∏yskawice pocz´-
∏y raz po raz przecinaç wzburzone p´dzàcymi chmurami niebo, grzmoty zda-
wa∏y si´ biç coraz bli˝ej. Burza rozszala∏a si´ na dobre. Wtem nastàpi∏
olÊniewajàcy b∏ysk i w tej samej chwili piorun z trzaskiem powali∏ drzewo
tu˝ przed wyl´k∏ymi siostrami. A jednak mia∏y one na tyle przytomnoÊci
umys∏u, aby w tym chwilk´ trwajàcym blasku dostrzec jakiÊ bia∏y przedmiot
le˝àcy pod nawis∏ym krzakiem.
Burza si´ przewali∏a, wkrótce do ciemnego boru zajrza∏y promienie zacho-
dzàcego s∏oƒca, ale owa rzecz, która przyciàgn´∏a uwag´ sióstr, by∏a teraz
przykryta listowiem powalonego drzewa. Wiele trudu kosztowa∏o, by roz-
garnàwszy ga∏´zie znaleêç... Obie kobiety krzykn´∏y ze zdumienia. Ujrza∏y
jakieÊ jakby pud∏o, a w nim zwoje p∏ótna, spod których wystawa∏y... o zgro-
zo!... maleƒkie nó˝ki, nale˝àce niewàtpliwie do niemowl´cia.
– Porzucone dzieci´! Nie ˝yje!! – krzykn´∏a Kornelia.
Ale nó˝ki si´ poruszy∏y, choç niemowl´ zzi´bni´te, mokre i zapewne g∏od-
ne, by∏o istotnie bliskie Êmierci. Oktawia nie zastanawiajàc si´ d∏u˝ej owin´-
∏a chustà ca∏y t∏umok.
– Do Mateusza!! – zawo∏a∏a. – Pr´dzej!
Jako˝ nogi same ponios∏y niewiasty, które przynagla∏a troska o los dzie-
ci´cia.
– Oby wy˝y∏o – mówi∏a po drodze, ci´˝ko dyszàc, Kornelia – weêmiemy
je do siebie. Och, co za radoÊç! B´dziemy mia∏y ma∏à, Êlicznà córeczk´.
– Lub synka – wtràci∏a Oktawia.
– Lub synka. Zaopiekujemy si´ nim, wykszta∏cimy. Czuj´, ˝e ju˝ zaczy-
nam go kochaç. B´dzie mia∏ dwie mamy nasz synek.
– Lub córeczka – wtràci∏a znów Oktawia.
– Lub córeczka. Tak si´ ciesz´, a ty, Oktawio?
– Ale˝ oczywiÊcie, i ja jestem szcz´Êliwa. Rozpoczniemy ca∏kiem nowe
˝ycie!
By∏ ju˝ wieczór, gdy dotar∏y wreszcie do pasterskiej chaty. Marcela i Ma-
teusz wybiegli witaç mi∏ych goÊci.
– Zobaczcie, co znalaz∏yÊmy! – wo∏a∏a z daleka Kornelia.
– Trzeba zaraz nakarmiç i ogrzaç niemowl´ – mówi∏a pospiesznie Okta-
wia.
W izbie warzy∏a si´ ju˝ wieczerza, tote˝ mi∏e ciep∏o owion´∏o zzi´bni´te
na deszczu siostry.
Oktawia z∏o˝y∏a na stole swój ci´˝ar, wyj´∏a dziecko, a pozostali stan´li
wokó∏ patrzàc ciekawie. Kornelia dr˝a∏a z niecierpliwoÊci, podczas gdy jej
6
24092883.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin