Zelazny Roger - Dzis wybieramy twarze.pdf

(717 KB) Pobierz
Zelazny Roger - Dzis wybieramy twarze
Roger śelazny
Dziś wybieramy twarze
Today We Choose Faces
PrzełoŜył Filip Grzegorzewski
 
Część pierwsza
Dryfowanie. Łagodne, chociaŜ nieustępliwe. Spokojne, chociaŜ bezlitosne.
Dryfowanie.
Błysk światła i nieskończona ulga…
Pośpiech, spadanie…
Powolny deszcz fragmentów układanki; niektóre z nich spadając obok mnie
dopasowują się do siebie…
…I zaczynam rozumieć.
A jednak — tak jakbym cały czas rozumiał.
Wtedy obraz został ukończony i ujrzałem go w całości z wiecznego dystansu.
Widać było oczywiście wyraźne następstwo, jak w kręgosłupie czy dominie. Wcale
nie było trudno, jak dotąd, dotąd, tam.
Tutaj. Na przykład.
…Wychodziliśmy z klubu w zimną sobotnią listopadową noc. Chyba trochę po
22.30. Był ze mną Eddie. Staliśmy za szklanymi drzwiami tuŜ przy wyjściu, zapinając
płaszcze. Wyglądaliśmy na mokre ulice Manhattanu, na kawałki papieru, które
przelatywały obok nas pchane porywami wiatru. Czekaliśmy, aŜ Denny przyprowadzi
samochód. Nie odzywaliśmy się do siebie. Eddie wiedział, Ŝe nadal jestem w złym
humorze. Wyciągnąłem papierosa. Szybko mi go przypalił.
W końcu gładki czarny sedan zatrzymał się obok wyjścia. Właśnie załoŜyłem jedną
rękawiczkę, drugą trzymałem w dłoni. Eddie podszedł i otworzył szklane drzwi.
Przytrzymał je przede mną. Wyszedłem na zewnątrz; chłodne powietrze uderzyło
mnie prosto w twarz, wyciskając z oczu łzy. Zatrzymałem się, chcąc wyjąć chusteczkę
i wytrzeć je, przelotnie zwracając uwagę na wiatr, pracujący silnik i dalekie odgłosy
klaksonów.
Kiedy opuściłem chustkę, zauwaŜyłem, Ŝe na tylnym siedzeniu w samochodzie jest
jeszcze jedna osoba. W tej samej chwili spostrzegłem, Ŝe tylna szyba jest opuszczona,
i Ŝe Eddie odsunął się sześć czy siedem kroków ode mnie.
Usłyszałem strzał i poczułem uderzenie kilku pocisków. Dopiero po pewnym
czasie dowiedziałem się, Ŝe zostałem trafiony cztery razy.
Moim jedynym pocieszeniem, zanim upadłem pośród wirujących, gasnących
wokół mnie świateł, był widok uśmiechu znikającego z twarzy Eddie’ego, gdy ten
szarpał ręką, ale nie udawało mu się chwycić własnej broni, i powoli zaczynał się
przewracać.
Wtedy właśnie, gdy upadał, zanim uderzył o krawęŜnik, widziałem go po raz
ostatni.
Tutaj. Jeszcze jeden.
Słuchając Paula obserwowałem coś, co wyglądało jak uroczy pejzaŜ
przedstawiający lśniące górskie jezioro, do którego wpadał strumyk. Obok stała
ogromna wierzba, drŜąc, jakby z powodu chłodnej wody, którą smakowała zielonymi,
błyszczącymi koniuszkami gałęzi. Było to fałszerstwo. To znaczy, było to prawdziwe,
ale widok ten przekazywano z miejsca oddalonego o setki kilometrów. Był
przyjemniejszy od tego, który rozciągał się za oknem wysoko połoŜonego mieszkania,
zobaczyłbym stąd bowiem jedynie fragment dzielnicy — aczkolwiek schludnej i
atrakcyjnej — naleŜącej do miejskiego kompleksu, który rozciągał się od Nowego
Jorku do Waszyngtonu. Mieszkanie było dźwiękoszczelne, klimatyzowane i wydaje
mi się, Ŝe urządzone ze smakiem, zgodnie z duchem czasów. Nie mogłem tego
ocenić, gdyŜ nie byłem jeszcze obeznany z tymi czasami. Brandy jednak mieli
 
znakomitą.
— …Musiało to być cholerne zaskoczenie! — mówił Paul. — Zdumiewa mnie, jak
szybko się przystosowałeś.
Odwróciłem się i znowu na niego spojrzałem. Szczupły, nadal młody ciemnowłosy
męŜczyzna o ujmującym uśmiechu i oczach, które naprawdę nie zdradzały, co się za
nimi kryje. Nadal mnie fascynował. Mój wnuk, z sześcioma czy siedmioma „pra–”
stojącymi przed tym słowem. Cały czas szukałem podobieństw, znajdując je tam,
gdzie najmniej się ich spodziewałem. Nastroszone brwi, wąska górna warga, dolna
natomiast cięŜka. Nos miał inny, ale obaj w ten sam sposób wykrzywialiśmy lewy
kącik ust w chwilach rozgoryczenia lub rozbawienia.
W odpowiedzi uśmiechnąłem się.
— Nie ma w tym nic zadziwiającego — odrzekłem. — Z tego, Ŝe się
zabezpieczyłem właśnie w taki sposób, powinno wynikać, iŜ myślałem trochę o
przyszłości.
— Tak sądzę — powiedział. — Ale prawdę mówiąc, myślałem tylko, Ŝe szukałeś
jakiegoś sposobu, aby uciec śmierci.
— Oczywiście, Ŝe tak. Byłem świadomy, Ŝe sprawy mogą się potoczyć w taki
sposób, w jaki się potoczyły, i kiedy o zamraŜaniu ciała moŜna się było dowiedzieć
tylko z ksiąŜek, wtedy, w latach siedemdziesiątych…
— Tysiąc dziewięćset siedemdziesiątych — przerwał, znowu się uśmiechając.
— Tak, rzeczywiście, mówię to tak, jakby zdarzyło się parę lat temu, prawda? Sam
tego kiedyś spróbuj, a zrozumiesz, co to za uczucie. W kaŜdym razie pomyślałem: do
diabła z tym! Gdyby mnie zastrzelono, jakichkolwiek doznałbym obraŜeń, dałoby się
mnie wyleczyć — kiedyś w przyszłości. Dlaczego by nie przygotować wszystkiego
tak, aby mnie zamroŜono, licząc na to, Ŝe się uda? Przeczytałem na ten temat kilka
artykułów i sądziłem, Ŝe to się moŜe powieść. Więc tak zrobiłem. A poza tym było to
nawet zabawne… Stało się to dla mnie pewną obsesją. To znaczy, zacząłem o tym
myśleć tak, jak ktoś naprawdę religijny myśli o niebie. Jakby: „Kiedy umrę, pójdę do
przyszłości”. Potem zauwaŜyłem, Ŝe coraz częściej zastanawiam się, jak tam moŜe
być. DuŜo o tym myślałem i czytałem, próbując przewidzieć, jak to się wszystko
potoczy. Niezłe hobby — podsumowałem, nalewając sobie następnego drinka. —
Sprawiło mi to wiele przyjemności i jak się okazało, było warto.
— To prawda — przytaknął. — Nie zdziwiło cię więc tak bardzo, Ŝe opracowano
metodę podróŜy z prędkością większą niŜ światło i Ŝe odwiedziliśmy planety poza
naszym Układem Słonecznym?
— Oczywiście, byłem zdziwiony, ale spodziewałem się tego.
— A ostatnie sukcesy w teleportacji międzygwiezdnej?
— To mnie bardziej zaskoczyło. Jednak w sposób pozytywny. Takie połączenie
odległych krańców Wszechświata musiało być wielkim osiągnięciem.
— W takim razie powiedz mi, co było dla ciebie największą niespodzianką.
— No nie wiem — zacząłem. Usiadłem i wysączyłem łyk napoju. — Pomijając
fakt, Ŝe udało nam się zajść aŜ tak daleko i nadal nie znaleźliśmy sposobu, Ŝeby
pozbyć się zagroŜenia wojny… — Uniosłem rękę, w momencie, gdy chciał mi
przerwać mówiąc o kontroli i sankcjach. Uciszył się. Z zadowoleniem zauwaŜyłem,
Ŝe okazuje szacunek starszym. — Pomijając ten fakt — kontynuowałem —
najbardziej zadziwia mnie, Ŝe cały czas postępowaliśmy w sposób mniej lub bardziej
zgodny z prawem.
Uśmiechnął się szeroko.
— Co rozumiesz przez „mniej lub bardziej”?
Wzruszyłem ramionami.
— Nie wydaje ci się? — zapytałem.
 
— Postępujemy tak samo zgodnie z prawem jak wszyscy inni — zaprzeczył. —
Inaczej nigdy nie moglibyśmy uczestniczyć w Światowej Wymianie Towarów.
Nic nie powiedziałem, tylko znowu się uśmiechnąłem.
— Oczywiście, to bardzo dobrze prowadzona organizacja.
— Byłbym rozczarowany, gdyby tak nie było.
— No tak, tak — mruknął. — Ale właśnie tacy jesteśmy. COSA, Inc. Wszystko
legalnie, czysto i porządnie. Tak jest od pokoleń. Właściwie zaczęło się to w ten
sposób kształtować juŜ za twoich czasów, wraz z —jak to lubili opisywać niektórzy
pisarze — „praniem pieniędzy” i powtórnym ich lokowaniem w bezpiecznych
przedsięwzięciach. Po co walczyć z systemem, jeśli się jest wystarczająco silnym,
Ŝeby dobrze w nim prosperować bez walki? Co znaczy te kilka dolarów w tę, czy w
drugą stronę, jeśli moŜna mieć wszystko, czego się chce, i do tego zapewnione
bezpieczeństwo? Bez Ŝadnego ryzyka. Po prostu zgodnie z przepisami.
— Ze wszystkimi?
— No cóŜ, zrobiło się ich tak wiele, Ŝe w razie czego, jeśli się trochę pomyśli,
zawsze moŜna znaleźć łatwiejszą drogę.
Skończył swojego drinka i przyniósł nam następne.
— Nie pozostało Ŝadne piętno — podsumował po pewnym czasie. — Opinia, jaką
mieliśmy za twoich czasów, jest juŜ od dawna historią.
Konspiracyjnie pochylił się w moją stronę.
— To jednak naprawdę musiało być coś: Ŝyć w tamtych czasach — szepnął, po
czym spojrzał na mnie wyczekująco.
Nie wiedziałem, czy powinno mnie to irytować, czy mi schlebiać. Na podstawie
tego, jak mnie traktowali od momentu przebudzenia kilka tygodni temu, doszedłem
do wniosku, Ŝe naleŜę oczywiście do historii tak jak nocnik czy brontozaur. Z drugiej
strony jednak Paul był w pewnym sensie dumny ze mnie, ale traktował mnie raczej
jak rodzinny spadek, który został powierzony jego opiece. ZdąŜyłem się juŜ
zorientować, Ŝe jego pozycja w hierarchii władzy organizacji jest zarówno
bezpieczna, jak i wpływowa. Nalegał, Ŝebym był jego gościem, a mogłem przecieŜ
mieszkać w jakimkolwiek innym miejscu. Wydawało mi się, Ŝe sprawia mu ogromną
przyjemność rozmowa o moim Ŝyciu i o tamtych czasach. Pomału dowiedziałem się,
Ŝe wiedzę dotyczącą tamtych spraw w większości czerpał z przejaskrawionych
ksiąŜek, filmów oraz ogólnie panującej opinii. Mimo wszystko jednak karmił mnie,
spałem pod jego dachem i byliśmy krewnymi. SłuŜyłem mu więc moimi
wspomnieniami.
Mógł być trochę rozczarowany, Ŝe studiowałem parę lat na uczelni, zanim
przejąłem interes ojca, kiedy to spotkał go nagły, przedwczesny koniec. Fakt jednak,
Ŝe spędziłem część młodości na Sycylii, zanim ojciec wezwał do siebie rodzinę,
zdawał się to nadrabiać. Chyba rozczarowałem go po raz kolejny, gdy powiedziałem,
Ŝe na podstawie moich wiadomości nigdy nie istniało tam centrum przestępczej
konspiracji na światową skalę. Według mnie, onorata società było tylko miejscową
organizacją, opartą głównie na rodzinie, która w swoim czasie wydała tak
znakomitych galantuomi jak Don Vito Cascio Ferro i Don Calò Vizzini. Próbowałem
wyjaśnić mu, Ŝe istnieje ogromna róŜnica pomiędzy società degli amici z własnymi
małomiasteczkowymi sprawami oraz czasem tylko wędrującymi członkami, którzy
czasem byli, a czasem nie byli amici. Oni rzeczywiście zajmowali się działalnością
bezprawną i woleli raczej prowadzić interesy między sobą niŜ z obcymi,
podtrzymywali takŜe Ŝywą tradycję rodzinną. Paul stał się taką samą ofiarą czaru
konspiracji, jak kaŜdy czytelnik brukowców. Niemniej był przekonany, Ŝe nadal
kultywuję jakieś tajemnicze obyczaje czy coś podobnego. Pomału zdawałem sobie
sprawę, iŜ miał w sobie coś z romantyka; chciał, Ŝeby sprawy potoczyły się inaczej,
 
pragnął naleŜeć do tej nierzeczywistej tradycji. Opowiedziałem mu więc o tym, o
czym, byłem pewien, chciałby usłyszeć.
Opowiedziałem mu, jak uporałem się ze sprawą śmierci ojca, oraz o innych
wydarzeniach, które pomogłyby uzasadnić moje imię, Angelo di Negri. W pewnym
momencie dzielącej nas przeszłości rodzina zmieniła je na Nero. Nie miało to dla
mnie jednak większego znaczenia. Byłem tym, kim byłem. A Paul Nero uśmiechał się
kiwając głową i starał się wyłowić szczegóły. Miał nieograniczone zapotrzebowanie
na przemoc pochodzącą od kogoś innego.
To wszystko moŜe zabrzmieć nieco pogardliwie, wcale jednak tak nie jest. W
miarę upływu czasu coraz bardziej go bowiem lubiłem. MoŜe dlatego, Ŝe przypominał
mi w jakiś sposób mnie samego, w innym czasie i miejscu — moją łagodniejszą,
bardziej niefrasobliwą i wytworną wersję. MoŜe był tym, kim ja mogłem zostać; moŜe
chciałem, Ŝeby było mnie stać na luksus upodobnienia się do niego.
Ale miałem juŜ prawie czterdziestkę. Mój charakter ukształtował się dawno temu.
Okoliczności, w których się wychowałem, dawno juŜ przeminęły, a wszystko, co
sprawiało mi przyjemność w społeczeństwie, według mnie niemal pozbawionym
jakichkolwiek stresów, przesiąknięte było ocenami przyznawanymi według innej
skali. Wzbudzało to przede wszystkim niesprecyzowane uczucie niepokoju, które
następnie zaczęło się przeradzać w narastające niezadowolenie. śycie człowieka nie
zaleŜy tak bardzo od sytuacji kryzysowych, które wydają się rozstrzygające, jak
chcieliby nas przekonać powieściopisarze. Prawdą jest przecieŜ, Ŝe czasem po poraŜce
dochodzimy do siebie mając świeŜe podejście do rzeczywistości i dziwiąc się
własnemu istnieniu. Ale taki stan umysłu przemija, i to całkiem szybko, na nowo
pozostawiając zarówno rzeczywistość, jak i nas samych nie zmienionymi.
Zrozumiałem to, gdy siedziałem przy moim potomku i sentymentalnie wspominałem
dawną brutalność. W trakcie następnych kilku tygodni popadłem w znaczną depresję.
Ja sam nie zmieniłem się zanadto, mimo Ŝe wszystko wokół mnie stało się inne. Nie
miałem wcale wraŜenia, Ŝe jestem niepotrzebny, chociaŜ i takie myśli nachodziły
mnie czasem. Nie była to teŜ nostalgia, gdyŜ moje wspomnienia były wystarczająco
świeŜe i obfite, Ŝeby uniemoŜliwić koloryzowanie tego, co dla Paula było odległą
przeszłością. Wzrastające wraŜenie, Ŝe ludzie stali się odrobinę łagodniejsi i
nastawieni bardziej pokojowo, obudziło we mnie odczucie, Ŝe jestem gorszy. Tak
jakbym ominął jakiś niezbędny etap w procesie cywilizacji. Nigdy nie miałem
skłonności do podobnych introspekcji, ale kiedy odczucia stają się wystarczająco silne
i uporczywe, same zmuszają do ich badania.
A jednak, jak moŜna się czuć odkrywając przed kimś swoje Ŝycie wewnętrzne, a w
dodatku przed kimś, kto wydaje się zniekształconym obrazem mnie samego? To co
chciałem mu przekazać, było bardzo złoŜone —jedna z tych rzeczy, które bardzo
trudno jest wyrazić słowami.
Paul chyba jednak lepiej, niŜ przypuszczałem, potrafił to zrozumieć, zrozumieć
mnie. Wysunął bowiem dwie sugestie; z pierwszej skorzystałem od razu, nad drugą
zastanawiałem się jeszcze.
Tam. Na przykład.
Wróciłem na Sycylię. Powiedziałbym, Ŝe było to łatwe do przewidzenia dla
człowieka znajdującego się w takich okolicznościach i z takim stanem umysłu. Poza
oczywistymi skojarzeniami, jakie miałem z tą wyspą, kiedy sięgałem pamięcią do
dzieciństwa, dowiedziałem się, Ŝe było to jedno z nielicznych miejsc na świecie nie
skaŜonych jeszcze nadmiernym rozwojem cywilizacji. Właśnie wtedy, w bardzo
rzeczywisty sposób cofnąłem się w czasie.
Nie zostałem długo w Palermo, ale skierowałem się prawie bezpośrednio w głąb
kraju. Wynająłem leŜący na uboczu teren, który nie budził uczucia obcości.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin